Kilka godzin przed szóstym meczem Memphis Grizzlies - San Antonio Spurs (jeśli nie wiecie o co chodzi to kliknijcie tutaj). Jak typujemy (Michał Pacuda i ja)?
It's all about Tim Duncan. W tej serii Timmy ma średnio tylko 12.8 punktu i 10.6 zbiórkami. W porównaniu z regular season spadek jest niewielki. Tyle tylko, że gra przeciętnie prawie 8 minut dłużej... Marc Gasol i Zach Randolph po prostu go niszczą. A przecież był oszczędzany przez pół roku, żeby pomóc drużynie w walce o mistrzostwo.
No to co Timmy? Ostatnia posługa? Manu sam tego nie wygra...:-)
Ja mam twardy orzech do zgryzienia. Liczyłem na piąty tytuł Spurs, typowałem ich do finału, ale Grizzlies grają TAAAAK fajnie!
piątek, 29 kwietnia 2011
czwartek, 28 kwietnia 2011
Skąd się wziął Gary Neal i dlaczego wkurzył żonę?
Na PolskiKosz.pl w tym sezonie co 7 dni pisaliśmy (zazwyczaj ja osobiście) sylwetkę gracza, którego być może nie ma na co dzień na pierwszych stronach gazet, ale akurat z jakiegoś względu został cichym bohaterem tygodnia. Na początku stycznia trafiło na tego pana:
Przeczytajcie, jeśli chcecie wiedzieć, kto to do cholery jest. To gość, który uratował życie San Antonio Spurs w NBA Playoffs 2011.
Jak trafił do najlepszej koszykarskiej ligi świata?
Chociaż Gary Neal urodził się w Aberdeen, to wcale nie jest Szkotem. Jest dumnym Amerykaninem, który pochodzi z miejscowości o takiej nazwie w stanie Maryland. Niestety dla niego droga do spełnienia marzenia każdego koszykarza z USA nie była dla Neala prosta. W 2004 roku wyglądało na to, że drzwi do wielkiej kariery mogą zamknąć się na zawsze. Czołowy strzelec uniwersytetu La Salle został oskarżony o gwałt przed zawodniczkę, która przebywała na tej samej uczelnii na obozie koszykarskim. Zawodnik nie tylko wyleciał z drużyny, ale przede wszystkim stanął przed groźbą spędzenia kilku lat w więzieniu. Sprawa była wielkim skandalem, bo okazało się, że trener Neala wiedział o sprawie zanim ujrzała ona światło dzienne i nie poinformował o niej władz szkoły. Kosztowało go to utratę pracy. Neal ostatecznie uniknął kary, bo na szczęście dla niego oskarżycielka wycofała zarzuty. Po straconym sezonie 2004/2005 młody koszykarz mógł wrócić do sportu. Niestety musiał zmienić na uczelnii na zdecydowanie mniej znaną i cenioną Towson.
Mimo popisów strzeleckich Neal - pewnie także ze względu na ciemną przeszłość - nie zainteresował swoją osobą klubów NBA na tyle, by zostać wybranym w drafcie. Postanowił szukać szansy w Europie, jak tysiące jego rodaków. Umiejętności Neala szybko sprawdziły się na Starym Kontynencie. Został królem strzelców ligi tureckiej, trafił do Barcelony, ale epizodu w Katalonii nie zaliczy do bardzo udanych. Zupełnie inaczej było w Treviso i Maladze, gdzie znowu był czolową postacią. Wybrano go nawet do piątki sezonu włoskiej Lega A. Ale i tak chyba nikt nie sądził, że już wkrótce będzie ważną postacią najlepszego zespołu NBA.
Latem Neal po raz kolejny spróbował swoich szans w lidze letniej i... udało się. W barwach San Antonio Spurs rzucał w Las Vegas przeciętnie 16 punktów, co skłoniło trenera Gregga Popovicha do zaoferowania mu trzyletniego kontraktu. – Zobaczyłem go i zacząłem zastanawiać się kto to do cholery jest? Trafiał, poświęcał się w obronie. Kim jest ten chłopak i skąd się tu wziął? – wspomina trener Spurs. No tak, ale co z tego, skoro konkurenci do walki o miejsce w rotacji to Tony Parker, Manu Ginobili i George Hill... Neal oczywiście nie mógł zepchnąć tej trójki na ławkę rezerwowych, ale Popovich zaufał mu na tyle, że często gra niskim składem z tercetem obowodowych. 26-latek wręcz katuje rywali, gdy tylko zostawią mu pół metra wolnego. Oddaje średnio cztery z dystansu w meczu trafiając z 40% skuteczności. Przeciętnie ma 8.4 punktu spędzając na parkiecie 18.1 minuty. Jego udział w tradycyjnym meczu Rookies - Sophomores jest niemal pewny, a kto wie, czy nie powalczy o piątkę najlepszym debiutantów. Zawodnik spoza draftu, prosto z Europy wśród najlepszych pierwszoroczniaków - to wydarzenie dość nietypowe.
– Jest niesamowity, nie tylko dlatego, że trafia z dystansu. Zbiera, nie boi się włoźyć ręki, gdzie inni nie wsadzą nogi. Stara się grać w obronie, uczy się z dnia na dzień. Dobrze się z nim pracuje - chwali Neala szkoleniowiec Spurs. A koszykarz ciągle czeka na okazję, by pojechać z żoną na miesiąc miodowy. 10 lipca wziął ślub z Leah i wybrał się do Las Vegas na ligę letnią. Niecałe dwa tygodnie później zaoferowano mu kontrakt, więc wyprawa na Bora Bora musi poczekać. Żona pewnie nie obrazi się, jeśli w czerwcu poleci tam ona, Gary i pierścień mistrzowski. – Mogliśmy zdecydować się na miesiąc miodowy od razu po ślubie, ale pewnie nie byłoby mnie teraz tutaj – mówi Neal. – A żonie pewnie podobało się w Las Vegas – śmieje się.
Leah może mieć mu za złe ten rzut...
Przeczytajcie, jeśli chcecie wiedzieć, kto to do cholery jest. To gość, który uratował życie San Antonio Spurs w NBA Playoffs 2011.
Jak trafił do najlepszej koszykarskiej ligi świata?
Chociaż Gary Neal urodził się w Aberdeen, to wcale nie jest Szkotem. Jest dumnym Amerykaninem, który pochodzi z miejscowości o takiej nazwie w stanie Maryland. Niestety dla niego droga do spełnienia marzenia każdego koszykarza z USA nie była dla Neala prosta. W 2004 roku wyglądało na to, że drzwi do wielkiej kariery mogą zamknąć się na zawsze. Czołowy strzelec uniwersytetu La Salle został oskarżony o gwałt przed zawodniczkę, która przebywała na tej samej uczelnii na obozie koszykarskim. Zawodnik nie tylko wyleciał z drużyny, ale przede wszystkim stanął przed groźbą spędzenia kilku lat w więzieniu. Sprawa była wielkim skandalem, bo okazało się, że trener Neala wiedział o sprawie zanim ujrzała ona światło dzienne i nie poinformował o niej władz szkoły. Kosztowało go to utratę pracy. Neal ostatecznie uniknął kary, bo na szczęście dla niego oskarżycielka wycofała zarzuty. Po straconym sezonie 2004/2005 młody koszykarz mógł wrócić do sportu. Niestety musiał zmienić na uczelnii na zdecydowanie mniej znaną i cenioną Towson.
Mimo popisów strzeleckich Neal - pewnie także ze względu na ciemną przeszłość - nie zainteresował swoją osobą klubów NBA na tyle, by zostać wybranym w drafcie. Postanowił szukać szansy w Europie, jak tysiące jego rodaków. Umiejętności Neala szybko sprawdziły się na Starym Kontynencie. Został królem strzelców ligi tureckiej, trafił do Barcelony, ale epizodu w Katalonii nie zaliczy do bardzo udanych. Zupełnie inaczej było w Treviso i Maladze, gdzie znowu był czolową postacią. Wybrano go nawet do piątki sezonu włoskiej Lega A. Ale i tak chyba nikt nie sądził, że już wkrótce będzie ważną postacią najlepszego zespołu NBA.
Latem Neal po raz kolejny spróbował swoich szans w lidze letniej i... udało się. W barwach San Antonio Spurs rzucał w Las Vegas przeciętnie 16 punktów, co skłoniło trenera Gregga Popovicha do zaoferowania mu trzyletniego kontraktu. – Zobaczyłem go i zacząłem zastanawiać się kto to do cholery jest? Trafiał, poświęcał się w obronie. Kim jest ten chłopak i skąd się tu wziął? – wspomina trener Spurs. No tak, ale co z tego, skoro konkurenci do walki o miejsce w rotacji to Tony Parker, Manu Ginobili i George Hill... Neal oczywiście nie mógł zepchnąć tej trójki na ławkę rezerwowych, ale Popovich zaufał mu na tyle, że często gra niskim składem z tercetem obowodowych. 26-latek wręcz katuje rywali, gdy tylko zostawią mu pół metra wolnego. Oddaje średnio cztery z dystansu w meczu trafiając z 40% skuteczności. Przeciętnie ma 8.4 punktu spędzając na parkiecie 18.1 minuty. Jego udział w tradycyjnym meczu Rookies - Sophomores jest niemal pewny, a kto wie, czy nie powalczy o piątkę najlepszym debiutantów. Zawodnik spoza draftu, prosto z Europy wśród najlepszych pierwszoroczniaków - to wydarzenie dość nietypowe.
– Jest niesamowity, nie tylko dlatego, że trafia z dystansu. Zbiera, nie boi się włoźyć ręki, gdzie inni nie wsadzą nogi. Stara się grać w obronie, uczy się z dnia na dzień. Dobrze się z nim pracuje - chwali Neala szkoleniowiec Spurs. A koszykarz ciągle czeka na okazję, by pojechać z żoną na miesiąc miodowy. 10 lipca wziął ślub z Leah i wybrał się do Las Vegas na ligę letnią. Niecałe dwa tygodnie później zaoferowano mu kontrakt, więc wyprawa na Bora Bora musi poczekać. Żona pewnie nie obrazi się, jeśli w czerwcu poleci tam ona, Gary i pierścień mistrzowski. – Mogliśmy zdecydować się na miesiąc miodowy od razu po ślubie, ale pewnie nie byłoby mnie teraz tutaj – mówi Neal. – A żonie pewnie podobało się w Las Vegas – śmieje się.
Leah może mieć mu za złe ten rzut...
Etykiety:
Gary Neal,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
San Antonio Spurs
niedziela, 24 kwietnia 2011
Kemba - człowiek, który nie potrzebuje nazwiska
Walker belongs in the pantheon of one-named Huskies. Ray Allen is just Ray. Emeka Okafor is just Meka. Kemba, Calhoun believes, no longer requires a surname.
A w nim pomiędzy efektownymi zdjęciami, opisami wydarzeń, statystykami znalazła się także sylwetka (wersja internetowa) Kemby Walkera, prawdopodobnej przyszłej gwiazdy NBA. Najfajniejszy fragment:
Walker didn't always want to take the shot, though. During UConn's Elite Eight win against Arizona he offered Calhoun advice during a timeout before Wildcat Derrick Williams hit a pair of free throws to put Arizona up 55--52 with 6:36 remaining. "Kemba says, 'We've got to get the ball to Jeremy,' " Calhoun recalls.
Lamb had scored 12 points at the time, but he was a freshman who a few minutes earlier had missed a dunk on a fast break and who earlier in the game had come off two screens, caught the ball and ditched it when he should have shot a floater. Walker was the most cold-blooded assassin left in the tournament, and he wanted Lamb to get the ball? According to Calhoun, Walker was adamant about it. Then Walker looked at Lamb. "And you'll make those shots, too," Walker said. On UConn's first two possessions after the timeout, Lamb hit jumpers assisted by Walker. The second gave the Huskies a 56--55 lead. UConn never trailed again.
Tak to wyglądało (od 1:30):
Ale Kemba także potrafił sam wygrać mecz np. z Pittsburghiem.
With the score tied at 74 and time running out, Walker had two options on the final play: shoot or whip the ball to forward Jamal Coombs-McDaniel, who had set a screen on Pitt guard Brad Wanamaker and drifted out on the left wing. When Wanamaker stayed with Coombs-McDaniel and 6' 11" Panthers center Gary McGhee switched onto Walker, the UConn guard made his decision. His crossover felled McGhee like timber, and the big man watched from the ground as Walker stepped back and drilled a shot from the top of the key to give the Huskies a 76--74 win. Said Walker, "I wanted to take that shot."
Tak to wyglądało:
Obejrzałem tylko kilka filmów na youtubie, przeczytałem kilka tekstów i oficjalnie zostałem fanem Kemby.
Najważniejsze pytanie - dlaczego w mock draftach Kemba jest tak nisko (np. na nbadraft.net dopiero 14. miejsce)?
Inna sprawa, że jeśli będzie wybrany w połowie pierwszej rundy, to pewnie nie trafi do outsidera (jak John Wall do Washington Wizards), ale do średniaka, czyli np. do Houston Rockets, Utah Jazz czy Charlotte Bobcats. Albo do Phoenix Suns i Marcina Gortata. Czemu nie?
Nie śledziłem z zapartym tchem tegorocznego marcowego szaleństwa NCAA (podobnie jak poprzednich), gdzieś tam przemknęła mi informacja o tym, kto wygrał i w zasadzie nie dowiedziałbym się wiele o Kembie w najbliższych tygodniach, gdyby nie przypadek. Dzięki koledze redakcyjnemu Markowi Wawrzynowskiemu wpadło mi w ręce specjalne wydanie Sports Illustrated poświęcone triumfowi University of Connecticut (czyli po prostu UConn) w NCAA Tournament 2011.
Walker didn't always want to take the shot, though. During UConn's Elite Eight win against Arizona he offered Calhoun advice during a timeout before Wildcat Derrick Williams hit a pair of free throws to put Arizona up 55--52 with 6:36 remaining. "Kemba says, 'We've got to get the ball to Jeremy,' " Calhoun recalls.
Lamb had scored 12 points at the time, but he was a freshman who a few minutes earlier had missed a dunk on a fast break and who earlier in the game had come off two screens, caught the ball and ditched it when he should have shot a floater. Walker was the most cold-blooded assassin left in the tournament, and he wanted Lamb to get the ball? According to Calhoun, Walker was adamant about it. Then Walker looked at Lamb. "And you'll make those shots, too," Walker said. On UConn's first two possessions after the timeout, Lamb hit jumpers assisted by Walker. The second gave the Huskies a 56--55 lead. UConn never trailed again.
Tak to wyglądało (od 1:30):
Ale Kemba także potrafił sam wygrać mecz np. z Pittsburghiem.
With the score tied at 74 and time running out, Walker had two options on the final play: shoot or whip the ball to forward Jamal Coombs-McDaniel, who had set a screen on Pitt guard Brad Wanamaker and drifted out on the left wing. When Wanamaker stayed with Coombs-McDaniel and 6' 11" Panthers center Gary McGhee switched onto Walker, the UConn guard made his decision. His crossover felled McGhee like timber, and the big man watched from the ground as Walker stepped back and drilled a shot from the top of the key to give the Huskies a 76--74 win. Said Walker, "I wanted to take that shot."
Tak to wyglądało:
Obejrzałem tylko kilka filmów na youtubie, przeczytałem kilka tekstów i oficjalnie zostałem fanem Kemby.
Najważniejsze pytanie - dlaczego w mock draftach Kemba jest tak nisko (np. na nbadraft.net dopiero 14. miejsce)?
Inna sprawa, że jeśli będzie wybrany w połowie pierwszej rundy, to pewnie nie trafi do outsidera (jak John Wall do Washington Wizards), ale do średniaka, czyli np. do Houston Rockets, Utah Jazz czy Charlotte Bobcats. Albo do Phoenix Suns i Marcina Gortata. Czemu nie?
Etykiety:
Kemba Walker,
koszykówka,
NBA,
NCAA
Nawet bez kolan może być Twoim katem
Na gorąco pewnie piszę z przesadą, ale to może być jeden z największych comebacków NBA Playoffs ostatnich 20 lat. Tym bardziej, jeśli Portland Trail Blazers ostatecznie pokonają Dallas Mavericks i awansują do kolejnej rundy.
W czwartym spotkaniu pierwszej rundy Blazers przegrywali po trzech kwartach z Mavericks 49:67 i mieli niewyraźne widoki na przyszłość. Ale znalazł się jeden człowiek, który pobudził drużynę gospodarzy. Ten sam, który kilka dni wcześniej narzekał, że gra za krótko i że zasłużył na lepsze traktowanie. Słowa nic nie dały, więc postanowił zadziałać czynami.
Brandon Roy. Co z tego, że ma niesprawne kolana, skoro półtora roku temu nazywaliśmy go jednym z najlepszych go-to-guys w lidze? Teraz zdobył 18 punktów i miał 4 asysty w samej tylko czwartej kwarcie wygranej przez Blazers 35:15. (więcej o meczu tutaj, w serii zrobiło się 2-2).
W jego menu znalazło się kilka off-balance jumperów, a także akcja 3+1 na remis 75 sekund przed końcem oraz naprawdę dziki game winner 40 sekund przed ostatnim gwizdkiem.
Na razie na youtube jest tylko skrót całego meczu, ale licze na jakiś mix czwartej kwarty w wykonaniu Roya.
Powtórzę się - jeśli Blazers wygrają tę serię, to będzie jeden z highlightów wspominanych latami!
W czwartym spotkaniu pierwszej rundy Blazers przegrywali po trzech kwartach z Mavericks 49:67 i mieli niewyraźne widoki na przyszłość. Ale znalazł się jeden człowiek, który pobudził drużynę gospodarzy. Ten sam, który kilka dni wcześniej narzekał, że gra za krótko i że zasłużył na lepsze traktowanie. Słowa nic nie dały, więc postanowił zadziałać czynami.
Brandon Roy. Co z tego, że ma niesprawne kolana, skoro półtora roku temu nazywaliśmy go jednym z najlepszych go-to-guys w lidze? Teraz zdobył 18 punktów i miał 4 asysty w samej tylko czwartej kwarcie wygranej przez Blazers 35:15. (więcej o meczu tutaj, w serii zrobiło się 2-2).
W jego menu znalazło się kilka off-balance jumperów, a także akcja 3+1 na remis 75 sekund przed końcem oraz naprawdę dziki game winner 40 sekund przed ostatnim gwizdkiem.
Na razie na youtube jest tylko skrót całego meczu, ale licze na jakiś mix czwartej kwarty w wykonaniu Roya.
Powtórzę się - jeśli Blazers wygrają tę serię, to będzie jeden z highlightów wspominanych latami!
Etykiety:
Brandon Roy,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
Portland Trail Blazers
sobota, 23 kwietnia 2011
Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray
Najpierw była lekcja teorii od Raya Allena "wypuszczona" przez NBA w piątkowe popołudnie:
Potem była lekcja praktyki w wykonaniu Raya Allena w meczu przeciwko Knicks. 8/11 za 3. Kabuuuum!
Drodzy New York Knicks, Celtics zniszczyli was atakiem (więcej tutaj), więc może lepiej już jechać na ryby przy stanie 0-3?
Potem była lekcja praktyki w wykonaniu Raya Allena w meczu przeciwko Knicks. 8/11 za 3. Kabuuuum!
Drodzy New York Knicks, Celtics zniszczyli was atakiem (więcej tutaj), więc może lepiej już jechać na ryby przy stanie 0-3?
Etykiety:
Boston Celtics,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
New York Knicks,
Ray Allen
piątek, 22 kwietnia 2011
I believe, czyli fajnie, ale nie do końca...
Fajny pomysł PZKosz i organizatorów mistrzostw Europy do lat 18 we Wrocławiu (21-31 lipca obecnego roku). Projekt "I believe" dotyczy walki naszej drużyny o mistrzostwo.
Brawo.
Ale...
Jeśli się nie uda, organizatorzy turnieju przekażą 25 tysięcy złotych na Instytut Onkologii profesor Alicji Chybickiej.
Znowu uznacie mnie za "czepialskiego", ale akurat w tej sprawie zebrałem w tzw. środowisku kilka podobnych głosów. Czy nie lepiej byłoby ogłosić, że organizatorzy przekażą pieniądze na szczytny cel, jeśli się uda? "Nasi wygrali dla Instytutu Onkologii" brzmi lepiej niż "Nasi przegrali, więc Instytut Onkologii dostanie pieniądze". Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mistrzostwo będzie baaardzo trudne do wywalczenia, ale można by to rozszerzyć np. na strefę medalową.
Etykiety:
koszykówka,
ME U-18,
PZKosz
czwartek, 21 kwietnia 2011
All NBA Playoffs Team po meczach nr 2
Mam problem, bo z drugiej serii pierwszej rundy NBA Playoffs (wyniki, staty i recapy tutaj, tutaj i tutaj) nie widziałem wszystkich spotkań. Gorzej - widziałem ich połowę plus urywki pozostałych (nie te youtube'owe, tylko leaguepassowe własnej roboty). Ale skoro słowo się rzekło, to będzie All NBA Playoffs Team po meczach numer 2. Tym bardziej, że pierwsze zestawienie wywołało lawinę komentarzy;-)
Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?
Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?
Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.
I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.
Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.
Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh
Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.
W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.
Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić
O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.
Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's
Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry
Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30
Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii
Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...
Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.
Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?
Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?
Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.
I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.
Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.
Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh
Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.
W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.
Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić
O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.
Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's
Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry
Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30
Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii
Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...
Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.
wtorek, 19 kwietnia 2011
Go New York Go!
Jeśli miałbym kogoś wybierać w parze Boston Celtics – New York Knicks, to raczej tych pierwszych. Ale, jak to się zwykło ładnie mówić, “dla widowiska” lepiej byłoby, gdyby to Knicks wygrali drugi mecz w TD Garden i wyrównali serię na 1-1.
Trudno się pozbierać po meczu przegranym przedostatnią akcją (więcej o nim tutaj), w którym przez większość czasu się prowadziło i miało na dodatek rzut na zwycięstwo. Ale Knicks nie mają wyjścia. Trzeba “spiąć pośladki” i gryźć parkiet jeszcze raz. Jak to zrobić, skoro boiskowy lider tego zespołu Mr. Big Shot Chauncey Billups jest według różnych źródeł “questionable”, “very doubtful” i “almost out” przed drugim meczem z powodu urazu kolana? Czy Toney Douglas będzie w stanie zastąpić go w pełni? Bo pewnie to on, a nie Anthony Carter trafi do pierwszej piątki. Jestem zdania, że pod względem statystyk Douglas jest w stanie to zrobić (chociaż ktoś wtedy musiałby “pokryć” liczby Toneya:-)), ale mentalnie? W sumie też miał przecież swój Big Shot w niedzielę. I na dodatek jest lepszym obrońcą od Billupsa. Jeśli Rajon Rondo w pierwszym meczu nie był sobą (będąc o krok od triple-double - brzmi dziwnie co nie?) głównie przeciwko Billupsowi, to Douglas może tu stać się X-factorem.
Klucz numer 2 - Landry Fields. Praktycznie pusty przebieg w niedzielę debiutanta, którego na razie play-offy przerosły. Statystyki pod double-double i ograniczenie popisów Raya Allena - to zadanie dla niego.
I jest jeszcze Carmelo Anthony. Nawet nie liczę na jego superhipermecz, 40 punktów i game-winner. Niech po prostu “uciuła” 25 na przyzwoitej skuteczności i nie złapie dwóch fauli w początkowe 100 sekund. Niech będzie zdecydowanie bardziej aktywny niż na klipie powyżej. Niech nie przeszkadza Amar'e Stoudemire'owi.
Go New York Go!
[edit]
Jeśli macie wątpliwości, to poniżej (thanks to Adam Więckowski) wersja, która nie pozostawia nam wyboru. Go New York Go!
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
Czy 76ers i Pacers coś jednak wyrwą?
Ufff, jeszcze emocje pierwszych meczów play-offow są gdzieś z tyłu głowy, a już za parę godzin Philadelphia 76ers i Indiana Pacers będą musieli zrobić coś, żeby pozostać w grze. Trochę przesadzam, ale i tak będą to zdecydowanie ważniejsze i trudniejsze spotkania niż pierwsze. W sobotę (o meczach tutaj) szczególnie Pacers wydawali się całkiem równym rywalem dla swojego potentata (Chicago Bulls), a i 76ers powalczyli ze swoim (Miami Heat), ale jeśli pojadą do domu z wynikiem 0-2 to będą pod ścianą. Oczywiście mówimy cały czas o walce o awans, czyli czymś niby nierealnym, ale raz na tysiąc serii taki upset jednak się zdarza (pozdrawiam Barona Davisa i Golden State Warriors).
Co muszą zrobić Pacers, by wyrwać wygraną w Chicago? Przede wszystkim ograniczyć Derricka Rose’a i jego ciąg na kosz. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać skoro przecież Byk numer 1 momentami balansuje ciałem jak Alberto Tomba w 1993. Lepsza defensywa podkoszowa? Z obecnym składem Pacers niewiele się da tu zrobić, można ewentualnie liczyć, że Roy Hibbert będzie aktywny przez cały mecz, a nie tylko przez pierwsze 6 minut. Zmęczenie Rose’a po jego stronie boiska? Darren Collison nie ma sobie wiele do zarzucenia w tej kwestii. Można nawet powiedzieć, że wdał się w zbyt dużą wymianę ognia i rozzłościł rywala. Rose może nie rzuci tym razem 39 punktów, ale przecież nie będzie też miał drugiego dnia z 0/9 zza łuku, tym bardziej, że połowa z tych rzutów nie była pod wielką presją.
Dobrym znakiem dla Pacers był wygrany pojedynek Tylera Hansbrougha z Carlosem Boozerem (ktoś tak obstawiał), tylko czy Jankesowi (idealnie pasuje do niego to określenie) uda się utrzymać skuteczność z półdystansu na poziomie Dariusza Parzeńskiego w najlepszych latach? To także jest element ponadprzeciętny, który wystąpił po stronie gości w sobotę. Co było poniżej przeciętnej? Oprócz Hibberta na pewno Mike Dunleavy, który dwa dni temu oddał tylko trzy niecelne rzuty i po raz pierwszy od 27 lutego 2010 (zresztą wtedy też przeciwko Bulls) zakończył mecz bez punktu. Jestem przekonany, że MD Junior będzie miał w tej rywalizacji przynajmniej jeden ze swoich występów w okolicach 20 pkt i 4/6 za 3. Może dzisiaj? Jeśli jeszcze Danny Granger nie da się zdominować defensywnie Luolowi Dengowi, tak jak to było w drugiej połowie w sobotę i dodatkowo znajdzie w sobie coś z go-to-guya, to... kto wie, co się zdarzy. Ale tak szczerze mówiąc bliżej jestem opinii, że skończy się w okolicach +20 dla Bulls, Hansbrough będzie jednocyfrowy, Boozer na poziomie 20/10, a Granger ze skutecznośćią na poziomie 34% z gry.
Teraz powinno pojawić się zdanie o tym, że zdecydowanie więcej szans daję “moim” 76ers. Ale czy to prawda? Szczerze mówiąc od początku byłem zdania, że Szóstki mimo chęci i bycia “w grze” przez 45 minut w meczu, niewielu z Heat ugrają. W sobotę miały swoją szansę niespodziewanie schodząc na -1 w końcówce, lecz wtedy obudził się Dwyane Wade. I on, i LeBron James raczej nie utrzymają tak kiepskiej skuteczności w całej serii. Bardziej liczę na to, że na tym poziomie pozostanie LBJ, bo Andre Iguodala grał na nim całkiem niezłą defensywę. Szkoda tylko, że nie angażował go równie mocno po drugiej stronie boiska (2/7 z gry). Tym razem musi być zdecydowanie agresywniejszy i wziąć na siebie część ciężaru gry. Mimo wszystko najwięcej (aż 20) rzutów oddanych przez nawet nieźle dysponowanego rezerwowego Thaddeusa Younga to lekka przesada.
Co jeszcze musi się zmienić? Elton Brand, a raczej... Chris Bosh, który zagrał na miarę średnich statystycznych z Toronto Raptors, a nie Miami. Wiem, że 76ers grali dużo niskim składem z Brandem na centrze (i niestety nie namówili Heat na podobną rezygnację ze środkowego) i częściowo Bosh nie miał po prostu rywala na PF. Ale było też sporo akcji, w których Brand wyglądał jak mały wiatraczek-zabawka, którym Bosh bawił się jak przedszkolak. Jeśli neutralizujesz Wade’a i Jamesa, a niszczy cię trzeci gość z Wielkiej Trójki to jest to wyjątkowo bolesne. Niech już Szóstki zrobią wszystko, by mogły powiedzieć "załatwił nas jeden z pięciu najlepszych graczy świata".
Co muszą zrobić Pacers, by wyrwać wygraną w Chicago? Przede wszystkim ograniczyć Derricka Rose’a i jego ciąg na kosz. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać skoro przecież Byk numer 1 momentami balansuje ciałem jak Alberto Tomba w 1993. Lepsza defensywa podkoszowa? Z obecnym składem Pacers niewiele się da tu zrobić, można ewentualnie liczyć, że Roy Hibbert będzie aktywny przez cały mecz, a nie tylko przez pierwsze 6 minut. Zmęczenie Rose’a po jego stronie boiska? Darren Collison nie ma sobie wiele do zarzucenia w tej kwestii. Można nawet powiedzieć, że wdał się w zbyt dużą wymianę ognia i rozzłościł rywala. Rose może nie rzuci tym razem 39 punktów, ale przecież nie będzie też miał drugiego dnia z 0/9 zza łuku, tym bardziej, że połowa z tych rzutów nie była pod wielką presją.
Dobrym znakiem dla Pacers był wygrany pojedynek Tylera Hansbrougha z Carlosem Boozerem (ktoś tak obstawiał), tylko czy Jankesowi (idealnie pasuje do niego to określenie) uda się utrzymać skuteczność z półdystansu na poziomie Dariusza Parzeńskiego w najlepszych latach? To także jest element ponadprzeciętny, który wystąpił po stronie gości w sobotę. Co było poniżej przeciętnej? Oprócz Hibberta na pewno Mike Dunleavy, który dwa dni temu oddał tylko trzy niecelne rzuty i po raz pierwszy od 27 lutego 2010 (zresztą wtedy też przeciwko Bulls) zakończył mecz bez punktu. Jestem przekonany, że MD Junior będzie miał w tej rywalizacji przynajmniej jeden ze swoich występów w okolicach 20 pkt i 4/6 za 3. Może dzisiaj? Jeśli jeszcze Danny Granger nie da się zdominować defensywnie Luolowi Dengowi, tak jak to było w drugiej połowie w sobotę i dodatkowo znajdzie w sobie coś z go-to-guya, to... kto wie, co się zdarzy. Ale tak szczerze mówiąc bliżej jestem opinii, że skończy się w okolicach +20 dla Bulls, Hansbrough będzie jednocyfrowy, Boozer na poziomie 20/10, a Granger ze skutecznośćią na poziomie 34% z gry.
Teraz powinno pojawić się zdanie o tym, że zdecydowanie więcej szans daję “moim” 76ers. Ale czy to prawda? Szczerze mówiąc od początku byłem zdania, że Szóstki mimo chęci i bycia “w grze” przez 45 minut w meczu, niewielu z Heat ugrają. W sobotę miały swoją szansę niespodziewanie schodząc na -1 w końcówce, lecz wtedy obudził się Dwyane Wade. I on, i LeBron James raczej nie utrzymają tak kiepskiej skuteczności w całej serii. Bardziej liczę na to, że na tym poziomie pozostanie LBJ, bo Andre Iguodala grał na nim całkiem niezłą defensywę. Szkoda tylko, że nie angażował go równie mocno po drugiej stronie boiska (2/7 z gry). Tym razem musi być zdecydowanie agresywniejszy i wziąć na siebie część ciężaru gry. Mimo wszystko najwięcej (aż 20) rzutów oddanych przez nawet nieźle dysponowanego rezerwowego Thaddeusa Younga to lekka przesada.
Co jeszcze musi się zmienić? Elton Brand, a raczej... Chris Bosh, który zagrał na miarę średnich statystycznych z Toronto Raptors, a nie Miami. Wiem, że 76ers grali dużo niskim składem z Brandem na centrze (i niestety nie namówili Heat na podobną rezygnację ze środkowego) i częściowo Bosh nie miał po prostu rywala na PF. Ale było też sporo akcji, w których Brand wyglądał jak mały wiatraczek-zabawka, którym Bosh bawił się jak przedszkolak. Jeśli neutralizujesz Wade’a i Jamesa, a niszczy cię trzeci gość z Wielkiej Trójki to jest to wyjątkowo bolesne. Niech już Szóstki zrobią wszystko, by mogły powiedzieć "załatwił nas jeden z pięciu najlepszych graczy świata".
All NBA Playoffs Team po meczach nr 1
Pierwsza odsłona pierwszej rundy NBA Playoffs była ekscytująca jak nigdy (wyniki, staty i recapy są tutaj i tutaj). Kto nas zaskoczył, kto nas zawiódł, kto był najlepszy, a o kogo możemy zapytać “yyy, a on grał”? Wybieranie All Playoffs Teams po dwóch dniach to ryzykowny pomysł, ale w sumie kto nam broni? :) Przyznaję, że pierwszy wpadł na to na Twitterze Maciek Kwiatkowski, lecz nie przy wszystkich nazwiskach byliśmy zgodni.
Kto jest na razie na topie?
Chris Paul (New Orleans Hornets), Derrick Rose (Chicago Bulls), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Dwight Howard (Orlando Magic)
Kolejno 33, 39, 41, 28, 46 punktów. Komplet pięciu wygranych ich drużyn i właściwie nie ma żadnych wątpliwości co do czterech powyższych nazwisk. Jedyny znak zapytania można umieścić przy Dirku. Dlaczego on, a nie Al Horford, Chris Bosh, Amar’e Stoudemire, LaMarcus Aldridge, Zach Randolph. Żaden z nich nie był tak clutch jak Niemiec, mimo że skrzydłowy Mavs nie zdobył punktu w ostatnich dwóch minutach. Ale chwilę wcześniej miał niesamowitą serię 10 punktów w 101 sekund. Od stanu 72:70 dla Blazers sam doprowadził do 80:76 dla Mavs. Dwa wolne, trójka, wolne i akcja 2+1. Jeden z kolegów z PolskiKosz.pl o inicjałach WP pisał kiedyś, że “clutchowatość” i Nowitzki w jednym, to rzecz niemożliwa. Really?
Russell Westbrook, Doc Rivers, Joe Johnson, Amar’e Stoudemire, Marc Gasol
Nadmiar silnych skrzydłowych ze znakomitymi meczami sprawia, że właściwie można by z nich samych złoźyć drugą piątkę. Ale jeśli już mamy pozostać przy pozycjach - Stoudemire był z nich najlepszy. Kevin Garnett nie jest tak znakomitym defensorem 1 na 1 jak dowódcą obrony zespołowej, ale i tak to co STAT robił z KG było niesamowite. Nie będę go karał tylko za to, że w dwóch ostatnich akcjach Knicks woleli dać piłkę Carmelo Anthony’emu i przegrać.
Marc Gasol? To nie pomyłka w imieniu. Widziałem tylko dwie ostatnie minuty meczu Spurs - Grizzlies (zresztą na niemieckiej wersji NBA.com, która daje darmowe transmisje!), ale to w połączeniu ze statystykami 24/9 wystarczyło mi, żeby docenić Hiszpana.
Westbrook? Tak, mecz Thunder wygrał w większym stopniu Durant, ale przez 30 minut to było spotkanie Russella z Nuggets. Nie miejmy mu za złe, że oddał show koledze, bo nawet w “cichej” czwartej kwarcie miał ważne trafienie na 104:101 22 sekundy przed końcem.
Johnson? To właściwie paradoks, bo żadna inna dwójka w całych play-offach nie zagrała lepiej. Owszem D-Wade był killerem w końcówce meczu Miami Heat, a Kobe Bryant rzucił 34 punkty dla Lakers, ale w kluczowym momencie wkozłował sobie piłkę w nogę i siedział na boisku jak Dziewica Orleańska (copyright by Wojciech Michałowicz).
Doc Rivers? Fajny żart co nie? Końcówka w wykonaniu Celtics to głównie jego zasługa. Najpierw znakomicie przygotowane akcja z autu, w której KG zdobyl punkty wsadem, a z zegara ubyło tylko 0.5 (pół!) sekundy. A potem zagrywka na trójkę Raya Allena. Perfekcyjnie zrealizowana - to fakt - ale też perfekcyjnie przygotowana.
Są pochwały, muszą być też i nagany.
All NBA Playoffs Losers Team
Tony Parker, Landry Fields, Carmelo Anthony, Carlos Boozer, Glen Davis
Nie zamierzam się znęcać nad graczami trzeciego czy piątego planu, którzy nic nie dali swojej ekipie (przykładowo Omer Asik, 3 minuty, zbiórka). Moje podstawowe kryterium - czego po nich należało oczekiwać i co pokazali?
Parker - tak, miał 20 punktów. Miał też 4/16 z gry i 1/8 z półdystansu/dystansu, co akurat potwierdziło mój gameplan Grizzlies z zapowiedzi (czyli niech Parker rzuca). Miał też kluczowe pudło w końcówce i niestety nie sprawił, że brak Manu był niewidoczny
Fields - absolutny non-factor w meczu Celtics - Knicks. Idealny występ do zapytania “a on grał?”. Z drugiej strony - jego nieobecność prawie pozwoliła Toneyowi Douglasowi zostać bohaterem w ostatniej minucie
Anthony - dwa faule po dwóch minutach były znamienne. Równie “świetne” dla niego były dwie ostatnie minuty - najpierw ofens, potem airball na wygraną. Skuteczność 5/18 z gry. Amar’e może mieć słusznie pretensje.
Boozer - miał być drugą opcją i największym wsparciem D-Rose’a w Bykach, a co wyszło. Brak aktywności w ofensywie, brak skuteczności w ofensywie i uruchomiony Tyler Hansbrough na półdystansie (8/11 z tej odległości tym razem, w sezonie 40%).
Davis - 1/8 z gry i kiepska obrona. Ciekawie w tej sytuacji wygląda, że w plus/minus miał +12, a starter Jermaine O’Neal (12 pkt, 6/6 z gry) -11.
Na pewno można się spodziewać podobnego wpisu po meczach nr 2 (wtorek-czwartek). Chętnie kontynuowałbym tę zabawę takźe później, tyle, że niestety w dalszej fazie nie będzie już tak wyraźnego podziału. Np. w sobotę dwie pary grają już spotkania nr 3, a dwie inne - nr 4. Szkoda. Ale poza tym jest przecież Wielkanoc, czas m.in. odpoczynku :-)
Kto jest na razie na topie?
Chris Paul (New Orleans Hornets), Derrick Rose (Chicago Bulls), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Dwight Howard (Orlando Magic)
Kolejno 33, 39, 41, 28, 46 punktów. Komplet pięciu wygranych ich drużyn i właściwie nie ma żadnych wątpliwości co do czterech powyższych nazwisk. Jedyny znak zapytania można umieścić przy Dirku. Dlaczego on, a nie Al Horford, Chris Bosh, Amar’e Stoudemire, LaMarcus Aldridge, Zach Randolph. Żaden z nich nie był tak clutch jak Niemiec, mimo że skrzydłowy Mavs nie zdobył punktu w ostatnich dwóch minutach. Ale chwilę wcześniej miał niesamowitą serię 10 punktów w 101 sekund. Od stanu 72:70 dla Blazers sam doprowadził do 80:76 dla Mavs. Dwa wolne, trójka, wolne i akcja 2+1. Jeden z kolegów z PolskiKosz.pl o inicjałach WP pisał kiedyś, że “clutchowatość” i Nowitzki w jednym, to rzecz niemożliwa. Really?
Russell Westbrook, Doc Rivers, Joe Johnson, Amar’e Stoudemire, Marc Gasol
Nadmiar silnych skrzydłowych ze znakomitymi meczami sprawia, że właściwie można by z nich samych złoźyć drugą piątkę. Ale jeśli już mamy pozostać przy pozycjach - Stoudemire był z nich najlepszy. Kevin Garnett nie jest tak znakomitym defensorem 1 na 1 jak dowódcą obrony zespołowej, ale i tak to co STAT robił z KG było niesamowite. Nie będę go karał tylko za to, że w dwóch ostatnich akcjach Knicks woleli dać piłkę Carmelo Anthony’emu i przegrać.
Marc Gasol? To nie pomyłka w imieniu. Widziałem tylko dwie ostatnie minuty meczu Spurs - Grizzlies (zresztą na niemieckiej wersji NBA.com, która daje darmowe transmisje!), ale to w połączeniu ze statystykami 24/9 wystarczyło mi, żeby docenić Hiszpana.
Westbrook? Tak, mecz Thunder wygrał w większym stopniu Durant, ale przez 30 minut to było spotkanie Russella z Nuggets. Nie miejmy mu za złe, że oddał show koledze, bo nawet w “cichej” czwartej kwarcie miał ważne trafienie na 104:101 22 sekundy przed końcem.
Johnson? To właściwie paradoks, bo żadna inna dwójka w całych play-offach nie zagrała lepiej. Owszem D-Wade był killerem w końcówce meczu Miami Heat, a Kobe Bryant rzucił 34 punkty dla Lakers, ale w kluczowym momencie wkozłował sobie piłkę w nogę i siedział na boisku jak Dziewica Orleańska (copyright by Wojciech Michałowicz).
Doc Rivers? Fajny żart co nie? Końcówka w wykonaniu Celtics to głównie jego zasługa. Najpierw znakomicie przygotowane akcja z autu, w której KG zdobyl punkty wsadem, a z zegara ubyło tylko 0.5 (pół!) sekundy. A potem zagrywka na trójkę Raya Allena. Perfekcyjnie zrealizowana - to fakt - ale też perfekcyjnie przygotowana.
Są pochwały, muszą być też i nagany.
All NBA Playoffs Losers Team
Tony Parker, Landry Fields, Carmelo Anthony, Carlos Boozer, Glen Davis
Nie zamierzam się znęcać nad graczami trzeciego czy piątego planu, którzy nic nie dali swojej ekipie (przykładowo Omer Asik, 3 minuty, zbiórka). Moje podstawowe kryterium - czego po nich należało oczekiwać i co pokazali?
Parker - tak, miał 20 punktów. Miał też 4/16 z gry i 1/8 z półdystansu/dystansu, co akurat potwierdziło mój gameplan Grizzlies z zapowiedzi (czyli niech Parker rzuca). Miał też kluczowe pudło w końcówce i niestety nie sprawił, że brak Manu był niewidoczny
Fields - absolutny non-factor w meczu Celtics - Knicks. Idealny występ do zapytania “a on grał?”. Z drugiej strony - jego nieobecność prawie pozwoliła Toneyowi Douglasowi zostać bohaterem w ostatniej minucie
Anthony - dwa faule po dwóch minutach były znamienne. Równie “świetne” dla niego były dwie ostatnie minuty - najpierw ofens, potem airball na wygraną. Skuteczność 5/18 z gry. Amar’e może mieć słusznie pretensje.
Boozer - miał być drugą opcją i największym wsparciem D-Rose’a w Bykach, a co wyszło. Brak aktywności w ofensywie, brak skuteczności w ofensywie i uruchomiony Tyler Hansbrough na półdystansie (8/11 z tej odległości tym razem, w sezonie 40%).
Davis - 1/8 z gry i kiepska obrona. Ciekawie w tej sytuacji wygląda, że w plus/minus miał +12, a starter Jermaine O’Neal (12 pkt, 6/6 z gry) -11.
Na pewno można się spodziewać podobnego wpisu po meczach nr 2 (wtorek-czwartek). Chętnie kontynuowałbym tę zabawę takźe później, tyle, że niestety w dalszej fazie nie będzie już tak wyraźnego podziału. Np. w sobotę dwie pary grają już spotkania nr 3, a dwie inne - nr 4. Szkoda. Ale poza tym jest przecież Wielkanoc, czas m.in. odpoczynku :-)
sobota, 16 kwietnia 2011
Typowanie NBA Playoffs 2011
Krótko przed NBA Playoffs 2011 - moje typy na pierwszą rundę:
Wschód:
1. Chicago Bulls - 8. Indiana Pacers 4-0
2. Miami Heat - 7. Philadelphia 76ers 4-1 (moja zapowiedż na PolskiKosz.pl)
3. Boston Celtics - 6. New York Knicks 4-3
4. Orlando Magic - 5. Atlanta Hawks 4-3
Zachód:
1. San Antonio Spurs - 8. Memphis Grizzlies 4-3
2. Los Angeles Lakers - 7. New Orleans Hornets 4-0
3. Dallas Mavericks - 6. Portland Trail Blazers 2-4
4. Oklahoma City Thunder - 5. Denver Nuggets 4-2
Jak typowali m.in. Łukasz Cegliński z Gazety Wyborczej, dziennikarz muzyczny Hirek Wrony, koszykarz AZS-u Koszalin George Reese, komentator Canal+ Hubert Radke i 20 innych osób? Kliknijcie tutaj.
Wschód:
1. Chicago Bulls - 8. Indiana Pacers 4-0
2. Miami Heat - 7. Philadelphia 76ers 4-1 (moja zapowiedż na PolskiKosz.pl)
3. Boston Celtics - 6. New York Knicks 4-3
4. Orlando Magic - 5. Atlanta Hawks 4-3
Zachód:
1. San Antonio Spurs - 8. Memphis Grizzlies 4-3
2. Los Angeles Lakers - 7. New Orleans Hornets 4-0
3. Dallas Mavericks - 6. Portland Trail Blazers 2-4
4. Oklahoma City Thunder - 5. Denver Nuggets 4-2
Jak typowali m.in. Łukasz Cegliński z Gazety Wyborczej, dziennikarz muzyczny Hirek Wrony, koszykarz AZS-u Koszalin George Reese, komentator Canal+ Hubert Radke i 20 innych osób? Kliknijcie tutaj.
Etykiety:
George Reese,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off
piątek, 15 kwietnia 2011
Dziękuję za epokę Pluty
15 kwietnia 2011 roku. Ten dzień dla polskiej koszykówki będzie bardzo istotny. Andrzej Pluta ogłosił zakończenie kariery. Jeśli nie wiecie kim był i jest Pan Andrzej, to kliknijcie tutaj. Przekleję z tego linka tylko jedno zdanie:
Podczas 22 sezonów w seniorskiej koszykówce Andrzej Pluta rozegrał we wszystkich oficjalnych rozgrywkach łącznie 904 mecze i zdobył w nich 12 780 punktów (średnia 14,1).
Gdyby grał przez cały czas w NBA, to miałby 179. miejsce na liście wszechczasów. Nieżle, prawda?
Dla mnie to jeden z tych gości, na których uczyłem się koszykówki i do których chodziłem po autografy jako nastolatek. Mi i mojemu pokoleniu wydawało się, że Pluta był, jest i będzie. Po prostu. Jak Adam Małysz. Jeden skacze, drugi rzuca. Gdy zapyta się przeciętnego kibica sportu o nazwisko koszykarza poza Marcinem Gortatem, to od razu padnie Pluta. Ikona polskiej ligi. Szkoda, że odchodzi, a najciekawszy jest sposób, w jaki to zrobił. Wśród jego kolegów z parkietu praktycznie niepraktykowany. Powoli spadają w głąb rotacji zespołów ekstraklasy, potem I liga, może II. Nie mam im tego za złe. Niech grają, skoro lubią. Ale faktem jest, że mało kto (nikt w ostatnim dziesięcioleciu?) decyduje się odejść po przyzwoitym sezonie i znakomitych play-offach (śr. 17,5 pkt!). Ale Pluta wiedział od początku rozgrywek, że ich ostatni mecz będzie ostatnim w karierze.
To jego pożegnanie było takie oczywiste. Mówiło się od dawna - "jest konferencja, Pluta kończy". Przyszedł, powiedział to, czego się wszyscy spodziewali. Porozmawiał ze wszystkimi, zjadł kawałek torta, podziękował, poszedł do domu. Jak gdyby nic się nie stało. Świat nie stanął. Robotnicy we Włocławku nadal remontowali krajową "jedynkę", podróżni nadal czekali na opóżnione autobusy PKS-u, a młodzież nadal wałęsała się po centrum handlowym Wzorcownia. A jednak gdzieś tam w międzyczasie po chwili zastanowienia i zadumy można było się lekko wzruszyć. Skończyła się pewna epoka. Epoka Pluty.
Dziękuję, że mogłem być jej świadkiem!
Etykiety:
Andrzej Pluta,
koszykówka
czwartek, 14 kwietnia 2011
Dla kogo nagrody w NBA?
Na portalu PolskiKosz.pl przeprowadziliśmy po rundzie zasadniczej NBA sondę wśród osób piszących o tej lidze. Zadaliśmy sześć pytań dotyczących tradycyjnych nagród. Moje typy są poniżej. Jak typowali przedstawiciele innych redakcji? Wystarczy kliknąć i sprawdzić.
1. Kto powinien dostać nagrodę dla MVP sezonu 2010/2011?
Derrick Rose (Chicago Bulls)
Chociaż pół roku temu brzmiałoby to dziwnie - Rose jest najlepszym gracz drużyny z najlepszym bilansem rundy zasadniczej. I to gracz mający indywidualnie niesamowity sezon. Średnio co najmniej 25 punktów, 7.5 asysty i 4 zbiórki notowało tylko 6 innych koszykarzy w historii/
2. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego debiutanta sezonu 2010/2011?
Blake Griffin (Los Angeles Clippers)
Nie mogło być inaczej i tylko szaleniec mógłby wskazać kogoś innego. Można go nie lubić za zachowanie, można nie doceniać, ale przywitanie z NBA miał tak efektowne, że tę nagrodę po prostu musi zgarnąć. Przy okazji przyznaję się - przed sezonem myślałem, że jego nogi nie wytrzymają jak u Grega Odena.
3. Kto powinien dostać nagrodę dla największego postępu sezonu 2010/2011?
Kevin Love (Minnesota Timbewolves)
Przy tej nagrodzie zawsze jest problem. Czy docenić awans z grona gwiazdeczek do roli supergwiazdy, awans z grona solidnych graczy do grona gwiazdeczek, awans z grona mało istotnych rezerwowych do grona solidnych graczy? Ja spojrzałem na sprawę pytając się kto nas najbardziej zaskoczył swoim postępem. Odpowiedż jest niemal oczywista - Kevin Love. Jego seria double-double, jego występ w All-Star Game, jego pamiętne 30+30...
4. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego obrońcy sezonu 2010/2011?
Dwight Howard (Orlando Magic)
Wybór oczywisty, za którym przemawiają nie tylko liczby. Jeśli ktoś myśli, że Dwight jest tylko maszynką do bloków, to grubo się myli, bo jego obrona 1 na 1 jest bardzo dobra, coraz lepsza. A poza tym - to najlepsza maszynka do bloków ostatnich kilku lat w NBA
5. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego trenera sezonu 2010/2011?
Doug Collins (Philadelphia 76ers)
Skoro typowałem go przed sezonem i jest w czołówce głosowania, to teraz nie zmienię zdania. 76ers zaczęli rozgrywki od bilansu 3-13, a potem z miesiąca na miesiąc grali coraz lepiej. I to mimo że nie mieli żadnego superstara w swoim składzie. Zajęli 7. miejsce i są nawet tacy, którzy uważają, że nastraszą Miami Heat w pierwszej rundzie. Przed sezonem należałoby to wyśmiać... No dobra, teraz też, ale nieco ciszej :-)
6. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego rezerwowego sezonu 2010/2011?
Thaddeus Young (Philadelphia 76ers)
Podejrzewałem, że nikt go nie wskaże, a chciałem, żeby się tu znalazł, bo zasługuje na wspomnienie. Momentami drugi najlepszy gracz w 76ers, a statystyki "z ławki" niewiele gorsze od Odoma, który pewnie zdobędzie tę nagrodę.
1. Kto powinien dostać nagrodę dla MVP sezonu 2010/2011?
Chociaż pół roku temu brzmiałoby to dziwnie - Rose jest najlepszym gracz drużyny z najlepszym bilansem rundy zasadniczej. I to gracz mający indywidualnie niesamowity sezon. Średnio co najmniej 25 punktów, 7.5 asysty i 4 zbiórki notowało tylko 6 innych koszykarzy w historii/
2. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego debiutanta sezonu 2010/2011?
Nie mogło być inaczej i tylko szaleniec mógłby wskazać kogoś innego. Można go nie lubić za zachowanie, można nie doceniać, ale przywitanie z NBA miał tak efektowne, że tę nagrodę po prostu musi zgarnąć. Przy okazji przyznaję się - przed sezonem myślałem, że jego nogi nie wytrzymają jak u Grega Odena.
3. Kto powinien dostać nagrodę dla największego postępu sezonu 2010/2011?
Przy tej nagrodzie zawsze jest problem. Czy docenić awans z grona gwiazdeczek do roli supergwiazdy, awans z grona solidnych graczy do grona gwiazdeczek, awans z grona mało istotnych rezerwowych do grona solidnych graczy? Ja spojrzałem na sprawę pytając się kto nas najbardziej zaskoczył swoim postępem. Odpowiedż jest niemal oczywista - Kevin Love. Jego seria double-double, jego występ w All-Star Game, jego pamiętne 30+30...
4. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego obrońcy sezonu 2010/2011?
Wybór oczywisty, za którym przemawiają nie tylko liczby. Jeśli ktoś myśli, że Dwight jest tylko maszynką do bloków, to grubo się myli, bo jego obrona 1 na 1 jest bardzo dobra, coraz lepsza. A poza tym - to najlepsza maszynka do bloków ostatnich kilku lat w NBA
5. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego trenera sezonu 2010/2011?
Skoro typowałem go przed sezonem i jest w czołówce głosowania, to teraz nie zmienię zdania. 76ers zaczęli rozgrywki od bilansu 3-13, a potem z miesiąca na miesiąc grali coraz lepiej. I to mimo że nie mieli żadnego superstara w swoim składzie. Zajęli 7. miejsce i są nawet tacy, którzy uważają, że nastraszą Miami Heat w pierwszej rundzie. Przed sezonem należałoby to wyśmiać... No dobra, teraz też, ale nieco ciszej :-)
6. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego rezerwowego sezonu 2010/2011?
Podejrzewałem, że nikt go nie wskaże, a chciałem, żeby się tu znalazł, bo zasługuje na wspomnienie. Momentami drugi najlepszy gracz w 76ers, a statystyki "z ławki" niewiele gorsze od Odoma, który pewnie zdobędzie tę nagrodę.
Etykiety:
Blake Griffin,
Derrick Rose,
Doug Collins,
Dwight Howard,
Kevin Love,
koszykówka,
NBA,
Thaddeus Young
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Zapomniany faul w ataku?
Zupełnie przypadkiem trafiłem dzisiaj na takie zdjęcie z niedawnego meczu Phoenix Suns z Chicago Bulls. Z lewej z piłką Carlos Boozer, z prawej Marcin Gortat.
Nie wiem jaka była decyzja sędziowska w tej sytuacji, ale według przepisów NBA chyba powinien zostać odgwizdany faul ofensywny Boozera. Piszę chyba, bo zdjęcie nie pokazuje nam całego zdarzenia i być może to Gortat wcześniej spowodował kontakt ciałem.
A co by było w Europie? Czy przepisy mówią podobnie?
33.2 Zasada pionowości
(...)
Zawodnik atakujący pozostający na podłożu lub będący w wyskoku nie może spowodować zetknięcia z obrońcą będącym w przepisowej pozycji obronnej poprzez:
• Użycie ramion w celu stworzenia dla siebie dodatkowej przestrzeni (przez przesunięcie obrońcy),
• Rozstawienie nóg lub ramion, aby spowodować kontakt podczas rzutu lub natychmiast po rzucie do kosza z gry.
Rzadko zdarza się na polskich parkietach, by sędziowie stosowali się do tego przepisu. W NBA co jakiś czas trafia się ofensywny faul, gdy zawodnik przy rzucie z dystansu wystawia nogę do przodu i zahacza rywala (próbowałem znależć przykład na youtube.com, ale bezskutecznie. swoją drogą przy większości kombinacji z "offensive foul" w wyszukiwarce na czele wyskakuje akcja Blake'a Griffina nad Gortatem). U nas? Nie przypominam sobie takiego gwizdka. Przyznam się nawet, iż jeszcze kilka chwil temu przypuszczałem, że w przepisach FIBA ta zasada nie istnieje. A jednak.
Czy np. charakterystyczny off-balance rzut Davida Logana (przykład poniżej od 0:08, chociaż ten wydaje mi się akurat łagodny) nie powinien być - w świetle powyższego przepisu - często odgwizdywanymi jako faul ofensywny? Może jakiś sędzia się wypowie w komentarzach?
Nie wiem jaka była decyzja sędziowska w tej sytuacji, ale według przepisów NBA chyba powinien zostać odgwizdany faul ofensywny Boozera. Piszę chyba, bo zdjęcie nie pokazuje nam całego zdarzenia i być może to Gortat wcześniej spowodował kontakt ciałem.
A co by było w Europie? Czy przepisy mówią podobnie?
33.2 Zasada pionowości
(...)
Zawodnik atakujący pozostający na podłożu lub będący w wyskoku nie może spowodować zetknięcia z obrońcą będącym w przepisowej pozycji obronnej poprzez:
• Użycie ramion w celu stworzenia dla siebie dodatkowej przestrzeni (przez przesunięcie obrońcy),
• Rozstawienie nóg lub ramion, aby spowodować kontakt podczas rzutu lub natychmiast po rzucie do kosza z gry.
Rzadko zdarza się na polskich parkietach, by sędziowie stosowali się do tego przepisu. W NBA co jakiś czas trafia się ofensywny faul, gdy zawodnik przy rzucie z dystansu wystawia nogę do przodu i zahacza rywala (próbowałem znależć przykład na youtube.com, ale bezskutecznie. swoją drogą przy większości kombinacji z "offensive foul" w wyszukiwarce na czele wyskakuje akcja Blake'a Griffina nad Gortatem). U nas? Nie przypominam sobie takiego gwizdka. Przyznam się nawet, iż jeszcze kilka chwil temu przypuszczałem, że w przepisach FIBA ta zasada nie istnieje. A jednak.
Czy np. charakterystyczny off-balance rzut Davida Logana (przykład poniżej od 0:08, chociaż ten wydaje mi się akurat łagodny) nie powinien być - w świetle powyższego przepisu - często odgwizdywanymi jako faul ofensywny? Może jakiś sędzia się wypowie w komentarzach?
Etykiety:
Carlos Boozer,
koszykówka,
Marcin Gortat,
NBA
W sprawie PZKosz i Repesy
W środę napisałem o tym, że Jasmin Repesa jest o krok od objęcia stanowiska trenera reprezentacji Polski koszykarzy. W piątek Polski Związek Koszykówki opublikował sprostowanie, w którym informuje, że Repesa, owszem, jest brany pod uwagę, ale nie podjął żadnej decyzji. Sam Repesa na stronie swojego włoskiego klubu zaprzeczył jakimkolwiek rozmowom na temat prowadzenia polskiej kadry.
Skąd wzięła się taka zdecydowana reakcja obu stron? Odpowiedź w poniższym tekście, który napisałem do poniedziałkowego PS.
Repeša niepewny
Nie jest przesądzone, iż Jasmin Repeša podpisze kontrakt na prowadzenie reprezentacji Polski koszykarzy.
Chorwat bardzo zdenerwował się tym, że sprawa wyszła na światło dzienne w momencie, gdy jego włoski klub Benetton Treviso czekają ważne mecze i chciał nawet zerwać rozmowy z Polskim Związkiem Koszykówki. Na razie obie strony wystosowały dementujące oświadczenia, ale nadal pozostają w kontakcie.
W ubiegłym tygodniu napisaliśmy, że Repeša jest już o krok od objęcia polskiej kadry. 50-letni szkoleniowiec miał podpisać kontrakt pod koniec kwietnia. – Ta informacja od razu trafiła do prasy w krajach, w których pracował. Repeša odebrał dziesiątki telefonów z całej Europy z zapytaniem, czy to prawda. A on teraz ma przecież przed sobą ważny turniej w Treviso i nie ma czasu na tłumaczenia – powiedziala nam jedna z osób zajmująca się w PZKosz wyborem trenera. Benetton właśnie przygotowuje się do rozgrywanego we własnej hali turnieju Final Four Europucharu (16-17 kwietnia). Wygrana w tej imprezie da włoskiej ekipie powrót do Euroligi w przyszłym sezonie. Doniesienia o zaawansowanych rozmowach Repešy na temat prowadzenia reprezentacji Polski nie spodobały się szefom klubu z Półwyspu Apenińskiego, nie mówiąc już o kibicach Benettonu. Repešy natomiast nie spodobała się informacja o tym, że kandydatem do objęcia biało-czerwonych był wcześniej Sašo Filipovski, który nie dostał zgody swojego klubu Lottomatiki Rzym. Chorwat nie chciał być tylko opcją rezerwową.
Związek i Repeša chcąc ratować sprawę wystosowali oświadczenia. Chorwacki trener stwierdził, że informacje o jego pracy w Polsce nie mają żadnego oparcia w faktach i że koncentruje się w 100% na Benettonie. PZKosz potwierdził, że „nazwisko Repešy jest brane pod uwagę w aspekcie objęcia posady szkoleniowca reprezentacji Polski”, ale jednocześnie zaprzeczył, że prowadzono negocjacje z Filipovskim. Wszystko po to, by uspokoić Repešę. – Faktycznie, mówiłem o pomyśle z Filipovskim, ale być może niedokładnie i doszło do małego nieporozumienia – przyznaje prezes związku Grzegorz Bachański. - Ta kandydatura była nierealna właściwie już za rządów poprzedniego prezesa Romana Ludwiczuka. Od pośrednika wiedzieliśmy, że klub nie pozwoli mu na pracę w kadrze – wyjaśnia.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli PZKoszowi uda się przekonać Repesę do zatrudnienia w naszym kraju, to nie stanie się to do końca kwietnia. Taki termin wyboru nowego selekcjonera podawały niedawno władze związku. Teraz albo będą musiały poczekać jeszcze dłużej albo poszukać innego szkoleniowca, co pewnie także przedłuży stan bezkrólewia na stanowisku opiekuna kadry seniorów. Reprezentacja nie ma trenera od końca sierpnia 2010 roku. Wtedy skończyła się umowa Igora Griszczuka.
Skąd wzięła się taka zdecydowana reakcja obu stron? Odpowiedź w poniższym tekście, który napisałem do poniedziałkowego PS.
Repeša niepewny
Nie jest przesądzone, iż Jasmin Repeša podpisze kontrakt na prowadzenie reprezentacji Polski koszykarzy.
Chorwat bardzo zdenerwował się tym, że sprawa wyszła na światło dzienne w momencie, gdy jego włoski klub Benetton Treviso czekają ważne mecze i chciał nawet zerwać rozmowy z Polskim Związkiem Koszykówki. Na razie obie strony wystosowały dementujące oświadczenia, ale nadal pozostają w kontakcie.
W ubiegłym tygodniu napisaliśmy, że Repeša jest już o krok od objęcia polskiej kadry. 50-letni szkoleniowiec miał podpisać kontrakt pod koniec kwietnia. – Ta informacja od razu trafiła do prasy w krajach, w których pracował. Repeša odebrał dziesiątki telefonów z całej Europy z zapytaniem, czy to prawda. A on teraz ma przecież przed sobą ważny turniej w Treviso i nie ma czasu na tłumaczenia – powiedziala nam jedna z osób zajmująca się w PZKosz wyborem trenera. Benetton właśnie przygotowuje się do rozgrywanego we własnej hali turnieju Final Four Europucharu (16-17 kwietnia). Wygrana w tej imprezie da włoskiej ekipie powrót do Euroligi w przyszłym sezonie. Doniesienia o zaawansowanych rozmowach Repešy na temat prowadzenia reprezentacji Polski nie spodobały się szefom klubu z Półwyspu Apenińskiego, nie mówiąc już o kibicach Benettonu. Repešy natomiast nie spodobała się informacja o tym, że kandydatem do objęcia biało-czerwonych był wcześniej Sašo Filipovski, który nie dostał zgody swojego klubu Lottomatiki Rzym. Chorwat nie chciał być tylko opcją rezerwową.
Związek i Repeša chcąc ratować sprawę wystosowali oświadczenia. Chorwacki trener stwierdził, że informacje o jego pracy w Polsce nie mają żadnego oparcia w faktach i że koncentruje się w 100% na Benettonie. PZKosz potwierdził, że „nazwisko Repešy jest brane pod uwagę w aspekcie objęcia posady szkoleniowca reprezentacji Polski”, ale jednocześnie zaprzeczył, że prowadzono negocjacje z Filipovskim. Wszystko po to, by uspokoić Repešę. – Faktycznie, mówiłem o pomyśle z Filipovskim, ale być może niedokładnie i doszło do małego nieporozumienia – przyznaje prezes związku Grzegorz Bachański. - Ta kandydatura była nierealna właściwie już za rządów poprzedniego prezesa Romana Ludwiczuka. Od pośrednika wiedzieliśmy, że klub nie pozwoli mu na pracę w kadrze – wyjaśnia.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli PZKoszowi uda się przekonać Repesę do zatrudnienia w naszym kraju, to nie stanie się to do końca kwietnia. Taki termin wyboru nowego selekcjonera podawały niedawno władze związku. Teraz albo będą musiały poczekać jeszcze dłużej albo poszukać innego szkoleniowca, co pewnie także przedłuży stan bezkrólewia na stanowisku opiekuna kadry seniorów. Reprezentacja nie ma trenera od końca sierpnia 2010 roku. Wtedy skończyła się umowa Igora Griszczuka.
Etykiety:
Grzegorz Bachański,
Jasmin Repesa,
koszykówka,
PZKosz,
reprezentacja
sobota, 9 kwietnia 2011
Kałowski czy Gurović?
Nie chcę pisać, że decyzja Wydziału Gier i Dyscypliny PZKosz odnośnie zawieszenia Marcina Kałowskiego na trzy mecze półfinału grupy B II ligi jest zła. Od razu jednak nasuwają się porównania z zachowaniem Milana Gurovicia w finale ekstraklasy w 2008 roku. Wiem, że w przypadku Polaka karę nakładał PZKosz, a w przypadku Serba (jeden mecz zawieszenia) PLK. Ale zostawmy to na boku i zastanówmy się - komu należała się wyższa kara?
Gurović funkcjonuje w necie tylko obecnie tylko jako powyższe foto (niestety wideo z youtube'a zniknęło).
Kałowski jest pod poniższym linkiem (od 4:40).
Ja się wstrzymam od jednoznacznej odpowiedzi. Dodam tylko, że mam wrażenie, iż wyjątkowo pobłażliwe potraktowanie Serba będzie pewnie rzutowało na ocenę podobnych zdarzeń w Polsce w przyszłości.
Gurović funkcjonuje w necie tylko obecnie tylko jako powyższe foto (niestety wideo z youtube'a zniknęło).
Kałowski jest pod poniższym linkiem (od 4:40).
Ja się wstrzymam od jednoznacznej odpowiedzi. Dodam tylko, że mam wrażenie, iż wyjątkowo pobłażliwe potraktowanie Serba będzie pewnie rzutowało na ocenę podobnych zdarzeń w Polsce w przyszłości.
Etykiety:
II liga,
koszykówka,
Marcin Kałowski,
Milan Gurović,
PLK
piątek, 8 kwietnia 2011
Bulls są zespołem do bicia
Gdybym był górnikiem zasypanym od lipca 2010 pod ziemią lub facetem w śpiączce to nie uwierzyłbym czytając dzisiaj po raz pierwszy od tego czasu wiadomości sportowe. Tak, to Bulls zdobyli numer 1 na Wschodzie NBA. Nie dzięki jakiemuś wyjątkowemu szczęsliwemu układowi wyników i wpadkom rywali. Z trzecimi Miami Heat nie przegrali ani razu, z drugimi Boston Celtics mają bilans 2-2, w tym jedna dramatyczna przegrana po dogrywce. Przegrana w listopadzie, która wtedy wydawała się dużym sukcesem Byków.
A teraz? Właściwie w czwartek nie było wątpliwości, kto dominował w United Center. Ich najlepszy zawodnik zagrał tak jak gra MVP, ich podkoszowi zdominowali walkę o zbiórki, ich druga opcja ofensywna "otworzyła się" w odpowiednim momencie, ich role players dołożyli trafienia, zbiórki i hustle plays. I nie przeszkodziło im nawet to, że ich backup center był, co rzadkie, na minus w +/-.
Dyskusja czy większy wkład w sukcesy Bulls ma Derrick Rose, czy postępy w obronie pod okiem trenera Toma Thibodeau ma już kilka miesięcy. Tyle tylko, że jedno bez drugiego nie miałoby sensu. Co z tego, że defensywa spowolniłaby Rajona Rondo, zatrzymała Paula Pierce'a i zabrała pozycje Rayowi Allenowi, skoro w ataku Bulls mieliby problemy, nikt uruchomiłby Luola Denga, nikt nie zrobiłby spustoszenia w strefie podkoszowej rywali? Z drugiej strony - co z tego, że Rose zrobiłby 30 pkt + 8 asyst, skoro Ray Allen skatowałby Bulls z dystansu, a Kevin Garnett z półdystansu?
Przed play-offami jesteśmy w "dziwnej" sytuacji. Bulls mają większość atutów w ręku i to inne ekipy muszą myśleć jak ich powstrzymać. Takim Heat to jeszcze się nie udało i właściwie dlaczego mamy wierzyć, że w ciągu miesiąca staną się drużyną, która nagle wygra cztery mecze z zespołem z Chicago? O ile oczywiście wcześniej wyeliminuje Celtics (o pierwszej rundzie nie wspominam). A Celtics? Nawet ewentualny powrót Shaqa niewiele zmieni, bo będzie nie w pełni sił, pogra przez kilkanaście minut i wielkiej krzywdy Bykom nie zrobi. Celtics mieli już przed czwartkowym meczem założenie - trzymać Rose'a daleko od kosza. Nie umieli tego zrobić. Będą umieli za miesiąc?
A teraz? Właściwie w czwartek nie było wątpliwości, kto dominował w United Center. Ich najlepszy zawodnik zagrał tak jak gra MVP, ich podkoszowi zdominowali walkę o zbiórki, ich druga opcja ofensywna "otworzyła się" w odpowiednim momencie, ich role players dołożyli trafienia, zbiórki i hustle plays. I nie przeszkodziło im nawet to, że ich backup center był, co rzadkie, na minus w +/-.
Dyskusja czy większy wkład w sukcesy Bulls ma Derrick Rose, czy postępy w obronie pod okiem trenera Toma Thibodeau ma już kilka miesięcy. Tyle tylko, że jedno bez drugiego nie miałoby sensu. Co z tego, że defensywa spowolniłaby Rajona Rondo, zatrzymała Paula Pierce'a i zabrała pozycje Rayowi Allenowi, skoro w ataku Bulls mieliby problemy, nikt uruchomiłby Luola Denga, nikt nie zrobiłby spustoszenia w strefie podkoszowej rywali? Z drugiej strony - co z tego, że Rose zrobiłby 30 pkt + 8 asyst, skoro Ray Allen skatowałby Bulls z dystansu, a Kevin Garnett z półdystansu?
Przed play-offami jesteśmy w "dziwnej" sytuacji. Bulls mają większość atutów w ręku i to inne ekipy muszą myśleć jak ich powstrzymać. Takim Heat to jeszcze się nie udało i właściwie dlaczego mamy wierzyć, że w ciągu miesiąca staną się drużyną, która nagle wygra cztery mecze z zespołem z Chicago? O ile oczywiście wcześniej wyeliminuje Celtics (o pierwszej rundzie nie wspominam). A Celtics? Nawet ewentualny powrót Shaqa niewiele zmieni, bo będzie nie w pełni sił, pogra przez kilkanaście minut i wielkiej krzywdy Bykom nie zrobi. Celtics mieli już przed czwartkowym meczem założenie - trzymać Rose'a daleko od kosza. Nie umieli tego zrobić. Będą umieli za miesiąc?
Etykiety:
Boston Celtics,
Chicago Bulls,
Derrick Rose,
koszykówka,
NBA
środa, 6 kwietnia 2011
Kto kogo (do)goni na Wschodzie NBA?
Kilka godzin temu było o Konferencji Zachodniej tydzień przed końcem rundy zasadniczej NBA. Teraz czas na Konferencję Wschodniej. Tutaj sytuacja jest równie ciekawa.
Pierwsze miejsce dla Chicago Bulls (57-20) jest niemal pewne. Byki grają jeszcze u siebie z Bostonem (54-23), a także z Cleveland, Orlando, New York (w) i New Jersey (d). Boston ma oprócz Chicago także Washington (d i w), Miami (w) i New York (d). Miami Heat (także 54-23) mają oprócz Bostonu Milwaukee, Charlotte (d), Atlantę i Toronto (w). W najgorszej sytuacji w walce o pierwsze miejsce są Heat, którzy co prawda mają najłatwiejszych rywali (poza meczem z Celtics), ale za to gorszy bilans bezpośretnich spotkań i z Bostonem, i z Chicago. By wygrać Konferencję Wschodnią musieliby zwyciężyć wszystkie mecze do końca i liczyć na cztery porażki Byków. Teoretycznie to wykonalne, bo nawet w Cleveland da się przegrać, ale praktycznie? Nie bardzo. Dlatego pierwszą pozycję zajmą Bulls albo Celtics. Co muszą zrobić Celtowie? Na pewno wygrać wszystkie mecze, w tym w Chicago, a poza potrzebują wpadek Byków w Orlando i Nowym Jorku (lub wspomnianym Cleveland). Nie wierzę, by Derrick Rose i spółka mogli w ostatniej chwili zmarnować wcześniejszą przewagę. Zresztą - obstawiam, że po prostu wygrają u siebie z Celtics i będzie po sprawie. Potem mogą sobie pozwolić na wpadkę np. w Nowym Jorku. Mój werdykt: 1. Chicago (61-21).
Co z Miami i Bostonem? Heat muszą wygrać jeden mecz więcej niż rywale. Najprościej będzie to zrobić pokonując ich u siebie. Wtedy wszystko będzie zależało od nich - wystarczy nie przegrać w Atlancie (bo pozostałe mecze to bułka z masłem). Heat mogą nawet pozwolić sobie na porażkę z Celtics, jeśli ci wcześniej przegrają w Chicago i np. w Waszyngtonie lub u siebie z Knicks. Czemu nie? Skoro w TD Garden niedawno wygrali Bobcats... Mój werdykt. 2. Miami (59-23), 3. Boston (57-25). Celtics przegrają dwa mecze z głównymi rywalami. Reszta nie będzie miała znaczenia. Od razu dodam: 4. Magic. Tutaj nic się nie zmieni
Atlanta Hawks (44-34) są o krok od zapewnienia sobie piątej pozycji, ale może się okazać, że tego kroku im zabraknie. Do końca rundy zasadniczej czekają ich następujące mecze: Indiana, Washington (w), Miami (d), Charlotte (w). Jeśli przegrają wszystkie mecze, to będą mogli zostać doścignięci przez Philadelphia 76ers (40-38) lub New York Knicks (39-38). Warunek? Jedna z tych ekip musi rozegrać końcówkę rundy "na czysto". Plan 76ers: New York, Toronto, Orlando, Detroit (wszystko u siebie). Plan Knicks: Philadelphia, New Jersey, Indiana (w), Chicago (d), Boston (w). Zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest komplet zwycięstw 76ers. Pytanie tylko czy Szóstki będą chciały pchać się na piąte miejsce, grać z Magic i być "zmiażdżonym" przez Dwighta Howarda? Może to szaleństwo, ale prędzej spodziewałbym się "upsetu" z ich strony w konfrontacji z Celtics... Mój werdykt: 5. Hawks (45-37). Wygrają jeden z pierwszych dwóch meczów wyjazdowych i potem będzie im "wszystko jedno".
"Gonitwa" 76ers i Knicks tylko teoretycznie będzie zależna od ich bezpośredniego meczu. Philly może go nawet przegrać, a komplet zwycięstw w pozostałych meczach powinien dać jej 6. miejsce, jeśli Knicks przegrają dwa razy. A łatwo nie mają. Mogą nawet spaść na ósmą pozycję. Indiana Pacers (35-43) musieliby wygrać wszystkie mecze, a Knicks przegrać. To scenariusz ekstremalny, ale jakieś 0,5% szans można mu dać. Pacers raczej powinni oglądać się za plecy. Ich plan: Washington (d), Atlanta (d), New York (d), Orlando (w). Plan Charlotte (32-45): Orlando (d), Miami (w), Detroit (d), New Jersey (w), Atlanta (d). Plan Milwaukee (31-46): Miami (w), Detroit (w), Cleveland (d), Toronto (d), Oklahoma (w). Właściwie tych ostatnich możemy z rozważań wyłączyć, bo wygrane z Heat i Thunder to dla nich fantasmagorie. Bez obydwu ósme miejsce jest niemożliwe. A Charlotte? Jeśli porażkę w Miami wliczymy "w koszta", to bilans 4-1 daje im nadzieję. Indiana musi jednak przegrać trzy razy. Tyle, że ma trzy mecze u siebie i wyjazd do grających od dłuższego o nic Magic. Mój werdykt. 6. 76ers (44-38), 7. Knicks (41-41), 8. Pacers (39-43), 9. Bobcats (34-48). Szóstki wygrają wszystkie mecze, a Knicks przegrają w Bostonie i Indianie. Ale za to ograją pewnych pierwszego miejsca Bulls. Pacers wygrają wszystkie mecze, nawet w Orlando. Bobcats przegrają dwa pierwsze mecze i potem się "rozkleją". Ale na koniec w meczu rezerw jeszcze pokonają Hawks.
Pierwsze miejsce dla Chicago Bulls (57-20) jest niemal pewne. Byki grają jeszcze u siebie z Bostonem (54-23), a także z Cleveland, Orlando, New York (w) i New Jersey (d). Boston ma oprócz Chicago także Washington (d i w), Miami (w) i New York (d). Miami Heat (także 54-23) mają oprócz Bostonu Milwaukee, Charlotte (d), Atlantę i Toronto (w). W najgorszej sytuacji w walce o pierwsze miejsce są Heat, którzy co prawda mają najłatwiejszych rywali (poza meczem z Celtics), ale za to gorszy bilans bezpośretnich spotkań i z Bostonem, i z Chicago. By wygrać Konferencję Wschodnią musieliby zwyciężyć wszystkie mecze do końca i liczyć na cztery porażki Byków. Teoretycznie to wykonalne, bo nawet w Cleveland da się przegrać, ale praktycznie? Nie bardzo. Dlatego pierwszą pozycję zajmą Bulls albo Celtics. Co muszą zrobić Celtowie? Na pewno wygrać wszystkie mecze, w tym w Chicago, a poza potrzebują wpadek Byków w Orlando i Nowym Jorku (lub wspomnianym Cleveland). Nie wierzę, by Derrick Rose i spółka mogli w ostatniej chwili zmarnować wcześniejszą przewagę. Zresztą - obstawiam, że po prostu wygrają u siebie z Celtics i będzie po sprawie. Potem mogą sobie pozwolić na wpadkę np. w Nowym Jorku. Mój werdykt: 1. Chicago (61-21).
Co z Miami i Bostonem? Heat muszą wygrać jeden mecz więcej niż rywale. Najprościej będzie to zrobić pokonując ich u siebie. Wtedy wszystko będzie zależało od nich - wystarczy nie przegrać w Atlancie (bo pozostałe mecze to bułka z masłem). Heat mogą nawet pozwolić sobie na porażkę z Celtics, jeśli ci wcześniej przegrają w Chicago i np. w Waszyngtonie lub u siebie z Knicks. Czemu nie? Skoro w TD Garden niedawno wygrali Bobcats... Mój werdykt. 2. Miami (59-23), 3. Boston (57-25). Celtics przegrają dwa mecze z głównymi rywalami. Reszta nie będzie miała znaczenia. Od razu dodam: 4. Magic. Tutaj nic się nie zmieni
Atlanta Hawks (44-34) są o krok od zapewnienia sobie piątej pozycji, ale może się okazać, że tego kroku im zabraknie. Do końca rundy zasadniczej czekają ich następujące mecze: Indiana, Washington (w), Miami (d), Charlotte (w). Jeśli przegrają wszystkie mecze, to będą mogli zostać doścignięci przez Philadelphia 76ers (40-38) lub New York Knicks (39-38). Warunek? Jedna z tych ekip musi rozegrać końcówkę rundy "na czysto". Plan 76ers: New York, Toronto, Orlando, Detroit (wszystko u siebie). Plan Knicks: Philadelphia, New Jersey, Indiana (w), Chicago (d), Boston (w). Zdecydowanie bardziej prawdopodobny jest komplet zwycięstw 76ers. Pytanie tylko czy Szóstki będą chciały pchać się na piąte miejsce, grać z Magic i być "zmiażdżonym" przez Dwighta Howarda? Może to szaleństwo, ale prędzej spodziewałbym się "upsetu" z ich strony w konfrontacji z Celtics... Mój werdykt: 5. Hawks (45-37). Wygrają jeden z pierwszych dwóch meczów wyjazdowych i potem będzie im "wszystko jedno".
"Gonitwa" 76ers i Knicks tylko teoretycznie będzie zależna od ich bezpośredniego meczu. Philly może go nawet przegrać, a komplet zwycięstw w pozostałych meczach powinien dać jej 6. miejsce, jeśli Knicks przegrają dwa razy. A łatwo nie mają. Mogą nawet spaść na ósmą pozycję. Indiana Pacers (35-43) musieliby wygrać wszystkie mecze, a Knicks przegrać. To scenariusz ekstremalny, ale jakieś 0,5% szans można mu dać. Pacers raczej powinni oglądać się za plecy. Ich plan: Washington (d), Atlanta (d), New York (d), Orlando (w). Plan Charlotte (32-45): Orlando (d), Miami (w), Detroit (d), New Jersey (w), Atlanta (d). Plan Milwaukee (31-46): Miami (w), Detroit (w), Cleveland (d), Toronto (d), Oklahoma (w). Właściwie tych ostatnich możemy z rozważań wyłączyć, bo wygrane z Heat i Thunder to dla nich fantasmagorie. Bez obydwu ósme miejsce jest niemożliwe. A Charlotte? Jeśli porażkę w Miami wliczymy "w koszta", to bilans 4-1 daje im nadzieję. Indiana musi jednak przegrać trzy razy. Tyle, że ma trzy mecze u siebie i wyjazd do grających od dłuższego o nic Magic. Mój werdykt. 6. 76ers (44-38), 7. Knicks (41-41), 8. Pacers (39-43), 9. Bobcats (34-48). Szóstki wygrają wszystkie mecze, a Knicks przegrają w Bostonie i Indianie. Ale za to ograją pewnych pierwszego miejsca Bulls. Pacers wygrają wszystkie mecze, nawet w Orlando. Bobcats przegrają dwa pierwsze mecze i potem się "rozkleją". Ale na koniec w meczu rezerw jeszcze pokonają Hawks.
Kto kogo (do)goni na Zachodzie NBA?
Do końca rundy zasadniczej NBA pozostał zaledwie tydzień. Czy wiemy już wszystko? Prawie. Obecny układ tabeli może jeszcze lekko się zmienić. Najciekawsza będzie rywalizacja o drugie miejsce w Konferencji Wschodniej. Ale ten wpis ma traktować o Zachodzie.
We wtorek rozmawialiśmy z Michałem Owczarkiem i Michałem Pacudą w studiu Sport.pl m.in. o szansach Los Angeles Lakers na doścignięcie San Antonio Spurs na czele Konferencji Zachodniej. Powiedziałem, że przede wszystkim Lakers muszą wygrać wszystko do końca. Nie minęło nawet kilkanaście godzin i... już przegrali. Szanse na pierwsze miejsce mają nadal, ale chyba już tylko matematyczne.
Spurs (59-19) pozostały do końca cztery mecze - Sacramento i Utah (dom), Lakers i Phoenix (wyjazd). Lakers (55-22) grają z Golden State i Portland (w), Oklahomą i San Antonio (d) oraz Sacramento (w). Ostrogi musiałyby przegrać co najmniej trzy mecze (w tym w LA), co wydaje się niemożliwe biorąc pod uwagę, że będą gościć za chwilę Kings i Jazz. Mój werdykt: 1. Spurs (przewidywany bilans 62-20). Przegrają tylko z Lakers.
Czy Lakers są pewni drugiej pozycji? Tylko teoretycznie. Dallas Mavericks (53-24) nie mają trudnego terminarza Denver, LA Clippers, Phoenix, New Orleans (d), Houston (w). Są w stanie osiągnąć nawet bilans 5-0 (szczególnie jeśli Rockets zagrają już o nic). Czego im potrzeba? Trzech porażek Lakers. Potencjalne wpadki to wyjazd do Portland i wizyty w Staples Center Spurs i Thunder. Potencjalne, ale czy realne? Nie. Mój werdykt: 2. Lakers (59-23). Przegrają tylko z Blazers.
Mavericks mogą myśleć o dogonieniu Lakers, ale muszą też oglądać się za siebie. Oklahoma City Thunder (51-26) są tuż za nimi. Grają z LA Clippers, Denver (d), LA Lakers, Sacramento (w), Milwaukee (d). Nie wierzę w 5-0, daję im za to 80% szans na 4-1. W przypadku równego bilansu będą wyżej niż Mavericks dzięki wygraniu swojej dywizji. To oznacza, że koszykarze z Dallas musieliby przegrać w tej sytuacji trzykrotnie (a w przypadku wygranej Thunder z Lakers - dwukrotnie). Nie wierzę. Mój werdykt: 3. Mavericks (57-25), 4. Thunder (55-27). Pierwsi przegrają z Rockets, drudzy z Lakers.
Szans Denver Nuggets (47-30) na dogonienie Thunder nawet nie ma sensu analizować. Cztery wygrane mniej i w perspektywie m.in. mecz z zespołem z Oklahomy na wyjeżdzie, a także wizyta w Dallas. Bryłki swoją szansę zmarnowały dając się ograć Thunder u siebie we wtorek. Teraz muszą się martwić, by nie dogonili ich Portland Trail Blazers (45-33), New Orleans Hornets (44-33) bądż Memphis Grizzlies (44-34).
Plan spotkań poszczególnych ekip: Nuggets - Dallas (w), Oklahoma (w), Minnesota (d), Golden State (d), Utah (w). Portland - Utah (w), LA Lakers (d), Memphis (d), Golden State (w). New Orleans - Houston (d), Phoenix (d), Memphis (w), Utah (d), Dallas (w). Memphis - Sacramento (d), New Orleans (d), Portland (w), LA Clippers (w).
Najtrudniej będą mieli Nuggets, których czekają trzy wyjazdy i nie wykluczam, że przegrają wszystkie trzy mecze (chociaż w Utah będą faworytem). Jeśli tak by się stało, to Blazers musieliby wygrać wszystko do końca, by zrównać się z nimi w tabeli. W bezpośrednich meczach jest bilans 2-2, decydowałyby wyniki z ekipami z tej samej dywizji, które Blazers mieliby lepsze. W trudniejszej sytuacji są Hornets - by dogonić Nuggets musieliby wygrać pięciokrotnie, w tym w Memphis i Dallas. Niewykonalne. Szerszenie raczej muszą się martwić, by nie dać się doścignąć Grizzlies. Dla Niedżwiadków kluczowa będzie wizyta w Portland i mecz u siebie z Hornets. Jeśli dadzą im radę, to awansują nawet na szóstą lokatę. Jeśli nie, to będą musieli martwić się o ósmą.
Ciągle bowiem o play-offach marzą w Houston (41-37). Wpadka w Sacramento była dla Rakiet ciosem, lecz nie ostatecznym. Do rozegrania pozostało im: New Orleans (w), LA Clippers (d), Dallas (d), Minnesota (w). Jeśli wygrają wszystko, to muszą modlić się o komplet porażek Hornets lub trzy przegrane Grizzlies. Dlatego jeśli Niedżwiadki nie dadzą rady Szerszeniom i Blazers, a Rakiety nie potkną się w trzech pierwszych meczach, to losy play-offów rozstrzygną się 13 kwietnia w środę. W meczach Minnesota - Houston i LA Clippers - Memphis.
Mój werdykt: 5. Nuggets (49-33), 6. Blazers (48-34), 7. Grizzlies (46-36), 8. Hornets (46-36), 9. Rockets (45-37). Nuggets przegrają trzy najtrudniejsze mecze, ale Blazers nie wykorzystają szansy i ulegną Jazz. Hornets przegrają dwa wyjazdy i u siebie z Rockets, ale tym ostatnim niewiele da komplet zwycięstw, bo Grizzlies wygrają najważniejszy mecz u siebie z Hornets, co pozwoli im wyprzedzić New Orleans. Będą mieli 2-2 w bezpośrednich meczach, obie ekipy będą miały 8-8 w meczach ze swoją dywizją, ale w spotkaniach ze swoją konferencją Grizzlies są lepsi.
Ufff...:-) Od analiz aż głowa boli. Wpis o Konferencji Wschodniej po "krótkiej" przerwie. W międzyczasie może ktoś ma inną koncepcję, inne typy?
We wtorek rozmawialiśmy z Michałem Owczarkiem i Michałem Pacudą w studiu Sport.pl m.in. o szansach Los Angeles Lakers na doścignięcie San Antonio Spurs na czele Konferencji Zachodniej. Powiedziałem, że przede wszystkim Lakers muszą wygrać wszystko do końca. Nie minęło nawet kilkanaście godzin i... już przegrali. Szanse na pierwsze miejsce mają nadal, ale chyba już tylko matematyczne.
Spurs (59-19) pozostały do końca cztery mecze - Sacramento i Utah (dom), Lakers i Phoenix (wyjazd). Lakers (55-22) grają z Golden State i Portland (w), Oklahomą i San Antonio (d) oraz Sacramento (w). Ostrogi musiałyby przegrać co najmniej trzy mecze (w tym w LA), co wydaje się niemożliwe biorąc pod uwagę, że będą gościć za chwilę Kings i Jazz. Mój werdykt: 1. Spurs (przewidywany bilans 62-20). Przegrają tylko z Lakers.
Czy Lakers są pewni drugiej pozycji? Tylko teoretycznie. Dallas Mavericks (53-24) nie mają trudnego terminarza Denver, LA Clippers, Phoenix, New Orleans (d), Houston (w). Są w stanie osiągnąć nawet bilans 5-0 (szczególnie jeśli Rockets zagrają już o nic). Czego im potrzeba? Trzech porażek Lakers. Potencjalne wpadki to wyjazd do Portland i wizyty w Staples Center Spurs i Thunder. Potencjalne, ale czy realne? Nie. Mój werdykt: 2. Lakers (59-23). Przegrają tylko z Blazers.
Mavericks mogą myśleć o dogonieniu Lakers, ale muszą też oglądać się za siebie. Oklahoma City Thunder (51-26) są tuż za nimi. Grają z LA Clippers, Denver (d), LA Lakers, Sacramento (w), Milwaukee (d). Nie wierzę w 5-0, daję im za to 80% szans na 4-1. W przypadku równego bilansu będą wyżej niż Mavericks dzięki wygraniu swojej dywizji. To oznacza, że koszykarze z Dallas musieliby przegrać w tej sytuacji trzykrotnie (a w przypadku wygranej Thunder z Lakers - dwukrotnie). Nie wierzę. Mój werdykt: 3. Mavericks (57-25), 4. Thunder (55-27). Pierwsi przegrają z Rockets, drudzy z Lakers.
Szans Denver Nuggets (47-30) na dogonienie Thunder nawet nie ma sensu analizować. Cztery wygrane mniej i w perspektywie m.in. mecz z zespołem z Oklahomy na wyjeżdzie, a także wizyta w Dallas. Bryłki swoją szansę zmarnowały dając się ograć Thunder u siebie we wtorek. Teraz muszą się martwić, by nie dogonili ich Portland Trail Blazers (45-33), New Orleans Hornets (44-33) bądż Memphis Grizzlies (44-34).
Plan spotkań poszczególnych ekip: Nuggets - Dallas (w), Oklahoma (w), Minnesota (d), Golden State (d), Utah (w). Portland - Utah (w), LA Lakers (d), Memphis (d), Golden State (w). New Orleans - Houston (d), Phoenix (d), Memphis (w), Utah (d), Dallas (w). Memphis - Sacramento (d), New Orleans (d), Portland (w), LA Clippers (w).
Najtrudniej będą mieli Nuggets, których czekają trzy wyjazdy i nie wykluczam, że przegrają wszystkie trzy mecze (chociaż w Utah będą faworytem). Jeśli tak by się stało, to Blazers musieliby wygrać wszystko do końca, by zrównać się z nimi w tabeli. W bezpośrednich meczach jest bilans 2-2, decydowałyby wyniki z ekipami z tej samej dywizji, które Blazers mieliby lepsze. W trudniejszej sytuacji są Hornets - by dogonić Nuggets musieliby wygrać pięciokrotnie, w tym w Memphis i Dallas. Niewykonalne. Szerszenie raczej muszą się martwić, by nie dać się doścignąć Grizzlies. Dla Niedżwiadków kluczowa będzie wizyta w Portland i mecz u siebie z Hornets. Jeśli dadzą im radę, to awansują nawet na szóstą lokatę. Jeśli nie, to będą musieli martwić się o ósmą.
Ciągle bowiem o play-offach marzą w Houston (41-37). Wpadka w Sacramento była dla Rakiet ciosem, lecz nie ostatecznym. Do rozegrania pozostało im: New Orleans (w), LA Clippers (d), Dallas (d), Minnesota (w). Jeśli wygrają wszystko, to muszą modlić się o komplet porażek Hornets lub trzy przegrane Grizzlies. Dlatego jeśli Niedżwiadki nie dadzą rady Szerszeniom i Blazers, a Rakiety nie potkną się w trzech pierwszych meczach, to losy play-offów rozstrzygną się 13 kwietnia w środę. W meczach Minnesota - Houston i LA Clippers - Memphis.
Mój werdykt: 5. Nuggets (49-33), 6. Blazers (48-34), 7. Grizzlies (46-36), 8. Hornets (46-36), 9. Rockets (45-37). Nuggets przegrają trzy najtrudniejsze mecze, ale Blazers nie wykorzystają szansy i ulegną Jazz. Hornets przegrają dwa wyjazdy i u siebie z Rockets, ale tym ostatnim niewiele da komplet zwycięstw, bo Grizzlies wygrają najważniejszy mecz u siebie z Hornets, co pozwoli im wyprzedzić New Orleans. Będą mieli 2-2 w bezpośrednich meczach, obie ekipy będą miały 8-8 w meczach ze swoją dywizją, ale w spotkaniach ze swoją konferencją Grizzlies są lepsi.
Ufff...:-) Od analiz aż głowa boli. Wpis o Konferencji Wschodniej po "krótkiej" przerwie. W międzyczasie może ktoś ma inną koncepcję, inne typy?
sobota, 2 kwietnia 2011
Trenerska granica dobrego smaku
Nie mam nic przeciwko żywiołowo reagującym trenerom, ale są pewne granice, których nie należy przekraczać. Krzyki, naciski na sędziów, protesty - okej. Wulgarne i obsceniczne gesty - nie.
Mecz transmitowała ostrowska telewizja kablowa, nagranie DVD na pewno trafi też do PZKosz. Dobrze byłoby, gdyby Wydział Gier i Dyscypliny zajął się tą sprawą i zbadał, czy przepisy zostały złamane.
Regulamin dyscyplinarny PZKosz:
§ 2.
Ustala się następujący wymiar kar dyscyplinarnych za poszczególne naruszenie przepisów:
1. Niesportowe zachowanie członków drużyny i reprezentantów klubu:
1) niesportowe zachowanie się zawodnika, trenera, asystenta lub osoby towarzyszącej drużynie, a także innej osoby działającej w imieniu klubu przed, w czasie lub po zawodach – kara pieniężna w wysokości od 500,- do 2.000,- zł, lub/także kara dyskwalifikacji na okres do 3 miesięcy;
2) niesportowe zachowanie się zawodnika, trenera, asystenta lub osoby towarzyszącej drużynie, a także innej osoby działającej w imieniu klubu przed, w czasie lub po zawodach, związane z naruszeniem nietykalności cielesnej bądź innym czynnym znieważeniem innej osoby – kara pieniężna w wysokości od 1.000,- do 5.000,- zł oraz kara dyskwalifikacji na okres do 12 miesięcy;
Pierwszy mecz półfinałów play-off w grupie B II ligi. W Pleszewie Open Florentyna podejmuje BM Węgiel Stal Ostrów Wielkopolski. Goście wygrywają po dogrywce 99:94. Nie to jest najważniejsze w tym wpisie, ale zachowania trenera gospodarzy Dusana Radovicia. Serb to były, raczej przeciętny, koszykarz kilku polskich klubów. Na ławce rezerwowych (a raczej obok niej) widziałem go pierwszy raz. Jestem zażenowany.
Andrej Urlep + Tomas Pacesas x2 = Radović. To jednak można potraktować z przymrużeniem oka jako swoisty folklor, pośmiać się np. z tego jak Radović krokiem dostawnym nisko na nogach biega wzdłuż linii, gdy jego drużyna jest w obronie. Tak jak już pisałem, nawet najbardziej żywiołowe reakcje są dopuszczalne. Tyle tylko, że tym razem Radović przesadził, przekroczył granicę. Gdy jego drużyna prowadziła różnicą 10 punktów pokazywał w kierunku trenera rywali jednoznaczny gest powszechnie uznawany za obrażliwy. W łagodnych słowach - chodzi o szybkie ruchy ręką w okolicach krocza.
Mecz transmitowała ostrowska telewizja kablowa, nagranie DVD na pewno trafi też do PZKosz. Dobrze byłoby, gdyby Wydział Gier i Dyscypliny zajął się tą sprawą i zbadał, czy przepisy zostały złamane.
Regulamin dyscyplinarny PZKosz:
§ 2.
Ustala się następujący wymiar kar dyscyplinarnych za poszczególne naruszenie przepisów:
1. Niesportowe zachowanie członków drużyny i reprezentantów klubu:
1) niesportowe zachowanie się zawodnika, trenera, asystenta lub osoby towarzyszącej drużynie, a także innej osoby działającej w imieniu klubu przed, w czasie lub po zawodach – kara pieniężna w wysokości od 500,- do 2.000,- zł, lub/także kara dyskwalifikacji na okres do 3 miesięcy;
2) niesportowe zachowanie się zawodnika, trenera, asystenta lub osoby towarzyszącej drużynie, a także innej osoby działającej w imieniu klubu przed, w czasie lub po zawodach, związane z naruszeniem nietykalności cielesnej bądź innym czynnym znieważeniem innej osoby – kara pieniężna w wysokości od 1.000,- do 5.000,- zł oraz kara dyskwalifikacji na okres do 12 miesięcy;
Etykiety:
Dusan Radović,
II liga,
koszykówka,
Open Basket Pleszew,
Stal Ostrów Wlkp.
piątek, 1 kwietnia 2011
Bądżcie jak Ansley
Chciałbym, żeby każdy zawodowy koszykarz był jak Michael Ansley.
Nie, nie chodzi mi o to, żeby każdy miał przekrzywioną głowę i nadwagę, ale o jego podejście do życia i sportu. Od blisko 20 lat był KIMŚ w każdej lidze, w której się pojawił. A jednocześnie nigdy nie gwiazdorzył, nigdy nie był kimś, kto nosił głowę za wysoko. Pamiętam scenkę z czasów jego występów w Ostrowie Wielkopolskim. Idę sobie ulicą w centrum miasta i nagle widzę jak Mike na boisku szkolnym rzuca do kosza z kilkunastoletnimi chłopcami. Ba! Nie tylko rzuca, ale gra z nimi w meczu 3 na 3 strofując swoich partnerów w obronie i gratulując ładnego rzutu. Nie pamiętam dokładnej daty, ale pewnie był kilka dni przed wpakowaniem 15 punktów Turowowi i kilka dni po zdobyciu 20 "oczek" w meczu z Prokomem. Ta sytuacja znakomicie obrazuje Ansleya. U niego w słowniku nie ma stwierdzenia "kim ty jesteś? ja grałem kiedyś w NBA!".
- Mike praktycznie się nie zmienił. Znam go dobrze z polskiej ligi i widzę, że teraz zachowuje się podobnie. Te same zagrania, te same odzywki do rywali i sędziów - zauważa Marcin Gebel, kolega Ansleya z drużyny. - Wszystko wydaje się takie oczywiste. Przychodzisz na mecz, wychodzisz na parkiet i grasz. W pewnym momencie uświadamiasz sobie, że ten gość, który teraz przybija z tobą piątkę i krzyczy „dobry rzut!", 20 lat temu krzyczał podobne rzeczy do Charlesa Barkleya i to z nim ścierał się na treningach. A całkiem niedawno klękała przed nim cała koszykarska Polska. Super! - tłumaczy Szeleszczuk.
To fragment artykułu, który napisałem po debiucie Ansleya w zespole Smaki Podkarpacia w lidze amatorskiej w Warszawie. Mike bez problemu przyjął zaproszenie do występów z bankierami, ekspedientami, studentami, piekarzami, tramwajarzami. W jego przypadku w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. I w tym momencie staje mi przed oczami przeciętny polski ligowiec z końca ławki, taki średnio zdolny junior (albo już nawet nie), który dla "zapchania" protokołu jeżdzi z ekstraklasową drużyną na wyjazdy i nawet nie wącha parkietu. I jest z tego tak dumny, że gdy tylko widzisz jak wchodzi do pomieszczenia w którym jesteś, to masz wrażenie, że szeryf wkroczył do saloonu albo LeBron James przyjechał na gościnne występy. Nie twierdzę, że wszyscy tacy są, ale pewnie każdy wie jakich "graczy" mam na myśli. Kilka charakterystycznych cech podał niedawno Maciek Szlachtowicz na swoim blogu, chociaż nie zgadzam się z przypisaniem ich tylko do Warszawy. Tacy są wszędzie i to jest dopiero przykre.
Nie, nie chodzi mi o to, żeby każdy miał przekrzywioną głowę i nadwagę, ale o jego podejście do życia i sportu. Od blisko 20 lat był KIMŚ w każdej lidze, w której się pojawił. A jednocześnie nigdy nie gwiazdorzył, nigdy nie był kimś, kto nosił głowę za wysoko. Pamiętam scenkę z czasów jego występów w Ostrowie Wielkopolskim. Idę sobie ulicą w centrum miasta i nagle widzę jak Mike na boisku szkolnym rzuca do kosza z kilkunastoletnimi chłopcami. Ba! Nie tylko rzuca, ale gra z nimi w meczu 3 na 3 strofując swoich partnerów w obronie i gratulując ładnego rzutu. Nie pamiętam dokładnej daty, ale pewnie był kilka dni przed wpakowaniem 15 punktów Turowowi i kilka dni po zdobyciu 20 "oczek" w meczu z Prokomem. Ta sytuacja znakomicie obrazuje Ansleya. U niego w słowniku nie ma stwierdzenia "kim ty jesteś? ja grałem kiedyś w NBA!".
- Mike praktycznie się nie zmienił. Znam go dobrze z polskiej ligi i widzę, że teraz zachowuje się podobnie. Te same zagrania, te same odzywki do rywali i sędziów - zauważa Marcin Gebel, kolega Ansleya z drużyny. - Wszystko wydaje się takie oczywiste. Przychodzisz na mecz, wychodzisz na parkiet i grasz. W pewnym momencie uświadamiasz sobie, że ten gość, który teraz przybija z tobą piątkę i krzyczy „dobry rzut!", 20 lat temu krzyczał podobne rzeczy do Charlesa Barkleya i to z nim ścierał się na treningach. A całkiem niedawno klękała przed nim cała koszykarska Polska. Super! - tłumaczy Szeleszczuk.
To fragment artykułu, który napisałem po debiucie Ansleya w zespole Smaki Podkarpacia w lidze amatorskiej w Warszawie. Mike bez problemu przyjął zaproszenie do występów z bankierami, ekspedientami, studentami, piekarzami, tramwajarzami. W jego przypadku w zasadzie nie ma w tym nic dziwnego. I w tym momencie staje mi przed oczami przeciętny polski ligowiec z końca ławki, taki średnio zdolny junior (albo już nawet nie), który dla "zapchania" protokołu jeżdzi z ekstraklasową drużyną na wyjazdy i nawet nie wącha parkietu. I jest z tego tak dumny, że gdy tylko widzisz jak wchodzi do pomieszczenia w którym jesteś, to masz wrażenie, że szeryf wkroczył do saloonu albo LeBron James przyjechał na gościnne występy. Nie twierdzę, że wszyscy tacy są, ale pewnie każdy wie jakich "graczy" mam na myśli. Kilka charakterystycznych cech podał niedawno Maciek Szlachtowicz na swoim blogu, chociaż nie zgadzam się z przypisaniem ich tylko do Warszawy. Tacy są wszędzie i to jest dopiero przykre.
Etykiety:
Michael Ansley,
Smaki Podkarpacia,
WNBA
Subskrybuj:
Posty (Atom)