Rok temu w Hamburgu Polska - Serbia 100:70, teraz we Wrocławiu 70:61. Różnice w składach? W polskim żadnej istotnej, wśród Serbów cztery. Ubył m.in. Aleksander Cvetković, przybył Vasilije Micić, objawienie, 17-latek, który w ostatnim sezonie w ekstraklasie serbskiej miał średnio 9 pkt na mecz. Niby różnica niewielka, a jednak ogromna. Dlatego ten wynik możemy przyjąć z dużym zadowoleniem. W Hamburgu biało-czerwoni grali znakomity turniej, tutaj w każdym spotkaniu oprócz inauguracji ze Słowenią męczyli się niemiłosiernie.
Cieszyć mogło to, że Polacy znowu potrafili przystosować się do sytuacji w meczu. Zaczęli od bombardowania kosza z dystansu. To przynosiło początkowo efekty (4/5 po 5. minutach), ale do końca pierwszej połowy (1/13 zza łuku w tym okresie) gra przypominało niestety walenie głową w mur. Reakcja trenerów i zespołu? Brak Przemka Karnowskiego w prawie całej trzeciej kwarcie, otwarcie pola do penetracji obwodowym i wykorzystywanie luk w obronie przeciwnika. Nigdy nie wpadłbym na to, że w drugiej połowie nasi oddadzą tylko trzy rzuty za 3, w tym dwa wymuszone czasem, w tym jeden Mateusza Ponitki przez całe boisko. I że nie będzie to oznaczało wykorzystywania przewagi wzrostu Karnowskiego. Nice.
Jedyne co może martwić to Ponitka. Ten człowiek się kiedyś - ODPUKAĆ - połamie. Myślałem, że widziałem już wszystkie odmiany szaleństwa w jego wykonaniu, ale dzisiaj wszedł na kolejny poziom. Alley-oop w kontrze nad rywalem, dwuręczny wsad w kontrze in your face nad innym przeciwnikiem - znakomicie, ale można złapać się za glowę widząc jak za moment ląduje na parkiecie nie zawsze na dwie nogi, nie zawsze na choćby jedną nogę, nie zawsze w ogóle na parkiecie, czasem na rywalu. Przypomniał mi się w tym momencie scouting report Ponitki po Nike Hoop Summit "ma problemy z grą na wysokości obręczy i kończeniem akcji". Może wziął sobie to do serca? Szukałem dzisiaj w głowie shooting guarda, który grałby tak agresywnie w powietrzu, zbierał na wysokości trzeciego piętra i blokował z pomocy. Znalazłem na forum basketa - Andre Iguodala. Aż mi, kibicowi 76ers, wstyd. Pasuje idealnie.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andre Iguodala. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andre Iguodala. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 26 lipca 2011
środa, 2 marca 2011
W Filadelfii brakuje kata
To chyba niezbyt dobry moment, by pisać peany na temat Philadelphia 76ers, skoro właśnie przegrali na własnym parkiecie, gdzie wygrywają 2/3 spotkań. Z drugiej strony - ulegli 93:101 Dallas Mavericks aktualnemu numerowi 2 całej ligi.
Najprościej można porażkę wytłumaczyć stwierdzeniem: Jason Terry miał swój mecz sezonu. 30 punktów w 31 minut przy skuteczności ponad 70% (13/18) to wynik naprawdę rzadki. W tym sezonie co najmniej 30 punktów w maksymalnie 31 minut przy ponad 70% z gry mieli Chris Bosh, Carlos Boozer, Kobe Bryant, Dwight Howard, Mike Dunleavy. Inna sprawa, że najwięksi tej ligi rzadko mają mecze z tylko 31 minutami. Jeśli zamiast minut weźmiemy pod uwagę liczbę oddanych rzutów (maksymalnie 18) to lista będzie wynosiła nieco ponad 20 nazwisk. Nie ma LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a, Carmelo Anthony’ego, Kevina Duranta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tym gwiazdom zdecydowanie trudniej uzyskać skuteczność na tym poziomie, choćby ze względu na ich rolę w zespole, podejście obrony i inne czynniki. Pozostańmy po prostu przy tym, że J-Terry rozegrał kapitalny mecz. A gdzieś przy okazji z boku Jason Kidd miał swoje triple-double numer 13271631731 w karierze.
To jedno z tych spotkań, w których jako kibic niżej notowanej ekipy myślisz “kurczę, ten potentat nie był taki mocny, można było ich ograć”, a tak naprawdę przeciwnik po prostu był o krok przed tobą za bardzo się przemęczając. Potem pojechał do hotelu, spakował rzeczy i udał się w dalszą podróż. A kibice gospodarzy rozpamiętywali porażkę przez kilka dni. Biorąc to pod uwagę jakże mylne może być wrażenie, że 76ers mieli kilka razy Mavs na talerzu i ich nie zjedli.
Na początku czwartej kwarty pudłowali raz za razem, a mimo przez błędy rywali przewaga nie wzrosła powyżej +5. A gdy już półtorej minuty przed końcem Szóstki po trójce Jodiego Meeksa doszły na 91:92, to Dirk Nowitzki po prostu wziął piłkę, rozegrał normalną akcję nie bawiąc się w żadnej off balance shot z jednego kolanka (co zaprezentował kilka akcji wcześniej) i zdobył pewne punkty. Za moment 76ers rozegrali akcję tak niefortunnie, że Terry był w kontrze zanim jeszcze ktoś pomyślał o zbiórce po pudle Jrue Holidaya. Przypadek? Patrząc na całokształt tego meczu człowiek myśli raczej: rutyna.
Nie będę się już pastwił nad czteroma pudłami 76ers z linii rzutów wolnych w ostatniej minucie, bo to nie miało większego znaczenia. Pokazało natomiast, że tej drużynie brakuje “closera”, kata, gościa na ostatnie akcje, któremu dajesz piłkę z zaufaniem, a on mniej więcej co drugi mecz cię nie zawodzi. Chociażby kogoś takiego jak Terry, który w Mavs jest closerem nr 2. W Szóstkach trudno wskazać kogoś takiego, bo tegoroczny Andre Iguodala na pewno nie nadaje się do roli go-to-guya w crunchtime. Lou Williams jest w stanie zagrać kapitalną czwartą kwartę raz na miesiąc, Holiday ma zbyt gorącą głowę i brak mu doświadczenia. Elton Brand? Teoretycznie najsensowniejsza opcja, ale nie wiedzieć czemu piłka trafia do niego rzadko w takich chwilach. Wiadomo, że na najlepszego strzelca obrona zwraca najwięcej uwagi, a dostarczyć piłkę do silnego skrzydłowego na post up jest trudniej niż po prostu dać ją w rękę Iguodali i niech coś wymyśli. Najczęściej coś niezbyt mądrego. Ale z drugiej strony np. Mavs jakoś potrafią ustawić akcję pod Nowitzkiego.
Efekt poprzedniego akapitu jest taki, że 76ers mają bilans 2-7 w meczach zakończonych różnicą 3 punktów i 1-4 w dogrywkach. W tej pierwszej kategorii gorsi są tylko Toronto Raptors (1-5), w drugiej Indiana Pacers, Los Angeles Clippers, Minnesota Timberwolves (po 0-3), Sacramento Kings (0-4) i Houston Rockets (1-5), jeśli pominiemy ekipy, które grały tylko jedną dogrywkę. Chyba możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że z drużyn, które stać na play-offy Philly ma najgorszy zespół na końcówki.
Naiwnie można napisać, że gdyby tylko w Filadelfii był ktoś potrafiłby wygrać im ok. 50% zaciętych końcówek, to 76ers (obecnie 30-30) byliby daleko przed New York Knicks (30-28) i tuż za Atlanta Hawks (36-24) walcząc o piąte miejsce na Wschodzie. Naiwnie, bo dostajemy przecież coś za coś. Skoro drużyna Douga Collinsa ma 1001 opcji ofensywnych i tym wygrała już niejeden mecz, to nie może mieć jednego “closera”. Skoro potrafią zabiegać rywala, to nie liczmy, że nagle wygrają spokojną koszykówką. Skoro Iguodala po mistrzostwach świata w Turcji przestawił się niemal w całości na all-around gracza drugiego planu i defensywnego stopera niczym Ron Artest, to nie możemy od niego oczekiwać, że będzie Kobem Bryantem (zachowując oczywiście wszystkie proporcje i różnice).
Mimo tego męczącego 2-7 w crunchtime (w który przecież nie wliczają się takie porażki jak z Mavs, bo skończyło się -8) i tak jestem zadowolony z tego co przez ostatnie tygodnie działo się w Pensylwanii. Doskonale pamiętam, że na początku sezonu mieli 3-13 i zastanawiałem się, czy jest dla nich jakakolwiek nadzieja.
Najprościej można porażkę wytłumaczyć stwierdzeniem: Jason Terry miał swój mecz sezonu. 30 punktów w 31 minut przy skuteczności ponad 70% (13/18) to wynik naprawdę rzadki. W tym sezonie co najmniej 30 punktów w maksymalnie 31 minut przy ponad 70% z gry mieli Chris Bosh, Carlos Boozer, Kobe Bryant, Dwight Howard, Mike Dunleavy. Inna sprawa, że najwięksi tej ligi rzadko mają mecze z tylko 31 minutami. Jeśli zamiast minut weźmiemy pod uwagę liczbę oddanych rzutów (maksymalnie 18) to lista będzie wynosiła nieco ponad 20 nazwisk. Nie ma LeBrona Jamesa, Dwyane’a Wade’a, Carmelo Anthony’ego, Kevina Duranta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tym gwiazdom zdecydowanie trudniej uzyskać skuteczność na tym poziomie, choćby ze względu na ich rolę w zespole, podejście obrony i inne czynniki. Pozostańmy po prostu przy tym, że J-Terry rozegrał kapitalny mecz. A gdzieś przy okazji z boku Jason Kidd miał swoje triple-double numer 13271631731 w karierze.
To jedno z tych spotkań, w których jako kibic niżej notowanej ekipy myślisz “kurczę, ten potentat nie był taki mocny, można było ich ograć”, a tak naprawdę przeciwnik po prostu był o krok przed tobą za bardzo się przemęczając. Potem pojechał do hotelu, spakował rzeczy i udał się w dalszą podróż. A kibice gospodarzy rozpamiętywali porażkę przez kilka dni. Biorąc to pod uwagę jakże mylne może być wrażenie, że 76ers mieli kilka razy Mavs na talerzu i ich nie zjedli.
Na początku czwartej kwarty pudłowali raz za razem, a mimo przez błędy rywali przewaga nie wzrosła powyżej +5. A gdy już półtorej minuty przed końcem Szóstki po trójce Jodiego Meeksa doszły na 91:92, to Dirk Nowitzki po prostu wziął piłkę, rozegrał normalną akcję nie bawiąc się w żadnej off balance shot z jednego kolanka (co zaprezentował kilka akcji wcześniej) i zdobył pewne punkty. Za moment 76ers rozegrali akcję tak niefortunnie, że Terry był w kontrze zanim jeszcze ktoś pomyślał o zbiórce po pudle Jrue Holidaya. Przypadek? Patrząc na całokształt tego meczu człowiek myśli raczej: rutyna.
Nie będę się już pastwił nad czteroma pudłami 76ers z linii rzutów wolnych w ostatniej minucie, bo to nie miało większego znaczenia. Pokazało natomiast, że tej drużynie brakuje “closera”, kata, gościa na ostatnie akcje, któremu dajesz piłkę z zaufaniem, a on mniej więcej co drugi mecz cię nie zawodzi. Chociażby kogoś takiego jak Terry, który w Mavs jest closerem nr 2. W Szóstkach trudno wskazać kogoś takiego, bo tegoroczny Andre Iguodala na pewno nie nadaje się do roli go-to-guya w crunchtime. Lou Williams jest w stanie zagrać kapitalną czwartą kwartę raz na miesiąc, Holiday ma zbyt gorącą głowę i brak mu doświadczenia. Elton Brand? Teoretycznie najsensowniejsza opcja, ale nie wiedzieć czemu piłka trafia do niego rzadko w takich chwilach. Wiadomo, że na najlepszego strzelca obrona zwraca najwięcej uwagi, a dostarczyć piłkę do silnego skrzydłowego na post up jest trudniej niż po prostu dać ją w rękę Iguodali i niech coś wymyśli. Najczęściej coś niezbyt mądrego. Ale z drugiej strony np. Mavs jakoś potrafią ustawić akcję pod Nowitzkiego.

Naiwnie można napisać, że gdyby tylko w Filadelfii był ktoś potrafiłby wygrać im ok. 50% zaciętych końcówek, to 76ers (obecnie 30-30) byliby daleko przed New York Knicks (30-28) i tuż za Atlanta Hawks (36-24) walcząc o piąte miejsce na Wschodzie. Naiwnie, bo dostajemy przecież coś za coś. Skoro drużyna Douga Collinsa ma 1001 opcji ofensywnych i tym wygrała już niejeden mecz, to nie może mieć jednego “closera”. Skoro potrafią zabiegać rywala, to nie liczmy, że nagle wygrają spokojną koszykówką. Skoro Iguodala po mistrzostwach świata w Turcji przestawił się niemal w całości na all-around gracza drugiego planu i defensywnego stopera niczym Ron Artest, to nie możemy od niego oczekiwać, że będzie Kobem Bryantem (zachowując oczywiście wszystkie proporcje i różnice).
Mimo tego męczącego 2-7 w crunchtime (w który przecież nie wliczają się takie porażki jak z Mavs, bo skończyło się -8) i tak jestem zadowolony z tego co przez ostatnie tygodnie działo się w Pensylwanii. Doskonale pamiętam, że na początku sezonu mieli 3-13 i zastanawiałem się, czy jest dla nich jakakolwiek nadzieja.
Etykiety:
Andre Iguodala,
Dallas Mavericks,
Dirk Nowitzki,
Jason Terry,
koszykówka,
NBA,
Philadelphia 76ers
piątek, 26 listopada 2010
Czy dla 76ers jest nadzieja?
Bilans 3-12 po piętnastu meczach.
Ostatni raz Philadelphia 76ers tak kiepsko sezon NBA rozpoczęli... piętnaście lat temu. Wtedy było jeszcze gorzej, bo trzecie zwycięstwo odnieśli dopiero w szesnastym spotkaniu. Tamten sezon 1995/1996 był drugim najgorszym w historii (po rekordowym dla całej ligi 9-73 w sezonie 1972/1973).
76ers w 1996 roku musieli się zadowolić zaledwie 18 wygranymi na koniec regular season i dostali numer 1 w drafcie. Wybrali oczywiście Allena Iversona i tak zaczęła się jego era w Pensywalnii. Zakończyła się definitywnie latem tego roku. Iverson teraz szaleje w Besiktasie Stambuł (dla mniej zorientowanych - to nie żart), a “Szóstki”? W szkolnej skali ocen w większości zasługują na jedynkę lub dwójkę.
Jeśli szukamy analogii z wydarzeniami sprzed kilkunastu lat, to warto wspomnieć, że rok przed wyborem Iversona 76ers mieli w drafcie numer 3 i tak trafił do nich Jerry Stackhouse. Teraz z numerem 2 wybrali Evana Turnera i wciąż “liczą się” w walce o numer 1 draftu 2011. Jakie są różnice? Stackhouse jako debiutant rzucał niemal 20 punktów na mecz. Turner ponad dwa razy mniej.
Czy jednak to oznacza, że Turner jest złym wyborem? Wśród debiutantów mających lepsze statystyki od niego są Blake Griffin i John Wall, których 76ers nie mogli dostać (bo to “jedynki” draftów 2009 i 2010), a także cztery inne nazwiska: Wesley Johnson, DeMarcus Cousins, Eric Bledsoe i Landry Fields.
Bledsoe to rozgrywający, który z numerem 19 trafił do Los Angeles Clippers, a po urazie Barona Davisa jest zawodnikiem pierwszej piątki. Ale w 76ers dublowałby się z drugoroczniakiem Jrue Holidayem, na którego 76ers mocno stawiają (i który jest jednym z niewielu graczy Szóstek, których można ocenić w miarę pozytywnie). Fields to rzucający obrońca/niski skrzydłowy wybrany przez New York Knicks w drugiej rundzie z numerem 39. Początek sezonu ma nadspodziewanie dobry (średnio prawie 11 punktów na mecz), ale trzeba przyznać, że konkurencja w składzie Knicks na jego pozycji jest praktycznie... żadna. Kontuzjowany Kelenna Azubuike, inny debiutant Andy Rautins, niejaki Bill Walker oraz Roger Mason Jr, który więcej czasu spędza przy rozmowach na temat ewentualnego lokautu (jest w zarządzie stowarzyszenia zawodników) to kwartet rywali Fieldsa do występu w pierwszej piątce Knicks na “dwójce”. Śmiem twierdzić, że Turner poradziłby sobie w takiej sytuacji równie dobrze.
Zostają nam Cousins i Johnson. Ten pierwszy to podkoszowy, niestety częściej występujący jako silny skrzydłowy niż jako center. Gdyby był tym drugim, to 76ers pewnie mogliby skusić się na jego zatrudnienie latem. “Czwórki” nie potrzebowali, bo mają wielomilionowy kontrakt Eltona Branda, który zresztą rozgrywa swój najlepszy sezon w Filadelfii. A Johnson? W zasadzie czemu nie? Jest zdecydowanie bardziej przebojowy niż Turner, lepiej rzuca z dystansu i raczej lepiej radzi sobie z defensywą oraz presją. Minusy? Mniej uniwersalny. Turner może być “jedynką”, “dwójką”, “trójką”, Johnson właściwie tylko tym ostatnim. I najważniejsze - czy Johnson zamiast Turnera tak bardzo zmieniłby obraz 76ers? Zdecydowana odpowiedź brzmi “nie”.
Skoro nie Turner, to kto (co) jest winny degrengoladzie “Szóstek”? Trzy główne przyczyny moim zdaniem:
1. Rozgrywający Jrue Holiday zrobił postęp i być może jest nawet kandydatem do nagrody w tej kategorii, ale na razie nie jest graczem, który może wziąć na barki cały zespół. Prezentuje zbyt duże wahania formy nawet w trakcie jednego spotkania. Potrafi rzucić 10 punktów i rozdać 5 asyst w pierwszej kwarcie, by potem zniknąć do końca meczu. Na tej newralgicznej pozycji potrzebny jest ktoś pewniejszy, ale z drugiej strony - może warto przecierpieć ten sezon, by Holiday tej pewności i równości nabrał z czasem?
2. 76ers nie mają go-to-guya. Andre Iguodala w poprzednich latach był gościem, który brał piłkę w ważnych momentach i trafiał nawet zwycięskie rzuty. W tym sezonie jest inaczej. To dla niego najgorsze rozgrywki od pięciu lat, a na dodatek Andre opuścił pięć spotkań. I co ciekawe - wtedy właśnie 76ers odnieśli dwa z trzech zwycięstw. Nie zmienia to faktu, że w końcówkach meczów koszykarzom z Filadelfii kompletnie brakuje pomysłu, a zawodnikom trzęsą się ręce. Z dwunastu porażek aż osiem to mecze, w których kilka moment przed ostatnim gwizdkiem wynik był jeszcze bliski remisu.
3. Fatalni środkowi. Jeśli w rotacji jest Tony Battie, to czy trzeba jeszcze coś tłumaczyć? Oddanie Samuela Dalemberta do Sacramento Kings dało 76ers Andresa Nocioniego, ale akurat “trójki” to oni niekoniecznie potrzebowali. Za Dalemberta przyszedł też środkowy Spencer Hawes, ale postawę jego, Battiego i (niestety) drugoroczniaka Marreese’a Speightsa najprościej określić jednym zbiorczym słowem “żałość”. Zsumowane średnie statystyki tego tercetu: 40.1 minuty, 13.4 punktu, 10.3 zbiórki. Nic dziwnego, że w akcie desperacji w ostatnim meczu z Toronto Raptors trener Doug Collins wystawił na “piątce” pozyskanego we wrześniu pierwszorocznego silnego skrzydłowego Craiga Brackinsa. A wcześniej próbował też Branda i Dariusa Songaili...
Czy dla 76ers jest nadzieja?
Tak, jeśli:
1. Holiday zacznie grać równiej.
2. Iguodala się obudzi, a po kilkunastu przegranych końcówkach zawodnikom wreszcie przestaną trząść się ręce..
3. Środkowi... po prostu niech nie będą jeszcze gorsi.
Ostatni raz Philadelphia 76ers tak kiepsko sezon NBA rozpoczęli... piętnaście lat temu. Wtedy było jeszcze gorzej, bo trzecie zwycięstwo odnieśli dopiero w szesnastym spotkaniu. Tamten sezon 1995/1996 był drugim najgorszym w historii (po rekordowym dla całej ligi 9-73 w sezonie 1972/1973).
76ers w 1996 roku musieli się zadowolić zaledwie 18 wygranymi na koniec regular season i dostali numer 1 w drafcie. Wybrali oczywiście Allena Iversona i tak zaczęła się jego era w Pensywalnii. Zakończyła się definitywnie latem tego roku. Iverson teraz szaleje w Besiktasie Stambuł (dla mniej zorientowanych - to nie żart), a “Szóstki”? W szkolnej skali ocen w większości zasługują na jedynkę lub dwójkę.
Jeśli szukamy analogii z wydarzeniami sprzed kilkunastu lat, to warto wspomnieć, że rok przed wyborem Iversona 76ers mieli w drafcie numer 3 i tak trafił do nich Jerry Stackhouse. Teraz z numerem 2 wybrali Evana Turnera i wciąż “liczą się” w walce o numer 1 draftu 2011. Jakie są różnice? Stackhouse jako debiutant rzucał niemal 20 punktów na mecz. Turner ponad dwa razy mniej.
Czy jednak to oznacza, że Turner jest złym wyborem? Wśród debiutantów mających lepsze statystyki od niego są Blake Griffin i John Wall, których 76ers nie mogli dostać (bo to “jedynki” draftów 2009 i 2010), a także cztery inne nazwiska: Wesley Johnson, DeMarcus Cousins, Eric Bledsoe i Landry Fields.
Bledsoe to rozgrywający, który z numerem 19 trafił do Los Angeles Clippers, a po urazie Barona Davisa jest zawodnikiem pierwszej piątki. Ale w 76ers dublowałby się z drugoroczniakiem Jrue Holidayem, na którego 76ers mocno stawiają (i który jest jednym z niewielu graczy Szóstek, których można ocenić w miarę pozytywnie). Fields to rzucający obrońca/niski skrzydłowy wybrany przez New York Knicks w drugiej rundzie z numerem 39. Początek sezonu ma nadspodziewanie dobry (średnio prawie 11 punktów na mecz), ale trzeba przyznać, że konkurencja w składzie Knicks na jego pozycji jest praktycznie... żadna. Kontuzjowany Kelenna Azubuike, inny debiutant Andy Rautins, niejaki Bill Walker oraz Roger Mason Jr, który więcej czasu spędza przy rozmowach na temat ewentualnego lokautu (jest w zarządzie stowarzyszenia zawodników) to kwartet rywali Fieldsa do występu w pierwszej piątce Knicks na “dwójce”. Śmiem twierdzić, że Turner poradziłby sobie w takiej sytuacji równie dobrze.
Zostają nam Cousins i Johnson. Ten pierwszy to podkoszowy, niestety częściej występujący jako silny skrzydłowy niż jako center. Gdyby był tym drugim, to 76ers pewnie mogliby skusić się na jego zatrudnienie latem. “Czwórki” nie potrzebowali, bo mają wielomilionowy kontrakt Eltona Branda, który zresztą rozgrywa swój najlepszy sezon w Filadelfii. A Johnson? W zasadzie czemu nie? Jest zdecydowanie bardziej przebojowy niż Turner, lepiej rzuca z dystansu i raczej lepiej radzi sobie z defensywą oraz presją. Minusy? Mniej uniwersalny. Turner może być “jedynką”, “dwójką”, “trójką”, Johnson właściwie tylko tym ostatnim. I najważniejsze - czy Johnson zamiast Turnera tak bardzo zmieniłby obraz 76ers? Zdecydowana odpowiedź brzmi “nie”.
Skoro nie Turner, to kto (co) jest winny degrengoladzie “Szóstek”? Trzy główne przyczyny moim zdaniem:
1. Rozgrywający Jrue Holiday zrobił postęp i być może jest nawet kandydatem do nagrody w tej kategorii, ale na razie nie jest graczem, który może wziąć na barki cały zespół. Prezentuje zbyt duże wahania formy nawet w trakcie jednego spotkania. Potrafi rzucić 10 punktów i rozdać 5 asyst w pierwszej kwarcie, by potem zniknąć do końca meczu. Na tej newralgicznej pozycji potrzebny jest ktoś pewniejszy, ale z drugiej strony - może warto przecierpieć ten sezon, by Holiday tej pewności i równości nabrał z czasem?
2. 76ers nie mają go-to-guya. Andre Iguodala w poprzednich latach był gościem, który brał piłkę w ważnych momentach i trafiał nawet zwycięskie rzuty. W tym sezonie jest inaczej. To dla niego najgorsze rozgrywki od pięciu lat, a na dodatek Andre opuścił pięć spotkań. I co ciekawe - wtedy właśnie 76ers odnieśli dwa z trzech zwycięstw. Nie zmienia to faktu, że w końcówkach meczów koszykarzom z Filadelfii kompletnie brakuje pomysłu, a zawodnikom trzęsą się ręce. Z dwunastu porażek aż osiem to mecze, w których kilka moment przed ostatnim gwizdkiem wynik był jeszcze bliski remisu.
3. Fatalni środkowi. Jeśli w rotacji jest Tony Battie, to czy trzeba jeszcze coś tłumaczyć? Oddanie Samuela Dalemberta do Sacramento Kings dało 76ers Andresa Nocioniego, ale akurat “trójki” to oni niekoniecznie potrzebowali. Za Dalemberta przyszedł też środkowy Spencer Hawes, ale postawę jego, Battiego i (niestety) drugoroczniaka Marreese’a Speightsa najprościej określić jednym zbiorczym słowem “żałość”. Zsumowane średnie statystyki tego tercetu: 40.1 minuty, 13.4 punktu, 10.3 zbiórki. Nic dziwnego, że w akcie desperacji w ostatnim meczu z Toronto Raptors trener Doug Collins wystawił na “piątce” pozyskanego we wrześniu pierwszorocznego silnego skrzydłowego Craiga Brackinsa. A wcześniej próbował też Branda i Dariusa Songaili...
Czy dla 76ers jest nadzieja?
Tak, jeśli:
1. Holiday zacznie grać równiej.
2. Iguodala się obudzi, a po kilkunastu przegranych końcówkach zawodnikom wreszcie przestaną trząść się ręce..
3. Środkowi... po prostu niech nie będą jeszcze gorsi.
Etykiety:
Andre Iguodala,
Evan Turner,
koszykówka,
NBA,
Philadelphia 76ers,
Spencer Hawes
wtorek, 9 lutego 2010
Dlaczego Sixers pokonają Timberwolves?
4-0.
To bilans Philadelphia 76ers i Minnesota Timberwolves w ostatnich dziesięciu dniach. Obie drużyny swoim kibicom (czyli odpowiednio mi i Łukaszowi Ceglińskiemu z Gazety Wyborczej) dostarczają w tym sezonie więcej zmartwień niż radości, ale w tym okresie były najlepsze na Wschodzie i Zachodzie. 76ers pokonali kolejno New Jersey Nets 83:79, Chicago Bulls 106:103, New Orleans Hornets 101:94 i Houston Rockets 102:95. Timberwolves wygrali 111:97 z Los Angeles Clippers, 112:91 New York Knicks, 117:108 Dallas Mavericks i 109:102 Memphis Grizzlies. Terminarz ułożył się tak, że w nocy z wtorku na środę dojdzie w Filadelfii do bezpośredniego starcia Szóstek i Leśnych Wilków. Łukasz w chwili euforii zaproponował przedmeczowe starcie na blogach - dlaczego wygrają 76ers, dlaczego wygrają Timberwolves? Umówiliśmy się na pięć powodów, chociaż mógłbym wymienić pewnie ze sto. Argumenty Łukasza są tutaj, a poniżej moje:
To bilans Philadelphia 76ers i Minnesota Timberwolves w ostatnich dziesięciu dniach. Obie drużyny swoim kibicom (czyli odpowiednio mi i Łukaszowi Ceglińskiemu z Gazety Wyborczej) dostarczają w tym sezonie więcej zmartwień niż radości, ale w tym okresie były najlepsze na Wschodzie i Zachodzie. 76ers pokonali kolejno New Jersey Nets 83:79, Chicago Bulls 106:103, New Orleans Hornets 101:94 i Houston Rockets 102:95. Timberwolves wygrali 111:97 z Los Angeles Clippers, 112:91 New York Knicks, 117:108 Dallas Mavericks i 109:102 Memphis Grizzlies. Terminarz ułożył się tak, że w nocy z wtorku na środę dojdzie w Filadelfii do bezpośredniego starcia Szóstek i Leśnych Wilków. Łukasz w chwili euforii zaproponował przedmeczowe starcie na blogach - dlaczego wygrają 76ers, dlaczego wygrają Timberwolves? Umówiliśmy się na pięć powodów, chociaż mógłbym wymienić pewnie ze sto. Argumenty Łukasza są tutaj, a poniżej moje:

(fot. David Sherman, ESPN.com, to zdjęcie mogłoby zresztą być jednym z argumentów)
1. 76ers są najbardziej wyrównaną drużyną w całej NBA, więc nawet słabszy dzień jednego czy dwóch podstawowych koszykarzy (a drobne problemy zdrowotne ma Lou Williams) bądź ich nieobecność nie są tragedią. Po przyjściu Allena Iversona obawiano się, że zdominuje on zespół, ale nic takiego się nie stało. “Szóstki” jako jedyni mają pięciu graczy (Williams, Iverson, Andre Iguodala, Elton Brand, Thaddeus Young) z przeciętną powyżej 14 punktów na mecz. Tylko jeden koszykarz będący liderem strzeleckim swojej ekipy ma niższą średnią od Iguodali. AI2 zdobywa 17.2 punktu, a gorszy od niego jest Brandon Jennings z Milwaukee Bucks (17.1).
2. Łukasz niepotrzebnie szukał najbardziej nijakiego zespołu ligi, bo miał go pod nosem. Pomylił tylko -polis i skupił się na Indiana-polis zamiast Minnea-polis. Ale tłumaczy go to, że jeszcze wczesnym latem wydawało się, że Timberwolves po kilku nijakich latach będą mieli kogoś, kto zwróci na nich uwagę kibiców - Ricky'ego Rubio. Hiszpan wolał zostać jeszcze ojczyźnie (m.in. dlatego, że w stanie Minnesota jest zbyt zimno), a poza tym nie zdziwię się, jeśli ostatecznie zostanie wymieniony do innego zespołu. Tak czy siak Timberwolves poprzez decyzję Rubio przegrali z 76ers rywalizację o pierwszego w historii NBA gracza z rocznika 1990. Jrue Holiday już w najlepszej lidze świata zagrał.
3. Zespół z Pensylwanii ciągle liczy się w walce o play-offy, Timberwolves mogą marzenia o tej fazie włożyć między bajki. W meczu z Leśnymi Wilkami gracze 76ers będą bardziej zdeterminowani w walce o wygraną. Trzeba także pamiętać, że najsłabszym drużynom NBA nie do końca zależy na dużej ilości zwycięstw, bo im gorszy bilans tym większa szansa na numer 1 w drafcie. Chociaż nie sposób nie zauważyć, że z czterech wyborów w pierwszej szóstce w ostatnich trzech latach tylko Jonny Flynn gra obecnie w Timberwolves. Rubio, Brandon Roy i O.J. Mayo są gdzie indziej, a za nich przyszli Randy Foye i Kevin Love.
4. Kilkanaście dni temu 76ers już raz grali z Timberwolves i mecz skończył się dla nich bardzo boleśnie. Mieli 20 punktów przewagi, a przegrali po dogrywce. Teraz takiego błędu już nie popełnią. Na pewno nie uwierzą w zwycięstwo zbyt wcześnie.
5. Iverson zagra albo i nie. Obojętnie czy AI wróci do składu czy nie, może to wyjść 76ers na dobre. Jeśli pojawi się w składzie, zrobi wszystko by pokazać, że seria wygranych nie oznacza, że zespół lepiej radzi sobie bez niego. Jeśli znowu go zabraknie - koledzy będą chcieli udowodnić, że wręcz przeciwnie :-)
2. Łukasz niepotrzebnie szukał najbardziej nijakiego zespołu ligi, bo miał go pod nosem. Pomylił tylko -polis i skupił się na Indiana-polis zamiast Minnea-polis. Ale tłumaczy go to, że jeszcze wczesnym latem wydawało się, że Timberwolves po kilku nijakich latach będą mieli kogoś, kto zwróci na nich uwagę kibiców - Ricky'ego Rubio. Hiszpan wolał zostać jeszcze ojczyźnie (m.in. dlatego, że w stanie Minnesota jest zbyt zimno), a poza tym nie zdziwię się, jeśli ostatecznie zostanie wymieniony do innego zespołu. Tak czy siak Timberwolves poprzez decyzję Rubio przegrali z 76ers rywalizację o pierwszego w historii NBA gracza z rocznika 1990. Jrue Holiday już w najlepszej lidze świata zagrał.
3. Zespół z Pensylwanii ciągle liczy się w walce o play-offy, Timberwolves mogą marzenia o tej fazie włożyć między bajki. W meczu z Leśnymi Wilkami gracze 76ers będą bardziej zdeterminowani w walce o wygraną. Trzeba także pamiętać, że najsłabszym drużynom NBA nie do końca zależy na dużej ilości zwycięstw, bo im gorszy bilans tym większa szansa na numer 1 w drafcie. Chociaż nie sposób nie zauważyć, że z czterech wyborów w pierwszej szóstce w ostatnich trzech latach tylko Jonny Flynn gra obecnie w Timberwolves. Rubio, Brandon Roy i O.J. Mayo są gdzie indziej, a za nich przyszli Randy Foye i Kevin Love.
4. Kilkanaście dni temu 76ers już raz grali z Timberwolves i mecz skończył się dla nich bardzo boleśnie. Mieli 20 punktów przewagi, a przegrali po dogrywce. Teraz takiego błędu już nie popełnią. Na pewno nie uwierzą w zwycięstwo zbyt wcześnie.
5. Iverson zagra albo i nie. Obojętnie czy AI wróci do składu czy nie, może to wyjść 76ers na dobre. Jeśli pojawi się w składzie, zrobi wszystko by pokazać, że seria wygranych nie oznacza, że zespół lepiej radzi sobie bez niego. Jeśli znowu go zabraknie - koledzy będą chcieli udowodnić, że wręcz przeciwnie :-)
sobota, 19 grudnia 2009
Sixers zdobyli Boston
Udało się i to bez lekko kontuzjowanego Allena Iversona. Philadelphia 76ers pokonali Celtics w Bostonie 98:97. Andre Iguodala pudłował przez 2,5 kwarty, w trzeciej i szczególnie czwartej miał kilka znakomitych zagrań. Ale rządzili dwaj inni panowie:
Marreese Speights w poprzednim meczu z Cleveland Cavaliers wrócił po ponad miesięcznej przerwie i potwierdza znakomitą dyspozycję z początku sezonu. Przeciwko Kawalerzystom miał 14 punktów i 4 zbiórki, teraz 17 punktów oraz 10 zbiórek, w tym 9 i 6 w ostatniej kwarcie. Dla mnie jeden z kandydatów do nagrody Most Improved Player. 7 sekund przed końcem oddał rzut na zwycięstwo nad Kendrickiem Perkinsem, spudłował, ale dobił ten pan:
Elton Brand. Dla 30-latka ten sezon to wzloty i upadki i tym razem był zdecydowanie w górze. 23 punkty to najlepszy wynik w obecnych rozgrywkach. I nie przeszkadzało rozpoczęcie meczu na ławce rezerwowych, na co narzekał wcześniej.
Brawo.
wtorek, 8 grudnia 2009
Iverson wrócił
Wrócił. Allen Iverson ponownie zagrał w koszulce Philadelphia 76ers.

Jeśli ktoś miał wątpliwości czy AI będzie zależało na grze w 76ers, to chyba już nie ma. Debiut był przeciętny (11 punktów, 4/11 z gry, 5 zbiórek i 6 asyst) i przegrany 93:103 z Denver Nuggets, ale kilka wniosków można wyciągnąć.
1. Jego obecność działa bardzo motywująco na kolegów - Andre Iguodala i Samuel Dalembert byli mocno nabuzowani. Sammy po 17 minutach miał już 6 bloków! Iguodala w pierwszej kwarcie 14 punktów.
2. Jego forma fizyczna pozostawia wiele do życzenia i na pewno będzie z tym lepiej. Pytanie brzmi: o ile lepiej i w jakim tempie będą postępy?
3. Bez Lou Williamsa i Maurice'a Speightsa Sixers mają bardzo wąski skład, tym bardziej, że kontuzjowany jest też Jrue Holiday. Sixers stracili prowadzenie i pozwolili Nuggets odskoczyć na przełomie 3. i 4. kwarty, gdy na parkiecie była rezerwowa piątka. Trener Eddie Jordan zdecydowanie szybciej zrobić powrotne zmiany.
4. Jeśli Sixers nie odniosą sukcesu sportowego, to na pewno marketingowy. Fans still love him.
W środę mecz z kolejną byłą drużyną Iversona - Detroit Pistons. Wygrają?

Jeśli ktoś miał wątpliwości czy AI będzie zależało na grze w 76ers, to chyba już nie ma. Debiut był przeciętny (11 punktów, 4/11 z gry, 5 zbiórek i 6 asyst) i przegrany 93:103 z Denver Nuggets, ale kilka wniosków można wyciągnąć.
1. Jego obecność działa bardzo motywująco na kolegów - Andre Iguodala i Samuel Dalembert byli mocno nabuzowani. Sammy po 17 minutach miał już 6 bloków! Iguodala w pierwszej kwarcie 14 punktów.
2. Jego forma fizyczna pozostawia wiele do życzenia i na pewno będzie z tym lepiej. Pytanie brzmi: o ile lepiej i w jakim tempie będą postępy?
3. Bez Lou Williamsa i Maurice'a Speightsa Sixers mają bardzo wąski skład, tym bardziej, że kontuzjowany jest też Jrue Holiday. Sixers stracili prowadzenie i pozwolili Nuggets odskoczyć na przełomie 3. i 4. kwarty, gdy na parkiecie była rezerwowa piątka. Trener Eddie Jordan zdecydowanie szybciej zrobić powrotne zmiany.
4. Jeśli Sixers nie odniosą sukcesu sportowego, to na pewno marketingowy. Fans still love him.
W środę mecz z kolejną byłą drużyną Iversona - Detroit Pistons. Wygrają?
Etykiety:
Allen Iverson,
Andre Iguodala,
koszykówka,
NBA,
Philadelphia 76ers,
Samuel Dalembert
wtorek, 10 listopada 2009
Jacy są Sixers 09/10?
Praktycznie każda osoba interesująca się koszykówką ma swoją ulubioną drużynę NBA. Można nie kibicować nikomu w polskiej lidze, ale na NBA nikt nie pozostaje obojętny. No dobra, przesadziłem, bo sam mam jednego kolegę, który wygibasy zza oceanu ma ogólnie w nosie i właściwie obchodzą go tam tylko Stojakovicie, Pavlovicie i inne -icie z Bałkanów. Uznajmy więc, że 99% kibiców koszykówki ma swój zespół NBA. Mój numer 1 to Philadelphia 76ers., co zresztą wielokrotnie wyrażałem na tym blogu.
Jak można się domyślać (albo i nie) zamiłowanie do 76ers wzięło się od Allena Iversona, ale nie oznacza to, że po jego odejściu porzuciłem Szóstki. W ostatnich play-offach byłem w trudnej sytuacji - z jednej strony moja ekipa, z drugiej Orlando Magic i Polak Marcin Gortat. Mam nadzieję, że już nie będzie takich dylematów :-)

Jacy są Sixers 2009/2010? Teoretycznie personalnie słabsi niż kilka miesięcy temu, bo przecież latem zespół opuścił jeden z liderów, podstawowy rozgrywający Andre Miller, a w jego miejsce nikogo nie pozyskano. Ale w Filadelfii jest grupach młodych rozwijających się z sezonu na sezon graczy, co rodzi nadzieję, że i w tym sezonie będzie play-off. O kim mówię? Przede wszystkim Louis Williams oraz Thaddeus Young, a wygląda na to, że także Marreese Speights i Jason Smith.
Jak można się domyślać (albo i nie) zamiłowanie do 76ers wzięło się od Allena Iversona, ale nie oznacza to, że po jego odejściu porzuciłem Szóstki. W ostatnich play-offach byłem w trudnej sytuacji - z jednej strony moja ekipa, z drugiej Orlando Magic i Polak Marcin Gortat. Mam nadzieję, że już nie będzie takich dylematów :-)

Jacy są Sixers 2009/2010? Teoretycznie personalnie słabsi niż kilka miesięcy temu, bo przecież latem zespół opuścił jeden z liderów, podstawowy rozgrywający Andre Miller, a w jego miejsce nikogo nie pozyskano. Ale w Filadelfii jest grupach młodych rozwijających się z sezonu na sezon graczy, co rodzi nadzieję, że i w tym sezonie będzie play-off. O kim mówię? Przede wszystkim Louis Williams oraz Thaddeus Young, a wygląda na to, że także Marreese Speights i Jason Smith.
Dwaj pierwsi to gracze wyjściowej piątki wraz z Andre Iguodalą, Eltonem Brandem i Samuelem Dalembertem. Trochę się ona zmieniła. Williams, ubiegłoroczny rezerwowy zastąpił Millera, a wracający po kontuzji Brand rzucającego obrońcę Williego Greena - Iguodala z Youngiem przesunęli się z pozycji 3/4 na 2/3. Wspomniany Green i Williams to gracze, których warto porównać. Obaj zaczynali jeszcze w "czasach Iversona". Willie był wtedy kreowany na jego następcą, Lou przesiadywał na ławce rezerwowych i często w ogóle nie wychodził na parkiet. Po odejściu AI obydwaj zaczęli dostawać więcej minut i robić postępy. Green zatrzymał się w rozwoju dwa lata temu, Williams jest coraz lepszy. Z sezonu na sezon ma systematycznie więcej minut, punktów, zbiórek, asyst. Cztery lata temu było to odpowiedno 4.8, 1.9, 0.6, 0.3. Obecnie - 34.4, 15, 4.5 i 4.9. Young, uniwersalny leworęczny skrzydłowy miał świetne poprzednie rozgrywki grając dużo jako "czwórka". Wszystko przez to, że w styczniu zakończył się sezon dla Branda. Teraz Młody Tadeusz nie ma już takiej przewagi szybkości nad bezpośrednimi rywalami i może dlatego jego liczby są nieco mniej okazałe.
Jeśli już wspomniałem Branda, to szczerze przyznaję, że po kontuzji już go skreśliłem i nie bardzo wierzyłem, że wróci na parkiet w dobrej dyspozycji. Cóż, nie gra rewelacyjnie, do najlepszych lat mu brakuje sporo, jest trochę misiowaty, ale ma 10 pkt i 6 zbiórek na mecz. Wystarczy, by zasłużyć na starting five u boku Samuela Dalemberta, który jest klasycznym filadelfijskim środkowym, królem bloków - jak dawniej Dikembe Mutombo i Theo Ratliff.

Co z rezerwami? Znakomity sezon ma drugoroczniak Speights. Już jako debiutant zaskakiwał w pojedynczych meczach i pojedynczymi zagraniami, a teraz gra świetnie na codzień. Ostatniej nocy rzucił 20 punktów Phoenix Suns ogrywając w czwartej kwarcie raz za razem Amare Stoudemire'a. Średnio ma 14.4 punktu i 6.9 zbiórki. Speights radzi sobie mimo, że jego warunki fizyczne i styl gry oparty w dużej mierze na rzutach z półdystansu bardziej przypominają pozycję silnego skrzydłowego, a gra głównie jako środkowy. Rolę zmiennika na pozycji nr 4 pełni bowiem Jason Smith - biały, wysoki, dobrze rzucający z półdystansu i niezły obrońca. Na ławce jest jeszcze miejsce dla wspomnianego Greena, pozyskanego latem króla trójek Jasona Kapono, Rodneya Carneya i dwójki rozgrywających. Carney wrócił po rocznym pobycie w Minnesota Timberwolves, ale dostaje mało minut i mało zaufania od trenera (chociaż akurat przeciwko Suns był w decydujących momentach na boisku). A rezerwowi rozgrywający to największy problem 76ers. Royal Ivey to gracz, który przez 6 sezonów w NBA nie wybił się poza rolę mało istotnego zmiennika i tylko na taką zasługuje niestety. Jrue Holiday to debiutant, jedyny w tegorocznej ekipie z Pensylwanii i przed meczem z Suns powiedziałbym, że pewnie przesiedzi sezon na ławie. Ale niespodziewanie zagrał 15 minut i wypadł przyzwoicie. Zdobył 8 punktów, rozdał kilka asyst. Pokazał, że nie należy go skreślać. Zresztą przecież Lou Williams w pierwszym sezonie był właśnie trzecią, nieużywaną "jedynką".

Last but not least (a wręcz przeciwnie) - czyli Iguodala. W tym sezonie, gdy nie ma Millera jest zdecydowanie najważniejszą opcją w ofensywie 76ers i dowiemy się, czy jest w stanie być franchise playerem. Poprzednie play-offy przeciwko Magic miał bardzo dobre, teraz też nie zawodzi. W ostatnim sezonie zaliczył kilka buzzer-beaterów, teraz też pokazywał, że potrafi być skuteczny w kluczowych chwilach. Poprawił zdobycze punktowe do 20 (z 18.8) i zbiórki do 6.5 (z 5.7). Co ciekawe pogorszyła mu się statystyka asyst, która w jego przypadku jest dość istotna. AI2 (jak go nazywają) ma oczy dookoła głowy, grywa czasami jako point forward, świetnie radzi sobie z podwojeniami i coraz lepiej rzuca z dystansu oraz półdystansu (obecnie ma najlepsze procenty za 2 i za 3 w całej karierze), chociaż nadal wykorzystuje swoją szybkość połączoną z siłą do wbijania się w obronę rywali. A na dodatek jest szalenie efektowny. Jego monster wsady były dwa razy w Top 10 w tym sezonie. Z czym wam się to kojarzy? Mniej nakoksowana wersja LeBrona?:)
Jeśli już wspomniałem Branda, to szczerze przyznaję, że po kontuzji już go skreśliłem i nie bardzo wierzyłem, że wróci na parkiet w dobrej dyspozycji. Cóż, nie gra rewelacyjnie, do najlepszych lat mu brakuje sporo, jest trochę misiowaty, ale ma 10 pkt i 6 zbiórek na mecz. Wystarczy, by zasłużyć na starting five u boku Samuela Dalemberta, który jest klasycznym filadelfijskim środkowym, królem bloków - jak dawniej Dikembe Mutombo i Theo Ratliff.

Co z rezerwami? Znakomity sezon ma drugoroczniak Speights. Już jako debiutant zaskakiwał w pojedynczych meczach i pojedynczymi zagraniami, a teraz gra świetnie na codzień. Ostatniej nocy rzucił 20 punktów Phoenix Suns ogrywając w czwartej kwarcie raz za razem Amare Stoudemire'a. Średnio ma 14.4 punktu i 6.9 zbiórki. Speights radzi sobie mimo, że jego warunki fizyczne i styl gry oparty w dużej mierze na rzutach z półdystansu bardziej przypominają pozycję silnego skrzydłowego, a gra głównie jako środkowy. Rolę zmiennika na pozycji nr 4 pełni bowiem Jason Smith - biały, wysoki, dobrze rzucający z półdystansu i niezły obrońca. Na ławce jest jeszcze miejsce dla wspomnianego Greena, pozyskanego latem króla trójek Jasona Kapono, Rodneya Carneya i dwójki rozgrywających. Carney wrócił po rocznym pobycie w Minnesota Timberwolves, ale dostaje mało minut i mało zaufania od trenera (chociaż akurat przeciwko Suns był w decydujących momentach na boisku). A rezerwowi rozgrywający to największy problem 76ers. Royal Ivey to gracz, który przez 6 sezonów w NBA nie wybił się poza rolę mało istotnego zmiennika i tylko na taką zasługuje niestety. Jrue Holiday to debiutant, jedyny w tegorocznej ekipie z Pensylwanii i przed meczem z Suns powiedziałbym, że pewnie przesiedzi sezon na ławie. Ale niespodziewanie zagrał 15 minut i wypadł przyzwoicie. Zdobył 8 punktów, rozdał kilka asyst. Pokazał, że nie należy go skreślać. Zresztą przecież Lou Williams w pierwszym sezonie był właśnie trzecią, nieużywaną "jedynką".

Last but not least (a wręcz przeciwnie) - czyli Iguodala. W tym sezonie, gdy nie ma Millera jest zdecydowanie najważniejszą opcją w ofensywie 76ers i dowiemy się, czy jest w stanie być franchise playerem. Poprzednie play-offy przeciwko Magic miał bardzo dobre, teraz też nie zawodzi. W ostatnim sezonie zaliczył kilka buzzer-beaterów, teraz też pokazywał, że potrafi być skuteczny w kluczowych chwilach. Poprawił zdobycze punktowe do 20 (z 18.8) i zbiórki do 6.5 (z 5.7). Co ciekawe pogorszyła mu się statystyka asyst, która w jego przypadku jest dość istotna. AI2 (jak go nazywają) ma oczy dookoła głowy, grywa czasami jako point forward, świetnie radzi sobie z podwojeniami i coraz lepiej rzuca z dystansu oraz półdystansu (obecnie ma najlepsze procenty za 2 i za 3 w całej karierze), chociaż nadal wykorzystuje swoją szybkość połączoną z siłą do wbijania się w obronę rywali. A na dodatek jest szalenie efektowny. Jego monster wsady były dwa razy w Top 10 w tym sezonie. Z czym wam się to kojarzy? Mniej nakoksowana wersja LeBrona?:)
Na co stać Sixers? Przy osłabieniach play-offy będą sukcesem, tym bardziej, że kilka ekip na Wschodzie walczących o ósemkę (Pistons, Raptors, Wizards, Bucks) znacznie się wzmocniło. W przeciwieństwie do Szóstek. A może inni ich kibice uważają inaczej?
Subskrybuj:
Posty (Atom)