Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dallas Mavericks. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Dallas Mavericks. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 12 czerwca 2011

Krótki list do Dirka Nowitzkiego

Drogi Dirku

Prowadzicie 3:2 z Wielką Trójką Miami w NBA Finals i wszyscy Was podziwiają, wszyscy Wam kibicują, wszyscy krzyczą “Beat The Heat”. Ale to jeszcze nie koniec! I wiesz dobrze, że jeśli w obecnej sytuacji nie zdobędziesz mistrzostwa, to mało kto weźmie pod uwagę to, że zaszliście tak daleko mimo, iż prawie wszyscy stawiali Was na przegranej pozycji w każdej rundzie, wierzyli w Was tylko szaleńcy, a finałowy rywal był teoretycznie silniejszy. Jeśli nie zadasz ostatecznego ciosu Heat, to nie zapamiętamy cię jako zawodnika, który wygrał mecz z gorączką, wygrał mecz z kontuzjowaną ręką, rzucił 48 punktów Thunder, trafił milion rzutów wolnych z rzędu... Będziesz gościem, z którego ludzie znowu będą się śmiali: Hahaha! A nie mówiliśmy, że to wielki przegrany, totalny loser?

Przyznaję się. Nie wierzyłem w Ciebie i Twoich Mavericks. Smiałem się, że znowu odpadniecie w pierwszej czy drugiej rundzie, publicznie nie doceniałem transferu Tysona Chandlera i jego wpływu na obronę, nie przypuszczałem, że staniesz się takim twardzielem. Ba! Nie wierzyłem, że pokonacie Portland Trail Blazers w pierwszej rundzie i nawet wolałem, by to oni awansowali. A teraz? Nie kibicuję przeciwko Miami Heat, kibicuję Dirkowi Nowitzkiemu i nie dlatego, że jesteś w kilku procentach Polakiem. Po prostu jesteś kozakiem, jednym z najlepszych w historii, a na pewno najlepszym z tych, którym mogłem kiedyś uścisnąć dłoń. Nie chcę, żebyś skończył jak Reggie Miller, John Stockton, Igor Griszczuk.

Dirku. Dzisiaj czy we wtorek - nieważne. Po prostu tego nie spartol!!!

czwartek, 2 czerwca 2011

Ławka, chłopaki z Dallas...



No dobra, to było luźne skojarzenie ławki Dallas Mavericks z ławką przed blokiem gdzieś na Mokotowie.

A tak już poważnie - rezerwowi Mavs przed drugim meczem finału NBA mają niełatwe zadanie: zagrać klika razy lepiej niż w przegranym pierwszym spotkaniu. A może jednak łatwe, bo to oznacza po prostu występ na swoim normalnym poziomie. Nie wszyscy zwrócili na to uwagę, ale zmiennicy Mavericks (Barea, Terry, Stojaković, Haywood) przegrali rywalizację ze zmiennikami Heat (Chalmers, Miller, Haslem, Howard) 17:27. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że podstawowa piątka Heat to ta z Millerem i Haslemem, to działa też w drugą stronę. To Jason Terry jest przecież podstawowym rzucającym obrońcą Mavs, a nie DeShawn Stevenson. Jet zresztą zagrał najlepiej z ławki Mavericks i jedyny trzymał "jako-taki" poziom.

No to kto jest winny? JJ Barea i Peja Stojaković. Ha! Kto by pomyślał pięć miesiące temu, że postawa tej dwójki będzie miała takie znaczenie dla losów NBA Finals. Tym bardziej, że Peja wtedy właśnie leczył kontuzję i nie było wiadomo, czy w ogóle znajdzie pracodawcę. Tymczasem w tych play-offach Barea i Stojaković średnio rzucają 16.8 punktu. Ich dwa najgorsze wspólne występy to w sumie 10 punktów w game 1 z Blazers (półtora miesiąca temu) i 11 punktów w game 3 z Thunder (to ten mecz, w którym Mavs znokautowali rywala w pierwszej kwarcie). Tymczasem na początek finału zdobyli 2 "oczka" trafiając 1 z 11 rzutów z gry.

Co się stało? Cóż, o Peji można powiedzieć po prostu: nie wpadało. Miał trzy rzuty z czystych pozycji zza łuku i nie trafiał. Można być niemal pewnym, że taka niemoc nie potrwa zbyt długo. Ale co z Bareą? Otóż nagle okazało się (Eureka!), że defensywa zespołowa Heat jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż u Lakers czy Thunder. Portorykańczyk mógł co prawda wjeżdżać w pole trzech sekund, ale tam napotykał na pomoc i jego rzuty albo były oddawane pod sporą presją przez ręce albo nawet blokowane (co udało się Chrisowi Boshowi). 1/8 z gry to wcale nie jumperki z półdystansu (oddał tylko jeden), ale nieudane penetracje. Barea musi się przyzwyczaić, że autostrada do kosza (czemu przeczy załączone zdjęcie z jedynej skutecznej penetracji) już się skończyła i mniej nerwowo kończyć akcję pod presją. Łatwo powiedzieć, czyż nie?

środa, 6 kwietnia 2011

Kto kogo (do)goni na Zachodzie NBA?

Do końca rundy zasadniczej NBA pozostał zaledwie tydzień. Czy wiemy już wszystko? Prawie. Obecny układ tabeli może jeszcze lekko się zmienić. Najciekawsza będzie rywalizacja o drugie miejsce w Konferencji Wschodniej. Ale ten wpis ma traktować o Zachodzie.

We wtorek rozmawialiśmy z Michałem Owczarkiem i Michałem Pacudą w studiu Sport.pl m.in. o szansach Los Angeles Lakers na doścignięcie San Antonio Spurs na czele Konferencji Zachodniej. Powiedziałem, że przede wszystkim Lakers muszą wygrać wszystko do końca. Nie minęło nawet kilkanaście godzin i... już przegrali. Szanse na pierwsze miejsce mają nadal, ale chyba już tylko matematyczne.

Spurs (59-19) pozostały do końca cztery mecze - Sacramento i Utah (dom), Lakers i Phoenix (wyjazd). Lakers (55-22) grają z Golden State i Portland (w), Oklahomą i San Antonio (d) oraz Sacramento (w). Ostrogi musiałyby przegrać co najmniej trzy mecze (w tym w LA), co wydaje się niemożliwe biorąc pod uwagę, że będą gościć za chwilę Kings i Jazz. Mój werdykt: 1. Spurs (przewidywany bilans 62-20). Przegrają tylko z Lakers.

Czy Lakers są pewni drugiej pozycji? Tylko teoretycznie. Dallas Mavericks (53-24) nie mają trudnego terminarza Denver, LA Clippers, Phoenix, New Orleans (d), Houston (w). Są w stanie osiągnąć nawet bilans 5-0 (szczególnie jeśli Rockets zagrają już o nic). Czego im potrzeba? Trzech porażek Lakers. Potencjalne wpadki to wyjazd do Portland i wizyty w Staples Center Spurs i Thunder. Potencjalne, ale czy realne? Nie. Mój werdykt: 2. Lakers (59-23). Przegrają tylko z Blazers.

Mavericks mogą myśleć o dogonieniu Lakers, ale muszą też oglądać się za siebie. Oklahoma City Thunder (51-26) są tuż za nimi. Grają z LA Clippers, Denver (d), LA Lakers, Sacramento (w), Milwaukee (d). Nie wierzę w 5-0, daję im za to 80% szans na 4-1. W przypadku równego bilansu będą wyżej niż Mavericks dzięki wygraniu swojej dywizji. To oznacza, że koszykarze z Dallas musieliby przegrać w tej sytuacji trzykrotnie (a w przypadku wygranej Thunder z Lakers - dwukrotnie). Nie wierzę. Mój werdykt: 3. Mavericks (57-25), 4. Thunder (55-27). Pierwsi przegrają z Rockets, drudzy z Lakers.

Szans Denver Nuggets (47-30) na dogonienie Thunder nawet nie ma sensu analizować. Cztery wygrane mniej i w perspektywie m.in. mecz z zespołem z Oklahomy na wyjeżdzie, a także wizyta w Dallas. Bryłki swoją szansę zmarnowały dając się ograć Thunder u siebie we wtorek. Teraz muszą się martwić, by nie dogonili ich Portland Trail Blazers (45-33), New Orleans Hornets (44-33) bądż Memphis Grizzlies (44-34).

Plan spotkań poszczególnych ekip: Nuggets - Dallas (w), Oklahoma (w), Minnesota (d), Golden State (d), Utah (w). Portland - Utah (w), LA Lakers (d), Memphis (d), Golden State (w). New Orleans - Houston (d), Phoenix (d), Memphis (w), Utah (d), Dallas (w). Memphis - Sacramento (d), New Orleans (d), Portland (w), LA Clippers (w).

Najtrudniej będą mieli Nuggets, których czekają trzy wyjazdy i nie wykluczam, że przegrają wszystkie trzy mecze (chociaż w Utah będą faworytem). Jeśli tak by się stało, to Blazers musieliby wygrać wszystko do końca, by zrównać się z nimi w tabeli. W bezpośrednich meczach jest bilans 2-2, decydowałyby wyniki z ekipami z tej samej dywizji, które Blazers mieliby lepsze. W trudniejszej sytuacji są Hornets - by dogonić Nuggets musieliby wygrać pięciokrotnie, w tym w Memphis i Dallas. Niewykonalne. Szerszenie raczej muszą się martwić, by nie dać się doścignąć Grizzlies. Dla Niedżwiadków kluczowa będzie wizyta w Portland i mecz u siebie z Hornets. Jeśli dadzą im radę, to awansują nawet na szóstą lokatę. Jeśli nie, to będą musieli martwić się o ósmą.

Ciągle bowiem o play-offach marzą w Houston (41-37). Wpadka w Sacramento była dla Rakiet ciosem, lecz nie ostatecznym. Do rozegrania pozostało im: New Orleans (w), LA Clippers (d), Dallas (d), Minnesota (w). Jeśli wygrają wszystko, to muszą modlić się o komplet porażek Hornets lub trzy przegrane Grizzlies. Dlatego jeśli Niedżwiadki nie dadzą rady Szerszeniom i Blazers, a Rakiety nie potkną się w trzech pierwszych meczach, to losy play-offów rozstrzygną się 13 kwietnia w środę. W meczach Minnesota - Houston i LA Clippers - Memphis.

Mój werdykt: 5. Nuggets (49-33), 6. Blazers (48-34), 7. Grizzlies (46-36), 8. Hornets (46-36), 9. Rockets (45-37). Nuggets przegrają trzy najtrudniejsze mecze, ale Blazers nie wykorzystają szansy i ulegną Jazz. Hornets przegrają dwa wyjazdy i u siebie z Rockets, ale tym ostatnim niewiele da komplet zwycięstw, bo Grizzlies wygrają najważniejszy mecz u siebie z Hornets, co pozwoli im wyprzedzić New Orleans. Będą mieli 2-2 w bezpośrednich meczach, obie ekipy będą miały 8-8 w meczach ze swoją dywizją, ale w spotkaniach ze swoją konferencją Grizzlies są lepsi.

Ufff...:-) Od analiz aż głowa boli. Wpis o Konferencji Wschodniej po "krótkiej" przerwie. W międzyczasie może ktoś ma inną koncepcję, inne typy?

czwartek, 17 marca 2011

Moja drużyna na najbliższą dekadę

Nie jestem zbyt oryginalny, ale jak tu nie lubić Oklahoma City Thunder? No jak?

Cały czas kibicuję Philadelphia 76ers, cały czas chcę mistrzostwa dla San Antonio Spurs w tym sezonie, ale 76ers nie są contenderem, a dla Spurs to chyba ostatnia szansa. Thunder będą liczyć się w walce o tytuł przez najbliższą dekadę, a mogą zacząć już w maju tego roku.

Z jednej strony nie ma co przeceniać ich wygranej nad Miami Heat, bo tę drużynę pokonywali ostatnio rozmaici rywale zaczynając od New York Knicks a kończąc na Orlando Magic. Z drugiej strony to nie było czyste "Xbox basketball" w wykonaniu Heat, które "dawało" im porażki. Obrona Thunder w drugiej połowie po prostu zamknęła na kłódkę obręcz i wyrzuciła kluczyk. Defense, defense, defense - po przyjściu Kendricka Perkinsa tutaj Thunder mieli zrobić największy postęp i zrobili. Team defence to klucz do sukcesu. Duet Perkins/Serge Ibaka był w Miami rewelacyjny (chociaż gdy spojrzy się na tylo 15 minut Perka, to można popukać się w czolo), a zmiennicy dostosowali się poziomem. Pomoc w strefie podkoszowej była wręcz idealna. Nazr Mohammed pokazuje, że jest prawie równie ważnym wzmocnieniem co Perkins. Why? Po prostu Nick Collison nie musi teraz grać jako undersized center, a jako czwórka jest zdecydowanie bardziej przydatny i w ataku, i w obronie. Mohammed wnosi też energię pod obiema obręczami (tak, w wieku 34 lat można mieć energię) i zapewnia 2-3 wygrane bezpańskie piłki w meczu. No i ten wspomniany Ibaka - to samo co Mohammed tylko, że z pozycji silnego skrzydłowego plus długie ręce i świetny wyskok. Jeśli dołożymy do tego świetną defensywę Thabo Sefoloshy przeciwko D-Wade'owi to chyba nie dziwimy się, że Heat po przerwie mieli 30% skuteczności z gry (10/33).

Wnioski? Thunder są teraz znakomicie "zmatchupowani" z Los Angeles Lakers. Sefolosha vs. Bryant, Ibaka + Perkins vs. Gasol + Bynum oraz Russell Westbrook i Kevin Durant mogący sobie odpocząć przy Fisherze i Arteście. Chyba nie ma innej pary na Zachodzie, którą pragnąłbym w tych play-offach tak bardzo, jak Lakers - Thunder. Rewanż za ubiegły sezon, kiedy młode gwiazdy jeszcze nie były gotowe i symboliczna zmiana warty w Konferencji Zachodniej. Oczywiście mówimy o spotkaniu w półfinale, a by tak się stało Thunder muszą dogonić Dallas Mavericks.

Czy to możliwe? Mavs mają bilans 48-20, Thunder 44-23, ale terminarz sprzyja tym drugim. Z 15 spotkań aż 9 rozegrają u siebie i poza Denver Nuggets nie widzę drużyny, która mogłaby powalczyć w OK City. Wyjazdy? Phoenix, Portland, obydwa zespoły z LA, Denver, Sacramento. 3-3 i 12-3 w sumie jest całkiem realne, a to daje 56-26 na koniec rundy. W tej sytuacji Mavericks musieliby przegrać jeszcze siedem razy i są na to szanse. Spurs i Hornets u siebie, Jazz, Suns, Lakers, Blazers, Rockets, nawet Warriors na wyjeżdzie to potencjalne nadzieje na porażki zespołu z Dallas, który - co warto dodać - ma bilans 3-4 w ostatnich 10 dniach.

środa, 2 marca 2011

W Filadelfii brakuje kata

To chyba niezbyt dobry moment, by pisać peany na temat Philadelphia 76ers, skoro właśnie przegrali na własnym parkiecie, gdzie wygrywają 2/3 spotkań. Z drugiej strony - ulegli 93:101 Dallas Mavericks aktualnemu numerowi 2 całej ligi.

Najprościej można porażkę wytłumaczyć stwierdzeniem: Jason Terry miał swój mecz sezonu. 30 punktów w 31 minut przy skuteczności ponad 70% (13/18) to wynik naprawdę rzadki. W tym sezonie co najmniej 30 punktów w maksymalnie 31 minut przy ponad 70% z gry mieli Chris Bosh, Carlos Boozer, Kobe Bryant, Dwight Howard, Mike Dunleavy. Inna sprawa, że najwięksi tej ligi rzadko mają mecze z tylko 31 minutami. Jeśli zamiast minut weźmiemy pod uwagę liczbę oddanych rzutów (maksymalnie 18) to lista będzie wynosiła nieco ponad 20 nazwisk. Nie ma LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a, Carmelo Anthony’ego, Kevina Duranta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tym gwiazdom zdecydowanie trudniej uzyskać skuteczność na tym poziomie, choćby ze względu na ich rolę w zespole, podejście obrony i inne czynniki. Pozostańmy po prostu przy tym, że J-Terry rozegrał kapitalny mecz. A gdzieś przy okazji z boku Jason Kidd miał swoje triple-double numer 13271631731 w karierze.



To jedno z tych spotkań, w których jako kibic niżej notowanej ekipy myślisz “kurczę, ten potentat nie był taki mocny, można było ich ograć”, a tak naprawdę przeciwnik po prostu był o krok przed tobą za bardzo się przemęczając. Potem pojechał do hotelu, spakował rzeczy i udał się w dalszą podróż. A kibice gospodarzy rozpamiętywali porażkę przez kilka dni. Biorąc to pod uwagę jakże mylne może być wrażenie, że 76ers mieli kilka razy Mavs na talerzu i ich nie zjedli.

Na początku czwartej kwarty pudłowali raz za razem, a mimo przez błędy rywali przewaga nie wzrosła powyżej +5. A gdy już półtorej minuty przed końcem Szóstki po trójce Jodiego Meeksa doszły na 91:92, to Dirk Nowitzki po prostu wziął piłkę, rozegrał normalną akcję nie bawiąc się w żadnej off balance shot z jednego kolanka (co zaprezentował kilka akcji wcześniej) i zdobył pewne punkty. Za moment 76ers rozegrali akcję tak niefortunnie, że Terry był w kontrze zanim jeszcze ktoś pomyślał o zbiórce po pudle Jrue Holidaya. Przypadek? Patrząc na całokształt tego meczu człowiek myśli raczej: rutyna.

Nie będę się już pastwił nad czteroma pudłami 76ers z linii rzutów wolnych w ostatniej minucie, bo to nie miało większego znaczenia. Pokazało natomiast, że tej drużynie brakuje “closera”, kata, gościa na ostatnie akcje, któremu dajesz piłkę z zaufaniem, a on mniej więcej co drugi mecz cię nie zawodzi.  Chociażby kogoś takiego jak Terry, który w Mavs jest closerem nr 2. W Szóstkach trudno wskazać kogoś takiego, bo tegoroczny Andre Iguodala na pewno nie nadaje się do roli go-to-guya w crunchtime. Lou Williams jest w stanie zagrać kapitalną czwartą kwartę raz na miesiąc, Holiday ma zbyt gorącą głowę i brak mu doświadczenia. Elton Brand? Teoretycznie najsensowniejsza opcja, ale nie wiedzieć czemu piłka trafia do niego rzadko w takich chwilach. Wiadomo, że na najlepszego strzelca obrona zwraca najwięcej uwagi, a dostarczyć piłkę do silnego skrzydłowego na post up jest trudniej niż po prostu dać ją w rękę Iguodali i niech coś wymyśli. Najczęściej coś niezbyt mądrego. Ale z drugiej strony np. Mavs jakoś potrafią ustawić akcję pod Nowitzkiego.

Efekt poprzedniego akapitu jest taki, że 76ers mają bilans 2-7 w meczach zakończonych różnicą 3 punktów i 1-4 w dogrywkach. W tej pierwszej kategorii gorsi są tylko Toronto Raptors (1-5), w drugiej Indiana Pacers, Los Angeles Clippers, Minnesota Timberwolves (po 0-3), Sacramento Kings (0-4) i Houston Rockets (1-5), jeśli pominiemy ekipy, które grały tylko jedną dogrywkę. Chyba możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że z drużyn, które stać na play-offy Philly ma najgorszy zespół na końcówki.

Naiwnie można napisać, że gdyby tylko w Filadelfii był ktoś potrafiłby wygrać im ok. 50% zaciętych końcówek, to 76ers (obecnie 30-30) byliby daleko przed New York Knicks (30-28) i tuż za Atlanta Hawks (36-24) walcząc o piąte miejsce na Wschodzie. Naiwnie, bo dostajemy przecież coś za coś. Skoro drużyna Douga Collinsa ma 1001 opcji ofensywnych i tym wygrała już niejeden mecz, to nie może mieć jednego “closera”. Skoro potrafią zabiegać rywala, to nie liczmy, że nagle wygrają spokojną koszykówką. Skoro Iguodala po mistrzostwach świata w Turcji przestawił się niemal w całości na all-around gracza drugiego planu i defensywnego stopera niczym Ron Artest, to nie możemy od niego oczekiwać, że będzie Kobem Bryantem (zachowując oczywiście wszystkie proporcje i różnice).

Mimo tego męczącego 2-7 w crunchtime (w który przecież nie wliczają się takie porażki jak z Mavs, bo skończyło się -8) i tak jestem zadowolony z tego co przez ostatnie tygodnie działo się w Pensylwanii. Doskonale pamiętam, że na początku sezonu mieli 3-13 i zastanawiałem się, czy jest dla nich jakakolwiek nadzieja.