Ufff, jeszcze emocje pierwszych meczów play-offow są gdzieś z tyłu głowy, a już za parę godzin Philadelphia 76ers i Indiana Pacers będą musieli zrobić coś, żeby pozostać w grze. Trochę przesadzam, ale i tak będą to zdecydowanie ważniejsze i trudniejsze spotkania niż pierwsze. W sobotę (o meczach tutaj) szczególnie Pacers wydawali się całkiem równym rywalem dla swojego potentata (Chicago Bulls), a i 76ers powalczyli ze swoim (Miami Heat), ale jeśli pojadą do domu z wynikiem 0-2 to będą pod ścianą. Oczywiście mówimy cały czas o walce o awans, czyli czymś niby nierealnym, ale raz na tysiąc serii taki upset jednak się zdarza (pozdrawiam Barona Davisa i Golden State Warriors).
Co muszą zrobić Pacers, by wyrwać wygraną w Chicago? Przede wszystkim ograniczyć Derricka Rose’a i jego ciąg na kosz. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać skoro przecież Byk numer 1 momentami balansuje ciałem jak Alberto Tomba w 1993. Lepsza defensywa podkoszowa? Z obecnym składem Pacers niewiele się da tu zrobić, można ewentualnie liczyć, że Roy Hibbert będzie aktywny przez cały mecz, a nie tylko przez pierwsze 6 minut. Zmęczenie Rose’a po jego stronie boiska? Darren Collison nie ma sobie wiele do zarzucenia w tej kwestii. Można nawet powiedzieć, że wdał się w zbyt dużą wymianę ognia i rozzłościł rywala. Rose może nie rzuci tym razem 39 punktów, ale przecież nie będzie też miał drugiego dnia z 0/9 zza łuku, tym bardziej, że połowa z tych rzutów nie była pod wielką presją.
Dobrym znakiem dla Pacers był wygrany pojedynek Tylera Hansbrougha z Carlosem Boozerem (ktoś tak obstawiał), tylko czy Jankesowi (idealnie pasuje do niego to określenie) uda się utrzymać skuteczność z półdystansu na poziomie Dariusza Parzeńskiego w najlepszych latach? To także jest element ponadprzeciętny, który wystąpił po stronie gości w sobotę. Co było poniżej przeciętnej? Oprócz Hibberta na pewno Mike Dunleavy, który dwa dni temu oddał tylko trzy niecelne rzuty i po raz pierwszy od 27 lutego 2010 (zresztą wtedy też przeciwko Bulls) zakończył mecz bez punktu. Jestem przekonany, że MD Junior będzie miał w tej rywalizacji przynajmniej jeden ze swoich występów w okolicach 20 pkt i 4/6 za 3. Może dzisiaj? Jeśli jeszcze Danny Granger nie da się zdominować defensywnie Luolowi Dengowi, tak jak to było w drugiej połowie w sobotę i dodatkowo znajdzie w sobie coś z go-to-guya, to... kto wie, co się zdarzy. Ale tak szczerze mówiąc bliżej jestem opinii, że skończy się w okolicach +20 dla Bulls, Hansbrough będzie jednocyfrowy, Boozer na poziomie 20/10, a Granger ze skutecznośćią na poziomie 34% z gry.
Teraz powinno pojawić się zdanie o tym, że zdecydowanie więcej szans daję “moim” 76ers. Ale czy to prawda? Szczerze mówiąc od początku byłem zdania, że Szóstki mimo chęci i bycia “w grze” przez 45 minut w meczu, niewielu z Heat ugrają. W sobotę miały swoją szansę niespodziewanie schodząc na -1 w końcówce, lecz wtedy obudził się Dwyane Wade. I on, i LeBron James raczej nie utrzymają tak kiepskiej skuteczności w całej serii. Bardziej liczę na to, że na tym poziomie pozostanie LBJ, bo Andre Iguodala grał na nim całkiem niezłą defensywę. Szkoda tylko, że nie angażował go równie mocno po drugiej stronie boiska (2/7 z gry). Tym razem musi być zdecydowanie agresywniejszy i wziąć na siebie część ciężaru gry. Mimo wszystko najwięcej (aż 20) rzutów oddanych przez nawet nieźle dysponowanego rezerwowego Thaddeusa Younga to lekka przesada.
Co jeszcze musi się zmienić? Elton Brand, a raczej... Chris Bosh, który zagrał na miarę średnich statystycznych z Toronto Raptors, a nie Miami. Wiem, że 76ers grali dużo niskim składem z Brandem na centrze (i niestety nie namówili Heat na podobną rezygnację ze środkowego) i częściowo Bosh nie miał po prostu rywala na PF. Ale było też sporo akcji, w których Brand wyglądał jak mały wiatraczek-zabawka, którym Bosh bawił się jak przedszkolak. Jeśli neutralizujesz Wade’a i Jamesa, a niszczy cię trzeci gość z Wielkiej Trójki to jest to wyjątkowo bolesne. Niech już Szóstki zrobią wszystko, by mogły powiedzieć "załatwił nas jeden z pięciu najlepszych graczy świata".
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Derrick Rose. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Derrick Rose. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 18 kwietnia 2011
All NBA Playoffs Team po meczach nr 1
Pierwsza odsłona pierwszej rundy NBA Playoffs była ekscytująca jak nigdy (wyniki, staty i recapy są tutaj i tutaj). Kto nas zaskoczył, kto nas zawiódł, kto był najlepszy, a o kogo możemy zapytać “yyy, a on grał”? Wybieranie All Playoffs Teams po dwóch dniach to ryzykowny pomysł, ale w sumie kto nam broni? :) Przyznaję, że pierwszy wpadł na to na Twitterze Maciek Kwiatkowski, lecz nie przy wszystkich nazwiskach byliśmy zgodni.
Kto jest na razie na topie?
Chris Paul (New Orleans Hornets), Derrick Rose (Chicago Bulls), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Dwight Howard (Orlando Magic)
Kolejno 33, 39, 41, 28, 46 punktów. Komplet pięciu wygranych ich drużyn i właściwie nie ma żadnych wątpliwości co do czterech powyższych nazwisk. Jedyny znak zapytania można umieścić przy Dirku. Dlaczego on, a nie Al Horford, Chris Bosh, Amar’e Stoudemire, LaMarcus Aldridge, Zach Randolph. Żaden z nich nie był tak clutch jak Niemiec, mimo że skrzydłowy Mavs nie zdobył punktu w ostatnich dwóch minutach. Ale chwilę wcześniej miał niesamowitą serię 10 punktów w 101 sekund. Od stanu 72:70 dla Blazers sam doprowadził do 80:76 dla Mavs. Dwa wolne, trójka, wolne i akcja 2+1. Jeden z kolegów z PolskiKosz.pl o inicjałach WP pisał kiedyś, że “clutchowatość” i Nowitzki w jednym, to rzecz niemożliwa. Really?
Russell Westbrook, Doc Rivers, Joe Johnson, Amar’e Stoudemire, Marc Gasol
Nadmiar silnych skrzydłowych ze znakomitymi meczami sprawia, że właściwie można by z nich samych złoźyć drugą piątkę. Ale jeśli już mamy pozostać przy pozycjach - Stoudemire był z nich najlepszy. Kevin Garnett nie jest tak znakomitym defensorem 1 na 1 jak dowódcą obrony zespołowej, ale i tak to co STAT robił z KG było niesamowite. Nie będę go karał tylko za to, że w dwóch ostatnich akcjach Knicks woleli dać piłkę Carmelo Anthony’emu i przegrać.
Marc Gasol? To nie pomyłka w imieniu. Widziałem tylko dwie ostatnie minuty meczu Spurs - Grizzlies (zresztą na niemieckiej wersji NBA.com, która daje darmowe transmisje!), ale to w połączeniu ze statystykami 24/9 wystarczyło mi, żeby docenić Hiszpana.
Westbrook? Tak, mecz Thunder wygrał w większym stopniu Durant, ale przez 30 minut to było spotkanie Russella z Nuggets. Nie miejmy mu za złe, że oddał show koledze, bo nawet w “cichej” czwartej kwarcie miał ważne trafienie na 104:101 22 sekundy przed końcem.
Johnson? To właściwie paradoks, bo żadna inna dwójka w całych play-offach nie zagrała lepiej. Owszem D-Wade był killerem w końcówce meczu Miami Heat, a Kobe Bryant rzucił 34 punkty dla Lakers, ale w kluczowym momencie wkozłował sobie piłkę w nogę i siedział na boisku jak Dziewica Orleańska (copyright by Wojciech Michałowicz).
Doc Rivers? Fajny żart co nie? Końcówka w wykonaniu Celtics to głównie jego zasługa. Najpierw znakomicie przygotowane akcja z autu, w której KG zdobyl punkty wsadem, a z zegara ubyło tylko 0.5 (pół!) sekundy. A potem zagrywka na trójkę Raya Allena. Perfekcyjnie zrealizowana - to fakt - ale też perfekcyjnie przygotowana.
Są pochwały, muszą być też i nagany.
All NBA Playoffs Losers Team
Tony Parker, Landry Fields, Carmelo Anthony, Carlos Boozer, Glen Davis
Nie zamierzam się znęcać nad graczami trzeciego czy piątego planu, którzy nic nie dali swojej ekipie (przykładowo Omer Asik, 3 minuty, zbiórka). Moje podstawowe kryterium - czego po nich należało oczekiwać i co pokazali?
Parker - tak, miał 20 punktów. Miał też 4/16 z gry i 1/8 z półdystansu/dystansu, co akurat potwierdziło mój gameplan Grizzlies z zapowiedzi (czyli niech Parker rzuca). Miał też kluczowe pudło w końcówce i niestety nie sprawił, że brak Manu był niewidoczny
Fields - absolutny non-factor w meczu Celtics - Knicks. Idealny występ do zapytania “a on grał?”. Z drugiej strony - jego nieobecność prawie pozwoliła Toneyowi Douglasowi zostać bohaterem w ostatniej minucie
Anthony - dwa faule po dwóch minutach były znamienne. Równie “świetne” dla niego były dwie ostatnie minuty - najpierw ofens, potem airball na wygraną. Skuteczność 5/18 z gry. Amar’e może mieć słusznie pretensje.
Boozer - miał być drugą opcją i największym wsparciem D-Rose’a w Bykach, a co wyszło. Brak aktywności w ofensywie, brak skuteczności w ofensywie i uruchomiony Tyler Hansbrough na półdystansie (8/11 z tej odległości tym razem, w sezonie 40%).
Davis - 1/8 z gry i kiepska obrona. Ciekawie w tej sytuacji wygląda, że w plus/minus miał +12, a starter Jermaine O’Neal (12 pkt, 6/6 z gry) -11.
Na pewno można się spodziewać podobnego wpisu po meczach nr 2 (wtorek-czwartek). Chętnie kontynuowałbym tę zabawę takźe później, tyle, że niestety w dalszej fazie nie będzie już tak wyraźnego podziału. Np. w sobotę dwie pary grają już spotkania nr 3, a dwie inne - nr 4. Szkoda. Ale poza tym jest przecież Wielkanoc, czas m.in. odpoczynku :-)
Kto jest na razie na topie?
Chris Paul (New Orleans Hornets), Derrick Rose (Chicago Bulls), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Dwight Howard (Orlando Magic)
Kolejno 33, 39, 41, 28, 46 punktów. Komplet pięciu wygranych ich drużyn i właściwie nie ma żadnych wątpliwości co do czterech powyższych nazwisk. Jedyny znak zapytania można umieścić przy Dirku. Dlaczego on, a nie Al Horford, Chris Bosh, Amar’e Stoudemire, LaMarcus Aldridge, Zach Randolph. Żaden z nich nie był tak clutch jak Niemiec, mimo że skrzydłowy Mavs nie zdobył punktu w ostatnich dwóch minutach. Ale chwilę wcześniej miał niesamowitą serię 10 punktów w 101 sekund. Od stanu 72:70 dla Blazers sam doprowadził do 80:76 dla Mavs. Dwa wolne, trójka, wolne i akcja 2+1. Jeden z kolegów z PolskiKosz.pl o inicjałach WP pisał kiedyś, że “clutchowatość” i Nowitzki w jednym, to rzecz niemożliwa. Really?
Russell Westbrook, Doc Rivers, Joe Johnson, Amar’e Stoudemire, Marc Gasol
Nadmiar silnych skrzydłowych ze znakomitymi meczami sprawia, że właściwie można by z nich samych złoźyć drugą piątkę. Ale jeśli już mamy pozostać przy pozycjach - Stoudemire był z nich najlepszy. Kevin Garnett nie jest tak znakomitym defensorem 1 na 1 jak dowódcą obrony zespołowej, ale i tak to co STAT robił z KG było niesamowite. Nie będę go karał tylko za to, że w dwóch ostatnich akcjach Knicks woleli dać piłkę Carmelo Anthony’emu i przegrać.
Marc Gasol? To nie pomyłka w imieniu. Widziałem tylko dwie ostatnie minuty meczu Spurs - Grizzlies (zresztą na niemieckiej wersji NBA.com, która daje darmowe transmisje!), ale to w połączeniu ze statystykami 24/9 wystarczyło mi, żeby docenić Hiszpana.
Westbrook? Tak, mecz Thunder wygrał w większym stopniu Durant, ale przez 30 minut to było spotkanie Russella z Nuggets. Nie miejmy mu za złe, że oddał show koledze, bo nawet w “cichej” czwartej kwarcie miał ważne trafienie na 104:101 22 sekundy przed końcem.
Johnson? To właściwie paradoks, bo żadna inna dwójka w całych play-offach nie zagrała lepiej. Owszem D-Wade był killerem w końcówce meczu Miami Heat, a Kobe Bryant rzucił 34 punkty dla Lakers, ale w kluczowym momencie wkozłował sobie piłkę w nogę i siedział na boisku jak Dziewica Orleańska (copyright by Wojciech Michałowicz).
Doc Rivers? Fajny żart co nie? Końcówka w wykonaniu Celtics to głównie jego zasługa. Najpierw znakomicie przygotowane akcja z autu, w której KG zdobyl punkty wsadem, a z zegara ubyło tylko 0.5 (pół!) sekundy. A potem zagrywka na trójkę Raya Allena. Perfekcyjnie zrealizowana - to fakt - ale też perfekcyjnie przygotowana.
Są pochwały, muszą być też i nagany.
All NBA Playoffs Losers Team
Tony Parker, Landry Fields, Carmelo Anthony, Carlos Boozer, Glen Davis
Nie zamierzam się znęcać nad graczami trzeciego czy piątego planu, którzy nic nie dali swojej ekipie (przykładowo Omer Asik, 3 minuty, zbiórka). Moje podstawowe kryterium - czego po nich należało oczekiwać i co pokazali?
Parker - tak, miał 20 punktów. Miał też 4/16 z gry i 1/8 z półdystansu/dystansu, co akurat potwierdziło mój gameplan Grizzlies z zapowiedzi (czyli niech Parker rzuca). Miał też kluczowe pudło w końcówce i niestety nie sprawił, że brak Manu był niewidoczny
Fields - absolutny non-factor w meczu Celtics - Knicks. Idealny występ do zapytania “a on grał?”. Z drugiej strony - jego nieobecność prawie pozwoliła Toneyowi Douglasowi zostać bohaterem w ostatniej minucie
Anthony - dwa faule po dwóch minutach były znamienne. Równie “świetne” dla niego były dwie ostatnie minuty - najpierw ofens, potem airball na wygraną. Skuteczność 5/18 z gry. Amar’e może mieć słusznie pretensje.
Boozer - miał być drugą opcją i największym wsparciem D-Rose’a w Bykach, a co wyszło. Brak aktywności w ofensywie, brak skuteczności w ofensywie i uruchomiony Tyler Hansbrough na półdystansie (8/11 z tej odległości tym razem, w sezonie 40%).
Davis - 1/8 z gry i kiepska obrona. Ciekawie w tej sytuacji wygląda, że w plus/minus miał +12, a starter Jermaine O’Neal (12 pkt, 6/6 z gry) -11.
Na pewno można się spodziewać podobnego wpisu po meczach nr 2 (wtorek-czwartek). Chętnie kontynuowałbym tę zabawę takźe później, tyle, że niestety w dalszej fazie nie będzie już tak wyraźnego podziału. Np. w sobotę dwie pary grają już spotkania nr 3, a dwie inne - nr 4. Szkoda. Ale poza tym jest przecież Wielkanoc, czas m.in. odpoczynku :-)
czwartek, 14 kwietnia 2011
Dla kogo nagrody w NBA?
Na portalu PolskiKosz.pl przeprowadziliśmy po rundzie zasadniczej NBA sondę wśród osób piszących o tej lidze. Zadaliśmy sześć pytań dotyczących tradycyjnych nagród. Moje typy są poniżej. Jak typowali przedstawiciele innych redakcji? Wystarczy kliknąć i sprawdzić.
1. Kto powinien dostać nagrodę dla MVP sezonu 2010/2011?
Derrick Rose (Chicago Bulls)
Chociaż pół roku temu brzmiałoby to dziwnie - Rose jest najlepszym gracz drużyny z najlepszym bilansem rundy zasadniczej. I to gracz mający indywidualnie niesamowity sezon. Średnio co najmniej 25 punktów, 7.5 asysty i 4 zbiórki notowało tylko 6 innych koszykarzy w historii/
2. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego debiutanta sezonu 2010/2011?
Blake Griffin (Los Angeles Clippers)
Nie mogło być inaczej i tylko szaleniec mógłby wskazać kogoś innego. Można go nie lubić za zachowanie, można nie doceniać, ale przywitanie z NBA miał tak efektowne, że tę nagrodę po prostu musi zgarnąć. Przy okazji przyznaję się - przed sezonem myślałem, że jego nogi nie wytrzymają jak u Grega Odena.
3. Kto powinien dostać nagrodę dla największego postępu sezonu 2010/2011?
Kevin Love (Minnesota Timbewolves)
Przy tej nagrodzie zawsze jest problem. Czy docenić awans z grona gwiazdeczek do roli supergwiazdy, awans z grona solidnych graczy do grona gwiazdeczek, awans z grona mało istotnych rezerwowych do grona solidnych graczy? Ja spojrzałem na sprawę pytając się kto nas najbardziej zaskoczył swoim postępem. Odpowiedż jest niemal oczywista - Kevin Love. Jego seria double-double, jego występ w All-Star Game, jego pamiętne 30+30...
4. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego obrońcy sezonu 2010/2011?
Dwight Howard (Orlando Magic)
Wybór oczywisty, za którym przemawiają nie tylko liczby. Jeśli ktoś myśli, że Dwight jest tylko maszynką do bloków, to grubo się myli, bo jego obrona 1 na 1 jest bardzo dobra, coraz lepsza. A poza tym - to najlepsza maszynka do bloków ostatnich kilku lat w NBA
5. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego trenera sezonu 2010/2011?
Doug Collins (Philadelphia 76ers)
Skoro typowałem go przed sezonem i jest w czołówce głosowania, to teraz nie zmienię zdania. 76ers zaczęli rozgrywki od bilansu 3-13, a potem z miesiąca na miesiąc grali coraz lepiej. I to mimo że nie mieli żadnego superstara w swoim składzie. Zajęli 7. miejsce i są nawet tacy, którzy uważają, że nastraszą Miami Heat w pierwszej rundzie. Przed sezonem należałoby to wyśmiać... No dobra, teraz też, ale nieco ciszej :-)
6. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego rezerwowego sezonu 2010/2011?
Thaddeus Young (Philadelphia 76ers)
Podejrzewałem, że nikt go nie wskaże, a chciałem, żeby się tu znalazł, bo zasługuje na wspomnienie. Momentami drugi najlepszy gracz w 76ers, a statystyki "z ławki" niewiele gorsze od Odoma, który pewnie zdobędzie tę nagrodę.
1. Kto powinien dostać nagrodę dla MVP sezonu 2010/2011?
Chociaż pół roku temu brzmiałoby to dziwnie - Rose jest najlepszym gracz drużyny z najlepszym bilansem rundy zasadniczej. I to gracz mający indywidualnie niesamowity sezon. Średnio co najmniej 25 punktów, 7.5 asysty i 4 zbiórki notowało tylko 6 innych koszykarzy w historii/
2. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego debiutanta sezonu 2010/2011?
Nie mogło być inaczej i tylko szaleniec mógłby wskazać kogoś innego. Można go nie lubić za zachowanie, można nie doceniać, ale przywitanie z NBA miał tak efektowne, że tę nagrodę po prostu musi zgarnąć. Przy okazji przyznaję się - przed sezonem myślałem, że jego nogi nie wytrzymają jak u Grega Odena.
3. Kto powinien dostać nagrodę dla największego postępu sezonu 2010/2011?
Przy tej nagrodzie zawsze jest problem. Czy docenić awans z grona gwiazdeczek do roli supergwiazdy, awans z grona solidnych graczy do grona gwiazdeczek, awans z grona mało istotnych rezerwowych do grona solidnych graczy? Ja spojrzałem na sprawę pytając się kto nas najbardziej zaskoczył swoim postępem. Odpowiedż jest niemal oczywista - Kevin Love. Jego seria double-double, jego występ w All-Star Game, jego pamiętne 30+30...
4. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego obrońcy sezonu 2010/2011?
Wybór oczywisty, za którym przemawiają nie tylko liczby. Jeśli ktoś myśli, że Dwight jest tylko maszynką do bloków, to grubo się myli, bo jego obrona 1 na 1 jest bardzo dobra, coraz lepsza. A poza tym - to najlepsza maszynka do bloków ostatnich kilku lat w NBA
5. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego trenera sezonu 2010/2011?
![]() |
Skoro typowałem go przed sezonem i jest w czołówce głosowania, to teraz nie zmienię zdania. 76ers zaczęli rozgrywki od bilansu 3-13, a potem z miesiąca na miesiąc grali coraz lepiej. I to mimo że nie mieli żadnego superstara w swoim składzie. Zajęli 7. miejsce i są nawet tacy, którzy uważają, że nastraszą Miami Heat w pierwszej rundzie. Przed sezonem należałoby to wyśmiać... No dobra, teraz też, ale nieco ciszej :-)
6. Kto powinien dostać nagrodę dla najlepszego rezerwowego sezonu 2010/2011?
Podejrzewałem, że nikt go nie wskaże, a chciałem, żeby się tu znalazł, bo zasługuje na wspomnienie. Momentami drugi najlepszy gracz w 76ers, a statystyki "z ławki" niewiele gorsze od Odoma, który pewnie zdobędzie tę nagrodę.
Etykiety:
Blake Griffin,
Derrick Rose,
Doug Collins,
Dwight Howard,
Kevin Love,
koszykówka,
NBA,
Thaddeus Young
piątek, 8 kwietnia 2011
Bulls są zespołem do bicia
Gdybym był górnikiem zasypanym od lipca 2010 pod ziemią lub facetem w śpiączce to nie uwierzyłbym czytając dzisiaj po raz pierwszy od tego czasu wiadomości sportowe. Tak, to Bulls zdobyli numer 1 na Wschodzie NBA. Nie dzięki jakiemuś wyjątkowemu szczęsliwemu układowi wyników i wpadkom rywali. Z trzecimi Miami Heat nie przegrali ani razu, z drugimi Boston Celtics mają bilans 2-2, w tym jedna dramatyczna przegrana po dogrywce. Przegrana w listopadzie, która wtedy wydawała się dużym sukcesem Byków.
A teraz? Właściwie w czwartek nie było wątpliwości, kto dominował w United Center. Ich najlepszy zawodnik zagrał tak jak gra MVP, ich podkoszowi zdominowali walkę o zbiórki, ich druga opcja ofensywna "otworzyła się" w odpowiednim momencie, ich role players dołożyli trafienia, zbiórki i hustle plays. I nie przeszkodziło im nawet to, że ich backup center był, co rzadkie, na minus w +/-.
Dyskusja czy większy wkład w sukcesy Bulls ma Derrick Rose, czy postępy w obronie pod okiem trenera Toma Thibodeau ma już kilka miesięcy. Tyle tylko, że jedno bez drugiego nie miałoby sensu. Co z tego, że defensywa spowolniłaby Rajona Rondo, zatrzymała Paula Pierce'a i zabrała pozycje Rayowi Allenowi, skoro w ataku Bulls mieliby problemy, nikt uruchomiłby Luola Denga, nikt nie zrobiłby spustoszenia w strefie podkoszowej rywali? Z drugiej strony - co z tego, że Rose zrobiłby 30 pkt + 8 asyst, skoro Ray Allen skatowałby Bulls z dystansu, a Kevin Garnett z półdystansu?
Przed play-offami jesteśmy w "dziwnej" sytuacji. Bulls mają większość atutów w ręku i to inne ekipy muszą myśleć jak ich powstrzymać. Takim Heat to jeszcze się nie udało i właściwie dlaczego mamy wierzyć, że w ciągu miesiąca staną się drużyną, która nagle wygra cztery mecze z zespołem z Chicago? O ile oczywiście wcześniej wyeliminuje Celtics (o pierwszej rundzie nie wspominam). A Celtics? Nawet ewentualny powrót Shaqa niewiele zmieni, bo będzie nie w pełni sił, pogra przez kilkanaście minut i wielkiej krzywdy Bykom nie zrobi. Celtics mieli już przed czwartkowym meczem założenie - trzymać Rose'a daleko od kosza. Nie umieli tego zrobić. Będą umieli za miesiąc?
A teraz? Właściwie w czwartek nie było wątpliwości, kto dominował w United Center. Ich najlepszy zawodnik zagrał tak jak gra MVP, ich podkoszowi zdominowali walkę o zbiórki, ich druga opcja ofensywna "otworzyła się" w odpowiednim momencie, ich role players dołożyli trafienia, zbiórki i hustle plays. I nie przeszkodziło im nawet to, że ich backup center był, co rzadkie, na minus w +/-.
Dyskusja czy większy wkład w sukcesy Bulls ma Derrick Rose, czy postępy w obronie pod okiem trenera Toma Thibodeau ma już kilka miesięcy. Tyle tylko, że jedno bez drugiego nie miałoby sensu. Co z tego, że defensywa spowolniłaby Rajona Rondo, zatrzymała Paula Pierce'a i zabrała pozycje Rayowi Allenowi, skoro w ataku Bulls mieliby problemy, nikt uruchomiłby Luola Denga, nikt nie zrobiłby spustoszenia w strefie podkoszowej rywali? Z drugiej strony - co z tego, że Rose zrobiłby 30 pkt + 8 asyst, skoro Ray Allen skatowałby Bulls z dystansu, a Kevin Garnett z półdystansu?
Przed play-offami jesteśmy w "dziwnej" sytuacji. Bulls mają większość atutów w ręku i to inne ekipy muszą myśleć jak ich powstrzymać. Takim Heat to jeszcze się nie udało i właściwie dlaczego mamy wierzyć, że w ciągu miesiąca staną się drużyną, która nagle wygra cztery mecze z zespołem z Chicago? O ile oczywiście wcześniej wyeliminuje Celtics (o pierwszej rundzie nie wspominam). A Celtics? Nawet ewentualny powrót Shaqa niewiele zmieni, bo będzie nie w pełni sił, pogra przez kilkanaście minut i wielkiej krzywdy Bykom nie zrobi. Celtics mieli już przed czwartkowym meczem założenie - trzymać Rose'a daleko od kosza. Nie umieli tego zrobić. Będą umieli za miesiąc?
Etykiety:
Boston Celtics,
Chicago Bulls,
Derrick Rose,
koszykówka,
NBA
piątek, 25 lutego 2011
Rose jak MVP? Heat sami tego chcieli
Kilka dni temu Chris Bosh zasugerował, że MVP tego sezonu NBA powinien być Derrick Rose z Chicago Bulls, a nie jego kolega z Miami Heat LeBron James. Rose'a najwyrażniej trochę sparaliżowały takie pochwały przed bezpośrednim starciem, ale ostatecznie się obronił.
Dla lidera Byków to był niełatwy mecz (Bulls wygrali 93:89). Przez blisko trzy kwarty nie mógł znależć odpowiedniego rytmu, pudłowal proste rzuty, nabierał się na defensywne pułapki rywali. Heat spokojnie prowadzili ok. 10 punktami. I wyglądało na to, że Miami spokojnie upora się z goniącymi ich Bulls mówiąc im wyrażnie "drugie miejsce na Wschodzie nie jest dla was."
I nagle Heat się zacięli. Nagle ich atak ograniczył się do indywidualnych akcji Dwyane'a Wade'a i Jamesa. Nagle zabrakło współpracy, nie było zagrań z tą dwójką uciekającą bez piłki, nie było dzielenia się piłką. Tak jakby Heat zapomnieli, co im dało pewne prowadzenie w pierwszej połowie. A bylo to po pierwsze wykorzystanie wszystkich graczy na parkiecie, po drugie kontrataki. Heat mieli 13 punktów z szybkiego już w połowie pierwszej kwarty. James zdobył w ten sposób 6 "oczek" w niecałą minutę. Póżniej okazało się, że jedna z lepszych w lidze obrona Bulls jednak jest gdzieś w hali. To jednak nie tłumaczy dlaczego Heat grali tak jednostronnie.
Z jednej strony to wydaje się oczywiste - jeśli masz takich gości jak James i Wade w składzie to po co ktoś inny ma rzucać? Ale z drugiej strony - to nie pierwszy mecz z silnym rywalem, w którym brakuje wsparcia graczy drugiego planu przez całe 48 minut. Właściwie trzeciego planu. Erick Dampier zaczął bardzo aktywnie, Mario Chalmers przed przerwą też sporo rzucał, a o ile się nie mylę to w drugiej połowie nie oddali rzutu.
A graczem drugiego planu jest Chris Bosh, którego celowo nie wspomniałem do tej pory. Bosh zagrał na skuteczności - uwaga to nie błąd - 1/18 z gry i to był jeden z gwożdzi do trumny Heat. Nie oczekując od niego cudów wystarczyłoby, że zagrałby na 30% z gry i może tych kilku punktów do wygranej by nie zabrakło. Paradoksalnie Bosha można jednak pochwalić. Niejeden zawodnik w taki dzień bałby się odpowiedzialności i przy 1/10 czy 1/8 nie spojrzał w kierunku kosza. Bosh dostawał piłkę w swoich ulubionych miejscach na parkiecie i rzucał. Liczyłem, że pokaże dlaczego to on, a nie Carlos Boozer znalazł się w Meczu Gwiazd. Nie pokazał. Panowie B nie grali cały czas przeciwko sobie, ale nie ma co porównywać. Boozer był dwa poziomy wyżej.
Wracając do Rose'a i kwestii MVP. Końcówka była już jego. Najpierw to on zakończył serię Bulls dając im prowadzenie. Potem już w ostatnich dwóch minutach zdobył 4 punkty i podwojony świetnie oddał do Luola Denga, który trafił przy remisie 79:79 20 sekund do końca kluczową trójkę. 26 punktów przy 24 rzutach nie wyglądają olśniewająco, ale nie zawsze można grać tak jak tydzień wcześniej przeciwko San Antonio Spurs (42 punkty, 28 rzutów). Jeśli masz dobry dzień, to nie problem. Umiejętność przezwyciężenia kłopotów jest czymś co wyróżnia klasowych graczy.
Jeśli nie Rose to kto był kluczem do udanej pogoni Bulls? Wielkie zasługi ma Deng, który miał świetną trzecią kwartę w ofensywie, a w obronie miał kilka bardzo dobrych akcji na Jamesie. Mamy też cichego bohatera Byków. Joakim Noah powrócił po urazie palca i wniósł sporo energii. Był jednak daleki od normalnej formy, daleki double-double, a w najważniejszych momentach w drugiej połowie nie było go na boisku. Wszystko dlatego, że tym cichym bohaterem był Omer Asik.
Turek przed meczem dowiedział się, że jest jedynym przedstawicielem swojej ojczyzny z szansami na grę w tegorocznym finale (bo Boston Celtics oddali Semiha Erdena) i dobrze mu to zrobiło. Defensywna tablica została wyczyszczona aż lśniło - w sumie 11 zbiórek i duże wsparcie dla obrony Byków. Asik był +17 w +/- (najwięcej w drużynie, Noah -11) i w zasadzie gdyby miał perukę z kręconymi długimi włosami a la Noah, to nikt by się nie zorientował kto rządzi pod chicagowską deską. Gdyby jeszcze potrafił dać coś Bykom w ataku. Przecież potrafi być skuteczny w ofensywie. Marcin Gortat coś o tym wie.
Heat są teraz 42-16, Bulls 39-17, a Celtics po porażce w Denver 41-15. Mimo wszystko nadal stawiam na pierwsze miejsce dla Heat.
Etykiety:
Chicago Bulls,
Chris Bosh,
Derrick Rose,
Dwyane Wade,
koszykówka,
LeBron James,
Luol Deng,
Miami Heat,
NBA,
Omer Asik
Subskrybuj:
Posty (Atom)