A może to nie Russell Westbrook jest wariatem, tylko my postrzegamy go nie tak, jak powinniśmy?
Obejrzałem sobie czwarty mecz Thunder z Grizzlies i mam mały problem z tym panem. Po poprzednim spotkaniu bardzo narzekałem na jego grę, indywidualne akcje bez podań i nieskuteczność. Teraz właściwie styl był podobny, tylko skuteczność i wybór pozycji rzutowych nieco lepsze. Także dlatego Thunder wygrali po trzech dogrywkach 133:123.
Westbrook oddał 33 rzuty i zdobył 40 punktów. Liczby Kevina Duranta to 20 i 35. Była w trakcie tego meczu scenka, w której pokazano Duranta ostro dyskutującego z asystentem trenera Maurice’em Cheeksem. KD był ponoć niezadowolony, bo nie kończył decydującej akcji czwartej kwarty. W zasadzie to Durant nie oddał rzutu przez 9 minut pod koniec tej części i na początku dogrywki, co w przypadku dwukrotnego króla strzelców jest wydarzeniem co najmniej dziwnym. Gdy wreszcie dostał piłkę na skrzydle, to od razu rzucił w kierunku kosza i trafił. Kto jest winny takiej (nie chodzi o celny rzut, ale o “przestój”) sytuacji? Skoncentrowana na Durancie obrona Grizzlies po części, ale także Westbrook, który sam kończył akcje...
I tu dochodzimy do momentu, w którym zacząłem się zastanawiać ”dlaczego nie?” Dlaczego właściwie Westbrook nie może być go-to-guyem w ekipie Thunder? Dlaczego człowiek notujący w regular season średnio 22 punkty i 8 asyst (czyli niewiele mniej niż MVP tego sezonu Derrick Rose, a przecież w Bulls nie ma kogoś kto takiego jak KD) nie może rozgrywać w pojedynkę kluczowych akcji?
Być może wszyscy (albo większość, czyli ci narzekający, w tym także i ja) postrzegają Westbrooka nie tak jak należy to robić w obecnym sezonie. Nie ma co się dziwić. Russ przebił się przecież na ten poziom dopiero w ostatnim półroczu, a jeszcze dwa lata temu miał tylko 15 punktów na mecz, 40% z gry i nie zawsze wychodził w pierwszej piątce. A w aktualnie trwających rozgrywkach przecież przez pewien czas był nawet wysoko w rankingach kandydatów do nagrody MVP. Niejeden komentator zdobył się na opinię, że to nie jest już drużyna Duranta, tylko team Westbrooka.
Może nie powinniśmy rozpatrywać Westbrooka w kategoriach opcji numer 2 w Oklahomie, która bezczelnie zabiera grę swojej wielkiej gwieździe? Może panowie Russell i Kevin powinni być równorzędnymi opcjami numer 1? Zupełnie jak panowie Dwyane i LeBron w Miami. Słyszeliście w tym sezonie jakieś narzekania na to, że w końcówkach Wade usuwa w cień Jamesa albo odwrotnie? Nie przypominam sobie. Raz jeden, raz drugi, czasem razem, koegzystencja na tej płaszczyźnie jest raczej bezproblemowa.
Kluczowe pytanie brzmi jednak nie “jak my ich powinniśmy postrzegać?” tylko “jak oni postrzegają sami siebie?”. Jeśli Durant nie ma problemu z tym, że czasem stanie z boku i patrzy co się dzieje, to ok. Jeśli jest naprawdę tak zdenerwowany jak to można było odczytać z ekranu w poniedziałek w Memphis, to coś tu nie gra. I wspólne uściski po końcowej syrenie są tylko zamaskowaniem sytuacji. Jak jest naprawdę? Czy KD szepcze pod nosem “gimme this fuckin’ ball!”? Na pewno niezadowolony nie jest trener Scott Brooks.
Russell managed the game as well as any point guard can. We needed his scoring. I know a lot goes into it. The coach and the point guard always get the blame, but Russell has improved every year and every game. He was terrific tonight. He competed on the defensive end and that's what I really care about.
Z drugiej strony - Thunder nie mogli przełamać gości dopóki w trzeciej dogrywce Durant nie zdobył 6 punktów z rzędu. Znamienne czy nie?
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Durant. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Durant. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 10 maja 2011
niedziela, 8 maja 2011
Russell, opanuj się!
Jeden zawodnik bierze piłkę, reszta rozchodzi się po kątach i patrzy. Główny bohater kozłuje, kozłuje, próbuje czasem jakiegoś zwodu i w końcu sam rzuca. Nie, to nie ostatnia minuta meczu Chicago Bulls z 1998 roku i Michael Jordan. To Russell Westbrook, czwarta kwarta trzeciego meczu Oklahoma City Thunder z Memphis Grizzlies w drugiej rundzie w 2011 roku.
Nie miałem nic przeciwko temu, że Westbrook chciał zostać bohaterem w końcówce meczu z Denver Nuggets w poprzedniej rundzie. Thunder prowadzili wtedy 3-0 w serii i mieli w perspektywie mecz u siebie. Spróbował, nie udało się, ale Thunder i tak awansowali. Można mu wybaczyć. Ale to co stało się w Memphis wyglądało jak słaby żart w wykonaniu Westbrooka. Gdybyście nie wiedzieli, to w tym zespole jest jeszcze niejaki Kevin Durant, król strzelców dwóch ostatnich sezonów. I to jemu Russell nie chciał podać piłki, bo... no właśnie bo co? Komentatorzy NBA TV nazwali taktykę Thunder "no-pass play". Są first-pass point guards, może być i no-pass point guard. Przesadzam oczywiście.
Paradoksalnie w statystykach Westbrook nie wygląda - 23 punkty, 12 asyst, kiepska skuteczność, ale mniej oddanych rzutów od Duranta. Póki KD mógł sobie rzucać (zresztą po podaniach Russa), to było dobrze. Niecałe osiem minut przez końcem czwartej kwarty Thunder prowadzili 82:71. Pozostały fragment przegrali 4:15. Westbrook w tym okresie 1/5 z gry i 2 straty. Durant też spudłował trzykrotnie - raz w kontrze, raz pod presją czasu ze skrzydła (airball!) i raz gdy przy remisie 86:86 dostał wolną rękę od Westbrooka.
Może moim problemem jest to, że oglądałem tylko czwartą kwartę, bo budzik zrobił mnie w balona i obudziłem się za późno, żeby zdążyć obejrzeć całe dwa mecze (zresztą potem League Pass zrobił mnie w balona i meczu Celtics - Heat nie dało się obejrzeć w przyspieszonym tempie). Ale w sumie wystarczyło mi to 12 minut, by zobaczyć, że Thunder mieli w zasadzie ten mecz w swoich rękach i gdyby tylko Westbrook nie oszalał... To nie 3-0 z Nuggets, to 1-1 z Grizzlies bez przewagi parkietu. Teraz już 1-2 i czas najwyższy, żeby dwie gwiazdy się dogadały. Droga do finału ligi jest przecież nadspodziewanie szeroko otwarta.
Nie miałem nic przeciwko temu, że Westbrook chciał zostać bohaterem w końcówce meczu z Denver Nuggets w poprzedniej rundzie. Thunder prowadzili wtedy 3-0 w serii i mieli w perspektywie mecz u siebie. Spróbował, nie udało się, ale Thunder i tak awansowali. Można mu wybaczyć. Ale to co stało się w Memphis wyglądało jak słaby żart w wykonaniu Westbrooka. Gdybyście nie wiedzieli, to w tym zespole jest jeszcze niejaki Kevin Durant, król strzelców dwóch ostatnich sezonów. I to jemu Russell nie chciał podać piłki, bo... no właśnie bo co? Komentatorzy NBA TV nazwali taktykę Thunder "no-pass play". Są first-pass point guards, może być i no-pass point guard. Przesadzam oczywiście.
Paradoksalnie w statystykach Westbrook nie wygląda - 23 punkty, 12 asyst, kiepska skuteczność, ale mniej oddanych rzutów od Duranta. Póki KD mógł sobie rzucać (zresztą po podaniach Russa), to było dobrze. Niecałe osiem minut przez końcem czwartej kwarty Thunder prowadzili 82:71. Pozostały fragment przegrali 4:15. Westbrook w tym okresie 1/5 z gry i 2 straty. Durant też spudłował trzykrotnie - raz w kontrze, raz pod presją czasu ze skrzydła (airball!) i raz gdy przy remisie 86:86 dostał wolną rękę od Westbrooka.
Może moim problemem jest to, że oglądałem tylko czwartą kwartę, bo budzik zrobił mnie w balona i obudziłem się za późno, żeby zdążyć obejrzeć całe dwa mecze (zresztą potem League Pass zrobił mnie w balona i meczu Celtics - Heat nie dało się obejrzeć w przyspieszonym tempie). Ale w sumie wystarczyło mi to 12 minut, by zobaczyć, że Thunder mieli w zasadzie ten mecz w swoich rękach i gdyby tylko Westbrook nie oszalał... To nie 3-0 z Nuggets, to 1-1 z Grizzlies bez przewagi parkietu. Teraz już 1-2 i czas najwyższy, żeby dwie gwiazdy się dogadały. Droga do finału ligi jest przecież nadspodziewanie szeroko otwarta.
Etykiety:
Kevin Durant,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
Oklahoma City Thunder,
Russell Westbrook
niedziela, 1 maja 2011
All NBA Playoffs Team po pierwszej rundzie
I tradycyjnie zgubiło mnie lenistwo+brak czasu+1000 innych pomysłów. Ładnie ruszyłem z "projektem" All NBA Playoffs Team, ale po dwóch seriach spotkań powstała dziura. Nadrobimy ją teraz po całej pierwszej rundzie. Będzie (chyba) łatwiej.
Chris Paul, Derrick Rose, Kevin Durant, Dirk Nowitzki, Dwight Howard
Dziwnie to wygląda, że wskazałem dwóch graczy, którzy już odpadli, ale cóż... Paul wcale nie zawiódł, a wręcz przeciwnie - przeciętny, młody skład Hornets poprowadził do aż dwóch wygranych z obrońcami tytułu Lakers. 22 pkt, 11.5 asysty, 6.7 zbiórki, 183 cm wzrostu. Niesamowite. Howard? Po pierwsze zawiesił sobie za wysoko poprzeczkę dwoma fantastycznymi meczami w Orlando na początku rywalizacji. Potem był świetny, ale nie aż tak bardzo i mieliśmy mały niedosyt po meczach typu 29/17 czy 25/15. Chciałbym takie niedosyty przez cały sezon. Jedyny jego naprawdę przeciętny mecz to 8 pkt i 8 zbiórek w piątym spotkaniu. Tyle tylko, że Magic wygrali wtedy aż 101:76, więc nie miało to większego znaczenia. Wszystkim wychodziło wszystko, Dwight nie był potrzebny.
Rose i Nowitzki to niby tzw. no-brainery, chociaż przez chwilę miałem drobną wątpliwość, czy nie docenić Raya Allena i jego 22 pkt na mecz przy 65% za 3 i 100% z wolnych...
Durant? Jeśli tylko Russell Westbrook nie miał nagle ochoty zostać bohaterem, to KD nie zawodził. Trafiał w decydujących momentach, Thunder wygrywali. Dwa razy więcej niż 40 pkt. Król strzelców pełną gębą.
Second Team: Rajon Rondo, Ray Allen, LeBron James, Zach Randolph, Andrew Bynum
Zacznijmy od końca - niewielu środkowych grało ponadprzeciętnie w pierwszej rundzie. Własciwie tylko Howard, Bynum i Marc Gasol. Bynum był dla podkoszowych Hornets podkoszowym niszczycielem i nic mnie nie obchodzi, że Emeka Okafor okazał się miękki, Aaron Gray jest przerośniętym klockiem, a Carl Landry ma 150 cm w kapeluszu.
Zach Randolph? Wpiszcie na youtubie "Spurs Grizzlies game 6" i wszystko jasne. Decydujące starcie, a tu 16 pkt w ostatniej kwarcie przeciwko Timowi Duncanowi i Antonio McDyessowi.
Ray Allen - patrz wyżej. Rajon Rondo - może to przesada wyróżniać dwóch zawodników za serię wygraną 4-0, ale Rondo właściwie w każdym meczu robił to co należało. A to "skatował" Toneya Douglasa penetracjami, a to oddawał piłki na obwód do hot-hand-Raya, a to rzucił kilka celnych jumperków z półdystansu.
LBJ - z jednej strony dobrze pilnowany przez Andre Iguodalę, momentami bardzo nieskuteczny, wolno się rozkręcający. Ale z drugiej strony statystyki na poziomie 24/10/6 plus przez większość czasu praktycznie wyłączony z gry w ataku Iguodala.
All NBA Playoffs Losers Team
Mike Bibby, Landry Fields, Wilson Chandler, DeJuan Blair, Nenad Krstić
Tu sprawa nie była łatwa. Dawać ciała przez 4-5-6 spotkań to nie jest proste zadanie.
Bibby - Heat na razie mogą mu wybaczyć, bo grali tylko (i piszę to z bólem serca) z 76ers. Ale z silniejszym przeciwnikiem taka postawa Bibby'ego to może być problem. Nie broni, nie trafia rzutów z czystych pozycji, nie podaje, jest bezproduktywny.
Fields - uuuuuuu. Nadspodziewanie dobra runda zasadnicza (średnio 10 pkt, 6 zbiórek) rozbudziła duże nadzieje wobec wybranego w drugiej rundzie draftu gracza, ale w play-offach zagrał na miarę swojego draftowego numeru 39. Albo jeszcze gorzej. W sumie 7 punktów, 20% z gry, 5 zbiórek, 5 asyst, I wszystko jako starter.
Chandler - Nuggets mają równy skład i wielu graczy zdolnych zdobyć powyżej 20 punktów, więc łatwo jest ukryć swój słabszy dzień. Ale Chandler nie miał słabszego dnia tylko po prostu zniknął na półtora tygodnia. Najwyraźniej przysłał swojego nieporadnego brata bliźniaka i wrócił dopiero na ostatni mecz serii z Thunder. Za mało.
Blair - a to dopiero zaskoczenie, bo przecież jeszcze niedawno był pewnym graczem pierwszej piątki Spurs. Tymczasem w serii z Grizzlies "wreszcie" jego wzrost stał się przeszkodą. Pod koniec serii z rotacji wygryzł go nawet Tiago Splitter. Doceniam Brazylijczyka, ale z punktu widzenia Blaira: auć!
Krstić - właściwie powtórzę sie z poprzedniego wpisu, bo niewiele się zmieniło. Pod koniec regular season pierwszopiątkowy center, teraz przyspawany do ławki rezerwowych, mało użyteczny i apatyczny w swoich epizodach. Jeśli nie wróci Shaq O'Neal, to będzie bardzo potrzebny przeciwko Heat. Ale to temat na inny wpis...
P.S.
Następny ANPT gdzieś w połowie półfinałów konferencji. Ale chyba zrobię tak, że będzie dotyczył tylko drugiej rundy. W innym wypadku Chandler, Fields, Howard i Paul nigdy z tej listy nie znikną.
Chris Paul, Derrick Rose, Kevin Durant, Dirk Nowitzki, Dwight Howard
Dziwnie to wygląda, że wskazałem dwóch graczy, którzy już odpadli, ale cóż... Paul wcale nie zawiódł, a wręcz przeciwnie - przeciętny, młody skład Hornets poprowadził do aż dwóch wygranych z obrońcami tytułu Lakers. 22 pkt, 11.5 asysty, 6.7 zbiórki, 183 cm wzrostu. Niesamowite. Howard? Po pierwsze zawiesił sobie za wysoko poprzeczkę dwoma fantastycznymi meczami w Orlando na początku rywalizacji. Potem był świetny, ale nie aż tak bardzo i mieliśmy mały niedosyt po meczach typu 29/17 czy 25/15. Chciałbym takie niedosyty przez cały sezon. Jedyny jego naprawdę przeciętny mecz to 8 pkt i 8 zbiórek w piątym spotkaniu. Tyle tylko, że Magic wygrali wtedy aż 101:76, więc nie miało to większego znaczenia. Wszystkim wychodziło wszystko, Dwight nie był potrzebny.
Rose i Nowitzki to niby tzw. no-brainery, chociaż przez chwilę miałem drobną wątpliwość, czy nie docenić Raya Allena i jego 22 pkt na mecz przy 65% za 3 i 100% z wolnych...
Durant? Jeśli tylko Russell Westbrook nie miał nagle ochoty zostać bohaterem, to KD nie zawodził. Trafiał w decydujących momentach, Thunder wygrywali. Dwa razy więcej niż 40 pkt. Król strzelców pełną gębą.
Second Team: Rajon Rondo, Ray Allen, LeBron James, Zach Randolph, Andrew Bynum
Zacznijmy od końca - niewielu środkowych grało ponadprzeciętnie w pierwszej rundzie. Własciwie tylko Howard, Bynum i Marc Gasol. Bynum był dla podkoszowych Hornets podkoszowym niszczycielem i nic mnie nie obchodzi, że Emeka Okafor okazał się miękki, Aaron Gray jest przerośniętym klockiem, a Carl Landry ma 150 cm w kapeluszu.
Zach Randolph? Wpiszcie na youtubie "Spurs Grizzlies game 6" i wszystko jasne. Decydujące starcie, a tu 16 pkt w ostatniej kwarcie przeciwko Timowi Duncanowi i Antonio McDyessowi.
Ray Allen - patrz wyżej. Rajon Rondo - może to przesada wyróżniać dwóch zawodników za serię wygraną 4-0, ale Rondo właściwie w każdym meczu robił to co należało. A to "skatował" Toneya Douglasa penetracjami, a to oddawał piłki na obwód do hot-hand-Raya, a to rzucił kilka celnych jumperków z półdystansu.
LBJ - z jednej strony dobrze pilnowany przez Andre Iguodalę, momentami bardzo nieskuteczny, wolno się rozkręcający. Ale z drugiej strony statystyki na poziomie 24/10/6 plus przez większość czasu praktycznie wyłączony z gry w ataku Iguodala.
All NBA Playoffs Losers Team
Mike Bibby, Landry Fields, Wilson Chandler, DeJuan Blair, Nenad Krstić
Tu sprawa nie była łatwa. Dawać ciała przez 4-5-6 spotkań to nie jest proste zadanie.
Bibby - Heat na razie mogą mu wybaczyć, bo grali tylko (i piszę to z bólem serca) z 76ers. Ale z silniejszym przeciwnikiem taka postawa Bibby'ego to może być problem. Nie broni, nie trafia rzutów z czystych pozycji, nie podaje, jest bezproduktywny.
Fields - uuuuuuu. Nadspodziewanie dobra runda zasadnicza (średnio 10 pkt, 6 zbiórek) rozbudziła duże nadzieje wobec wybranego w drugiej rundzie draftu gracza, ale w play-offach zagrał na miarę swojego draftowego numeru 39. Albo jeszcze gorzej. W sumie 7 punktów, 20% z gry, 5 zbiórek, 5 asyst, I wszystko jako starter.
Chandler - Nuggets mają równy skład i wielu graczy zdolnych zdobyć powyżej 20 punktów, więc łatwo jest ukryć swój słabszy dzień. Ale Chandler nie miał słabszego dnia tylko po prostu zniknął na półtora tygodnia. Najwyraźniej przysłał swojego nieporadnego brata bliźniaka i wrócił dopiero na ostatni mecz serii z Thunder. Za mało.
Blair - a to dopiero zaskoczenie, bo przecież jeszcze niedawno był pewnym graczem pierwszej piątki Spurs. Tymczasem w serii z Grizzlies "wreszcie" jego wzrost stał się przeszkodą. Pod koniec serii z rotacji wygryzł go nawet Tiago Splitter. Doceniam Brazylijczyka, ale z punktu widzenia Blaira: auć!
Krstić - właściwie powtórzę sie z poprzedniego wpisu, bo niewiele się zmieniło. Pod koniec regular season pierwszopiątkowy center, teraz przyspawany do ławki rezerwowych, mało użyteczny i apatyczny w swoich epizodach. Jeśli nie wróci Shaq O'Neal, to będzie bardzo potrzebny przeciwko Heat. Ale to temat na inny wpis...
P.S.
Następny ANPT gdzieś w połowie półfinałów konferencji. Ale chyba zrobię tak, że będzie dotyczył tylko drugiej rundy. W innym wypadku Chandler, Fields, Howard i Paul nigdy z tej listy nie znikną.
czwartek, 21 kwietnia 2011
All NBA Playoffs Team po meczach nr 2
Mam problem, bo z drugiej serii pierwszej rundy NBA Playoffs (wyniki, staty i recapy tutaj, tutaj i tutaj) nie widziałem wszystkich spotkań. Gorzej - widziałem ich połowę plus urywki pozostałych (nie te youtube'owe, tylko leaguepassowe własnej roboty). Ale skoro słowo się rzekło, to będzie All NBA Playoffs Team po meczach numer 2. Tym bardziej, że pierwsze zestawienie wywołało lawinę komentarzy;-)
Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?
Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?
Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.
I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.
Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.
Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh
Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.
W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.
Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić
O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.
Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's
Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry
Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30
Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii
Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...
Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.
Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?
Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?
Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.
I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.
Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.
Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh
Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.
W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.
Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić
O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.
Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's
Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry
Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30
Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii
Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...
Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.
czwartek, 17 marca 2011
Moja drużyna na najbliższą dekadę
Nie jestem zbyt oryginalny, ale jak tu nie lubić Oklahoma City Thunder? No jak?
Cały czas kibicuję Philadelphia 76ers, cały czas chcę mistrzostwa dla San Antonio Spurs w tym sezonie, ale 76ers nie są contenderem, a dla Spurs to chyba ostatnia szansa. Thunder będą liczyć się w walce o tytuł przez najbliższą dekadę, a mogą zacząć już w maju tego roku.
Z jednej strony nie ma co przeceniać ich wygranej nad Miami Heat, bo tę drużynę pokonywali ostatnio rozmaici rywale zaczynając od New York Knicks a kończąc na Orlando Magic. Z drugiej strony to nie było czyste "Xbox basketball" w wykonaniu Heat, które "dawało" im porażki. Obrona Thunder w drugiej połowie po prostu zamknęła na kłódkę obręcz i wyrzuciła kluczyk. Defense, defense, defense - po przyjściu Kendricka Perkinsa tutaj Thunder mieli zrobić największy postęp i zrobili. Team defence to klucz do sukcesu. Duet Perkins/Serge Ibaka był w Miami rewelacyjny (chociaż gdy spojrzy się na tylo 15 minut Perka, to można popukać się w czolo), a zmiennicy dostosowali się poziomem. Pomoc w strefie podkoszowej była wręcz idealna. Nazr Mohammed pokazuje, że jest prawie równie ważnym wzmocnieniem co Perkins. Why? Po prostu Nick Collison nie musi teraz grać jako undersized center, a jako czwórka jest zdecydowanie bardziej przydatny i w ataku, i w obronie. Mohammed wnosi też energię pod obiema obręczami (tak, w wieku 34 lat można mieć energię) i zapewnia 2-3 wygrane bezpańskie piłki w meczu. No i ten wspomniany Ibaka - to samo co Mohammed tylko, że z pozycji silnego skrzydłowego plus długie ręce i świetny wyskok. Jeśli dołożymy do tego świetną defensywę Thabo Sefoloshy przeciwko D-Wade'owi to chyba nie dziwimy się, że Heat po przerwie mieli 30% skuteczności z gry (10/33).
Wnioski? Thunder są teraz znakomicie "zmatchupowani" z Los Angeles Lakers. Sefolosha vs. Bryant, Ibaka + Perkins vs. Gasol + Bynum oraz Russell Westbrook i Kevin Durant mogący sobie odpocząć przy Fisherze i Arteście. Chyba nie ma innej pary na Zachodzie, którą pragnąłbym w tych play-offach tak bardzo, jak Lakers - Thunder. Rewanż za ubiegły sezon, kiedy młode gwiazdy jeszcze nie były gotowe i symboliczna zmiana warty w Konferencji Zachodniej. Oczywiście mówimy o spotkaniu w półfinale, a by tak się stało Thunder muszą dogonić Dallas Mavericks.
Czy to możliwe? Mavs mają bilans 48-20, Thunder 44-23, ale terminarz sprzyja tym drugim. Z 15 spotkań aż 9 rozegrają u siebie i poza Denver Nuggets nie widzę drużyny, która mogłaby powalczyć w OK City. Wyjazdy? Phoenix, Portland, obydwa zespoły z LA, Denver, Sacramento. 3-3 i 12-3 w sumie jest całkiem realne, a to daje 56-26 na koniec rundy. W tej sytuacji Mavericks musieliby przegrać jeszcze siedem razy i są na to szanse. Spurs i Hornets u siebie, Jazz, Suns, Lakers, Blazers, Rockets, nawet Warriors na wyjeżdzie to potencjalne nadzieje na porażki zespołu z Dallas, który - co warto dodać - ma bilans 3-4 w ostatnich 10 dniach.
Cały czas kibicuję Philadelphia 76ers, cały czas chcę mistrzostwa dla San Antonio Spurs w tym sezonie, ale 76ers nie są contenderem, a dla Spurs to chyba ostatnia szansa. Thunder będą liczyć się w walce o tytuł przez najbliższą dekadę, a mogą zacząć już w maju tego roku.
Z jednej strony nie ma co przeceniać ich wygranej nad Miami Heat, bo tę drużynę pokonywali ostatnio rozmaici rywale zaczynając od New York Knicks a kończąc na Orlando Magic. Z drugiej strony to nie było czyste "Xbox basketball" w wykonaniu Heat, które "dawało" im porażki. Obrona Thunder w drugiej połowie po prostu zamknęła na kłódkę obręcz i wyrzuciła kluczyk. Defense, defense, defense - po przyjściu Kendricka Perkinsa tutaj Thunder mieli zrobić największy postęp i zrobili. Team defence to klucz do sukcesu. Duet Perkins/Serge Ibaka był w Miami rewelacyjny (chociaż gdy spojrzy się na tylo 15 minut Perka, to można popukać się w czolo), a zmiennicy dostosowali się poziomem. Pomoc w strefie podkoszowej była wręcz idealna. Nazr Mohammed pokazuje, że jest prawie równie ważnym wzmocnieniem co Perkins. Why? Po prostu Nick Collison nie musi teraz grać jako undersized center, a jako czwórka jest zdecydowanie bardziej przydatny i w ataku, i w obronie. Mohammed wnosi też energię pod obiema obręczami (tak, w wieku 34 lat można mieć energię) i zapewnia 2-3 wygrane bezpańskie piłki w meczu. No i ten wspomniany Ibaka - to samo co Mohammed tylko, że z pozycji silnego skrzydłowego plus długie ręce i świetny wyskok. Jeśli dołożymy do tego świetną defensywę Thabo Sefoloshy przeciwko D-Wade'owi to chyba nie dziwimy się, że Heat po przerwie mieli 30% skuteczności z gry (10/33).
Wnioski? Thunder są teraz znakomicie "zmatchupowani" z Los Angeles Lakers. Sefolosha vs. Bryant, Ibaka + Perkins vs. Gasol + Bynum oraz Russell Westbrook i Kevin Durant mogący sobie odpocząć przy Fisherze i Arteście. Chyba nie ma innej pary na Zachodzie, którą pragnąłbym w tych play-offach tak bardzo, jak Lakers - Thunder. Rewanż za ubiegły sezon, kiedy młode gwiazdy jeszcze nie były gotowe i symboliczna zmiana warty w Konferencji Zachodniej. Oczywiście mówimy o spotkaniu w półfinale, a by tak się stało Thunder muszą dogonić Dallas Mavericks.
Czy to możliwe? Mavs mają bilans 48-20, Thunder 44-23, ale terminarz sprzyja tym drugim. Z 15 spotkań aż 9 rozegrają u siebie i poza Denver Nuggets nie widzę drużyny, która mogłaby powalczyć w OK City. Wyjazdy? Phoenix, Portland, obydwa zespoły z LA, Denver, Sacramento. 3-3 i 12-3 w sumie jest całkiem realne, a to daje 56-26 na koniec rundy. W tej sytuacji Mavericks musieliby przegrać jeszcze siedem razy i są na to szanse. Spurs i Hornets u siebie, Jazz, Suns, Lakers, Blazers, Rockets, nawet Warriors na wyjeżdzie to potencjalne nadzieje na porażki zespołu z Dallas, który - co warto dodać - ma bilans 3-4 w ostatnich 10 dniach.
sobota, 12 marca 2011
Czy Rondo nauczył się rzucać?
On nie umie rzucać - to pierwszy argument "na nie" w każdej rozmowie na temat tego, czy Rajon Rondo jest najlepszym/jednym z najlepszych playmakerów w NBA. Nie chcę zastanawiać się czy RR jest w Top 3, Top 5, Top 10 czy na 27. miejscu w rankingu rozgrywających. Bardziej interesuje mnie, czy jego fatalny rzut to prawda czy mit. Z tyłu głowy ciągle mam konkurs H.O.R.S.E. podcza ubiegłorocznego Weekendu Gwiazd. Rondo jak równy z równym walczyl z Kevinem Durantem.
Wiem, że bez obrony się nie liczy :-) Ale i tak robi wrażenie.
Pomysł na ten wpis pojawił się podczas meczu Boston Celtics z Philadelphia 76ers. Meczu przegranego 96:99, ale to w tym momencie nie jest istotne. Rondo katował "Szóstki" z półdystansu trafiając na przełomie drugiej i trzeciej kwarty cztery kolejne takie rzuty. No dobra, katował to może przesada, ale 4/5 z półdystansu w tym meczu pokazuje, że może nie jest aż tak żle, jak "się mówi". Czy aby na pewno?
Garść statystyk. Sezon, rzuty z półdystansu (4,5-7,24 m), rzuty z dystansu oraz rzuty wolne: oddane/celne średnio na mecz, w nawiasie procent celności
2008/2009, 0.8/1.9 (40%), 0.2/0.6 (47%), 2.2/3.4 (64%)
2009/2010, 0.7/2.3 (33%), 0.2/1.0 (32%), 2.2/3.5 (62%)
2010/2011, 1.2/3.2 (39%), 0.2/0.6 (49%), 1.1/1.9 (55%)
Dane za hoopdata.com, bez meczu z 76ers. Dodam, że w rzutach z półdystansu gorsi od niego - przy podobnej liczbie prób - są Derek Fisher z Los Angeles Lakers, Andre Miller z Portland Trail Blazers, Tony Parker z San Antonio Spurs, Chauncey Billups z Denver Nuggets/New York Knicks, Lou Williams z Philadelphia 76ers. To wszystko gracze uważani za dobrych w tym elemencie i właśnie tutaj chyba dochodzimy do wyjaśnienia takiej sytuacji. Nikt przy zdrowych zmysłach dawał Parkerowi czy Fisherowi pół metra wolnego zmuszając go do rzutu zamiast penetracji. Z Rondo tak często się dzieje, co może być wytłumaczeniem niezłej skuteczności.
Słaby rzut z półdystansu->odpuszczanie przez rywali->więcej prób->więcej pracy nad tym elementem na treningach->większa pewność i wyższy procent celności.
Ciąg przyczynowo-skutkowy teoretycznie się zgadza. Są tylko wątpliwości czy aby na pewno ostatni element również występuje w tym przypadku. Liczby temu teoretycznie przeczą (tyle samo procent co dwa lata temu), chociaż warto pamiętać, że nigdy utrzymanie statystyk na podobnym poziomie przy większej próbce nie jest łatwe.
Wiem, że bez obrony się nie liczy :-) Ale i tak robi wrażenie.
Pomysł na ten wpis pojawił się podczas meczu Boston Celtics z Philadelphia 76ers. Meczu przegranego 96:99, ale to w tym momencie nie jest istotne. Rondo katował "Szóstki" z półdystansu trafiając na przełomie drugiej i trzeciej kwarty cztery kolejne takie rzuty. No dobra, katował to może przesada, ale 4/5 z półdystansu w tym meczu pokazuje, że może nie jest aż tak żle, jak "się mówi". Czy aby na pewno?
Garść statystyk. Sezon, rzuty z półdystansu (4,5-7,24 m), rzuty z dystansu oraz rzuty wolne: oddane/celne średnio na mecz, w nawiasie procent celności
2008/2009, 0.8/1.9 (40%), 0.2/0.6 (47%), 2.2/3.4 (64%)
2009/2010, 0.7/2.3 (33%), 0.2/1.0 (32%), 2.2/3.5 (62%)
2010/2011, 1.2/3.2 (39%), 0.2/0.6 (49%), 1.1/1.9 (55%)
Dane za hoopdata.com, bez meczu z 76ers. Dodam, że w rzutach z półdystansu gorsi od niego - przy podobnej liczbie prób - są Derek Fisher z Los Angeles Lakers, Andre Miller z Portland Trail Blazers, Tony Parker z San Antonio Spurs, Chauncey Billups z Denver Nuggets/New York Knicks, Lou Williams z Philadelphia 76ers. To wszystko gracze uważani za dobrych w tym elemencie i właśnie tutaj chyba dochodzimy do wyjaśnienia takiej sytuacji. Nikt przy zdrowych zmysłach dawał Parkerowi czy Fisherowi pół metra wolnego zmuszając go do rzutu zamiast penetracji. Z Rondo tak często się dzieje, co może być wytłumaczeniem niezłej skuteczności.
Słaby rzut z półdystansu->odpuszczanie przez rywali->więcej prób->więcej pracy nad tym elementem na treningach->większa pewność i wyższy procent celności.
Ciąg przyczynowo-skutkowy teoretycznie się zgadza. Są tylko wątpliwości czy aby na pewno ostatni element również występuje w tym przypadku. Liczby temu teoretycznie przeczą (tyle samo procent co dwa lata temu), chociaż warto pamiętać, że nigdy utrzymanie statystyk na podobnym poziomie przy większej próbce nie jest łatwe.
Etykiety:
Boston Celtics,
Kevin Durant,
koszykówka,
NBA,
Rajon Rondo,
Tony Parker
środa, 9 marca 2011
Idealni rywale dla Blazers
Wygrane Portland Trail Blazers back-to-back na wyjeżdzie w Orlando i w Miami na pierwszy rzut oka robią duże wrażenie, ale wstrzymajmy zachwyty i ewentualne pomysły typu "ależ statement game!" Oni nie mogli trafić na lepszych rywali.
Magic grali bez zawieszonego Dwighta Howarda, czyli bez żadnego środkowego. Heat najchętniej graliby przez cały sezon niższym składem bez centrów z Chrisem Boshem na piątce. Idealny matchup dla drużyny, która właśnie pozyskała nadprogramowego niskiego skrzydłowego, którego gdzieś trzeba "upchnąć" w rotacji (Gerald Wallace) i ma jednego nie do końca zdrowego środkowego (Marcus Camby). Camby w wygranych spotkaniach z Magic i Heat przebywał na parkiecie po 20 minut, czwarte kwarty odbywały się bez niego. Blazers na końcówki mają zestaw Andre Miller, Wes Matthews/Rudy Fernandez, Brandon Roy, Wallace, LaMarcus Aldridge. Zestaw idealny na Miami i Orlando bez Howarda.
Czy to zestaw, który może coś zdziałać w play-offach na Zachodzie? Mam wątpliwości przede wszystkim co do stanu zdrowia Roya, którego nogi znowu mogą się, ODPUKAĆ, rozsypać. Na szczęście nikt w Portland nie upadł na głowę i Roy, facet o potencjale na 25 ppg, na razie grywa sobie 20-25 minut z rezerwy nie przemęczając się. W crunchtime i tak jest na boisku i trafia ważne rzuty. A Blazers mają na ławce dwóch uczestników Meczu Gwiazd z poprzedniego sezonu. (Roy, Wallace).
Nie łudźmy się, że Camby w obecnej formie (o ile się znowu nie "połamie") jest w stanie dać drużynie coś więcej niż 20-25 minut przeciętnej gry. To nie jest już gość na poziomie All-Defensive Team, nadal daje 8-10 zbiórek w meczu (pewnych rzeczy się nie zapomina), ale w ataku bardziej przeszkadza niż pomaga i trudno od niego oczekiwać, by np. wymęczył Howarda.
Problemem będzie nie tylko zdrowie Roya, ale przede wszystkim siła podkoszowa rywala. Blazers w zależności od miejsca (5-8) mogą trafić na Spurs, Mavericks, Lakers, Thunder. Nie mam wątpliwości, że siła podkoszowa Lakers po prostu ich zniszczy. Nie mam też wątpliwości, że Wallace na Dirka Nowitzkiego to nie jest dobry pomysł. Najmniej realnym rywalem wydają się Spurs, ale to akurat nie byłaby tragedia biorąc pod uwagę potencjalny defense Andre Millera na Tonym Parkerze. Do czego zmierzam? Do Thunder. Dla nich spotkanie z Blazers może być przykrym doświadczeniem. W Oklahomie czekają ciągle na Kendricka Perkinsa, ale nawet z nim w składzie jestem niemal przekonany, że vs. Blazers Kevin Durant będzie często robił za czwórkę. G-Wall niech już się szykuje. Nie grał przeciwko KD od prawie półtora roku.
Magic grali bez zawieszonego Dwighta Howarda, czyli bez żadnego środkowego. Heat najchętniej graliby przez cały sezon niższym składem bez centrów z Chrisem Boshem na piątce. Idealny matchup dla drużyny, która właśnie pozyskała nadprogramowego niskiego skrzydłowego, którego gdzieś trzeba "upchnąć" w rotacji (Gerald Wallace) i ma jednego nie do końca zdrowego środkowego (Marcus Camby). Camby w wygranych spotkaniach z Magic i Heat przebywał na parkiecie po 20 minut, czwarte kwarty odbywały się bez niego. Blazers na końcówki mają zestaw Andre Miller, Wes Matthews/Rudy Fernandez, Brandon Roy, Wallace, LaMarcus Aldridge. Zestaw idealny na Miami i Orlando bez Howarda.
Czy to zestaw, który może coś zdziałać w play-offach na Zachodzie? Mam wątpliwości przede wszystkim co do stanu zdrowia Roya, którego nogi znowu mogą się, ODPUKAĆ, rozsypać. Na szczęście nikt w Portland nie upadł na głowę i Roy, facet o potencjale na 25 ppg, na razie grywa sobie 20-25 minut z rezerwy nie przemęczając się. W crunchtime i tak jest na boisku i trafia ważne rzuty. A Blazers mają na ławce dwóch uczestników Meczu Gwiazd z poprzedniego sezonu. (Roy, Wallace).
Nie łudźmy się, że Camby w obecnej formie (o ile się znowu nie "połamie") jest w stanie dać drużynie coś więcej niż 20-25 minut przeciętnej gry. To nie jest już gość na poziomie All-Defensive Team, nadal daje 8-10 zbiórek w meczu (pewnych rzeczy się nie zapomina), ale w ataku bardziej przeszkadza niż pomaga i trudno od niego oczekiwać, by np. wymęczył Howarda.
Problemem będzie nie tylko zdrowie Roya, ale przede wszystkim siła podkoszowa rywala. Blazers w zależności od miejsca (5-8) mogą trafić na Spurs, Mavericks, Lakers, Thunder. Nie mam wątpliwości, że siła podkoszowa Lakers po prostu ich zniszczy. Nie mam też wątpliwości, że Wallace na Dirka Nowitzkiego to nie jest dobry pomysł. Najmniej realnym rywalem wydają się Spurs, ale to akurat nie byłaby tragedia biorąc pod uwagę potencjalny defense Andre Millera na Tonym Parkerze. Do czego zmierzam? Do Thunder. Dla nich spotkanie z Blazers może być przykrym doświadczeniem. W Oklahomie czekają ciągle na Kendricka Perkinsa, ale nawet z nim w składzie jestem niemal przekonany, że vs. Blazers Kevin Durant będzie często robił za czwórkę. G-Wall niech już się szykuje. Nie grał przeciwko KD od prawie półtora roku.
piątek, 16 kwietnia 2010
NBA Regular Season - najlepsi
Zaledwie przedwczoraj zakończyła się runda zasadnicza NBA, a już jutro startują play-offy. Czasu na podsumowania i zapowiedzi jest niewiele, więc ... zaczynamy. Najpierw najlepsi w regular season.
Na PolskiKosz.pl świetny (i kontrowersyjny) dwuczęściowy tekst na ten temat popełnił Witek Piątkowski (Część I i Część II). A tak to widzi ESPN. Po rundzie zasadniczej powstał jeszcze ten tekst oraz zestawienie najbardziej pamiętnych momentów tego sezonu. Ja będę bardziej skondensowany niż Witek.
MVP - LeBron James (Cleveland Cavaliers)
Ktoś ma jakieś wątpliwości? Można go nie lubić, nie znosić, nie cierpieć, nawet nienawidzić, nie darzyć szacunkiem i ... wymyślcie sobie inne określenia. Ale nie można nie dostrzegać jego olbrzymich umiejętności. Momentami gra niemal jak maszyna z innego świata.
Coach of the Year - Scott Skiles (Milwaukee Bucks)
Twoja największa gwiazda (Michael Redd) traci prawie cały sezon z powodu kontuzji. Główne role muszą odgrywać zawodnicy, którzy w ubiegłym sezonie grali (Brandon Jennings, Carlos Delfino, Ersan Ilyasova) w Europie i wcale nie byli na szczycie. Co z tego wynika? Bilans 12-70? Nie, pewny awans do play-off. A byłoby pewnie piąte miejsce, gdyby nie koszmarna kontuzja Andrew Boguta.
Rookie of the Year - Tyreke Evans (Sacramento Kings)
Jennings był niesamowity na początku, Stephen Curry w drugiej części sezonu. Evans był świetny przez cały rok. Statystyki ponad 20 punktów plus ponad 5 asyst plus ponad 5 zbiórek miało niewielu graczy w historii.
Sixth Man of the Year - Jamal Crawford (Atlanta Hawks)
Tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Crawford był zagadką i ryzykiem (taki szaleniec jako rezerwowy w silnej drużynie?), a sprawdził się znakomicie. Jest drugim strzelcem Hawks, często przebywa na parkiecie w najważniejszych momentach meczu. To jeden z pozornych rezerwowych, do których należy też np. Manu Ginobili. Ale technicznie rzecz biorąc kwalifikuje się do tej nagrody.
Defensive Player of the Year - Ron Artest (Los Angeles Lakers)
To taka ulepszona (bo umie grać także w ataku) wersja Bruce'a Bowena. Czasami jest trochę "dirty" i stosuje brzydkie sztuczki, ale to sprawia, że rywale nie lubią przeciwko niemu grać. Dobry plaster, którego na dodatek przeciwnik się boi - czego chcieć więcej?
Most Improved Player - Kevin Durant (Oklahoma City Thunder)
Tutaj miałem twardy orzech do zgryzienia. Jest Aaron Brooks, który stał się liderem Houston Rockets wychodząc z drugiego szeregu. Jest Kevin Durant, który z roli dobrego gracza w słabej ekipie przeobraził się w jedną z pięciu największych gwiazd ligi prowadząc swoją ekipę do play-offów. Jest Joakim Noah, który awansował do czołówki najlepszych środkowych i najlepiej zbierajacych. Jest George Hill, który świetnie zastąpił Tony'ego Parkera, gdy ten doznał kontuzji. Ja stawiam na Duranta, bo awans na ten najwyższy szczebel w lidze to piekielnie trudna sprawa i niewielu się to udaje.
General Manager of the Year - Danny Ferry (Cleveland Cavaliers)
Pozyskanie superstara Antawna Jamisona za ... nic (bo Żydrunas Ilgauskas już do Cleveland wrócił) to majstersztyk.
All NBA Starting Five - Steve Nash (Phoenix Suns), Kobe Bryant (Los Angeles Lakers), LeBron James (Cleveland Cavaliers), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dwight Howard (Orlando Magic)
Zrezygnowałem z silnego skrzydłowego, bo pomięcie Jamesa lub Duranta byłoby nie lada grzechem. Nash jako rozgrywający, bo mimo wieku wciąż "zjada" całą młodzież w lidze. Dlaczego Bryant a nie Wade? Choćby za niezliczoną ilość buzzer-beaterów, bez których na Zachodzie Lakers mieliby nie pierwszy, a ósmy bilans.
All NBA Second Five - Rajon Rondo (Boston Celtics), Dwyane Wade (Miami Heat), Carmelo Anthony (Denver Nuggets), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Tim Duncan (San Antonio Spurs)
Trochę kontrowersji nie zaszkodzi. Przyznaję, że typ Rondo to może subiektywne spojrzenie, ale jeśli facet mając trzech All-Starów w drużynie w młodym wieku sam staje się All-Starem to jest niesamowite. . Wade, Anthony, Nowitzki - bez wątpliwości. Duncan - co głupi brzmi przy takim graczu - trochę z braku laku, bo większość wyróżniających się środkowych grała w słabych zespołach.
All NBA Third Five - Deron Williams (Utah Jazz), Joe Johnson (Atlanta Hawks), Stephen Jackson (Golden State Warriors/Charlotte Bobcats), Chris Bosh (Toronto Raptors), Amare Stoudemire (Phoenix Suns)
Znowu trochę kontrowersji. Pozycja Williamsa (skoro nie było go wcześniej) nie podlega raczej dyskusji. Johnson i Jackson mogą być dla was zaskoczeniem czytając to zestawienie, ale zastanówcie się - kto w zamian? Johnson jako twarz coraz lepszych Hawks, a Jackson za znakomite wkomponowanie się w Bobcats i pokazanie, że faktycznie zasługuje na grę w play-off (o czym mówił od początku sezonu). Bosh zasługuje na to miejsce, bo gdyby nie jego kontuzja, to Raptors byliby w play-off. Stoudemire jako fałszywy środkowy, bo jeśli poszukamy typowego to do wyboru będą Andrew Bogut, Brook Lopez, Chris Kaman, a z tych co znaleźli się w play-off (albo w jego okolicach): Al Horford, Nene, Kendrick Perkins :-)
To by było na tyle. Czas zastanowić się nad play-off.
Etykiety:
Danny Ferry,
Jamal Crawford,
Kevin Durant,
koszykówka,
LeBron James,
NBA,
Ron Artest,
Scott Skiles,
Tyreke Evans
niedziela, 4 kwietnia 2010
Komu kibicować w play-off NBA?
Co roku w życiu wielu kibiców NBA nadchodzi przykry moment. Ich drużyna przeżywa kryzys, o udziale w play-off może sobie pomarzyć, a zbliża się najważniejsza część sezonu. I wtedy powstaje pytanie - komu kibicować w play-off?
Ja od pewnego czasu "poszukuję" zespołu na play-off, bo Philadelphia 76ers są już niestety za burtą. To wpis skierowany do fanów Minnesota Timberwolves, Indiana Pacers, New York Knicks, a przede wszystkim powinni go przeczytać sympatycy Detroit Pistons, którzy w takiej sytuacji są po raz pierwszy od dziesięciu lat.
Można zacząć od zwrócenia się do najprostszej opcji, czyli Orlando Magic. Najprostszej, bo gra tam jedyny Polak w NBA Marcin Gortat. Osobiście nie przepadam jednak za stylem gry Magików, a przede wszystkim Dwighta Howarda. Nie odpowiadał mi, gdy nie było tam Gortata, nie odpowiada i teraz. Oczywiście w ubiegłorocznym finale Konferencji Wschodniej czy finale NBA byłem całym sercem za Magic, ale wcześniej, gdy grali z 76ers - niekoniecznie.
Pominąłem w swoich rozważaniach drużynę z Florydy i po ostrej selekcji przy użyciu różnych czynników (od pozostałości po starej rywalizacji Bulls-Jazz przez mityczną mimozowatość Tima Duncana do wkurzającego forowania w notowaniach Top 10 Josha Smitha) na placu boju w obu konferencjach pozostały po dwie ekipy. Na Wschodzie to Milwaukee Bucks i Toronto Raptors, na Zachodzie Oklahoma City Thunder i Portland Trail Blazers. Ryzykowne, bo może się okazać, że już po pierwszej rundzie (odpukać!) będę szukał od nowa. Ale co tam - oto powody mniej i bardziej poważne.
Dlaczego Bucks?
1. Bo mają niesamowitego i jednocześnie "bezczelnego" pierwszoroczniaka Brandona Jenningsa, który przypomina trochę młodego Allena Iversona i robi takie rzeczy:
2. Bo są zespołem dla każdego - mogą wystawić naprawdę silną piątkę złożoną z graczy z pięciu kontynentów: Jennings/Luke Ridnour (USA, Ameryka Północna), Carlos Delfino (Argentyna, Ameryka Południowa), Luc Richard Mbah a Moute (Kamerun, Afryka), Ersan Ilyasova (Turcja, Europa), Andrew Bogut (Australia, Oceania). Tylko jeden inny zespół w całej NBA może pozwolić sobie na taki manewr (zagadka - który? Dla ułatwienia dodam, że nie gra w play-off). Gdyby nie oddanie Yi Jianliana do New Jersey Nets, to mielibyśmy w składzie przedstawicieli wszystkich kontynentów.
3. Bo zawsze podziwiałem miękką kiść Carlosa Delfino.
4. Bo udało im się rozegrać świetny sezon, mimo że ich potencjalny - przed rozpoczęciem rozgrywek - lider Michael Redd wystąpił tylko w 18 spotkaniach.
5. Bo "odgrzali" Jerry'ego Stackhouse'a, jednego z fajniejszych graczy z czasów, gdy zaczynałem przygodę z NBA. Na dodatek zawodnika wybranego w drafcie przez 76ers.
(edit - punkt 2 nieaktualny, Andrew Bogut zlamał rękę)
Dlaczego Raptors?
1. Bo bardzo lubię Chrisa Bosha (i jego telewizję), a drugi punkt mógłby brzmieć "i Jose Manuel Calderona też", ale lepiej zawrzeć to w jednym punkcie.
2. Bo jest tam Hedo Turkoglu, który musi mi jakoś odpłacić za odejście z Orlando kilkanaście dni po tym, jak zakupiłem jego koszulkę w barwach Magic.
3. Bo zawsze ceniłem podkoszową waleczność Reggiego Evansa. Nie tylko dlatego, że wcześniej grał w 76ers. A poza tym ma bardzo fajną bródkę (fot. nba.com).
4. Bo jeśli Raptors nie pokażą w tym sezonie, że stać ich na postęp i dobre wyniki w play-off, to latem Bosh może zmienić klub, a tego bym nie chciał.
5. Bo Sonny Weems i DeMar DeRozan to najlepsza para dunkerów występująca w jednym klubie.
Dlaczego Thunder?
1. Bo grają szybko, fajnie i efektownie. Jak napisał parę tygodni temu ESPN - "grupa zawodowców grająca z pasją koszykarzy akademickich".
2. Bo Kevin Durant musi zabrać LeBronowi Jamesowi tytuł króla strzelców tego sezonu (co oczywiście ma niewiele wspólnego z play-offami).
3. Bo umieli wykorzystać Kongijczyka Serge'a Ibakę lepiej niż trenerzy z hiszpańskiego Ricoh Manresa. Poza tym Ibaka robi takie rzeczy.
4. Bo to powiew świeżości i nowe twarze w play-off. A ja jestem jednym z tych gości, który lubi nowości.
5. Bo w składzie jest bardzo sympatyczny Nenad Krstić, który wynajmuje dom od Macieja Lampego, a to zawsze jakiś patriotyczny powód przemawiający za Thunder.
Dlaczego Blazers?
1. Bo Rudy Fernandez powinien być w finale ubiegłorocznego konkursu wsadów NBA i do tej pory mi go szkoda.
2. Bo Marta, siostra Rudy'ego gra w Wiśle Kraków - kolejny powód patriotyczny.
3. Bo mieli w tym sezonie plagę kontuzji, ale poradzili sobie z tym, a taka heroiczna postawa zawsze zasługuje na uznanie.
4. Bo Brandon Roy to jedna z najbardziej niedocenianych gwiazd w całej NBA.
5. Bo przyzwyczaiłem się do kibicowania Andre Millerowi w play-off. W końcu wcześniej występował w 76ers.
Subskrybuj:
Posty (Atom)