Phil Jackson, trener Los Angeles Lakers, porównał niedawno ofensywę Miami Heat do koszykówki na Xboxie. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to mogę wyjaśnić w kilku zdaniach. Co prawda na Xboxie grałem ostatni raz z dwa lata temu, ale za to zdarza mi się "katować" z kilkoma kolegami Playstation, gdy tylko przyjdzie mi do głowy, by odzyskać swoje długi przegrywając mecze w NBA Live. Taktyka na konsolę jest prosta - przycisk "turbo" i wiooo pod kosz, niewiele podań, chyba, że przez całe boisko do kontry i poza końcówkami krótkie akcje. Dla bardziej zaawansowanych pick'n'rolle. Cokolwiek bardziej skomplikowanego nie przynosi na dłuższą metę pozytywnych efektów.

To spotkanie naprawdę mogło zrobić duże wrażenie. Heat niedawno przegrali 30-ma w San Antonio, ale Spurs mieli wtedy anormalny dzień na dystansie. Pamiętamy przecież te 8 trójek w pierwszej kwarcie. Heat teraz wygrali taką samą różnicą bez żadnych tak nadzwyczajnych wydarzeń. Chyba, że za takowe uznamy 30 "oczek" Bosha, z czego chyba połowę zdobył przeciwko Mattowi Bonnerowi. Obrona Heat też nie wyglądała na coś, czego nie są w stanie powtórzyć. Umiejętne podwajanie Manu Ginobiliego i Tony'ego Parkera w ich ulubionych akcjach z zasłoną to coś teoretycznie tak oczywistego w taktyce przeciwko Spurs, ale z drugiej strony niewielu się to udaje. Inna sprawa, że Spurs są w stanie zagrać o klasę lepiej, a tego dnia byli po prostu kiepscy. I chyba gorsi o więcej niż klasę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz