środa, 2 marca 2011

W Filadelfii brakuje kata

To chyba niezbyt dobry moment, by pisać peany na temat Philadelphia 76ers, skoro właśnie przegrali na własnym parkiecie, gdzie wygrywają 2/3 spotkań. Z drugiej strony - ulegli 93:101 Dallas Mavericks aktualnemu numerowi 2 całej ligi.

Najprościej można porażkę wytłumaczyć stwierdzeniem: Jason Terry miał swój mecz sezonu. 30 punktów w 31 minut przy skuteczności ponad 70% (13/18) to wynik naprawdę rzadki. W tym sezonie co najmniej 30 punktów w maksymalnie 31 minut przy ponad 70% z gry mieli Chris Bosh, Carlos Boozer, Kobe Bryant, Dwight Howard, Mike Dunleavy. Inna sprawa, że najwięksi tej ligi rzadko mają mecze z tylko 31 minutami. Jeśli zamiast minut weźmiemy pod uwagę liczbę oddanych rzutów (maksymalnie 18) to lista będzie wynosiła nieco ponad 20 nazwisk. Nie ma LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a, Carmelo Anthony’ego, Kevina Duranta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tym gwiazdom zdecydowanie trudniej uzyskać skuteczność na tym poziomie, choćby ze względu na ich rolę w zespole, podejście obrony i inne czynniki. Pozostańmy po prostu przy tym, że J-Terry rozegrał kapitalny mecz. A gdzieś przy okazji z boku Jason Kidd miał swoje triple-double numer 13271631731 w karierze.



To jedno z tych spotkań, w których jako kibic niżej notowanej ekipy myślisz “kurczę, ten potentat nie był taki mocny, można było ich ograć”, a tak naprawdę przeciwnik po prostu był o krok przed tobą za bardzo się przemęczając. Potem pojechał do hotelu, spakował rzeczy i udał się w dalszą podróż. A kibice gospodarzy rozpamiętywali porażkę przez kilka dni. Biorąc to pod uwagę jakże mylne może być wrażenie, że 76ers mieli kilka razy Mavs na talerzu i ich nie zjedli.

Na początku czwartej kwarty pudłowali raz za razem, a mimo przez błędy rywali przewaga nie wzrosła powyżej +5. A gdy już półtorej minuty przed końcem Szóstki po trójce Jodiego Meeksa doszły na 91:92, to Dirk Nowitzki po prostu wziął piłkę, rozegrał normalną akcję nie bawiąc się w żadnej off balance shot z jednego kolanka (co zaprezentował kilka akcji wcześniej) i zdobył pewne punkty. Za moment 76ers rozegrali akcję tak niefortunnie, że Terry był w kontrze zanim jeszcze ktoś pomyślał o zbiórce po pudle Jrue Holidaya. Przypadek? Patrząc na całokształt tego meczu człowiek myśli raczej: rutyna.

Nie będę się już pastwił nad czteroma pudłami 76ers z linii rzutów wolnych w ostatniej minucie, bo to nie miało większego znaczenia. Pokazało natomiast, że tej drużynie brakuje “closera”, kata, gościa na ostatnie akcje, któremu dajesz piłkę z zaufaniem, a on mniej więcej co drugi mecz cię nie zawodzi.  Chociażby kogoś takiego jak Terry, który w Mavs jest closerem nr 2. W Szóstkach trudno wskazać kogoś takiego, bo tegoroczny Andre Iguodala na pewno nie nadaje się do roli go-to-guya w crunchtime. Lou Williams jest w stanie zagrać kapitalną czwartą kwartę raz na miesiąc, Holiday ma zbyt gorącą głowę i brak mu doświadczenia. Elton Brand? Teoretycznie najsensowniejsza opcja, ale nie wiedzieć czemu piłka trafia do niego rzadko w takich chwilach. Wiadomo, że na najlepszego strzelca obrona zwraca najwięcej uwagi, a dostarczyć piłkę do silnego skrzydłowego na post up jest trudniej niż po prostu dać ją w rękę Iguodali i niech coś wymyśli. Najczęściej coś niezbyt mądrego. Ale z drugiej strony np. Mavs jakoś potrafią ustawić akcję pod Nowitzkiego.

Efekt poprzedniego akapitu jest taki, że 76ers mają bilans 2-7 w meczach zakończonych różnicą 3 punktów i 1-4 w dogrywkach. W tej pierwszej kategorii gorsi są tylko Toronto Raptors (1-5), w drugiej Indiana Pacers, Los Angeles Clippers, Minnesota Timberwolves (po 0-3), Sacramento Kings (0-4) i Houston Rockets (1-5), jeśli pominiemy ekipy, które grały tylko jedną dogrywkę. Chyba możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że z drużyn, które stać na play-offy Philly ma najgorszy zespół na końcówki.

Naiwnie można napisać, że gdyby tylko w Filadelfii był ktoś potrafiłby wygrać im ok. 50% zaciętych końcówek, to 76ers (obecnie 30-30) byliby daleko przed New York Knicks (30-28) i tuż za Atlanta Hawks (36-24) walcząc o piąte miejsce na Wschodzie. Naiwnie, bo dostajemy przecież coś za coś. Skoro drużyna Douga Collinsa ma 1001 opcji ofensywnych i tym wygrała już niejeden mecz, to nie może mieć jednego “closera”. Skoro potrafią zabiegać rywala, to nie liczmy, że nagle wygrają spokojną koszykówką. Skoro Iguodala po mistrzostwach świata w Turcji przestawił się niemal w całości na all-around gracza drugiego planu i defensywnego stopera niczym Ron Artest, to nie możemy od niego oczekiwać, że będzie Kobem Bryantem (zachowując oczywiście wszystkie proporcje i różnice).

Mimo tego męczącego 2-7 w crunchtime (w który przecież nie wliczają się takie porażki jak z Mavs, bo skończyło się -8) i tak jestem zadowolony z tego co przez ostatnie tygodnie działo się w Pensylwanii. Doskonale pamiętam, że na początku sezonu mieli 3-13 i zastanawiałem się, czy jest dla nich jakakolwiek nadzieja.

2 komentarze:

aSFoM pisze...

Nie narzekaj, przynajmniej walczysz o play-off, a nie tylko o draft :)

PS Co słychać u Evana Turnera?

JW pisze...

Lepiej go przemilczeć :) W zasadzie nic nowego od dwóch miesięcy - za wysoki na PG, za słaby rzut (właściwie brak) z dalszej odległości niż 3-4 m dla SG. I w jego grze zasadzie wszystko zależy od tego czy wyjdą mu pierwsze dwie-trzy akcje. Jeśli nie - po meczu.

Ale mówią, że za rok będzie lepszy :)