Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NBA play-off. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą NBA play-off. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 2 czerwca 2011

Ławka, chłopaki z Dallas...



No dobra, to było luźne skojarzenie ławki Dallas Mavericks z ławką przed blokiem gdzieś na Mokotowie.

A tak już poważnie - rezerwowi Mavs przed drugim meczem finału NBA mają niełatwe zadanie: zagrać klika razy lepiej niż w przegranym pierwszym spotkaniu. A może jednak łatwe, bo to oznacza po prostu występ na swoim normalnym poziomie. Nie wszyscy zwrócili na to uwagę, ale zmiennicy Mavericks (Barea, Terry, Stojaković, Haywood) przegrali rywalizację ze zmiennikami Heat (Chalmers, Miller, Haslem, Howard) 17:27. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że podstawowa piątka Heat to ta z Millerem i Haslemem, to działa też w drugą stronę. To Jason Terry jest przecież podstawowym rzucającym obrońcą Mavs, a nie DeShawn Stevenson. Jet zresztą zagrał najlepiej z ławki Mavericks i jedyny trzymał "jako-taki" poziom.

No to kto jest winny? JJ Barea i Peja Stojaković. Ha! Kto by pomyślał pięć miesiące temu, że postawa tej dwójki będzie miała takie znaczenie dla losów NBA Finals. Tym bardziej, że Peja wtedy właśnie leczył kontuzję i nie było wiadomo, czy w ogóle znajdzie pracodawcę. Tymczasem w tych play-offach Barea i Stojaković średnio rzucają 16.8 punktu. Ich dwa najgorsze wspólne występy to w sumie 10 punktów w game 1 z Blazers (półtora miesiąca temu) i 11 punktów w game 3 z Thunder (to ten mecz, w którym Mavs znokautowali rywala w pierwszej kwarcie). Tymczasem na początek finału zdobyli 2 "oczka" trafiając 1 z 11 rzutów z gry.

Co się stało? Cóż, o Peji można powiedzieć po prostu: nie wpadało. Miał trzy rzuty z czystych pozycji zza łuku i nie trafiał. Można być niemal pewnym, że taka niemoc nie potrwa zbyt długo. Ale co z Bareą? Otóż nagle okazało się (Eureka!), że defensywa zespołowa Heat jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż u Lakers czy Thunder. Portorykańczyk mógł co prawda wjeżdżać w pole trzech sekund, ale tam napotykał na pomoc i jego rzuty albo były oddawane pod sporą presją przez ręce albo nawet blokowane (co udało się Chrisowi Boshowi). 1/8 z gry to wcale nie jumperki z półdystansu (oddał tylko jeden), ale nieudane penetracje. Barea musi się przyzwyczaić, że autostrada do kosza (czemu przeczy załączone zdjęcie z jedynej skutecznej penetracji) już się skończyła i mniej nerwowo kończyć akcję pod presją. Łatwo powiedzieć, czyż nie?

wtorek, 31 maja 2011

Drugi najtrudniejszy rzut do zatrzymania w historii

LeBron James: "Probably the most unstoppable shot ever is the sky hook. I guess you put Dirk second. You have a seven-footer fading away off one leg. There is no one that can block that shot.”

Konrad Wysocki:: "Tego co on umie robić z piłką to nigdzie indziej nie widziałem. Ma 213 centymetrów wzrostu, a porusza się jak rozgrywający. Rzuca z takich pozycji, na których ja nie potrafiłbym nawet ustać bez przewracania się."





Polecam zabawę przed finałem NBA - spróbujcie zrobić to, co Dirk na pierwszym filmie. Już nawet nie chodzi o rzut i piłkę w rękach, ale spróbujcie się nie przewrócić na jednej nodze.

wtorek, 10 maja 2011

Problem z postrzeganiem Westbrooka

A może to nie Russell Westbrook jest wariatem, tylko my postrzegamy go nie tak, jak powinniśmy?

Obejrzałem sobie czwarty mecz Thunder z Grizzlies i mam mały problem z tym panem. Po poprzednim spotkaniu bardzo narzekałem na jego grę, indywidualne akcje bez podań i nieskuteczność. Teraz właściwie styl był podobny, tylko skuteczność i wybór pozycji rzutowych nieco lepsze. Także dlatego Thunder wygrali po trzech dogrywkach 133:123.

Westbrook oddał 33 rzuty i zdobył 40 punktów. Liczby Kevina Duranta to 20 i 35. Była w trakcie tego meczu scenka, w której pokazano Duranta ostro dyskutującego z asystentem trenera Maurice’em Cheeksem. KD był ponoć niezadowolony, bo nie kończył decydującej akcji czwartej kwarty. W zasadzie to Durant nie oddał rzutu przez 9 minut pod koniec tej części i na początku dogrywki, co w przypadku dwukrotnego króla strzelców jest wydarzeniem co najmniej dziwnym. Gdy wreszcie dostał piłkę na skrzydle, to od razu rzucił w kierunku kosza i trafił. Kto jest winny takiej (nie chodzi o celny rzut, ale o “przestój”) sytuacji? Skoncentrowana na Durancie obrona Grizzlies po części, ale także Westbrook, który sam kończył akcje...

I tu dochodzimy do momentu, w którym zacząłem się zastanawiać ”dlaczego nie?” Dlaczego właściwie Westbrook nie może być go-to-guyem w ekipie Thunder? Dlaczego człowiek notujący w regular season średnio 22 punkty i 8 asyst (czyli niewiele mniej niż MVP tego sezonu Derrick Rose, a przecież w Bulls nie ma kogoś kto takiego jak KD) nie może rozgrywać w pojedynkę kluczowych akcji?

Być może wszyscy (albo większość, czyli ci narzekający, w tym także i ja) postrzegają Westbrooka nie tak jak należy to robić w obecnym sezonie. Nie ma co się dziwić. Russ przebił się przecież na ten poziom dopiero w ostatnim półroczu, a jeszcze dwa lata temu miał tylko 15 punktów na mecz, 40% z gry i nie zawsze wychodził w pierwszej piątce. A w aktualnie trwających rozgrywkach przecież przez pewien czas był nawet wysoko w rankingach kandydatów do nagrody MVP. Niejeden komentator zdobył się na opinię, że to nie jest już drużyna Duranta, tylko team Westbrooka.

Może nie powinniśmy rozpatrywać Westbrooka w kategoriach opcji numer 2 w Oklahomie, która bezczelnie zabiera grę swojej wielkiej gwieździe? Może panowie Russell i Kevin powinni być równorzędnymi opcjami numer 1? Zupełnie jak panowie Dwyane i LeBron w Miami. Słyszeliście w tym sezonie jakieś narzekania na to, że w końcówkach Wade usuwa w cień Jamesa albo odwrotnie? Nie przypominam sobie. Raz jeden, raz drugi, czasem razem, koegzystencja na tej płaszczyźnie jest raczej bezproblemowa.

Kluczowe pytanie brzmi jednak nie “jak my ich powinniśmy postrzegać?” tylko “jak oni postrzegają sami siebie?”. Jeśli Durant nie ma problemu z tym, że czasem stanie z boku i patrzy co się dzieje, to ok. Jeśli jest naprawdę tak zdenerwowany jak to można było odczytać z ekranu w poniedziałek w Memphis, to coś tu nie gra. I wspólne uściski po końcowej syrenie są tylko zamaskowaniem sytuacji. Jak jest naprawdę? Czy KD szepcze pod nosem “gimme this fuckin’ ball!”? Na pewno niezadowolony nie jest trener Scott Brooks.

Russell managed the game as well as any point guard can. We needed his scoring. I know a lot goes into it. The coach and the point guard always get the blame, but Russell has improved every year and every game. He was terrific tonight. He competed on the defensive end and that's what I really care about.

Z drugiej strony - Thunder nie mogli przełamać gości dopóki w trzeciej dogrywce Durant nie zdobył 6 punktów z rzędu. Znamienne czy nie?

niedziela, 8 maja 2011

Russell, opanuj się!

Jeden zawodnik bierze piłkę, reszta rozchodzi się po kątach i patrzy. Główny bohater kozłuje, kozłuje, próbuje czasem jakiegoś zwodu i w końcu sam rzuca. Nie, to nie ostatnia minuta meczu Chicago Bulls z 1998 roku i Michael Jordan. To Russell Westbrook, czwarta kwarta trzeciego meczu Oklahoma City Thunder z Memphis Grizzlies w drugiej rundzie w 2011 roku.

Nie miałem nic przeciwko temu, że Westbrook chciał zostać bohaterem w końcówce meczu z Denver Nuggets w poprzedniej rundzie. Thunder prowadzili wtedy 3-0 w serii i mieli w perspektywie mecz u siebie. Spróbował, nie udało się, ale Thunder i tak awansowali. Można mu wybaczyć. Ale to co stało się w Memphis wyglądało jak słaby żart w wykonaniu Westbrooka. Gdybyście nie wiedzieli, to w tym zespole jest jeszcze niejaki Kevin Durant, król strzelców dwóch ostatnich sezonów. I to jemu Russell nie chciał podać piłki, bo... no właśnie bo co? Komentatorzy NBA TV nazwali taktykę Thunder "no-pass play". Są first-pass point guards, może być i no-pass point guard. Przesadzam oczywiście.

Paradoksalnie w statystykach Westbrook nie wygląda - 23 punkty, 12 asyst, kiepska skuteczność, ale mniej oddanych rzutów od Duranta. Póki KD mógł sobie rzucać (zresztą po podaniach Russa), to było dobrze. Niecałe osiem minut przez końcem czwartej kwarty Thunder prowadzili 82:71. Pozostały fragment przegrali 4:15. Westbrook w tym okresie 1/5 z gry i 2 straty. Durant też spudłował trzykrotnie - raz w kontrze, raz pod presją czasu ze skrzydła (airball!) i raz gdy przy remisie 86:86 dostał wolną rękę od Westbrooka.

Może moim problemem jest to, że oglądałem tylko czwartą kwartę, bo budzik zrobił mnie w balona i obudziłem się za późno, żeby zdążyć obejrzeć całe dwa mecze (zresztą potem League Pass zrobił mnie w balona i meczu Celtics - Heat nie dało się obejrzeć w przyspieszonym tempie). Ale w sumie wystarczyło mi to 12 minut, by zobaczyć, że Thunder mieli w zasadzie ten mecz w swoich rękach i gdyby tylko Westbrook nie oszalał... To nie 3-0 z Nuggets, to 1-1 z Grizzlies bez przewagi parkietu. Teraz już 1-2 i czas najwyższy, żeby dwie gwiazdy się dogadały. Droga do finału ligi jest przecież nadspodziewanie szeroko otwarta.

niedziela, 1 maja 2011

Heat czy Celtics?

Read:

Chociaż to dopiero druga runda NBA Playoffs to z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że żadna inna rywalizacja nie budzi i nie będzie budziła tak dużych emocji jak starcie Boston Celtics i Miami Heat. Kliknij po więcej.

Watch:

All NBA Playoffs Team po pierwszej rundzie

I tradycyjnie zgubiło mnie lenistwo+brak czasu+1000 innych pomysłów. Ładnie ruszyłem z "projektem" All NBA Playoffs Team, ale po dwóch seriach spotkań powstała dziura. Nadrobimy ją teraz po całej pierwszej rundzie. Będzie (chyba) łatwiej.

Chris Paul, Derrick Rose, Kevin Durant, Dirk Nowitzki, Dwight Howard

Dziwnie to wygląda, że wskazałem dwóch graczy, którzy już odpadli, ale cóż... Paul wcale nie zawiódł, a wręcz przeciwnie - przeciętny, młody skład Hornets poprowadził do aż dwóch wygranych z obrońcami tytułu Lakers. 22 pkt, 11.5 asysty, 6.7 zbiórki, 183 cm wzrostu. Niesamowite. Howard? Po pierwsze zawiesił sobie za wysoko poprzeczkę dwoma fantastycznymi meczami w Orlando na początku rywalizacji. Potem był świetny, ale nie aż tak bardzo i mieliśmy mały niedosyt po meczach typu 29/17 czy 25/15. Chciałbym takie niedosyty przez cały sezon. Jedyny jego naprawdę przeciętny mecz to 8 pkt i 8 zbiórek w piątym spotkaniu. Tyle tylko, że Magic wygrali wtedy aż 101:76, więc nie miało to większego znaczenia. Wszystkim wychodziło wszystko, Dwight nie był potrzebny.

Rose i Nowitzki to niby tzw. no-brainery, chociaż przez chwilę miałem drobną wątpliwość, czy nie docenić Raya Allena i jego 22 pkt na mecz przy 65% za 3 i 100% z wolnych...

Durant? Jeśli tylko Russell Westbrook nie miał nagle ochoty zostać bohaterem, to KD nie zawodził. Trafiał w decydujących momentach, Thunder wygrywali. Dwa razy więcej niż 40 pkt. Król strzelców pełną gębą.

Second Team: Rajon Rondo, Ray Allen, LeBron James, Zach Randolph, Andrew Bynum

Zacznijmy od końca - niewielu środkowych grało ponadprzeciętnie w pierwszej rundzie. Własciwie tylko Howard, Bynum i Marc Gasol. Bynum był dla podkoszowych Hornets podkoszowym niszczycielem i nic mnie nie obchodzi, że Emeka Okafor okazał się miękki, Aaron Gray jest przerośniętym klockiem, a Carl Landry ma 150 cm w kapeluszu.

Zach Randolph? Wpiszcie na youtubie "Spurs Grizzlies game 6" i wszystko jasne. Decydujące starcie, a tu 16 pkt w ostatniej kwarcie przeciwko Timowi Duncanowi i Antonio McDyessowi.

Ray Allen - patrz wyżej. Rajon Rondo - może to przesada wyróżniać dwóch zawodników za serię wygraną 4-0, ale Rondo właściwie w każdym meczu robił to co należało. A to "skatował" Toneya Douglasa penetracjami, a to oddawał piłki na obwód do hot-hand-Raya, a to rzucił kilka celnych jumperków z półdystansu.

LBJ - z jednej strony dobrze pilnowany przez Andre Iguodalę, momentami bardzo nieskuteczny, wolno się rozkręcający. Ale z drugiej strony statystyki na poziomie 24/10/6 plus przez większość czasu praktycznie wyłączony z gry w ataku Iguodala.

All NBA Playoffs Losers Team

Mike Bibby, Landry Fields, Wilson Chandler, DeJuan Blair, Nenad Krstić

Tu sprawa nie była łatwa. Dawać ciała przez 4-5-6 spotkań to nie jest proste zadanie.

Bibby - Heat na razie mogą mu wybaczyć, bo grali tylko (i piszę to z bólem serca) z 76ers. Ale z silniejszym przeciwnikiem taka postawa Bibby'ego to może być problem. Nie broni, nie trafia rzutów z czystych pozycji, nie podaje, jest bezproduktywny.

Fields - uuuuuuu. Nadspodziewanie dobra runda zasadnicza (średnio 10 pkt, 6 zbiórek) rozbudziła duże nadzieje wobec wybranego w drugiej rundzie draftu gracza, ale w play-offach zagrał na miarę swojego draftowego numeru 39. Albo jeszcze gorzej. W sumie 7 punktów, 20% z gry, 5 zbiórek, 5 asyst, I wszystko jako starter.

Chandler - Nuggets mają równy skład i wielu graczy zdolnych zdobyć powyżej 20 punktów, więc łatwo jest ukryć swój słabszy dzień. Ale Chandler nie miał słabszego dnia tylko po prostu zniknął na półtora tygodnia. Najwyraźniej przysłał swojego nieporadnego brata bliźniaka i wrócił dopiero na ostatni mecz serii z Thunder. Za mało.

Blair - a to dopiero zaskoczenie, bo przecież jeszcze niedawno był pewnym graczem pierwszej piątki Spurs. Tymczasem w serii z Grizzlies "wreszcie" jego wzrost stał się przeszkodą. Pod koniec serii z rotacji wygryzł go nawet Tiago Splitter. Doceniam Brazylijczyka, ale z punktu widzenia Blaira: auć!

Krstić - właściwie powtórzę sie z poprzedniego wpisu, bo niewiele się zmieniło. Pod koniec regular season pierwszopiątkowy center, teraz przyspawany do ławki rezerwowych, mało użyteczny i apatyczny w swoich epizodach. Jeśli nie wróci Shaq O'Neal, to będzie bardzo potrzebny przeciwko Heat. Ale to temat na inny wpis...

P.S.
Następny ANPT gdzieś w połowie półfinałów konferencji. Ale chyba zrobię tak, że będzie dotyczył tylko drugiej rundy. W innym wypadku Chandler, Fields, Howard i Paul nigdy z tej listy nie znikną.

piątek, 29 kwietnia 2011

Grizzlies czy Spurs, czyli ostatnia posługa Tima Duncana?

Kilka godzin przed szóstym meczem Memphis Grizzlies - San Antonio Spurs (jeśli nie wiecie o co chodzi to kliknijcie tutaj). Jak typujemy (Michał Pacuda i ja)?



It's all about Tim Duncan. W tej serii Timmy ma średnio tylko 12.8 punktu i 10.6 zbiórkami. W porównaniu z regular season spadek jest niewielki. Tyle tylko, że gra przeciętnie prawie 8 minut dłużej... Marc Gasol i Zach Randolph po prostu go niszczą. A przecież był oszczędzany przez pół roku, żeby pomóc drużynie w walce o mistrzostwo.

No to co Timmy? Ostatnia posługa? Manu sam tego nie wygra...:-)

Ja mam twardy orzech do zgryzienia. Liczyłem na piąty tytuł Spurs, typowałem ich do finału, ale Grizzlies grają TAAAAK fajnie!

czwartek, 28 kwietnia 2011

Skąd się wziął Gary Neal i dlaczego wkurzył żonę?

Na PolskiKosz.pl w tym sezonie co 7 dni pisaliśmy (zazwyczaj ja osobiście) sylwetkę gracza, którego być może nie ma na co dzień na pierwszych stronach gazet, ale akurat z jakiegoś względu został cichym bohaterem tygodnia. Na początku stycznia trafiło na tego pana:



Przeczytajcie, jeśli chcecie wiedzieć, kto to do cholery jest. To gość, który uratował życie San Antonio Spurs w NBA Playoffs 2011.

Jak trafił do najlepszej koszykarskiej ligi świata?

Chociaż Gary Neal urodził się w Aberdeen, to wcale nie jest Szkotem. Jest dumnym Amerykaninem, który pochodzi z miejscowości o takiej nazwie w stanie Maryland. Niestety dla niego droga do spełnienia marzenia każdego koszykarza z USA nie była dla Neala prosta. W 2004 roku wyglądało na to, że drzwi do wielkiej kariery mogą zamknąć się na zawsze. Czołowy strzelec uniwersytetu La Salle został oskarżony o gwałt przed zawodniczkę, która przebywała na tej samej uczelnii na obozie koszykarskim. Zawodnik nie tylko wyleciał z drużyny, ale przede wszystkim stanął przed groźbą spędzenia kilku lat w więzieniu. Sprawa była wielkim skandalem, bo okazało się, że trener Neala wiedział o sprawie zanim ujrzała ona światło dzienne i nie poinformował o niej władz szkoły. Kosztowało go to utratę pracy. Neal ostatecznie uniknął kary, bo na szczęście dla niego oskarżycielka wycofała zarzuty. Po straconym sezonie 2004/2005 młody koszykarz mógł wrócić do sportu. Niestety musiał zmienić na uczelnii na zdecydowanie mniej znaną i cenioną Towson.

Mimo popisów strzeleckich Neal - pewnie także ze względu na ciemną przeszłość - nie zainteresował swoją osobą klubów NBA na tyle, by zostać wybranym w drafcie. Postanowił szukać szansy w Europie, jak tysiące jego rodaków. Umiejętności Neala szybko sprawdziły się na Starym Kontynencie. Został królem strzelców ligi tureckiej, trafił do Barcelony, ale epizodu w Katalonii nie zaliczy do bardzo udanych. Zupełnie inaczej było w Treviso i Maladze, gdzie znowu był czolową postacią. Wybrano go nawet do piątki sezonu włoskiej Lega A. Ale i tak chyba nikt nie sądził, że już wkrótce będzie ważną postacią najlepszego zespołu NBA.

Latem Neal po raz kolejny spróbował swoich szans w lidze letniej i... udało się. W barwach San Antonio Spurs rzucał w Las Vegas przeciętnie 16 punktów, co skłoniło trenera Gregga Popovicha do zaoferowania mu trzyletniego kontraktu. – Zobaczyłem go i zacząłem zastanawiać się kto to do cholery jest? Trafiał, poświęcał się w obronie. Kim jest ten chłopak i skąd się tu wziął? – wspomina trener Spurs. No tak, ale co z tego, skoro konkurenci do walki o miejsce w rotacji to Tony Parker, Manu Ginobili i George Hill... Neal oczywiście nie mógł zepchnąć tej trójki na ławkę rezerwowych, ale Popovich zaufał mu na tyle, że często gra niskim składem z tercetem obowodowych. 26-latek wręcz katuje rywali, gdy tylko zostawią mu pół metra wolnego. Oddaje średnio cztery z dystansu w meczu trafiając z 40% skuteczności. Przeciętnie ma 8.4 punktu spędzając na parkiecie 18.1 minuty. Jego udział w tradycyjnym meczu Rookies - Sophomores jest niemal pewny, a kto wie, czy nie powalczy o piątkę najlepszym debiutantów. Zawodnik spoza draftu, prosto z Europy wśród najlepszych pierwszoroczniaków - to wydarzenie dość nietypowe.

– Jest niesamowity, nie tylko dlatego, że trafia z dystansu. Zbiera, nie boi się włoźyć ręki, gdzie inni nie wsadzą nogi. Stara się grać w obronie, uczy się z dnia na dzień. Dobrze się z nim pracuje - chwali Neala szkoleniowiec Spurs. A koszykarz ciągle czeka na okazję, by pojechać z żoną na miesiąc miodowy. 10 lipca wziął ślub z Leah i wybrał się do Las Vegas na ligę letnią. Niecałe dwa tygodnie później zaoferowano mu kontrakt, więc wyprawa na Bora Bora musi poczekać. Żona pewnie nie obrazi się, jeśli w czerwcu poleci tam ona, Gary i pierścień mistrzowski. – Mogliśmy zdecydować się na miesiąc miodowy od razu po ślubie, ale pewnie nie byłoby mnie teraz tutaj – mówi Neal. – A żonie pewnie podobało się w Las Vegas – śmieje się.


Leah może mieć mu za złe ten rzut...

niedziela, 24 kwietnia 2011

Nawet bez kolan może być Twoim katem

Na gorąco pewnie piszę z przesadą, ale to może być jeden z największych comebacków NBA Playoffs ostatnich 20 lat. Tym bardziej, jeśli Portland Trail Blazers ostatecznie pokonają Dallas Mavericks i awansują do kolejnej rundy.

W czwartym spotkaniu pierwszej rundy Blazers przegrywali po trzech kwartach z Mavericks 49:67 i mieli niewyraźne widoki na przyszłość. Ale znalazł się jeden człowiek, który pobudził drużynę gospodarzy. Ten sam, który kilka dni wcześniej narzekał, że gra za krótko i że zasłużył na lepsze traktowanie. Słowa nic nie dały, więc postanowił zadziałać czynami.

Brandon Roy. Co z tego, że ma niesprawne kolana, skoro półtora roku temu nazywaliśmy go jednym z najlepszych go-to-guys w lidze? Teraz zdobył 18 punktów i miał 4 asysty w samej tylko czwartej kwarcie wygranej przez Blazers 35:15. (więcej o meczu tutaj, w serii zrobiło się 2-2).

W jego menu znalazło się kilka off-balance jumperów, a także akcja 3+1 na remis 75 sekund przed końcem oraz naprawdę dziki game winner 40 sekund przed ostatnim gwizdkiem.

Na razie na youtube jest tylko skrót całego meczu, ale licze na jakiś mix czwartej kwarty w wykonaniu Roya.



Powtórzę się - jeśli Blazers wygrają tę serię, to będzie jeden z highlightów wspominanych latami!

sobota, 23 kwietnia 2011

Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray, Ray

Najpierw była lekcja teorii od Raya Allena "wypuszczona" przez NBA w piątkowe popołudnie:



Potem była lekcja praktyki w wykonaniu Raya Allena w meczu przeciwko Knicks. 8/11 za 3. Kabuuuum!



Drodzy New York Knicks, Celtics zniszczyli was atakiem (więcej tutaj), więc może lepiej już jechać na ryby przy stanie 0-3?

czwartek, 21 kwietnia 2011

All NBA Playoffs Team po meczach nr 2

Mam problem, bo z drugiej serii pierwszej rundy NBA Playoffs (wyniki, staty i recapy tutaj, tutaj i tutaj) nie widziałem wszystkich spotkań. Gorzej - widziałem ich połowę plus urywki pozostałych (nie te youtube'owe, tylko leaguepassowe własnej roboty). Ale skoro słowo się rzekło, to będzie All NBA Playoffs Team po meczach numer 2. Tym bardziej, że pierwsze zestawienie wywołało lawinę komentarzy;-)

Kto jest na topie po dwóch meczach w każdej parze?

Derrick Rose, Dirk Nowitzki, Dwight Howard. Te nazwiska nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Trzej panowie D w dużym stopniu powtórzyli swoje wyczyny z poprzednich spotkań. Okej, byli troszkę mniej błyskotliwi niż wcześniej, ale oceniamy przecież całokształt. Rose (średnio 37.5 punktu, 6 asyst) z drobną pomocą Kyle'a Korvera wygrał dwa mecze z Pacers. Dirk (średnio 30.5 punktu, 8.5 zbiórki) znowu zniszczył Blazers w czwartej kwarcie - tym razem 12 punktów. Dwight był Howardem i Marcinem Gortatem w jednym, bo zagrał całe 48 minut przeciwko Atlanta Hawks. 33 punkty i 19 zbiórek przy jego wcześniejszej 46-punktowej zdobyczy wyglądają blado, ale zastanówcie się jeszcze raz nad tymi liczbami. Facet nie zszedł z parkietu nawet na sekundę i nie miał słabszych momentów. Nie tylko dominował w ataku, ale zmasakrował rywali w obronie. Jason Collins, Josh Powell, Hilton Armstrong i Zaza Paczulia to nie są wirtuozi ataku, ale w sumie z pozycji środkowego mieli tylko 3 punkty i 12 zbiórek. Howard był tego dnia po prostu Supermanem, a jeśli kogoś naprawdę obchodzi moje zdanie, to dodam, że używam tego określenia w stosunku do niego po raz pierwszy. Wcześniej wydawało mi się przesadzone, ale teraz? Może należaloby po prostu nazywać go Maszyna?

Jeśli umiecie liczyć do pięciu, to zorientowaliście się, że powyżej podałem tylko trzy nazwiska. Dlaczego? Dwa pozostałe są małą zagwostką. Zacznijmy od pozycji niskiego skrzydłowego. Z jednej strony mamy Kevina Duranta, z drugiej Carmelo Anthony'ego. KD to 41 punktów i kluczowe akcje w pierwszym meczu oraz ciche drugie spotkanie na poziomie 23/5/5 plus oczywiście 2-0 w wykonaniu Oklahoma City Thunder. Melo to z kolei nadludzki mecz drugi przeciwko Celtics, w którym wyczyniał cuda (42/17/6) i to słowo wcale nie jest przesadą. Ale wcześniejszy występ był średni, by nie powiedzieć wprost: fatalny. I to właściwie on był jednym z głównych powodów pierwszej porażki Knicks z Boston Celtics. No to co? Wybór jest chyba jednak prosty - Kevin Durant.

I pozostała nam jeszcze jedna pozycja obwodowa. Chris Paul po fenomenalnej niedzieli w środę był już zdecydowanie mniej efektowny i efektywny w roli Tańczącego z Jeziorowcami. Russell Westbrook również nieco przycichł w porównaniu z Game 1 Thunder. Kto jeszcze? Ktoś o kim nie śledząc sytuacji na pewno byście nie pomyśleli. To Jason Kidd. Nie żartuję. Średnio 21 punktów, 6 asyst i 56% za 3. To nie 2001 rok, a Kidd jest w Top 3 najlepszych rozgrywających w play-offach. Możecie się sprzeczać, że Paul był bardziej błyskotliwym w wygranej w Staples Center, ale ja stawiam na Kidda. Sentyment.

Pierwsza piątka: Kidd, Rose, Durant, Nowitzki, Howard.

Druga piątka: Westbrook, Paul, Anthony, LaMarcus Aldridge, Chris Bosh

Zniknęli z listy Joe Johnson, który przespał drugi mecz Hawks w Orlando i trener Doc Rivers, który był w zasadzie "dżołkiem" mającym pokazać, kto swoimi decyzjami wygrał mecz nr 1 dla Celtics. Wypadli też Amar'e Stoudemire, bo rozbolały go plecy i Marc Gasol, bo tym razem trafiał tylko z linii rzutów wolnych. O Paulu, Westbrooku i Anthonym już było. Aldridge? Tak, Dirk na razie dominuje go w serii Mavericks - Blazers, ale to dominacja na bardzo wysokim szczeblu. To tak jakby Manute Bol mówił do Rika Smitsa: ty kurduplu. LA "trochę" znika w końcówkach, lecz patrząc na konkurencję nie widzę kogoś, kto mógłby tu być zamiast niego. Kevin Garnett? Nie po tym, co Amar'e zrobił mu w niedzielę. Chris Bosh? On już jest zajęty byciem "piątką" w moim zestawieniu, bo tutaj też mamy lukę. A Bosh - co słusznie zauważył bodaj ESPN - jest MVP Miami Heat w tych play-offach.

W pierwszym wpisie na ten temat był również All NBA Playoffs Losers Team, więc teraz też być musi.

Toney Douglas, Brandon Roy, J.R. Smith, Hedo Turkoglu, Nenad Krstić

O tym, że można z piątki All Losers trafić do piątki All Stars świadczy przykład Melo. Ale tych panów czeka dłuższa droga, bo mają po stronie minusów już dwa mecze.

Douglas - to miał być jego mecz. Chauncey Billups pojawił się w TD Garden w garniturze, więc wieczór należał do Toneya. Jest takie słowo, które młodzież chętnie teraz używa w podobnych sytuacjach: FAIL. 5/16 z gry, 14 punktów i 7 zbiórek to jeszcze nie jest supertragedia, ale to co Douglas zrobił w obronie z Rajonem Rondo (czyli mniej niż nic) zasługuje na laurkę i bombonierkę od kibiców C's

Roy - w zasadzie wszystko na temat "Roy w play-offach" napisano na blogu ZP-1. Ja mogę dorzucić statystyki ubiegłorocznego uczestnika Meczu Gwiazd - w dwóch meczach 34 minuty, 2 punkty, 2 zbiórki, 3 asysty, 1/8 z gry

Smith - jeden z gości, których brakuje w ofensywie Nuggets w serii z Thunder. Bryłki niby mają tylu zawodników do zdobywania punktów, ale bez jego trafień z ławki nie mogą wiele zdziałać Ale wszyscy wiemy jaki jest Smith - teraz ma w 11 punktów i 4/14 z gry, ale już w następnym meczu może być killerem i rzucić +30

Turkoglu - w Orlando zawodzą wszyscy poza Howardem i Jameerem Nelsonem, lecz to Hedo przechodzi samego siebie. Mniej niż 20% z dystansu i mniej niż 25% z gry. Marne pocieszenie, że jest najlepszym podającym Magic w tej serii

Krstić - miałem nie śmiać się z gości, którzy grają po kilka minut, ale po tym jak Krstić w regular season był przyzwoitym starterem, teraz spodziewaliśmy się po nim więcej. Tymczasem Doc Rivers praktycznie nie wypuszcza go na parkiet i Krstić nie zdobył jeszcze punktu w 8 minut. Chyba dobrze wiemy, gdzie wyląduje Nenad, gdy wróci Shaq O'Neal...

Co dalej? W sobotę część par ma mecze nr 3, a część nr 4, więc raczej nie będzie All NBA Playoffs Teams po trzeciej serii. Ale po czwartej powinno być ciekawiej.

wtorek, 19 kwietnia 2011

Go New York Go!



Jeśli miałbym kogoś wybierać w parze Boston Celtics – New York Knicks, to raczej tych pierwszych. Ale, jak to się zwykło ładnie mówić, “dla widowiska” lepiej byłoby, gdyby to Knicks wygrali drugi mecz w TD Garden i wyrównali serię na 1-1.

Trudno się pozbierać po meczu przegranym przedostatnią akcją (więcej o nim tutaj), w którym przez większość czasu się prowadziło i miało na dodatek rzut na zwycięstwo. Ale Knicks nie mają wyjścia. Trzeba “spiąć pośladki” i gryźć parkiet jeszcze raz. Jak to zrobić, skoro boiskowy lider tego zespołu Mr. Big Shot Chauncey Billups jest według różnych źródeł “questionable”, “very doubtful” i “almost out” przed drugim meczem z powodu urazu kolana? Czy Toney Douglas będzie w stanie zastąpić go w pełni? Bo pewnie to on, a nie Anthony Carter trafi do pierwszej piątki. Jestem zdania, że pod względem statystyk Douglas jest w stanie to zrobić (chociaż ktoś wtedy musiałby “pokryć” liczby Toneya:-)), ale mentalnie? W sumie też miał przecież swój Big Shot w niedzielę. I na dodatek jest lepszym obrońcą od Billupsa. Jeśli Rajon Rondo w pierwszym meczu nie był sobą (będąc o krok od triple-double - brzmi dziwnie co nie?) głównie przeciwko Billupsowi, to Douglas może tu stać się X-factorem.

Klucz numer 2 - Landry Fields. Praktycznie pusty przebieg w niedzielę debiutanta, którego na razie play-offy przerosły. Statystyki pod double-double i ograniczenie popisów Raya Allena - to zadanie dla niego.

I jest jeszcze Carmelo Anthony. Nawet nie liczę na jego superhipermecz, 40 punktów i game-winner. Niech po prostu “uciuła” 25 na przyzwoitej skuteczności i nie złapie dwóch fauli w początkowe 100 sekund. Niech będzie zdecydowanie bardziej aktywny niż na klipie powyżej. Niech nie przeszkadza Amar'e Stoudemire'owi.

Go New York Go!

[edit]

Jeśli macie wątpliwości, to poniżej (thanks to Adam Więckowski) wersja, która nie pozostawia nam wyboru. Go New York Go!

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Czy 76ers i Pacers coś jednak wyrwą?

Ufff, jeszcze emocje pierwszych meczów play-offow są gdzieś z tyłu głowy, a już za parę godzin Philadelphia 76ers i Indiana Pacers będą musieli zrobić coś, żeby pozostać w grze. Trochę przesadzam, ale i tak będą to zdecydowanie ważniejsze i trudniejsze spotkania niż pierwsze. W sobotę (o meczach tutaj) szczególnie Pacers wydawali się całkiem równym rywalem dla swojego potentata (Chicago Bulls), a i 76ers powalczyli ze swoim (Miami Heat), ale jeśli pojadą do domu z wynikiem 0-2 to będą pod ścianą. Oczywiście mówimy cały czas o walce o awans, czyli czymś niby nierealnym, ale raz na tysiąc serii taki upset jednak się zdarza (pozdrawiam Barona Davisa i Golden State Warriors).

Co muszą zrobić Pacers, by wyrwać wygraną w Chicago? Przede wszystkim ograniczyć Derricka Rose’a i jego ciąg na kosz. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać skoro przecież Byk numer 1 momentami balansuje ciałem jak Alberto Tomba w 1993. Lepsza defensywa podkoszowa? Z obecnym składem Pacers niewiele się da tu zrobić, można ewentualnie liczyć, że Roy Hibbert będzie aktywny przez cały mecz, a nie tylko przez pierwsze 6 minut. Zmęczenie Rose’a po jego stronie boiska? Darren Collison nie ma sobie wiele do zarzucenia w tej kwestii. Można nawet powiedzieć, że wdał się w zbyt dużą wymianę ognia i rozzłościł rywala. Rose może nie rzuci tym razem 39 punktów, ale przecież nie będzie też miał drugiego dnia z 0/9 zza łuku, tym bardziej, że połowa z tych rzutów nie była pod wielką presją.

Dobrym znakiem dla Pacers był wygrany pojedynek Tylera Hansbrougha z Carlosem Boozerem (ktoś tak obstawiał), tylko czy Jankesowi (idealnie pasuje do niego to określenie) uda się utrzymać skuteczność z półdystansu na poziomie Dariusza Parzeńskiego w najlepszych latach? To także jest element ponadprzeciętny, który wystąpił po stronie gości w sobotę. Co było poniżej przeciętnej? Oprócz Hibberta na pewno Mike Dunleavy, który dwa dni temu oddał tylko trzy niecelne rzuty i po raz pierwszy od 27 lutego 2010 (zresztą wtedy też przeciwko Bulls) zakończył mecz bez punktu. Jestem przekonany, że MD Junior będzie miał w tej rywalizacji przynajmniej jeden ze swoich występów w okolicach 20 pkt i 4/6 za 3. Może dzisiaj? Jeśli jeszcze Danny Granger nie da się zdominować defensywnie Luolowi Dengowi, tak jak to było w drugiej połowie w sobotę i dodatkowo znajdzie w sobie coś z go-to-guya, to... kto wie, co się zdarzy. Ale tak szczerze mówiąc bliżej jestem opinii, że skończy się w okolicach +20 dla Bulls, Hansbrough będzie jednocyfrowy, Boozer na poziomie 20/10, a Granger ze skutecznośćią na poziomie 34% z gry.

Teraz powinno pojawić się zdanie o tym, że zdecydowanie więcej szans daję “moim” 76ers. Ale czy to prawda? Szczerze mówiąc od początku byłem zdania, że Szóstki mimo chęci i bycia “w grze” przez 45 minut w meczu, niewielu z Heat ugrają. W sobotę miały swoją szansę niespodziewanie schodząc na -1 w końcówce, lecz wtedy obudził się Dwyane Wade. I on, i LeBron James raczej nie utrzymają tak kiepskiej skuteczności w całej serii. Bardziej liczę na to, że na tym poziomie pozostanie LBJ, bo Andre Iguodala grał na nim całkiem niezłą defensywę. Szkoda tylko, że nie angażował go równie mocno po drugiej stronie boiska (2/7 z gry). Tym razem musi być zdecydowanie agresywniejszy i wziąć na siebie część ciężaru gry. Mimo wszystko najwięcej (aż 20) rzutów oddanych przez nawet nieźle dysponowanego rezerwowego Thaddeusa Younga to lekka przesada.

Co jeszcze musi się zmienić? Elton Brand, a raczej... Chris Bosh, który zagrał na miarę średnich statystycznych z Toronto Raptors, a nie Miami. Wiem, że 76ers grali dużo niskim składem z Brandem na centrze (i niestety nie namówili Heat na podobną rezygnację ze środkowego) i częściowo Bosh nie miał po prostu rywala na PF. Ale było też sporo akcji, w których Brand wyglądał jak mały wiatraczek-zabawka, którym Bosh bawił się jak przedszkolak. Jeśli neutralizujesz Wade’a i Jamesa, a niszczy cię trzeci gość z Wielkiej Trójki to jest to wyjątkowo bolesne. Niech już Szóstki zrobią wszystko, by mogły powiedzieć "załatwił nas jeden z pięciu najlepszych graczy świata".

All NBA Playoffs Team po meczach nr 1

Pierwsza odsłona pierwszej rundy NBA Playoffs była ekscytująca jak nigdy (wyniki, staty i recapy są tutaj i tutaj). Kto nas zaskoczył, kto nas zawiódł, kto był najlepszy, a o kogo możemy zapytać “yyy, a on grał”? Wybieranie All Playoffs Teams po dwóch dniach to ryzykowny pomysł, ale w sumie kto nam broni? :) Przyznaję, że pierwszy wpadł na to na Twitterze Maciek Kwiatkowski, lecz nie przy wszystkich nazwiskach byliśmy zgodni.

Kto jest na razie na topie?

Chris Paul (New Orleans Hornets), Derrick Rose (Chicago Bulls), Kevin Durant (Oklahoma City Thunder), Dirk Nowitzki (Dallas Mavericks), Dwight Howard (Orlando Magic)

Kolejno 33, 39, 41, 28, 46 punktów. Komplet pięciu wygranych ich drużyn i właściwie nie ma żadnych wątpliwości co do czterech powyższych nazwisk. Jedyny znak zapytania można umieścić przy Dirku. Dlaczego on, a nie Al Horford, Chris Bosh, Amar’e Stoudemire, LaMarcus Aldridge, Zach Randolph. Żaden z nich nie był tak clutch jak Niemiec, mimo że skrzydłowy Mavs nie zdobył punktu w ostatnich dwóch minutach. Ale chwilę wcześniej miał niesamowitą serię 10 punktów w 101 sekund. Od stanu 72:70 dla Blazers sam doprowadził do 80:76 dla Mavs. Dwa wolne, trójka, wolne i akcja 2+1. Jeden z kolegów z PolskiKosz.pl o inicjałach WP pisał kiedyś, że “clutchowatość” i Nowitzki w jednym, to rzecz niemożliwa. Really?

Russell Westbrook, Doc Rivers, Joe Johnson, Amar’e Stoudemire, Marc Gasol

Nadmiar silnych skrzydłowych ze znakomitymi meczami sprawia, że właściwie można by z nich samych złoźyć drugą piątkę. Ale jeśli już mamy pozostać przy pozycjach - Stoudemire był z nich najlepszy. Kevin Garnett nie jest tak znakomitym defensorem 1 na 1 jak dowódcą obrony zespołowej, ale i tak to co STAT robił z KG było niesamowite. Nie będę go karał tylko za to, że w dwóch ostatnich akcjach Knicks woleli dać piłkę Carmelo Anthony’emu i przegrać.

Marc Gasol? To nie pomyłka w imieniu. Widziałem tylko dwie ostatnie minuty meczu Spurs - Grizzlies (zresztą na niemieckiej wersji NBA.com, która daje darmowe transmisje!), ale to w połączeniu ze statystykami 24/9 wystarczyło mi, żeby docenić Hiszpana.

Westbrook? Tak, mecz Thunder wygrał w większym stopniu Durant, ale przez 30 minut to było spotkanie Russella z Nuggets. Nie miejmy mu za złe, że oddał show koledze, bo nawet w “cichej” czwartej kwarcie miał ważne trafienie na 104:101 22 sekundy przed końcem.

Johnson? To właściwie paradoks, bo żadna inna dwójka w całych play-offach nie zagrała lepiej. Owszem D-Wade był killerem w końcówce meczu Miami Heat, a Kobe Bryant rzucił 34 punkty dla Lakers, ale w kluczowym momencie wkozłował sobie piłkę w nogę i siedział na boisku jak Dziewica Orleańska (copyright by Wojciech Michałowicz).

Doc Rivers? Fajny żart co nie? Końcówka w wykonaniu Celtics to głównie jego zasługa. Najpierw znakomicie przygotowane akcja z autu, w której KG zdobyl punkty wsadem, a z zegara ubyło tylko 0.5 (pół!) sekundy. A potem zagrywka na trójkę Raya Allena. Perfekcyjnie zrealizowana - to fakt - ale też perfekcyjnie przygotowana.

Są pochwały, muszą być też i nagany.

All NBA Playoffs Losers Team

Tony Parker, Landry Fields, Carmelo Anthony, Carlos Boozer, Glen Davis

Nie zamierzam się znęcać nad graczami trzeciego czy piątego planu, którzy nic nie dali swojej ekipie (przykładowo Omer Asik, 3 minuty, zbiórka). Moje podstawowe kryterium - czego po nich należało oczekiwać i co pokazali?

Parker - tak, miał 20 punktów. Miał też 4/16 z gry i 1/8 z półdystansu/dystansu, co akurat potwierdziło mój gameplan Grizzlies z zapowiedzi (czyli niech Parker rzuca). Miał też kluczowe pudło w końcówce i niestety nie sprawił, że brak Manu był niewidoczny

Fields - absolutny non-factor w meczu Celtics - Knicks. Idealny występ do zapytania “a on grał?”. Z drugiej strony - jego nieobecność prawie pozwoliła Toneyowi Douglasowi zostać bohaterem w ostatniej minucie

Anthony - dwa faule po dwóch minutach były znamienne. Równie “świetne” dla niego były dwie ostatnie minuty - najpierw ofens, potem airball na wygraną. Skuteczność 5/18 z gry. Amar’e może mieć słusznie pretensje.

Boozer - miał być drugą opcją i największym wsparciem D-Rose’a w Bykach, a co wyszło. Brak aktywności w ofensywie, brak skuteczności w ofensywie i uruchomiony Tyler Hansbrough na półdystansie (8/11 z tej odległości tym razem, w sezonie 40%).

Davis - 1/8 z gry i kiepska obrona. Ciekawie w tej sytuacji wygląda, że w plus/minus miał +12, a starter Jermaine O’Neal (12 pkt, 6/6 z gry) -11.

Na pewno można się spodziewać podobnego wpisu po meczach nr 2 (wtorek-czwartek). Chętnie kontynuowałbym tę zabawę takźe później, tyle, że niestety w dalszej fazie nie będzie już tak wyraźnego podziału. Np. w sobotę dwie pary grają już spotkania nr 3, a dwie inne - nr 4. Szkoda. Ale poza tym jest przecież Wielkanoc, czas m.in. odpoczynku :-)

sobota, 16 kwietnia 2011

Typowanie NBA Playoffs 2011

Krótko przed NBA Playoffs 2011 - moje typy na pierwszą rundę:

Wschód:
1. Chicago Bulls - 8. Indiana Pacers 4-0
2. Miami Heat - 7. Philadelphia 76ers 4-1 (moja zapowiedż na PolskiKosz.pl)
3. Boston Celtics - 6. New York Knicks 4-3
4. Orlando Magic - 5. Atlanta Hawks 4-3

Zachód:
1. San Antonio Spurs - 8. Memphis Grizzlies 4-3
2. Los Angeles Lakers - 7. New Orleans Hornets 4-0
3. Dallas Mavericks - 6. Portland Trail Blazers 2-4
4. Oklahoma City Thunder - 5. Denver Nuggets 4-2

Jak typowali m.in. Łukasz Cegliński z Gazety Wyborczej, dziennikarz muzyczny Hirek Wrony, koszykarz AZS-u Koszalin George Reese, komentator Canal+ Hubert Radke i 20 innych osób? Kliknijcie tutaj.

sobota, 19 czerwca 2010

Lekko skisła wisienka na finałowym torcie

Tegoroczny finał NBA był (jako całość) najlepszy w XXI wieku obok finału z 2006 roku pomiędzy Miami Heat i Dallas Mavericks, ale ostatni mecz Lakers i Celtics jednak zawiódł.

I nie chodzi tu o porażkę Celtics, którym sprzyjałem, ale o obraz gry w tym spotkaniu. Póżniejszy MVP rzucający w kant tablicy? Nieco ponad 20% skuteczności póżniejszego mistrza przez trzy kwarty? Straty, pudła, dziesiątki "bezpańskich" piłek. Nie tego oczekiwałem po Game Seven i nie tego chciałem w najważniejszym koszykarskim wydarzeniu tego sezonu. Cóż, najwyraźniej stawka spotkaniu potrafi sparaliżować nawet Kobego Bryanta i Raya Allena.

Nawet z takiego "błotnego" widowiska można jednak zrobić pasjonujący film. Walka, walka, jeszcze raz walka. Owszem lubimy walkę.Ba! Kochamy walkę! Ale lubimy też, gdy czasem ktoś jednak trafi do kosza.


Finały przeszły do historii, ale na pewno zostaną zapamiętane. Nie tylko dlatego, że jak słusznie zauważył Supergigant Kobe jest jednym z najgorszych MVP w historii. Także dlatego, że każdy mecz - co niespotykane - miał innego bohatera.

Mecz numer 1 - Kobe Bryant
Mecz numer 2 - Ray Allen/Rajon Rondo (jak kto woli)
Mecz numer 3 - Derek Fisher
Mecz numer 4 - Glen Davis
Mecz numer 5 - Paul Pierce
Mecz numer 6 - Pau Gasol
Mecz numer 7 - Ron Artest

Pamiętacie taką sytuację? Ja nie.

A na koniec Ron zwariował :-)

czwartek, 17 czerwca 2010

Siedem łyków statystyki przed game seven

Po tak zmiennej serii w finale NBA trudno przewidzieć, co stanie się w decydującym siódmym spotkaniu Los Angeles Lakers - Boston Celtics. Oddajmy więc głos statystykom.

1. Z dotychczasowych 16 meczów numer 7 w finale 13 wygrali gospodarze. Punkt dla Lakers.

2. Dwa z tych wyjazdowych triumfów w meczu numer 7 to robota Celtics. Ich cały bilans w "siódemkach" - 7-0. Punkt dla Celtics.

3. Cytat z forum basketa: "Kiedy w finale spotykali sie Boston z LA w roku, w ktorym odbywal sie Mundial czyli 62 i 66 to po 5 meczach zawsze bylo 3-2 dla Bostonu. G6 wygrywali Lakersi, a G7 juz znowu Boston. Teraz mamy 3-2 dla Bostonu i wygrana w szostym meczu LAL." Punkt dla Celtics.

4. Dwie osoby z obozów finalistów przeżyły w swojej karierze finałowe mecze numer 7. W 1994 roku trener Celtics "Doc" Rivers był w składzie New York Knicks (ale w play-off nie grał), którzy ulegli Houston Rockets. W 2004 roku Rasheed Wallace (teraz Celtics, wtedy Detroit Pistons) przegrał takie spotkanie z San Antonio Spurs. Punkt dla Lakers.

5. Do tej pory mecz numer 7 w play-offach dwukrotnie odbył się w Staples Center. W 2002 roku Lakers pokonali Sacramento Kings w finale konferencji, a rok temu w półfinale konferencji Houston Rockets. Punkt dla Lakers.

6. Mecz odbędzie się w czwartek. Bilans Lakers w czwartki w tych play-offach - 2-2. Bilans Celtics - 2-1. Punkt dla Celtics.

7. Z Kevinem Garnettem w składzie Boston Celtics nie przegrali jeszcze serii play-off. Rok temu był kontuzjowany. Punkt dla Celtics.

Bilans: 4-3 dla Celtics.

A na potrzeby naszego medialnego typowania - 107:105 dla Celtics. Po dwóch dogrywkach, a co tam!

wtorek, 15 czerwca 2010

Finał NBA jak finał ACB - tego chcę!

Jestem świeżo po zakończeniu "lektury" trzeciego meczu finału hiszpańskiej ACB. Caja Laboral Vitoria przy stanie 2-0 dla siebie grała na własnym parkiecie z Regal FC Barcelona.

Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że emocje ostatnich minut lokują ten mecz w Top 5 obecnego sezonu biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki na świecie. Może Top 3? A właściwie dlaczego nie numer 1? Genialne akcje, niesamowite zwroty sytuacji, a wszystko to przy defensywie obu ekip na najwyższym poziomie. Klasa.

Oby szósty mecz finału NBA Los Angeles Lakers - Boston Celtics (który już za niespełna 5 godzin) był równie ciekawy.

A co się działo w Vitorii?

Minuta do końca czwartej kwarty. Ostatnia sekunda akcji Caja Laboral. Piłka do rogu do Paua Ribasa i ten trafia za 3 punkty. 66-61

W odpowiedzi Ribas oddaje jednak rywalom to, co im zabrał. Fauluje Juana Carlosa Navarro przy rzucie z dystansu, a na dodatek snajper Barcelony trafia tę trójkę. Na szczęście dla gospodarzy myli się na linii. 66-64.

Caja ma akcję, ale pudłują Marcelinho Huertas oraz dobijający Lior Eliyahu. Ricky Rubio zbiera piłkę, wyprowadza błyskawiczną kontrę i znajduje znakomitym podaniem Terence'a Morrisa. Wsad Amerykanina 30 sekund przed końcem czwartej kwarty. 66-66.

Huertas rozgrywa długą akcję i wydaje się, że nie zdoła oddać rzutu w czasie, ale znajduje pod koszem Eliyahu. Izraelczyk rzuca i chyba nic nie przeszkodzi mu w zdobyciu zwycięskich punktów. Ale nagle znikąd pojawia się ręka Morrisa, który blokuje rzut przeciwnika. Rubio próbuje jeszcze przez całe boisko, ale nie trafia. Dogrywka.

W dogrywce najpierw Caja zdobywa cztery punkty, ale potem Barcelona doprowadza do remisu 70:70. Kolejne pięć punktów rzuca Rubio odważną penetracją i trójką z rogu. 70:75 dla Barcelony.

Gospodarze nie poddają się. Najpierw trójka Mirzy Teletovicia (73:75). W odpowiedzi trafia Erazem Lorbek (73:77). Teletović wykorzystuje jeden z dwóch wolnych, a potem po pudle Lorbeka szuka miejsca do oddania rzutu z dystansu. Nie udaje się, więc tylko zmniejsza straty akcją pod kosz. 9 sekund do końca dogrywki i 76:77.

Koszykarze z Vitorii faulują Gianlukę Basilego. Włoch wykorzystuje zaledwie jedną próbę. 76:78.

Piłkę zbiera Fernando San Emeterio i ma 7 sekund, by doprowadzić do drugiej dogrywki. Hiszpan zatrzymuje się na sekundę (lub nawet jej ułamek) 7 metrów od kosza, jakby chciał rzucić za 3 punkty. Do bloku skacze Basile. Ale nie! San Emeterio popisowo zwodzi rywala wjeżdża pod kosz, mija blok i trafia z prawej strony. Z faulem! Za chwilę trafia rzut wolny i Caja Laboral zwycięża 79:78 zdobywając mistrzostwo.



A Barca miała jeszcze pół sekundy w ostatniej akcji i rzut Basilego przez całe boisko niemal wpadł do kosza...

piątek, 11 czerwca 2010

Osioł Robinson



Davis asked about Nate jumping on his back during celebration: Davis: "You were on my back?" Robinson: "We're like Shrek and donkey."



Glen Davis z małym wsparciem Nate'a Robinsona wygrali czwarty mecz finału NBA dla Boston Celtics. 96:89 i znowu ktoś inny był najlepszym graczem Celtów.

Mecz numer 1 - Paul Pierce. Mecz numer 2 - Rajon Rondo/Ray Allen (dyskusyjne). Mecz numer 3 - Kevin Garnett. Mecz numer 4 - Glen Davis. Dla porównania w zespole Los Angeles Lakers kolejno: Kobe Bryant, Kobe Bryant/Pau Gasol, Kobe Bryant/Derek Fisher i, zaskoczenie, Kobe Bryant.

To dlatego w serii jest 2-2 mimo, że Ray Allen przespał trzy mecze, a Pierce i Garnett po dwa.

środa, 9 czerwca 2010

How big is the Fish?


















Tytuł to zmieniona wersja tytułu piosenki Scootera. W zasadzie po wczorajszym meczu możnaby go nie zmieniać i zadać pytanie: How much is the Fish? (ile kosztuje Fish?). Odpowiedź trenera Los Angeles Lakers Phila Jacksona brzmiałaby zapewne: nie stać cię, panie Scooter.

11 punktów w czwartej kwarcie, w tym ta akcja 2+1 w ostatniej minucie. 91:84 dla Jeziorowców i 2-1 w finale.


Derek Fisher po raz n-ty okazał się bohaterem Lakers. Tak, jak rok temu w finale przeciwko Orlando Magic, tak, jak kiedyś, gdy miał 0.4 sekundy, by pokonać San Antonio Spurs. Tak, jak w kilku innych przypadkach. Fenomen “Big Fisha” najlepiej pokazuje, że nie zawsze umiejętności czysto sportowe są najważniejsze. Wczoraj - jeszcze zanim Fisher przejął kontrolę nad meczem – zastanawiałem się w ilu zespołach NBA miałby miejsce w pierwszej piątce. W niewielu. Rzecz jasna w niewielu jest też rzucający obrońca, który dostarcza 20-25 punktów na mecz jak Kobe Bryant. W play-offach chyba nie było gorszego startującego rozgrywającego od Fishera. Może ewentualnie Raymond Felton z Charlotte Bobcats. Fisher nie jest jednak jednym z the best, ale jest jednym z the greatest.

Między innymi dlatego: