Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brandon Roy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brandon Roy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 24 kwietnia 2011

Nawet bez kolan może być Twoim katem

Na gorąco pewnie piszę z przesadą, ale to może być jeden z największych comebacków NBA Playoffs ostatnich 20 lat. Tym bardziej, jeśli Portland Trail Blazers ostatecznie pokonają Dallas Mavericks i awansują do kolejnej rundy.

W czwartym spotkaniu pierwszej rundy Blazers przegrywali po trzech kwartach z Mavericks 49:67 i mieli niewyraźne widoki na przyszłość. Ale znalazł się jeden człowiek, który pobudził drużynę gospodarzy. Ten sam, który kilka dni wcześniej narzekał, że gra za krótko i że zasłużył na lepsze traktowanie. Słowa nic nie dały, więc postanowił zadziałać czynami.

Brandon Roy. Co z tego, że ma niesprawne kolana, skoro półtora roku temu nazywaliśmy go jednym z najlepszych go-to-guys w lidze? Teraz zdobył 18 punktów i miał 4 asysty w samej tylko czwartej kwarcie wygranej przez Blazers 35:15. (więcej o meczu tutaj, w serii zrobiło się 2-2).

W jego menu znalazło się kilka off-balance jumperów, a także akcja 3+1 na remis 75 sekund przed końcem oraz naprawdę dziki game winner 40 sekund przed ostatnim gwizdkiem.

Na razie na youtube jest tylko skrót całego meczu, ale licze na jakiś mix czwartej kwarty w wykonaniu Roya.



Powtórzę się - jeśli Blazers wygrają tę serię, to będzie jeden z highlightów wspominanych latami!

czwartek, 21 kwietnia 2011

All NBA Playoffs Team po meczach nr 2

Mam problem, bo z drugiej serii pierwszej rundy NBA Playoffs (wyniki, staty i recapy tutaj, tutaj i tutaj) nie widziałem wszystkich spotkań. Gorzej - widziałem ich połowę plus urywki pozostałych (nie te youtube'owe, tylko leaguepassowe własnej roboty). Ale skoro słowo się rzekło, to będzie All NBA Playoffs Team po meczach numer 2. Tym bardziej, że pierwsze zestawienie wywołało lawinę komentarzy;-)

Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?

Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?

Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.

I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.

Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.

Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh

Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.

W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.

Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić

O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.

Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's

Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry

Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30

Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii

Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...

Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.

środa, 9 marca 2011

Idealni rywale dla Blazers

Wygrane Portland Trail Blazers back-to-back na wyjeżdzie w Orlando i w Miami na pierwszy rzut oka robią duże wrażenie, ale wstrzymajmy zachwyty i ewentualne pomysły typu "ależ statement game!" Oni nie mogli trafić na lepszych rywali.

Magic grali bez zawieszonego Dwighta Howarda, czyli bez żadnego środkowego. Heat najchętniej graliby przez cały sezon niższym składem bez centrów z Chrisem Boshem na piątce. Idealny matchup dla drużyny, która właśnie pozyskała nadprogramowego niskiego skrzydłowego, którego gdzieś trzeba "upchnąć" w rotacji (Gerald Wallace) i ma jednego nie do końca zdrowego środkowego (Marcus Camby). Camby w wygranych spotkaniach z Magic i Heat przebywał na parkiecie po 20 minut, czwarte kwarty odbywały się bez niego. Blazers na końcówki mają zestaw Andre Miller, Wes Matthews/Rudy Fernandez, Brandon Roy, Wallace, LaMarcus Aldridge. Zestaw idealny na Miami i Orlando bez Howarda.

Czy to zestaw, który może coś zdziałać w play-offach na Zachodzie? Mam wątpliwości przede wszystkim co do stanu zdrowia Roya, którego nogi znowu mogą się, ODPUKAĆ, rozsypać. Na szczęście nikt w Portland nie upadł na głowę i Roy, facet o potencjale na 25 ppg, na razie grywa sobie 20-25 minut z rezerwy nie przemęczając się. W crunchtime i tak jest na boisku i trafia ważne rzuty. A Blazers mają na ławce dwóch uczestników Meczu Gwiazd z poprzedniego sezonu. (Roy, Wallace).

Nie łudźmy się, że Camby w obecnej formie (o ile się znowu nie "połamie") jest w stanie dać drużynie coś więcej niż 20-25 minut przeciętnej gry. To nie jest już gość na poziomie All-Defensive Team, nadal daje 8-10 zbiórek w meczu (pewnych rzeczy się nie zapomina), ale w ataku bardziej przeszkadza niż pomaga i trudno od niego oczekiwać, by np. wymęczył Howarda.

Problemem będzie nie tylko zdrowie Roya, ale przede wszystkim siła podkoszowa rywala. Blazers w zależności od miejsca (5-8) mogą trafić na Spurs, Mavericks, Lakers, Thunder. Nie mam wątpliwości, że siła podkoszowa Lakers po prostu ich zniszczy. Nie mam też wątpliwości, że Wallace na Dirka Nowitzkiego to nie jest dobry pomysł. Najmniej realnym rywalem wydają się Spurs, ale to akurat nie byłaby tragedia biorąc pod uwagę potencjalny defense Andre Millera na Tonym Parkerze. Do czego zmierzam? Do Thunder. Dla nich spotkanie z Blazers może być przykrym doświadczeniem. W Oklahomie czekają ciągle na Kendricka Perkinsa, ale nawet z nim w składzie jestem niemal przekonany, że vs. Blazers Kevin Durant będzie często robił za czwórkę. G-Wall niech już się szykuje. Nie grał przeciwko KD od prawie półtora roku.

piątek, 30 kwietnia 2010

Bucks ratują play-offy

Miesiąc temu wymieniłem po pięć powodów, dla których warto kibicować czterem drużynom w play-offach NBA. Nie przypuszczałem, że najbliżej drugiej rundy będą Milwaukee Bucks.

Oprócz Bucks wybrałem Toronto Raptors, Oklahoma City Thunder i Portland Trail Blazers. Wszystkie (przypadek?) były nisko rozstawione i wkrótce potem dotknęła je chyba moja klątwa. Kontuzji doznawali Andrew Bogut (Bucks), Chris Bosh (Raptors) i Brandon Roy (Blazers). Thunder - odpukać - uratowali się. Raptors bez Bosha nie dostali się ostatecznie do play-offów, ale pozostałe trzy ekipy walczą (walczyły) dzielnie.

Blazers bez Roya wygrali pierwsze spotkanie na wyjeździe z Phoenix Suns, ale w dwóch kolejnych zdecydowanie lepsze były Słońca. Roy wrócił (przed planowanym terminem) i pomógł Blazers wyrównać na 2-2, lecz piąta i szósta konfrontacja znowu należały do Suns.

Thunder po dwóch przegranych meczach z Lakers w Los Angeles rozgromili mistrzów u siebie i wyrównali. W piątym meczu przegrali wysoko w Staples Center, ale teraz grają u siebie. A James Harden walczy o przedłużenie żywotności kopii jego brody, która wyrosła na mojej twarzy i ma zniknąć po eliminacji zespołu z Oklahomy. Chyba, że zdecyduję się wtedy na image Paua Gasola;-)


Bucks zaczęli od wysokich porażek w Atlancie z Hawks i sam trochę w nich zwątpiłem. Ale w Milwaukee role się odwróciły i było 2-2. Mecz nr 5 od trzeciej kwarty przebiegał pod dyktando Hawks. Do czasu. Ostatnie cztery minuty Bucks wygrali 18:5 a mecz 91:87. Mają "piłkę meczową" w tej serii i grają u siebie.

Trudno uwierzyć w sukcesy Bucks, jeśli podstawowe role odgrywają u nich zawodnicy, którzy w poprzednim sezonie grali w Europie. Grali co najwyżej średnio.

Brandon Jennings miał (nie bójmy się tego słowa) kiepski rok w Lottomatice Rzym, ale teraz jako debiutant w NBA gra bez kompleksów. Pamiętamy chociażby jesienny mecz z 55 punktami. Ważniejsze jest to, że Jennings potrafi być liderem w ważnych meczach w play-off. Ciekawe czy Tyreke Evans (Sacramento Kings) i Stephen Curry (Golden State Warriors), którzy wyprzedzili go w głosowaniu na Rookie of the Year, też byliby do tego zdolni. Na razie się nie dowiemy, bo play-offy oglądają w telewizji.

Carlos Delfino występował w z Maciejem Lampem w Chimkach (czyli nawet nie w Eurolidze), gdzie został skuszony olbrzymimi zarobkami. W serii Bucks-Hawks dwukrotnie był bohaterem. W czwartym spotkaniu zdobył 22 punkty, w piątym trafił niezwykle istotną "trójką" w końcówce akcji przy wyniku 83:82 dla Bucks półtorej minuty przed końcem.

Ersan Ilyasova rok temu był zawodnikiem Regal FC Barcelona, lecz gdy przyszło do Final Four Euroligi to jego rola została poważnie ograniczona. Turek nr 2 (po Hedo Turkoglu) był już w Bucks kilka lat temu, ale wtedy jako młody chłopak radził sobie kiepsko. A teraz? O takim rezerwowym silnym skrzydłowym marzą w większości ekip NBA.


Andrew Boguta ze złamaną ręką nikt nie zapomniał, ale kto jeszcze pamięta, że przecież w składzie Bucks był (jest) superstrzelec Michael Redd, ale też doznał kontuzji? Niewiele osób. To chyba największe osiągnięcie Jenningsa i spółki.

Na temat pary Hawks - Bucks można różne rzeczy wyczytać - najmniej ciekawa, jedyna bez zespołów z szansami na mistrzostwo, nie jest sexy. Ale (jak do tej pory) jest najbardziej zaskakująca.
A dzisiaj Bucks: po prostu zróbcie to - wygrajcie i awansujcie!

niedziela, 4 kwietnia 2010

Komu kibicować w play-off NBA?

Co roku w życiu wielu kibiców NBA nadchodzi przykry moment. Ich drużyna przeżywa kryzys, o udziale w play-off może sobie pomarzyć, a zbliża się najważniejsza część sezonu. I wtedy powstaje pytanie - komu kibicować w play-off?

Ja od pewnego czasu "poszukuję" zespołu na play-off, bo Philadelphia 76ers są już niestety za burtą. To wpis skierowany do fanów Minnesota Timberwolves, Indiana Pacers, New York Knicks, a przede wszystkim powinni go przeczytać sympatycy Detroit Pistons, którzy w takiej sytuacji są po raz pierwszy od dziesięciu lat.

Można zacząć od zwrócenia się do najprostszej opcji, czyli Orlando Magic. Najprostszej, bo gra tam jedyny Polak w NBA Marcin Gortat. Osobiście nie przepadam jednak za stylem gry Magików, a przede wszystkim Dwighta Howarda. Nie odpowiadał mi, gdy nie było tam Gortata, nie odpowiada i teraz. Oczywiście w ubiegłorocznym finale Konferencji Wschodniej czy finale NBA byłem całym sercem za Magic, ale wcześniej, gdy grali z 76ers - niekoniecznie.

Pominąłem w swoich rozważaniach drużynę z Florydy i po ostrej selekcji przy użyciu różnych czynników (od pozostałości po starej rywalizacji Bulls-Jazz przez mityczną mimozowatość Tima Duncana do wkurzającego forowania w notowaniach Top 10 Josha Smitha) na placu boju w obu konferencjach pozostały po dwie ekipy. Na Wschodzie to Milwaukee Bucks i Toronto Raptors, na Zachodzie Oklahoma City Thunder i Portland Trail Blazers. Ryzykowne, bo może się okazać, że już po pierwszej rundzie (odpukać!) będę szukał od nowa. Ale co tam - oto powody mniej i bardziej poważne.

Dlaczego Bucks?

1. Bo mają niesamowitego i jednocześnie "bezczelnego" pierwszoroczniaka Brandona Jenningsa, który przypomina trochę młodego Allena Iversona i robi takie rzeczy:


2. Bo są zespołem dla każdego - mogą wystawić naprawdę silną piątkę złożoną z graczy z pięciu kontynentów: Jennings/Luke Ridnour (USA, Ameryka Północna), Carlos Delfino (Argentyna, Ameryka Południowa), Luc Richard Mbah a Moute (Kamerun, Afryka), Ersan Ilyasova (Turcja, Europa), Andrew Bogut (Australia, Oceania). Tylko jeden inny zespół w całej NBA może pozwolić sobie na taki manewr (zagadka - który? Dla ułatwienia dodam, że nie gra w play-off). Gdyby nie oddanie Yi Jianliana do New Jersey Nets, to mielibyśmy w składzie przedstawicieli wszystkich kontynentów.

3. Bo zawsze podziwiałem miękką kiść Carlosa Delfino.

4. Bo udało im się rozegrać świetny sezon, mimo że ich potencjalny - przed rozpoczęciem rozgrywek - lider Michael Redd wystąpił tylko w 18 spotkaniach.

5. Bo "odgrzali" Jerry'ego Stackhouse'a, jednego z fajniejszych graczy z czasów, gdy zaczynałem przygodę z NBA. Na dodatek zawodnika wybranego w drafcie przez 76ers.

(edit - punkt 2 nieaktualny, Andrew Bogut zlamał rękę)
Dlaczego Raptors?

1. Bo bardzo lubię Chrisa Bosha (i jego telewizję), a drugi punkt mógłby brzmieć "i Jose Manuel Calderona też", ale lepiej zawrzeć to w jednym punkcie.

2. Bo jest tam Hedo Turkoglu, który musi mi jakoś odpłacić za odejście z Orlando kilkanaście dni po tym, jak zakupiłem jego koszulkę w barwach Magic.

3. Bo zawsze ceniłem podkoszową waleczność Reggiego Evansa. Nie tylko dlatego, że wcześniej grał w 76ers. A poza tym ma bardzo fajną bródkę (fot. nba.com).


















4. Bo jeśli Raptors nie pokażą w tym sezonie, że stać ich na postęp i dobre wyniki w play-off, to latem Bosh może zmienić klub, a tego bym nie chciał.

5. Bo Sonny Weems i DeMar DeRozan to najlepsza para dunkerów występująca w jednym klubie.



Dlaczego Thunder?

1. Bo grają szybko, fajnie i efektownie. Jak napisał parę tygodni temu ESPN - "grupa zawodowców grająca z pasją koszykarzy akademickich".

2. Bo Kevin Durant musi zabrać LeBronowi Jamesowi tytuł króla strzelców tego sezonu (co oczywiście ma niewiele wspólnego z play-offami).

3. Bo umieli wykorzystać Kongijczyka Serge'a Ibakę lepiej niż trenerzy z hiszpańskiego Ricoh Manresa. Poza tym Ibaka robi takie rzeczy.

4. Bo to powiew świeżości i nowe twarze w play-off. A ja jestem jednym z tych gości, który lubi nowości.

5. Bo w składzie jest bardzo sympatyczny Nenad Krstić, który wynajmuje dom od Macieja Lampego, a to zawsze jakiś patriotyczny powód przemawiający za Thunder.

Dlaczego Blazers?

1. Bo Rudy Fernandez powinien być w finale ubiegłorocznego konkursu wsadów NBA i do tej pory mi go szkoda.


2. Bo Marta, siostra Rudy'ego gra w Wiśle Kraków - kolejny powód patriotyczny.

3. Bo mieli w tym sezonie plagę kontuzji, ale poradzili sobie z tym, a taka heroiczna postawa zawsze zasługuje na uznanie.

4. Bo Brandon Roy to jedna z najbardziej niedocenianych gwiazd w całej NBA.

5. Bo przyzwyczaiłem się do kibicowania Andre Millerowi w play-off. W końcu wcześniej występował w 76ers.