piątek, 15 stycznia 2010

Oscar Robertson mówi, czyli z czeluści twardego dysku

Oscar Robertson w Polsce był podczas EuroBasketu, a grupka przedstawicieli mogła go wysłuchać. Spisałem to, co powiedział, ale nigdzie tego nie opublikowałem z kilku przyczyn. Pomijając to, że (niestety) nikogo taka legenda nie zainteresowała, to mojego udziału w tej rozmowie było niewiele. Po prostu siedziałem i słuchałem. Pytali (choć większość pytań nie była zbyt wyszukana, a nawet oczywista w przypadku Robertsona) głównie koledzy z zagranicy, bodaj dwa zadał Łukasz Cegliński. Chyba nikt tego w polskich mediach nie wypuścił, więc mam nadzieję, że ŁC się nie obrazi, jeśli zamieszczę pytania i odpowiedzi poniżej:


Co znaczy dla pana wybór do FIBA Hall of Fame i czy można to porównać z podobnym wyróżnieniem w NBA?

OSCAR ROBERTSON (jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA): To na pewno wielki zaszczyt. Od czasu wyboru do Hall of Fame w NBA minęło już sporo czasu i ciężko to porównać. Ale to największa nagroda w międzynarodowej koszykówce jaką można dostać. A międzynarodowa koszykówka bardzo się rozwija i bardzo mnie to cieszy, bo oznacza to, iż ta dyscyplina znaczy wiele nie tylko w USA.

Kojarzy pan nazwiska zawodników spoza USA, przeciwko którym grał pan w trakcie swojej kariery?

Pamiętam wielu z nich, ale ciężko mi teraz wymienić nazwiska. Był taki leworęczny, świetny koszykarz z Jugosławii (Radivoj Korac - przyp. red.), wielu dobrych zawodników z Rosji, taki wysoki Janis Krumins. Graliśmy przeciwko Brazylijczykom, Włochom, Japończykom, to było strasznie dawno temu i konkretnych postaci nie pamiętam.

W sezonie 1961/1962 miał pan jako jedyny zawodnik w historii średnio triple-double - 30.8 pkt, 12.5 zbiórki, 11.4 asysty.

Szczerze mówiąc wtedy kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero w czasach Magica Johnsona zaczęto więcej o tym mówić i zdałem sobie sprawę, że wiele straciłem. Ale warto zauważyć, że gdy grali Bill Russell czy Wilt Chamberlain nikt nie liczył bloków, a oni mieli ich mnóstwo.

Czy teraz jest możliwe takie osiągnięcie?

Ja byłem obrońcą, rozgrywającym, który miał ustawiać grę, ale wychodziło na to, że musiałem też dużo rzucać. Grałem bardzo długo, prawie całe mecze, po 46-47 minut. Teraz nie wiem, czy awodnicy daliby radę przebywać tak długo na parkiecie. Myślę, że nie mają takiej wytrzymałości. Zobaczcie jak niewielu graczy ma ponad 10 zbiórek na mecz - tylko środkowi. Dwight Howard ma 13, ale to jego główne zadanie i ma 7 stóp wzrostu.

Czym się różni NBA w 1970 roku od tej w 2009?

Przede wszystkim teraz jest więcej zespołów i do ligi trafiają zawodnicy, którzy w college’u mają 7 punktów na mecz. W naszych czasach selekcja była ostrzejsza. 90% graczy w college’u było wybieranych do All-American Team. By dostać się do NBA musiałeś mieć średnio ponad 20 punktów na studiach.

Widzi pan obecnie koszykarza podobnego do pana stylem gry?

Nie wydaje mi się, żeby można porównywać tak zawodników do siebie. Jordan był wielki, Magic był wielki, Kareem Abdul-Jaabar był wielki, LeBron James jest wielki, Dwight Howard też. Ale każdy z nich jest zupełnie inny, ma swój własny styl. Nie wszystko zależy też od predyspozycji, ale także od mentalności i trenerów z jakimi się pracuje i tego, na co ci pozwalają.

Co sprawia, że zawodnika można nazwać wielkim?

To ktoś taki, który potrafi zdobywać punkty, zbierać, podawać, gdy trzeba. Nie można tego dokładnie zdefiniować, podać jakichś kryteriów. Problem obecnych czasów jest taki, że jeśli ktoś nie umie wsadzać, to nie jest według widzów wielki. A ktoś inny może kompletnie nie potrafić grać, ale świetnie pakować i już jest drugim wcieleniem Jezusa.

Dlaczego Amerykanie ciągle mają najlepszych koszykarzy na świecie?

Wszystko z powodu rywalizacji na wczesnych szczeblach kariery. W USA są teraz tysiące szkół średnich, w których zawodnicy grają poważne mecze jako nastolatkowie i zdobywają doświadczenie. I widzą, że Shaq czy LeBron zarabiają 20 miliony dolarów na rok. Kazdy by tyle chciał.

To skąd się wzięły porażki reprezentacji USA na MŚ czy igrzyskach?

Bo w składzie nie byli najlepsi. Był Allen Iverson, ale żadnych innych wielkich gwiazd. Komisarz David Stern stwierdził w końcu – panowie, obudźcie się. Teraz już nie będzie tak łatwo, bo razem zagrają Kobe Bryant, Dwyane Wade, LeBron James, Dwight Howard. Dwaj ostatni byli wcześniej w kadrze, ale teraz są zupełnie innymi graczami. W Pekinie Hiszpania była blisko USA, ale nie o to chodzi. Możesz być blisko, ale co z tego, skoro przegrywasz? Są gracze, jak Kobe, którzy wiedzą kiedy trafiać najważniejsze rzuty i nie pozwolą ci zwyciężyć. A w przyszłości chce zagrać też Kevin Garnett. To pokazuje, że Amerykanom teraz zależy zdecydowanie bardziej.

Kogo lubi oglądać pan teraz na parkiecie?

LeBrona, Kobego Bryanta i wielu innych. Najbardziej cieszą mnie jednak nie indywidualne popisy, ale dobra współpraca zespołu, akcje całej drużyny.

Skąd się wzięła moda na pseudonimy dla gwiazd NBA – pana nazwano Big-O, Earvina Johnsona – Magikiem, Julius Ervinga – Doctorem J i tak dalej.

Mój wymyślił jakiś dziennikarz, gdy byłem jeszcze w college’u. A pozostałe powstały zdecydowanie później. Ja byłem pierwszy (śmiech)

Co dała panu koszykówka?

Koszykówka była całym moim życiem. Gdy dorastałem, nie miałem zbyt dużo pieniędzy, a moi rodzice się rozwiedli. W tamtych czasach jako czarnoskóry mogłeś robić wiele różnych złych rzeczy z powodu sytuacji rasowej, ale ja pozostałem w swojej okolicy i grałem w koszykówkę.Wiedziałem, że tylko tak mogę coś osiągnąć. Obecnie jest inaczej. Dzieciaki zajmujące się basketem nie mają takich trudnych warunków i nie mają woli, by trenować i poprawiać swoje umiejętności i przede wszystkim, by wygrywać. Jeśli dorastasz biedny i grasz codziennie z sąsiadami w baseball, koszykówkę, football, ta chęć rywalizacji przychodzi sama.

A co pan sądzi o graczach, którzy bardzo wcześnie, jako nastolatkowie trafiają do NBA?

Nie wiem czy to dobre dla nich. Spójrzcie na tego Ricky’ego Rubio. Dobrze, że został w Europie, bo dla niego byłoby za wcześnie. Problem jest w tym, że nie jest wystarczająco silny fizycznie. Okej, ma wielkie umiejętności, ale w NBA każdy umie to, co on. Musi być silniejszy.

Był pan kiedyś w Polsce?

W latach 60-tych byliśmy tutaj i rozegraliśmy kilka spotkań w Polsce, a potem Jugosławii, Rumunii i Egipcie. W Polsce rozegraliśmy 6-7 spotkań, pamiętam, że byliśmy w Krakowie, ale więcej nazw teraz nie potrafię wymienić.