Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PZKosz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą PZKosz. Pokaż wszystkie posty
piątek, 22 kwietnia 2011
I believe, czyli fajnie, ale nie do końca...
Fajny pomysł PZKosz i organizatorów mistrzostw Europy do lat 18 we Wrocławiu (21-31 lipca obecnego roku). Projekt "I believe" dotyczy walki naszej drużyny o mistrzostwo.
Brawo.
Ale...
Jeśli się nie uda, organizatorzy turnieju przekażą 25 tysięcy złotych na Instytut Onkologii profesor Alicji Chybickiej.
Znowu uznacie mnie za "czepialskiego", ale akurat w tej sprawie zebrałem w tzw. środowisku kilka podobnych głosów. Czy nie lepiej byłoby ogłosić, że organizatorzy przekażą pieniądze na szczytny cel, jeśli się uda? "Nasi wygrali dla Instytutu Onkologii" brzmi lepiej niż "Nasi przegrali, więc Instytut Onkologii dostanie pieniądze". Oczywiście zdaję sobie sprawę, że mistrzostwo będzie baaardzo trudne do wywalczenia, ale można by to rozszerzyć np. na strefę medalową.
Etykiety:
koszykówka,
ME U-18,
PZKosz
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
W sprawie PZKosz i Repesy
W środę napisałem o tym, że Jasmin Repesa jest o krok od objęcia stanowiska trenera reprezentacji Polski koszykarzy. W piątek Polski Związek Koszykówki opublikował sprostowanie, w którym informuje, że Repesa, owszem, jest brany pod uwagę, ale nie podjął żadnej decyzji. Sam Repesa na stronie swojego włoskiego klubu zaprzeczył jakimkolwiek rozmowom na temat prowadzenia polskiej kadry.
Skąd wzięła się taka zdecydowana reakcja obu stron? Odpowiedź w poniższym tekście, który napisałem do poniedziałkowego PS.
Repeša niepewny
Nie jest przesądzone, iż Jasmin Repeša podpisze kontrakt na prowadzenie reprezentacji Polski koszykarzy.
Chorwat bardzo zdenerwował się tym, że sprawa wyszła na światło dzienne w momencie, gdy jego włoski klub Benetton Treviso czekają ważne mecze i chciał nawet zerwać rozmowy z Polskim Związkiem Koszykówki. Na razie obie strony wystosowały dementujące oświadczenia, ale nadal pozostają w kontakcie.
W ubiegłym tygodniu napisaliśmy, że Repeša jest już o krok od objęcia polskiej kadry. 50-letni szkoleniowiec miał podpisać kontrakt pod koniec kwietnia. – Ta informacja od razu trafiła do prasy w krajach, w których pracował. Repeša odebrał dziesiątki telefonów z całej Europy z zapytaniem, czy to prawda. A on teraz ma przecież przed sobą ważny turniej w Treviso i nie ma czasu na tłumaczenia – powiedziala nam jedna z osób zajmująca się w PZKosz wyborem trenera. Benetton właśnie przygotowuje się do rozgrywanego we własnej hali turnieju Final Four Europucharu (16-17 kwietnia). Wygrana w tej imprezie da włoskiej ekipie powrót do Euroligi w przyszłym sezonie. Doniesienia o zaawansowanych rozmowach Repešy na temat prowadzenia reprezentacji Polski nie spodobały się szefom klubu z Półwyspu Apenińskiego, nie mówiąc już o kibicach Benettonu. Repešy natomiast nie spodobała się informacja o tym, że kandydatem do objęcia biało-czerwonych był wcześniej Sašo Filipovski, który nie dostał zgody swojego klubu Lottomatiki Rzym. Chorwat nie chciał być tylko opcją rezerwową.
Związek i Repeša chcąc ratować sprawę wystosowali oświadczenia. Chorwacki trener stwierdził, że informacje o jego pracy w Polsce nie mają żadnego oparcia w faktach i że koncentruje się w 100% na Benettonie. PZKosz potwierdził, że „nazwisko Repešy jest brane pod uwagę w aspekcie objęcia posady szkoleniowca reprezentacji Polski”, ale jednocześnie zaprzeczył, że prowadzono negocjacje z Filipovskim. Wszystko po to, by uspokoić Repešę. – Faktycznie, mówiłem o pomyśle z Filipovskim, ale być może niedokładnie i doszło do małego nieporozumienia – przyznaje prezes związku Grzegorz Bachański. - Ta kandydatura była nierealna właściwie już za rządów poprzedniego prezesa Romana Ludwiczuka. Od pośrednika wiedzieliśmy, że klub nie pozwoli mu na pracę w kadrze – wyjaśnia.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli PZKoszowi uda się przekonać Repesę do zatrudnienia w naszym kraju, to nie stanie się to do końca kwietnia. Taki termin wyboru nowego selekcjonera podawały niedawno władze związku. Teraz albo będą musiały poczekać jeszcze dłużej albo poszukać innego szkoleniowca, co pewnie także przedłuży stan bezkrólewia na stanowisku opiekuna kadry seniorów. Reprezentacja nie ma trenera od końca sierpnia 2010 roku. Wtedy skończyła się umowa Igora Griszczuka.
Skąd wzięła się taka zdecydowana reakcja obu stron? Odpowiedź w poniższym tekście, który napisałem do poniedziałkowego PS.
Repeša niepewny
Nie jest przesądzone, iż Jasmin Repeša podpisze kontrakt na prowadzenie reprezentacji Polski koszykarzy.
Chorwat bardzo zdenerwował się tym, że sprawa wyszła na światło dzienne w momencie, gdy jego włoski klub Benetton Treviso czekają ważne mecze i chciał nawet zerwać rozmowy z Polskim Związkiem Koszykówki. Na razie obie strony wystosowały dementujące oświadczenia, ale nadal pozostają w kontakcie.
W ubiegłym tygodniu napisaliśmy, że Repeša jest już o krok od objęcia polskiej kadry. 50-letni szkoleniowiec miał podpisać kontrakt pod koniec kwietnia. – Ta informacja od razu trafiła do prasy w krajach, w których pracował. Repeša odebrał dziesiątki telefonów z całej Europy z zapytaniem, czy to prawda. A on teraz ma przecież przed sobą ważny turniej w Treviso i nie ma czasu na tłumaczenia – powiedziala nam jedna z osób zajmująca się w PZKosz wyborem trenera. Benetton właśnie przygotowuje się do rozgrywanego we własnej hali turnieju Final Four Europucharu (16-17 kwietnia). Wygrana w tej imprezie da włoskiej ekipie powrót do Euroligi w przyszłym sezonie. Doniesienia o zaawansowanych rozmowach Repešy na temat prowadzenia reprezentacji Polski nie spodobały się szefom klubu z Półwyspu Apenińskiego, nie mówiąc już o kibicach Benettonu. Repešy natomiast nie spodobała się informacja o tym, że kandydatem do objęcia biało-czerwonych był wcześniej Sašo Filipovski, który nie dostał zgody swojego klubu Lottomatiki Rzym. Chorwat nie chciał być tylko opcją rezerwową.
Związek i Repeša chcąc ratować sprawę wystosowali oświadczenia. Chorwacki trener stwierdził, że informacje o jego pracy w Polsce nie mają żadnego oparcia w faktach i że koncentruje się w 100% na Benettonie. PZKosz potwierdził, że „nazwisko Repešy jest brane pod uwagę w aspekcie objęcia posady szkoleniowca reprezentacji Polski”, ale jednocześnie zaprzeczył, że prowadzono negocjacje z Filipovskim. Wszystko po to, by uspokoić Repešę. – Faktycznie, mówiłem o pomyśle z Filipovskim, ale być może niedokładnie i doszło do małego nieporozumienia – przyznaje prezes związku Grzegorz Bachański. - Ta kandydatura była nierealna właściwie już za rządów poprzedniego prezesa Romana Ludwiczuka. Od pośrednika wiedzieliśmy, że klub nie pozwoli mu na pracę w kadrze – wyjaśnia.
Wszystko wskazuje na to, że jeśli PZKoszowi uda się przekonać Repesę do zatrudnienia w naszym kraju, to nie stanie się to do końca kwietnia. Taki termin wyboru nowego selekcjonera podawały niedawno władze związku. Teraz albo będą musiały poczekać jeszcze dłużej albo poszukać innego szkoleniowca, co pewnie także przedłuży stan bezkrólewia na stanowisku opiekuna kadry seniorów. Reprezentacja nie ma trenera od końca sierpnia 2010 roku. Wtedy skończyła się umowa Igora Griszczuka.
Etykiety:
Grzegorz Bachański,
Jasmin Repesa,
koszykówka,
PZKosz,
reprezentacja
niedziela, 30 stycznia 2011
Nie dla Ludwiczuka...
...powiedziało nasze środowisko koszykarskie. Wynik wyborów na stanowisko prezesa: Grzegorz Bachański (z prawej) 129 głosów, Roman Ludwiczuk (z lewej) 99 głosów.
Ogłaszam konkurs na podpis pod powyższe zdjęcie. Nagród brak :-)
Ogłaszam konkurs na podpis pod powyższe zdjęcie. Nagród brak :-)
Etykiety:
Grzegorz Bachański,
koszykówka,
PZKosz,
Roman Ludwiczuk
piątek, 28 stycznia 2011
Ludwiczuk to człowiek, który...
29 stycznia, godz. 11, Centrum Olimpijskie w Warszawie. Delegaci z całego kraju wybiorą nowego prezesa PZKosz. Jednym z dwóch kandydatów jest Roman Ludwiczuk, rządzący związkiem w latach 2006-2010.
To człowiek, który:
- w 2006 roku załatał dziurę w budżecie PZKosz (ponad 5 milionów złotych), ale ostatnią kadencję zaczynał od zera
- manipuluje faktami, bo w bilansie swoich rządów nie uwzględnił wspomnianych zaległości z 2006 roku, a jako szacowaną stratę w 2010 roku podał milion złotych, chociaż już w momencie publikacji sprawozdania była ona dwukrotnie wyższa
- chwali się sukcesami grup młodzieżowych, a poza męskim rocznikiem 1993 (4. miejsce na ME, 2. miejsce na MŚ) żaden inny nic wielkiego nie osiągnął. A np. męska kadra do lat 20 nie potrafi wygrzebać się z Dywizji B
- kierując związkiem stosował autorytarne rządy i bał się powierzyć nawet drobne sprawy w ręce fachowców
- boi się brać odpowiedzialność za złe decyzje, czego przykładem jest np. zwalanie winy na dziennikarzy i "opinię publiczną" za zatrudnienie Igora Griszczuka na stanowisku trenera kadry
- mówi, że przywróci modę na basket, ale przez cztery lata tego nie uczynił
- przez cztery lata nie zaproponował zmian w systemie rozgrywek młodzieżowych, który według opinii większości trenerów powoduje mnóstwo meczów do jednego do kosza, które nie dają nic utalentowanej młodzieży
- był autorem przepisu o konieczności gry zawodnika z rocznika 1986 w drugiej kwarcie meczu PLK. Ci koszykarze według jego słów mieli poprowadzić naszą kadrę na igrzyskach w Londynie w 2012 roku
- w 2009 roku zafundował nam kilkumiesięczną "szopkę" z wyborem trenera kadry seniorów
- jest bohaterem tzw. "afery wałbrzyskiej", w której nie szczędząc wulgaryzmów nakłaniał jednego z lokalnych polityków do poparcia swojego kandydata na prezydenta
- po powyższych wydarzeniach stracił polityczne poparcie Platformy Obywatelskiej
- udowadniał, że ma kontakty biznesowe, ale jednocześnie często pali za sobą mosty. Nie wiadomo, jak na jego kontakty wpłynęła afera wałbrzyska
- bał się wystąpień publicznych przed wyborami w PZKosz, a do udzielania wywiadów drogą e-mailową zatrudnił agencję PR-ową
- we władzach PZKosz widzi miejsce m.in. dla Janusza Wierzbowskiego, byłego prezesa PLK
- przeforsował pomysł przeprowadzenia wyborów w PZKosz dopiero teraz, co sprawiło, że przez blisko trzy miesiące zwiazek nie miał władz. Ludwiczuk upierał się, że to on rządzi, a tymczasem Ministerstwo Sportu i Turystyki wysłał upomnienie do PZKosza potwierdzając, że stowarzyszenie nie ma organów. W związku z tym m.in. MSiT nie zatwierdziło przedstawionych przez PZKosz planów kadr młodzieżowych na 2011 rok, a PZKosz nie może ubiegać się o resortowe pieniądze na szkolenie młodzieży
- kiepsko radzi sobie z językiem angielskim
- twierdził, że rozmawiał ze Svetislavem Pesiciem o prowadzeniu polskiej kadry, podczas gdy Serb nic o tym nie wiedział
- prowadził kampanię wyborczą obiecując stanowiska i imprezy. Według informacji z całego kraju tegoroczne mistrzostwa Europy do lat 18 ma ponoć "dostać" kilka różnych miast
- zorganizował losowanie młodzieżowych mistrzostw Europy w Krakowie, gdzie nie ma wielu reprezentantów, nie pojawiło się wielu przedstawicieli mediów i nie odbędzie się turniej. Ale małopolski OZKosz ma głosy w wyborach
- grozi ludziom popierającym jego kontrkandydata, że gdy wygra wybory, to się z nimi rozliczy
- zaproponował porządek zjazdu wyborczego, w którym najpierw odbędą się wybory prezesa, a dopiero potem dyskusja
- rządzi związkiem, który nie potrafił zawiesić za zaległości finansowe byłego klubu prezesa Górnika Wałbrzych, a w przypadku mniejszych problemów zawiesił GKS Tychy
- chwali się, że "załatwił" Polsce awans kuchennymi drzwiami na EuroBasket 2011, podczas, gdy powiększenie liczby uczestników nie było jego inicjatywą
- twierdzi, że o dobrym stanie polskiej koszykówki świadczy to, że Michał Ignerski i Marcin Gortat grają w tych samych klubach co Allen Iverson, Steve Nash i Vince Carter
- nie jest pozytywnie oceniany przez czołowych polskich koszykarzy
- ma "słabą pamięć"
Czy to dobry kandydat? Oceńcie sami.
![]() |
fot. Gazeta.pl |
- w 2006 roku załatał dziurę w budżecie PZKosz (ponad 5 milionów złotych), ale ostatnią kadencję zaczynał od zera
- manipuluje faktami, bo w bilansie swoich rządów nie uwzględnił wspomnianych zaległości z 2006 roku, a jako szacowaną stratę w 2010 roku podał milion złotych, chociaż już w momencie publikacji sprawozdania była ona dwukrotnie wyższa
- chwali się sukcesami grup młodzieżowych, a poza męskim rocznikiem 1993 (4. miejsce na ME, 2. miejsce na MŚ) żaden inny nic wielkiego nie osiągnął. A np. męska kadra do lat 20 nie potrafi wygrzebać się z Dywizji B
- kierując związkiem stosował autorytarne rządy i bał się powierzyć nawet drobne sprawy w ręce fachowców
- boi się brać odpowiedzialność za złe decyzje, czego przykładem jest np. zwalanie winy na dziennikarzy i "opinię publiczną" za zatrudnienie Igora Griszczuka na stanowisku trenera kadry
- mówi, że przywróci modę na basket, ale przez cztery lata tego nie uczynił
- przez cztery lata nie zaproponował zmian w systemie rozgrywek młodzieżowych, który według opinii większości trenerów powoduje mnóstwo meczów do jednego do kosza, które nie dają nic utalentowanej młodzieży
- był autorem przepisu o konieczności gry zawodnika z rocznika 1986 w drugiej kwarcie meczu PLK. Ci koszykarze według jego słów mieli poprowadzić naszą kadrę na igrzyskach w Londynie w 2012 roku
- w 2009 roku zafundował nam kilkumiesięczną "szopkę" z wyborem trenera kadry seniorów
- jest bohaterem tzw. "afery wałbrzyskiej", w której nie szczędząc wulgaryzmów nakłaniał jednego z lokalnych polityków do poparcia swojego kandydata na prezydenta
- po powyższych wydarzeniach stracił polityczne poparcie Platformy Obywatelskiej
- udowadniał, że ma kontakty biznesowe, ale jednocześnie często pali za sobą mosty. Nie wiadomo, jak na jego kontakty wpłynęła afera wałbrzyska
- bał się wystąpień publicznych przed wyborami w PZKosz, a do udzielania wywiadów drogą e-mailową zatrudnił agencję PR-ową
- we władzach PZKosz widzi miejsce m.in. dla Janusza Wierzbowskiego, byłego prezesa PLK
- przeforsował pomysł przeprowadzenia wyborów w PZKosz dopiero teraz, co sprawiło, że przez blisko trzy miesiące zwiazek nie miał władz. Ludwiczuk upierał się, że to on rządzi, a tymczasem Ministerstwo Sportu i Turystyki wysłał upomnienie do PZKosza potwierdzając, że stowarzyszenie nie ma organów. W związku z tym m.in. MSiT nie zatwierdziło przedstawionych przez PZKosz planów kadr młodzieżowych na 2011 rok, a PZKosz nie może ubiegać się o resortowe pieniądze na szkolenie młodzieży
- kiepsko radzi sobie z językiem angielskim
- twierdził, że rozmawiał ze Svetislavem Pesiciem o prowadzeniu polskiej kadry, podczas gdy Serb nic o tym nie wiedział
- prowadził kampanię wyborczą obiecując stanowiska i imprezy. Według informacji z całego kraju tegoroczne mistrzostwa Europy do lat 18 ma ponoć "dostać" kilka różnych miast
- zorganizował losowanie młodzieżowych mistrzostw Europy w Krakowie, gdzie nie ma wielu reprezentantów, nie pojawiło się wielu przedstawicieli mediów i nie odbędzie się turniej. Ale małopolski OZKosz ma głosy w wyborach
- grozi ludziom popierającym jego kontrkandydata, że gdy wygra wybory, to się z nimi rozliczy
- zaproponował porządek zjazdu wyborczego, w którym najpierw odbędą się wybory prezesa, a dopiero potem dyskusja
- rządzi związkiem, który nie potrafił zawiesić za zaległości finansowe byłego klubu prezesa Górnika Wałbrzych, a w przypadku mniejszych problemów zawiesił GKS Tychy
- chwali się, że "załatwił" Polsce awans kuchennymi drzwiami na EuroBasket 2011, podczas, gdy powiększenie liczby uczestników nie było jego inicjatywą
- twierdzi, że o dobrym stanie polskiej koszykówki świadczy to, że Michał Ignerski i Marcin Gortat grają w tych samych klubach co Allen Iverson, Steve Nash i Vince Carter
- nie jest pozytywnie oceniany przez czołowych polskich koszykarzy
- ma "słabą pamięć"
Czy to dobry kandydat? Oceńcie sami.
Etykiety:
koszykówka,
PZKosz,
Roman Ludwiczuk
Ludwiczuk - kłamstwo czy słaba pamięć?
Kilka dni temu pisałem w Przeglądzie Sportowym o upomnieniu z Ministerstwa Sportu i Turystyki dla Polskiego Związku Koszykówki. Sprawę badałem już od listopada, gdy zakończyła się kadencja zwiazku. Roman Ludwiczuk cały czas twierdził, że nadal władza jest w jego rękach.
Tymczasem dzisiaj ze zdumieniem przeczytał część tekstu Szczepana Radzkiego z Gazety Wyborczej
Co ciekawe, w listopadzie 2010 roku w wypowiedzi dla "Przeglądu Sportowego" Ludwiczuk konsekwentnie twierdził, że skoro nie było wyboru nowych władz PZKosz, nadal rządzą stare, a on jest prezesem. Podobnie mówił w minionym tygodniu w wywiadzie udzielonym "Gazecie". Wówczas Ludwiczuk powoływał się na posiadane opinie napisane przez wybitnych prawników.
- Nie pamiętam, czy "Przeglądowi Sportowemu" tak powiedziałem, czy nie - zaznacza Ludwiczuk. - Nie wiem, czy jest to wypowiedź autoryzowana, ale sądzę, że nie jest. Poza tym pochodzi z 19 listopada, a moja wiedza mogła nie być w tym momencie kompletna. Prawda jest taka, że od dnia 6 listopada, wyłączając sfinansowanie Pucharu Polski, nie podjąłem żadnych decyzji jako prezes PZKosz. Podpisane przeze mnie umowy były podpisywane przez Romana Ludwiczuka, szefa komitetu organizacyjnego EuroBasket 2011, a nie prezesa PZKosz - podkreśla.
Panie Romanie, autoryzował pan tamtą wypowiedż. Poniżej załączam screen e-maila.
Tymczasem dzisiaj ze zdumieniem przeczytał część tekstu Szczepana Radzkiego z Gazety Wyborczej
Co ciekawe, w listopadzie 2010 roku w wypowiedzi dla "Przeglądu Sportowego" Ludwiczuk konsekwentnie twierdził, że skoro nie było wyboru nowych władz PZKosz, nadal rządzą stare, a on jest prezesem. Podobnie mówił w minionym tygodniu w wywiadzie udzielonym "Gazecie". Wówczas Ludwiczuk powoływał się na posiadane opinie napisane przez wybitnych prawników.
- Nie pamiętam, czy "Przeglądowi Sportowemu" tak powiedziałem, czy nie - zaznacza Ludwiczuk. - Nie wiem, czy jest to wypowiedź autoryzowana, ale sądzę, że nie jest. Poza tym pochodzi z 19 listopada, a moja wiedza mogła nie być w tym momencie kompletna. Prawda jest taka, że od dnia 6 listopada, wyłączając sfinansowanie Pucharu Polski, nie podjąłem żadnych decyzji jako prezes PZKosz. Podpisane przeze mnie umowy były podpisywane przez Romana Ludwiczuka, szefa komitetu organizacyjnego EuroBasket 2011, a nie prezesa PZKosz - podkreśla.
Panie Romanie, autoryzował pan tamtą wypowiedż. Poniżej załączam screen e-maila.
Etykiety:
Gazeta Wyborcza,
koszykówka,
PZKosz,
Roman Ludwiczuk,
Szczepan Radzki
poniedziałek, 13 grudnia 2010
Nowy PZKosz to nie my
Krótki wpis wyjaśniający.
W sobotę dostałem e-maila (cała treść poniżej) z adresu nowy.pzkosz@gmail.com z linkami do dwóch tekstów na stronie internetowej Przeglądu Sportowego (www.sports.pl). Podobny e-mail trafił ponoć do wielu innych osób ze środowiska koszykarskiego, a od kilku słyszałem sugestie, że to ktoś z PS stoi za tą akcją.
W związku z tym wyjaśniam: nie ja rozsyłałem te e-maile i (z tego co mi wiadomo) nie zrobił tego nikt z naszej redakcji.
Nowy PZKosz to nie my.
Treść e-maila:
Przegląd Sportowy: Były prezes Ludwiczuk
Polski Związek Koszykówki nie ma władz, ale w jego siedzibie nie pojawi się kurator - stwierdzili w Ministerstwie Sportu i Turystyki. Nie oznacza to, że resortowi urzędnicy uważają, iż nie ma podstaw, by wystąpić o wprowadzenie kuratora. Nie będzie go tylko dlatego, że do wyborów nowego zarządu pozostało zbyt mało czasu (niespełna dwa miesiące), by sąd zdołał zająć się sprawą.
Czytaj więcej: http://www.sports.pl/Koszykowka/Kosz-Byly-prezes-Ludwiczuk,artykul,94327,1,297.html
Przegląd Sportowy: PZKosz wybiera nowego prezesa
Środowisko koszykarskie stoi przed koniecznością wyboru nowego szefa związku. Potrzeba kadrowa wynika nie tylko dlatego, że kadencja zarządu kierowanego przez Romana Ludwiczuka minęła parę tygodni temu, ale po temu, że sam prezes właśnie wykluczył się z listy faworytów głosowania!
Czytaj więcej: http://www.sports.pl/Koszykowka/PZKosz-wybiera-nowego-prezesa,artykul,94348,1,297.html
Pozdrawiamy
Nowy PZKosz
P.S.
W e-mailu jest błąd. Drugi z tekstów pochodzi nie z Przeglądu Sportowego, lecz ze Sportu.
W sobotę dostałem e-maila (cała treść poniżej) z adresu nowy.pzkosz@gmail.com z linkami do dwóch tekstów na stronie internetowej Przeglądu Sportowego (www.sports.pl). Podobny e-mail trafił ponoć do wielu innych osób ze środowiska koszykarskiego, a od kilku słyszałem sugestie, że to ktoś z PS stoi za tą akcją.
W związku z tym wyjaśniam: nie ja rozsyłałem te e-maile i (z tego co mi wiadomo) nie zrobił tego nikt z naszej redakcji.
Nowy PZKosz to nie my.
Treść e-maila:
Przegląd Sportowy: Były prezes Ludwiczuk
Polski Związek Koszykówki nie ma władz, ale w jego siedzibie nie pojawi się kurator - stwierdzili w Ministerstwie Sportu i Turystyki. Nie oznacza to, że resortowi urzędnicy uważają, iż nie ma podstaw, by wystąpić o wprowadzenie kuratora. Nie będzie go tylko dlatego, że do wyborów nowego zarządu pozostało zbyt mało czasu (niespełna dwa miesiące), by sąd zdołał zająć się sprawą.
Czytaj więcej: http://www.sports.pl/Koszykowka/Kosz-Byly-prezes-Ludwiczuk,artykul,94327,1,297.html
Przegląd Sportowy: PZKosz wybiera nowego prezesa
Środowisko koszykarskie stoi przed koniecznością wyboru nowego szefa związku. Potrzeba kadrowa wynika nie tylko dlatego, że kadencja zarządu kierowanego przez Romana Ludwiczuka minęła parę tygodni temu, ale po temu, że sam prezes właśnie wykluczył się z listy faworytów głosowania!
Czytaj więcej: http://www.sports.pl/Koszykowka/PZKosz-wybiera-nowego-prezesa,artykul,94348,1,297.html
Pozdrawiamy
Nowy PZKosz
P.S.
W e-mailu jest błąd. Drugi z tekstów pochodzi nie z Przeglądu Sportowego, lecz ze Sportu.
Etykiety:
koszykówka,
Przegląd Sportowy,
PZKosz,
Roman Ludwiczuk
czwartek, 2 grudnia 2010
Prezes PZKosz i korupcja, czyli ostateczna kompromitacja Ludwiczuka?
![]() |
(fot. ludwiczuk.pl)
Za TVN 24:
- Się ugadujemy k...a na 100 procent. Byłbyś wicestarostą, k...a - mówi na nagraniu senator PO (i prezes Polskiego Związku Koszykówki - przyp. Wojczyn) Roman Ludwiczuk do wałbrzyskiego radnego Longina Rosiaka. W ten sposób zachęca go do porzucenia kampanii Mirosława Lubińskiego, który w drugiej turze wyborów walczy o fotel prezydenta Wałbrzycha z kandydatem PO Piotrem Kruczkowskim. W środę do prokuratury zostało złożone w tej sprawie doniesienie o popełnieniu przestępstwa polegającego na korupcji politycznej. - Mam wątpliwości co do rzetelności tego materiału. Proszę mi wierzyć, że jak przeczytałem ten tekst, jestem w szoku, że mógłbym aż tak przeklinać - tłumaczy Ludwiczuk.
W drugiej turze wyborów samorządowych w Wałbrzychu o fotel prezydenta miasta walczyć będzie Mirosław Lubiński startujący z Wałbrzyskiej Wspólnoty Samorządowej oraz należący do PO Piotr Kruczkowski. Kampanię tego pierwszego prowadzi m.in. Longin Rosiak, który 30 listopada zarejestrował kontrowersyjną rozmowę pochodzącym z okręgu wałbrzyskiego senatorem PO Romanem Ludwiczukiem.
Podczas ok. półtoragodzinnej rozmowy, używając wulgarnego języka, Ludwiczuk barwnie opisywał życie polityczne w Wałbrzychu i zaproponował radnemu stanowisko wicestarosty wałbrzyskiego, a jego żonie pracę w jednej ze spółek miejskich. W zamian za to, Rosiak miał wycofać się z prowadzenia kampanii wyborczej Lubińskiego.
Nagranie upublicznione przez rywala kandydata PO na prezydenta Wałbrzycha można przesłuchać pod poniższym linkiem>, a stenogram przeczytać na blogu dziennikarza Tomasza Machały.
Jeden z moich kolegów stwierdził tak:
Cytując zdanie padające podczas rozmowy “No i ch**, nie liczy się dziecko, nie liczy się żona k****, liczy się Platforma” – nasuwa się pytanie: czy tak samo liczy się polska koszykówka?
Rafał Tymiński, mój kolega z Przeglądu Sportowego pozwolił sobie w komentarzu na żart:
Skoro postępuje tak w rywalizacji o lokalne zaszczyty polityczne, to jakie jest prawdopodobieństwo, że w PZKosz zachowuje się identycznie? Odpowiedzi, klimatem i formą nawiązujące do stylu pana senatora, wybierzcie państwo sami...
A) W chu... duże
B) Takie kur... sobie
C) Żadne, zajeb... żadne
Ostateczna kompromitacja prezesa Ludwiczuka? Koniec szans na reelekcję? Obawiam się, że w naszym kraju coś takiego jak "ostateczna kompromitacja" nie istnieje, a w regionach średnio będzie ludzi interesowało, że Ludwiczuk klnie, skoro mogą dostać np. preferencyjną dziką kartę do PLK...
Etykiety:
koszykówka,
PZKosz,
Roman Ludwiczuk
wtorek, 31 sierpnia 2010
Czas Griszczuka minął
Długo mnie tu nie było, ale od pewnego czasu czekałem na moment, by znowu coś napisać. Teraz jest idealny - kadra nie awansowała do mistrzostw Europy, a umowa trenera Igora Griszczuka z PZKosz skończyła się. Czy powinien zostać? Nie. Popełniłem tekst na ten temat do wtorkowego PS. Dłuższa wersja jest w necie, ale wklejam także tutaj.
Kosz: Czas Griszczuka minął
Trenerowi męskiej reprezentacji Polski Igorowi Griszczukowi skończyła się umowa z PZKosz i wątpliwe, by została przedłużona. To dobrze, bo zespół przegrał w niedzielny wieczór w Belgii nie awansując do mistrzostw Europy, a zatrudnienie szkoleniowca Anwilu Włocławek okazało się nieudanym pomysłem.
Oczywiście reprezentacja miała w trakcie eliminacji niezależne od trenera problemy logistyczne (np. nocny powrót samolotem z Portugalii) i sporego pecha, ale nie można tym tłumaczyć wszystkiego. Olbrzymim ciosem dla biało-czerwonych był uraz Krzysztof Szubarga w trakcie spotkania z Portugalią. Gdy okazało się, że "Szubi" będzie musiał pauzować kilka miesięcy, kadra została z jednym rozgrywającym - Łukaszem Koszarkiem. Dlaczego? Bo Griszczuk na serię ośmiu spotkań w cztery tygodnie zabrał ze sobą tylko dwie "jedynki". W szerokim składzie miał także Tomasza Śniega, ale odesłał go do domu. Po kontuzji Szubargi próbowano ściągnąć zawodnika z powrotem, ale 21-latek był wtedy ... na wakacjach w Afryce. Nic dziwnego, bo przecież nikt nie kazał mu czekać pod telefonem. Dla porównania poprzedni trener Muli Katzurin na ubiegłoroczny EuroBasket w ostatniej chwili powołał na wszelki wypadek Roberta Skibniewskiego, mimo że Szubargę tylko lekko rozbolały plecy. Griszczuk nie zabezpieczył się i musiał rolę drugiego rozgrywającego powierzyć Thomasowi Kelatiemu. Naturalizowany Amerykanin w szkole średniej występował na tej pozycji, ale po studiach dał się poznać głównie jako świetny snajper. Tymczasem, gdy kazano mu rozdzielać piłki, to, jak sam przyznał, przestał myśleć o szukaniu pozycji do rzutu i zdobywaniu punktów. A jego trafień często nam brakowało. Kto wie, czy rezygnacja ze strzeleckich umiejętności Kelatiego nie była gwoździem do trumny...
Griszczuk pokazał też na arenie międzynarodowej te same wady, które widać było w trakcie pracy w polskiej lidze. W PLK co prawda wywalczył ostatnio wicemistrzostwo, ale przecież nieraz zdarzały mu się spotkania, w których Anwil długo prowadził, by po przerwie przegrać, bo przeciwnik rozszyfrował pomysły taktyczne, a trener nie umiał wymyślić nic nowego. Griszczuk potrafi zmobilizować graczy i przygotować zespół do meczu, ale w jego trakcie kiepsko reaguje na wydarzenia na boisku. W trzech wyjazdowych meczach z Bułgarią, Portugalią i Belgią Polacy przegrali końcówki, choć wcześniej prowadzili. W decydujących chwilach brakowało pomysłu, a przecież każdy zawodnik wie, że w takim momencie liczy się odpowiednio przygotowana akcja. Chaos i indywidualne zagrania zazwyczaj kończą się porażką. Sami koszykarze zresztą narzekali, że taktyka nie bardzo im odpowiada. W Bułgarii załatwił nas Filip Widenow, choć wszyscy wiedzieli, że świetnie rzuca z dystansu. Nie zdecydowano się jednak na wystawienie przeciwko niemu Kelatiego, choć on sam twierdził, że tak powinno być.
Trener biało-czerwonych zawęził liczbę graczy, którzy przebywali na boisku, a ze zmienników korzystał rzadko. Dużo czasu zajęło mu przekonanie się, by na parkiecie pojawił się Kamil Chanas, dobrze znany mu z Anwilu. Tymczasem, gdy "Hasan" zagrał przeciwko Bułgarii w Katowicach, to okazał się bardzo przydatny. Czwórka Kelati, Koszarek, Marcin Gortat i Maciej Lampe grała średnio więcej niż 31 minut. Dla porównania w ekipie Belgii i Bułgarii nie było żadnego takiego koszykarza, a w Gruzji - jeden. Liderzy mogli być zmęczeni. Taką sytuację można teoretycznie tłumaczyć brakiem klasowych zmienników (i nieobecnością Michała Ignerskiego i Szymona Szewczyka, którzy tego lata musieli przejść operacje), ale z drugiej strony - Filip Dylewicz i Adam Hrycaniuk mogliby dawać więcej odpoczynku podstawowym podkoszowym, bo występy na arenie międzynarodowej są im nieobce. Nic dziwnego, że Lampemu w końcu przytrafił się fatalny występ (skuteczność 2/15 z gry). Miał prawo czuć się zmęczony...
Ostatni, choć wcale nie najmniej ważny grzech - Griszczuk w połowie rywalizacji pozwolił na wyjazd Pawła Turkiewicza. Asystent pojechał przygotowywać do sezonu Polpharmę Starogard Gdański. Sztab szkoleniowy ograniczył się właściwie do jednego człowieka. Podobnie było z trenerem przygotowania fizycznego, który najpierw został odesłany do domu, a potem wezwany z powrotem. Trudno się dziwić, że zawodnicy zareagowali na taką sytuację ... zdziwieniem.
Kosz: Czas Griszczuka minął
Trenerowi męskiej reprezentacji Polski Igorowi Griszczukowi skończyła się umowa z PZKosz i wątpliwe, by została przedłużona. To dobrze, bo zespół przegrał w niedzielny wieczór w Belgii nie awansując do mistrzostw Europy, a zatrudnienie szkoleniowca Anwilu Włocławek okazało się nieudanym pomysłem.
Oczywiście reprezentacja miała w trakcie eliminacji niezależne od trenera problemy logistyczne (np. nocny powrót samolotem z Portugalii) i sporego pecha, ale nie można tym tłumaczyć wszystkiego. Olbrzymim ciosem dla biało-czerwonych był uraz Krzysztof Szubarga w trakcie spotkania z Portugalią. Gdy okazało się, że "Szubi" będzie musiał pauzować kilka miesięcy, kadra została z jednym rozgrywającym - Łukaszem Koszarkiem. Dlaczego? Bo Griszczuk na serię ośmiu spotkań w cztery tygodnie zabrał ze sobą tylko dwie "jedynki". W szerokim składzie miał także Tomasza Śniega, ale odesłał go do domu. Po kontuzji Szubargi próbowano ściągnąć zawodnika z powrotem, ale 21-latek był wtedy ... na wakacjach w Afryce. Nic dziwnego, bo przecież nikt nie kazał mu czekać pod telefonem. Dla porównania poprzedni trener Muli Katzurin na ubiegłoroczny EuroBasket w ostatniej chwili powołał na wszelki wypadek Roberta Skibniewskiego, mimo że Szubargę tylko lekko rozbolały plecy. Griszczuk nie zabezpieczył się i musiał rolę drugiego rozgrywającego powierzyć Thomasowi Kelatiemu. Naturalizowany Amerykanin w szkole średniej występował na tej pozycji, ale po studiach dał się poznać głównie jako świetny snajper. Tymczasem, gdy kazano mu rozdzielać piłki, to, jak sam przyznał, przestał myśleć o szukaniu pozycji do rzutu i zdobywaniu punktów. A jego trafień często nam brakowało. Kto wie, czy rezygnacja ze strzeleckich umiejętności Kelatiego nie była gwoździem do trumny...
Griszczuk pokazał też na arenie międzynarodowej te same wady, które widać było w trakcie pracy w polskiej lidze. W PLK co prawda wywalczył ostatnio wicemistrzostwo, ale przecież nieraz zdarzały mu się spotkania, w których Anwil długo prowadził, by po przerwie przegrać, bo przeciwnik rozszyfrował pomysły taktyczne, a trener nie umiał wymyślić nic nowego. Griszczuk potrafi zmobilizować graczy i przygotować zespół do meczu, ale w jego trakcie kiepsko reaguje na wydarzenia na boisku. W trzech wyjazdowych meczach z Bułgarią, Portugalią i Belgią Polacy przegrali końcówki, choć wcześniej prowadzili. W decydujących chwilach brakowało pomysłu, a przecież każdy zawodnik wie, że w takim momencie liczy się odpowiednio przygotowana akcja. Chaos i indywidualne zagrania zazwyczaj kończą się porażką. Sami koszykarze zresztą narzekali, że taktyka nie bardzo im odpowiada. W Bułgarii załatwił nas Filip Widenow, choć wszyscy wiedzieli, że świetnie rzuca z dystansu. Nie zdecydowano się jednak na wystawienie przeciwko niemu Kelatiego, choć on sam twierdził, że tak powinno być.
Trener biało-czerwonych zawęził liczbę graczy, którzy przebywali na boisku, a ze zmienników korzystał rzadko. Dużo czasu zajęło mu przekonanie się, by na parkiecie pojawił się Kamil Chanas, dobrze znany mu z Anwilu. Tymczasem, gdy "Hasan" zagrał przeciwko Bułgarii w Katowicach, to okazał się bardzo przydatny. Czwórka Kelati, Koszarek, Marcin Gortat i Maciej Lampe grała średnio więcej niż 31 minut. Dla porównania w ekipie Belgii i Bułgarii nie było żadnego takiego koszykarza, a w Gruzji - jeden. Liderzy mogli być zmęczeni. Taką sytuację można teoretycznie tłumaczyć brakiem klasowych zmienników (i nieobecnością Michała Ignerskiego i Szymona Szewczyka, którzy tego lata musieli przejść operacje), ale z drugiej strony - Filip Dylewicz i Adam Hrycaniuk mogliby dawać więcej odpoczynku podstawowym podkoszowym, bo występy na arenie międzynarodowej są im nieobce. Nic dziwnego, że Lampemu w końcu przytrafił się fatalny występ (skuteczność 2/15 z gry). Miał prawo czuć się zmęczony...
Ostatni, choć wcale nie najmniej ważny grzech - Griszczuk w połowie rywalizacji pozwolił na wyjazd Pawła Turkiewicza. Asystent pojechał przygotowywać do sezonu Polpharmę Starogard Gdański. Sztab szkoleniowy ograniczył się właściwie do jednego człowieka. Podobnie było z trenerem przygotowania fizycznego, który najpierw został odesłany do domu, a potem wezwany z powrotem. Trudno się dziwić, że zawodnicy zareagowali na taką sytuację ... zdziwieniem.
Etykiety:
Igor Griszczuk,
Paweł Turkiewicz,
PZKosz,
reprezentacja
sobota, 19 grudnia 2009
PZKosz sobie robi jaja
Polski Związek Koszykówki czasem działa lepiej, czasem gorzej. Jak każda organizacja. Czasami można prezesa Romana Ludwiczuka krytykować, innym razem należy go pochwalić. Ale procedura wyboru szkoleniowca kadry koszykarzy nie jest tylko zła czy godna krytyki. To po prostu jakieś jaja.
PZKosz ogłosił konkurs na trenera męskiej i żeńskiej reprezentacji Polski. A jeśli jest konkurs, to zazwyczaj jest zwycięzca tego konkursu. Nie tym razem. Komisja oceniająca nie zarekomendowała żadnego z 11 (10?, 12? - ilu było ich oficjalnie?) zgłoszonych kandydatów. W uzasadnieniu można było usłyszeć, że trener kadry powinien mieć aktualne doświadczenie na europejskim poziomie i musi mieć "znane nazwisko w Europie". Komisja zapowiedziała, że rekomenduje listę swoich kandydatur.
To ja się pytam w takim razie - dlaczego w ogłoszeniu o konkursie nie było napisane nic o aktualnym doświadczeniu na europejskim poziomie? A zresztą nawet jeśli byłoby, to czy w PZKosz ktokolwiek naprawdę liczył, że trener ze "znanym nazwiskiem w Europie" wyślę pocztą lub e-mailem CV, plan pracy z kadrą i inne dokumenty? Nawet Antanas Sireika i Slobodan Subotić wyrazili ponoć tylko chęć trenowania reprezentacji. A co dopiero trenerzy, którzy aktualnie mają do czynienia "z europejskim poziomem".
Taki Joan Plaza (w poprzednich latach Real Madryt, teraz Cajasol Sewilla) też nie wysłał zgłoszenia, po prostu dał swojemu agentowi zielone światło na rozmowy z PZKosz i potwierdził, że słyszał o takiej propozycji. Z tego wynika, że propozycja ze strony PZKosz była w jego stronę wystosowana. To akurat jak najbardziej słusznie, bo tak należy szukać trenera, należy samemu wychodzić z inicjatywą. Tylko skoro propozycja dla Plazy była - i to zanim minął termin zgłaszania kandydatur do konkursu - to po co ta farsa w postaci konkursu? I dlaczego prezes Ludwiczuk mówi, że "jeżeli na liście komisji będzie trener Plaza, to najprawdopodobniej z nim będziemy się kontaktowali"?
I druga sprawa "związkowa" z ostatnich dni.
"Trener roku 2009, Koszykarska osobowość roku, Drużyna roku - objawienie roku 2009, Najlepszy młodzieżowy klub 2009, Miasto partner koszykówki męskiej 2009, Miasto partner koszykówki kobiecej 2009, Najlepszy sponsor roku w PLK, Najlepszy sponsor roku w PLKK, Najlepszy sponsor koszykówki młodzieżowej, Sponsor PZKosz, Partner medialny."
To lista kategorii, w których PZKosz wręczy nagrody za 2009 rok. Sam pomysł gali nie jest głupi. Ale termin jej ogłoszenia (niecały tydzień przed), godzina jej organizowania (gala o 13.00???) i kategorie to znowu pomyłka. Mogliśmy wyróżnić najlepszych koszykarzy, koszykarki, graczy na poszczególnych pozycjach, a będzie poklepywanie się po plecach działaczy i sponsorów. Cóż.
PZKosz ogłosił konkurs na trenera męskiej i żeńskiej reprezentacji Polski. A jeśli jest konkurs, to zazwyczaj jest zwycięzca tego konkursu. Nie tym razem. Komisja oceniająca nie zarekomendowała żadnego z 11 (10?, 12? - ilu było ich oficjalnie?) zgłoszonych kandydatów. W uzasadnieniu można było usłyszeć, że trener kadry powinien mieć aktualne doświadczenie na europejskim poziomie i musi mieć "znane nazwisko w Europie". Komisja zapowiedziała, że rekomenduje listę swoich kandydatur.
To ja się pytam w takim razie - dlaczego w ogłoszeniu o konkursie nie było napisane nic o aktualnym doświadczeniu na europejskim poziomie? A zresztą nawet jeśli byłoby, to czy w PZKosz ktokolwiek naprawdę liczył, że trener ze "znanym nazwiskiem w Europie" wyślę pocztą lub e-mailem CV, plan pracy z kadrą i inne dokumenty? Nawet Antanas Sireika i Slobodan Subotić wyrazili ponoć tylko chęć trenowania reprezentacji. A co dopiero trenerzy, którzy aktualnie mają do czynienia "z europejskim poziomem".
Taki Joan Plaza (w poprzednich latach Real Madryt, teraz Cajasol Sewilla) też nie wysłał zgłoszenia, po prostu dał swojemu agentowi zielone światło na rozmowy z PZKosz i potwierdził, że słyszał o takiej propozycji. Z tego wynika, że propozycja ze strony PZKosz była w jego stronę wystosowana. To akurat jak najbardziej słusznie, bo tak należy szukać trenera, należy samemu wychodzić z inicjatywą. Tylko skoro propozycja dla Plazy była - i to zanim minął termin zgłaszania kandydatur do konkursu - to po co ta farsa w postaci konkursu? I dlaczego prezes Ludwiczuk mówi, że "jeżeli na liście komisji będzie trener Plaza, to najprawdopodobniej z nim będziemy się kontaktowali"?
I druga sprawa "związkowa" z ostatnich dni.
"Trener roku 2009, Koszykarska osobowość roku, Drużyna roku - objawienie roku 2009, Najlepszy młodzieżowy klub 2009, Miasto partner koszykówki męskiej 2009, Miasto partner koszykówki kobiecej 2009, Najlepszy sponsor roku w PLK, Najlepszy sponsor roku w PLKK, Najlepszy sponsor koszykówki młodzieżowej, Sponsor PZKosz, Partner medialny."
To lista kategorii, w których PZKosz wręczy nagrody za 2009 rok. Sam pomysł gali nie jest głupi. Ale termin jej ogłoszenia (niecały tydzień przed), godzina jej organizowania (gala o 13.00???) i kategorie to znowu pomyłka. Mogliśmy wyróżnić najlepszych koszykarzy, koszykarki, graczy na poszczególnych pozycjach, a będzie poklepywanie się po plecach działaczy i sponsorów. Cóż.
Etykiety:
Joan Plaza,
koszykówka,
PZKosz,
reprezentacja,
Roman Ludwiczuk
Subskrybuj:
Posty (Atom)