środa, 2 marca 2011

Dzisiaj Wilt Chamberlain zdobył 100 punktów

49 lat temu w NBA doszło do historycznego wydarzenia. 2 marca 1962 roku Wilt Chamberlain zdobył 100 punktów. Ten rekord do dzisiaj nie został pobity. Nic nie ujmując z legendy "Szczudła" warto z tej okazji przypomnieć, że ówczesny koszykarz Philadelphia Warriors trzycyfrową zdobycz zawdzięcza w dużej mierze kolegom. A końcówka meczu była "trochę" kuriozalna.

Richie Guerin z New York Knicks (którzy wtedy przegrali w Filadelfii 169:147) wspomina:

I'm not saying this to take anything away from Wilt. I think Wilt is the best big man to play the game--ever. I am convinced that he can go out there today at 50-some years old and be better than most of the guys starting now. But that game was not played as it should have been played. The second half was a travesty. I don't care what the Philly people say, I'm convinced that during the half they decided to get Wilt 100. He took nearly every shot. In the normal flow, Wilt would have scored 80-85 points which is mind-boggling when you thing about it. I'm sorry, this may be basketball history but I always felt very bad about that game. I got so sick of it that I intentionally fouled out.

Warriors bardzo chcieli, żeby Chamberlain zdobył “setkę” i podawali w każdej akcji piłkę do niego nie zważając na wynik (który nie miał większego znaczenia, bo miejsca przed play-offami i tak byly rozdane). Knicks z kolei nie chcieli być zespołem, ktory pozwolił jednemu zawodnikowi zdobyć 100 punktów i faulowali każdego kto dostał piłkę z wyjątkiem Chamberlaina. Trener Warriors wpuścił na parkiet rezerwowych i zabronił dotykać piłki komukolwiek poza “Szczudłem”. Warriors także faulowali rywali, więc końcówka przeciągała się w nieskończoność.

W ostatniej minucie Chamberlain miał już na koncie 98 punktów i... zablokował się. Dostał piłkę, ale spudłował dwa razy.

Harvey Pollack, szef public relations ówczesnych Philadelphia Warriors (teraz Golden State Warriors, nie mylić z Philadelphia 76ers) opowiada: Here is exactly what happened for the 100th point. Wilt took a shot and missed and missed. It rebounded out to Joe Ruklick. Even this has been disputed, because the NBA said it was Paul Arizin, but I called them and they changed it. Rulick got the ball, passed it to Wilt and Wilt made a layup, not a dunk as some people reported. The ball went through the rim with 46 seconds left, the fans rushed on the court and the game ended there.

New York Times z... 2002 roku:

The crowd of 4,000 in the Hershey Sports Arena had been chanting for Chamberlain to get 100. When he did, the fans erupted. ''I ran to the scorer's table,'' Ruklick said. ''I wanted to make sure they got that assist down. I knew I was going to be part of a once-in-a-lifetime moment.''

Wilt nie był do końca zadowolony ze swojego występu. Uważał, że 63 rzuty to za dużo i zdarzały mu się lepsze mecze.

The 100-point game will never be as important to me as it is to some other people. That's because I'm embarrassed by it. After I got into the 80s, I pushed for 100 and it destroyed the game because I took shots that I normally never would. I was not real fluid. I mean, 63 shots? You take that many shots on the playground and no one ever wants you on their team again. I never considered myself a gunner. I led the league in scoring because I also led them in field goal percentage. I've had many better games than this one, games where I scored 50-60 and shot 75 percent.





Te filmy pokazują jak grał Chamberlain, ale to nie jest fragment rekordowego meczu. Dlaczego? Wilt wyjaśnia:

What I like best about the 100-point game is that there is no videotape or film of it. There is just a scratchy radio tape. The game is shrouded in myth and mystery, and over the years people have been able to embellish it without facts getting in the way. As I've traveled the world, I've probably had 10,000 people tell me that they saw my 100 point game at Madison Square Garden. Well, the game was in Hershey and there were about 4,000 [actually 4,124] there. But that's fine. I have memories of the game and so do they, and over the years the memories get better. It's like your first girlfriend--the picture you have in your head is always better than how she looked in real life.


I jeszcze ciekawostka - Harvey Pollack wyjaśnia skąd wzięło się zdjęcie na początku tego wpisu:

The one famous picture from the game is Wilt in the dressing room holding up a little sign that said, "100." The photographers wanted something special and I just grabbed a piece of paper, wrote 100 on it, Wilt held it up and it went all over the country.

Kawałek papieru. Chociażby to pokazuje, że koszykówka i NBA w porównaniu do obecnej machiny marketingowej były zuuuuupełnie innym światem...

Czy takie 100 punktów w meczu “o nic” jest warte więcej niż chociażby 81 punktów Kobego Bryanta w środku rundy zasadniczej lub 63 punkty Michaela Jordana w play-offach w 1986 roku? Z jednej strony znaczenie spotkania jest zdecydowanie różne. Z drugiej - 100 to wręcz niewyobrażalna liczba. Jeśli teraz na początku kwietnia ktoś zdecydowałby się, by np. wywindować Kevina Duranta, Dwighta Howarda, LeBrona Jamesa do takiego poziomu i podawać im piłkę w każdej akcji, to czy udałoby im się osiągnąć setkę? Wątpię.

6 komentarzy:

mateusz23 pisze...

Moim zdaniem rekordu Wilta nie da się pobić. Warto dodać, że tamtego wieczoru w Hershey Wilt miał z wolnych 28/32 co daje 88%, w całej karierze spudłował 5805 osobitych (najwięcej spudłowanych w historii NBA) przy skuteczności 51%. Taki dzień jak miał Wilt 2 marca 1962 roku zdarza się raz w historii koszykówki.

Enbiej.pl pisze...

przecież Kobe był blisko i odpuścił 4.kwartę z Raptors.a cyknął 81 oczek.

mateusz23 pisze...

Owszem zdobył 81 pkt w meczu z Toronto, to nieprawdopodobny wyczyn, ale taki dzień zdarza się raz w życiu. Ale warto popatrzeć na to.Bryant zagrał w tamtym meczu przez 42 minuty, trafił 21/33 za dwa, 7/13 za trzy i 18/20 z wolnych. Aby zdobyć równą setkę musiałby zagrać pewnie z 46 minut, trafić 24/37 za dwa, 10/15 za trzy i 22/24 z osobistych. Czyli musiałby grać 4 minuty więcej i rzucić w tym czasie 19 pkt. Moim zdaniem nie ma szans.

JW pisze...

Mateusz - generalnie przychylam się do Twojej opinii. Jedyna uwaga to taka, że z relacji wynika, iż Warriors grali na Wilta od połowy czwartej kwarty i końcówka mało przypominała mecz. Naoczni świadkowie mówią, że gdyby dograli spotkanie normalnie do końca to miałby ok. 80 punktów.

A gdyby tak Lakers wtedy przeciwko Raptors też grali wszystkie akcje przez Kobego? Jakkolwiek to dziwnie zabrzmi, to przecież Kobe oddał "tylko" 46 rzutów na 88 drużyny. Są nawet teraz mecze, w których drużyna oddaje ponad 100 rzutów.

Enbiej - Kobe nie odpuścił czwartej kwarty. Zszedł dopiero w ostatniej minucie. Jest nawet taki opis meczu, w którym Phil Jackson przyznaje, że chciał go zdjąć wcześniej, ale asystent powiedział mu: "I don't think you can, he has 77 points"

who? pisze...

63 Michaela Jordana to najlepszy występ ofensywny ever. Przeciw komu? Dennisowi Johnsonowi i McHale (w sezonie 86/87 OBAJ w 1wszej piątce obrońców NBA, w sezonie 85/86 McHale w 1wszej Jojhson w 2giej) a i Bird ułomek nie był i Parish nie był i nawet Ainge był straszny competitor ...a na dodatek jeszcze był Walton, który też był świetnym obrońcą.

A jakie były okoliczności? Był to 2 mecz serii: Jordan w meczu poprzedzającym 63 rzucił Celtom 49 punktów. I McHale powiedział że takie coś nie może już mieć miejsca.

who? pisze...

A skoro już się odezwałem: nigdy tego nikt nie zauważył ale ....

Maravich rzucił kiedyś 68 punktów (Knicksom!) Tu są wszystkie punkty:
http://www.youtube.com/watch?v=2UTust5oFW4

zagadka: ile tych rzutów dzisiaj byłoby trójkami? mi wyszło że z 7...