poniedziałek, 7 marca 2011

Dlaczego LeBron nie będzie MVP 2011?

To będzie idealny wpis dla LeBron-haters. Ale zanim przejdę do sedna, to przyznam się, że napisałem tytuł i naszła mnie refleksja, że pytanie jest w zasadzie żle postawione. Trzeci tytuł MVP dla LeBrona Jamesa wcale nie jest wykluczony. Przecież nie ma żadnego wzoru na zwycięstwo w tym plebiscycie. Nie ma określonej liczby zadań do wykonania, buzzer-beaterów do trafienia, triple-double do osiągnięcia, średniej punktów do wyrobienia. Głosują dziennikarze z całych Stanów i wszystko jest możliwe.

Pytanie powinno brzmieć: dlaczego LeBron James nie powinien dostać nagrody MVP w tym sezonie?

Odpowiem najpierw filmowo:

24 lutego, niecelny rzut na dogrywkę przeciwko Chicago Bulls



27 lutego, zablokowany rzut na zwycięstwo, a potem niecelny rzut na dogrywkę przeciwko New York Knicks.




3 marca, niecelny rzut na dogrywkę przeciwko Orlando Magic



13 lutego przeciwko Boston Celtics, tutaj rzuca Mike Miller, ale LeBron ma wcześniej piłkę i "tchórzy".



Okej, ta ostatnia pojedyncza akcja przeciwko Celtics to być może przesada, ale z drugiej strony - w czwartej kwarcie tego meczu było kilka niezbyt chwalebnych zagrań, które znajdziemy w przygotowanym przez jednego z antyfanów mixie.



Do tej listy dochodzi dzisiejszy mecz z Chicago Bulls (na razie na youtubie jest tylko cały recap, gdy pojawi się sama ostatnia akcja, to podmienię film)



Tak, czekałem na niedzielne spotkanie z Bykami, bo byłem niemal przekonany, że LeBron dopisze w ten wieczór kolejny "highlight". Nie zawiódł. Znowu spudłował rzut na wygraną. ESPN pokazał ciekawą statystykę - LBJ ma skuteczność 1/7 (z dzisiejszym spotkaniem) w końcowych 10 sekundach meczów w rzutach dających prowadzenie/remis. Słabo. Szkoda, że nie mamy podobnych statystyk całej ligi (taki Eddie House mógłby w nich mieć 100% skuteczności). Są co prawda clutch stats, ale dotyczą ostatnich 5 minut.

LeBron ma znowu najlepsze statystyki w lidze np. według popularnego rankingu PER, ale nie jest nawet bezsprzecznym numerem 1 w swojej drużynie (pozdrawia Dwyane Wade, jeśli ktoś nie wie o kogo chodzi). A jego drużyna nie tylko nie jest numerem 1 w lidze. Gra dużo poniżej oczekiwań. Pamiętacie jak Jeff Van Gundy mówił przed sezonem coś o bilansie 82-0? Teraz brzmi jak kiepski żart Kuby Wojewódzkiego. Heat mogą naprawdę mieć dopiero 3. miejsce przed play-off i grać półfinał konferencji z Bulls bez przewagi parkietu. A Bulls mają z nimi komplet trzech zwycięstw w regular season.

Heat z poważniejszymi rywalami po prostu przegrywają raz za razem. I wcale nie jest tak, że im dalej w sezon, tym lepiej, wcale czas im pomaga. Po Nowym Roku grali 13 spotkań z zespołami z dodatnim bilansem. Wygrali tylko 3 - z przetrzebionymi kontuzjami Portland Trail Blazers, z Orlando Magic i z Oklahoma City Thunder, gdy LBJ w końcówce mając wolną pozycję na dystansie wolał oddać do House'a (może powinien tak robić w każdym meczu, bo House przynajmniej trafił). Można stwierdzić, że to dobrze o nim świadczy, że potrafi znależć partnera, że nie jest samolubny. Teoretycznie tak. Tylko czy osoba, która w ostatniej minucie albo pudłuje albo boi się rzucać z czystej pozycji to MVP? Dla mnie to pytanie retoryczne.

Przejrzałem jeszcze raz te filmy. Hmmm, a może kiedyś w głowie trenera Erika Spoelstry urodzi się pomysł, by spróbować dać w takiej sytuacji piłkę Wade'owi? Ot tak po prostu z ciekawości...

Brak komentarzy: