sobota, 5 marca 2011

Filmowa rywalizacja NBA i Euroligi

Podczas ubiegłorocznych finałów NBA przygotowała serię mini-movies pokazujących mecze od zupełnie innej strony, przedstawiających widowisko sportowe także przed i po. Widz czuje się niczym w trakcie filmu rodem z Hollywood. Pomysł ten powtórzono podczas Weekendu Gwiazd w Los Angeles. Euroliga nie chce być gorsza i także zaproponowała kibicom relacje z meczów zawierające ujęcia zza kulis.

Tyle podobieństw.

A różnice?

NBA (mecz 2. finałów 2010):



Euroliga (mecz Lietuvos Rytas Wilno - Caja Laboral Vitoria o awans do Top 16 2011):



Produkcja Euroligi jest o połowę krótsza, co moim zdaniem daje jej przewagę. Według różnych poradników (np. tego) przeciętny internauta jest w stanie skupić swoją uwagę przez trzy minuty, czasem mówi się o pięciu. Ponad sześć minut mini-movie NBA nawet dla fanatyka jest zbyt dużą dawką. Sam się o tym przekonałem, bo faktycznie około 4.-5. minuty miałem już ochotę przewinąć do końca albo obejrzeć "jednym okiem" otwierając obok inną stronę.

To jedyna różnica (choć bardzo ważna) na korzyść Euroligi. Poza tym NBA bije konkurencję na głowę, co zresztą nie powinno nikogo dziwić. Film zza oceanu zaczyna się od przypomnienia poprzedniego starcia, a póżniej pokazuje nam losy zawodników od treningów przedmeczowych do odjazdu autokaru spod hali. W europejskim zaczynamy od przedstawienia sytuacji i miasta, potem drużyny przyjeżdżają na mecz, a... film urywa się kilka sekund po końcowej syrenie. Nie ma reakcji pomeczowych, ujęć z szatni, konferencji prasowej.

Kolejna kwestia - spiker. W klipie NBA praktycznie go nie ma, w euroligowym jest cały czas. Rozumiem jednak, że NBA wychodzi z założenia, że to klip dla prawdziwych pasjonatów tej ligi, którzy wiedzą o co chodzi i co to za mecz (chociaż i tak jest wprowadzenie z aktualną sytuacją w serii). Z Euroligą nie jest tak łatwo. Oczywiście stawka akurat tych spotkań jest różna, ale myślę, że gdyby zrobić sondę wśród kibiców koszykówki i zadać dwa pytania (o co grali Celtics i Lakers w czerwcu 2010 oraz o co grali Barcelona i Olympiakos w maju 2010, obie pary to finaliści), to w pierwszym przypadku byłoby 100% poprawnych odpowiedzi, w drugim niekoniecznie.

Przedstawienie wydarzeń w trakcie meczu. W NBA mamy akcje w zwolnionym tempie, różne ujęcia kamery, niewidywane podczas relacji w telewizji ujęcia fanów. W Eurolidze tak naprawdę jest to zwykły "recap", skrót meczu przedstawiający to, co się wydarzyło. W tej części brakuje dawkowania emocji, co całkiem nieżle udaje się przez połowę filmu z Wilna.

Doceniam ideę działu marketingu Euroligi, cieszę się, że ktoś sięga po najlepsze wzorce, ale czuję mały niedosyt z powodu zakończenia.

Będzie za to pozytyw na koniec wpisu. Polacy wcale nie są dużo gorsi od Hiszpanów (?) z Euroligi. Asseco Prokom Gdynia też produkuje swoje filmy, które mają nieco inny charakter (bo są skoncentrowane na jednej drużynie), ale również pozwalają nam dostać się za drzwi szatni. Z tegorocznych najbardziej podobał mi się ten z Vitorii, którego niestety nie ma (jeszcze?) na klubowym kanale na youtubie.

P.S.
Zapomniałbym - najważniejszym plusem filmu Euroligi jest David Logan z wielkimi słuchawkami. I niech ktoś jeszcze powie, że zmienił się po zrobieniu kariery w Europie. Oto Logan na początku gry w Turowie Zgorzelec:

Brak komentarzy: