Oglądając takie mecze jak ten człowiek ma wrażenie, że to oczywista oczywistość. Jeśli masz w zespole dwóch z trzech najlepszych koszykarzy świata i jednego z pięciu najlepszych podkoszowych, to bez problemu lejesz najlepszą (nie licząc siebie) drużynę NBA 30-ma punktami.
Phil Jackson, trener Los Angeles Lakers, porównał niedawno ofensywę Miami Heat do koszykówki na Xboxie. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to mogę wyjaśnić w kilku zdaniach. Co prawda na Xboxie grałem ostatni raz z dwa lata temu, ale za to zdarza mi się "katować" z kilkoma kolegami Playstation, gdy tylko przyjdzie mi do głowy, by odzyskać swoje długi przegrywając mecze w NBA Live. Taktyka na konsolę jest prosta - przycisk "turbo" i wiooo pod kosz, niewiele podań, chyba, że przez całe boisko do kontry i poza końcówkami krótkie akcje. Dla bardziej zaawansowanych pick'n'rolle. Cokolwiek bardziej skomplikowanego nie przynosi na dłuższą metę pozytywnych efektów.
Heat zdecydowanie nie grali w ten sposób przeciwko San Antonio Spurs. Trener Erik Spoelstra najwyrażniej zostawił Xboxa swoim dzieciom, a sam postanowił trochę pomyśleć. Ten sukces Miami zawdzięcza głównie obronie (tylko 80 punktów Spurs), ale nie sposób nie docenić ich ataku. Chris Bosh znowu był dokarmiany na post-upie i półdystansie tak, jak lubi i po cichu zdobył 30 punktów. Po cichu, bo gdyby nie wszechobecne statystyki to w życiu nie uwierzyłbym, że rzucił aż tyle. LeBron James podobnie jak w meczu z Los Angeles Lakers był Robinem dla Batmana Dwyane'a Wade'a. Wiemy, że tak samo jak Michael Jordan nie osiągnąłby sześćiu mistrzostw bez Scottiego Pippena, tak Pippen nie osiągnąłby tego bez Jordana. Dlatego nie należy popadać w skrajność i stawiać krzyżyk na LeBronie. Nie wtedy, kiedy robi jako w zasadzie trzecia opcja w ofensywie 21-6-8. Może po prostu przyzwyczajmy się do tego, że James będzie w tej ekipie numerem 2 (w ostateczności 1 i pół) i niech on sam się do tego przyzwyczai z korzyścią dla drużyny. Oby tylko elektorzy w głosowaniu na MVP nie sprawili nam psikusa.
To spotkanie naprawdę mogło zrobić duże wrażenie. Heat niedawno przegrali 30-ma w San Antonio, ale Spurs mieli wtedy anormalny dzień na dystansie. Pamiętamy przecież te 8 trójek w pierwszej kwarcie. Heat teraz wygrali taką samą różnicą bez żadnych tak nadzwyczajnych wydarzeń. Chyba, że za takowe uznamy 30 "oczek" Bosha, z czego chyba połowę zdobył przeciwko Mattowi Bonnerowi. Obrona Heat też nie wyglądała na coś, czego nie są w stanie powtórzyć. Umiejętne podwajanie Manu Ginobiliego i Tony'ego Parkera w ich ulubionych akcjach z zasłoną to coś teoretycznie tak oczywistego w taktyce przeciwko Spurs, ale z drugiej strony niewielu się to udaje. Inna sprawa, że Spurs są w stanie zagrać o klasę lepiej, a tego dnia byli po prostu kiepscy. I chyba gorsi o więcej niż klasę.
Teraz już wiemy, co powinien robić LeBron w końcówkach spotkań. Stawiać zasłony - napisał J.A. Adande z ESPN na swoim Twitterze po meczu Miami Heat z Los Angeles Lakers.
Heat wygrywając 94:88 przerwali serie pięciu swoich porażek i ośmiu wygranych Lakers. Czemu i komu zawdzięczają swoją metamorfozę po fatalnych porażkach z New York Knicks, Orlando Magic, San Antonio Spurs, Chicago Bulls i Portland Trail Blazers? Złośliwym żartem można stwierdzić, że tym razem po prostu nie wypracowali sobie we wczesnej fazie meczu kilkunastopunktowej przewagi, którą mogliby potem stracić.
A już zupełnie poważnie to niech was nie zmyli play-by-play i bardzo ważne punkty LeBrona Jamesa w meczu przy remisie 88:88. To "tylko" wsad z kontry po przechwycie i podaniu Dwyane'a Wade'a. Trener Erik Spoelstra przemyślał ostatnie kilka przegranych końcówek i zabrał główną rolę LeBronowi dając ją Wade'owi. I to mimo np. buzzer-beaterów LeBrona na koniec drugiej i trzeciej kwarty. W ostatnich pięciu minutach ani razu LBJ nie był gościem z piłką w rękach rozprowadzającym akcję. Oczywiście nie oznacza to, że w ogóle do niego nie trafiała. Ale chyba nawet sam James stwierdził, że może lepiej zaufać komuś innemu, bo w jednej z ostatnich akcji po zbiórce w obronie już wyprowadzał atak, już był jedną nogą pod drugim koszem, gdy dogoniła go myśl "hej, tym razem to miał być mecz Wade'a". I oddał pokornie piłkę. W ostatniej minucie przy wyniku 90:88 Wade dostał zasłonę od LeBrona, oszukał Kobego Bryanta idąc w drugą stronę i wykonał najważniejsze trafienie wieczoru.
Wade potem wkozłował piłkę w aut, ale Lakers nie mogli już odrobić strat, bo Kobe Bryant był w "killing mode" tylko przez pierwsze cztery minuty spotkania (10 pkt, 4/4 z gry) i minutę w czwartej kwarcie, gdzie trafił dwie niesamowite "trójki" doprowadzając do remisu. Wcześniej i póżniej miał skuteczność 2/15 z gry.
Heat dużo zawdzięczają wsparciu zawodników drugiego i trzeciego planu. Ich ławka wygrała z ławką Lakers 22:16, co w tym przypadku jest wielkim wynikiem. Mike Miller miał swoje kilka minut w drugiej kwarcie, gdy rzucił 11 punktów. Żydrunas Ilgauskas zaliczył dwie dobitki, Mario Chalmers trafił trzy trójki w pierwszej części, a Mike Bibby dwie w czwartej. Szkoda, że nie prawie ma już miejsca w rotacji (31 minut w sumie w ostatnich pięciu meczach) dla Jamesa Jonesa, ale jeśli Miller będzie grał tak jak przeciwko Lakers, to JJ chyba może spokojnie siedzieć na ławce rezerwowych. Tyle tylko, że Miller gra tak rzadko. Z drugiej strony - gdzieś wypadałoby jeszcze "upchnąć" Eddiego House'a. Wychodzi na to, że Heat mają problem bogactwa.
Wade miał znakomitą końcówkę (wliczając w to obronę na Bryancie), LBJ mimo odsunięcia na bok w czwartej kwarcie i mimo drapieżnego Rona Artesta uzbierał niemal triple-double (19-8-9), ale królem wielkiej trójki był Chris Bosh. Narzekania jednak się opłacają. Bosh mówił ostatnio, że rzadko dostaje piłkę na post-upie i tym razem dostawał aż za często. W jednej z akcji "zawiesił się" na kilka sekund, jakby nie wiedząc, co się w takiej sytuacji robi. Nie ma co się dziwić, ostatnimi czasy jego gra to głównie jumpery z półdystansu. Teraz koledzy dokarmiali go aż miło. Efekt - 24 punkty, 9 zbiórek i wygrana. Z takim Boshem nie jestem przekonany, czy w postaci Paua Gasola Lakers mają w tej parze przewagę na czwórce.
Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że Heat mają nadal fatalny bilans z czołówką ligi, ale 2-0 z Lakers. I jeśli te drużyny spotkają się w finale (to dla wielu osób nadal najbardziej prawdopodobny scenariusz) to Phil Jackson będzie miał o czym myśleć.
To będzie idealny wpis dla LeBron-haters. Ale zanim przejdę do sedna, to przyznam się, że napisałem tytuł i naszła mnie refleksja, że pytanie jest w zasadzie żle postawione. Trzeci tytuł MVP dla LeBrona Jamesa wcale nie jest wykluczony. Przecież nie ma żadnego wzoru na zwycięstwo w tym plebiscycie. Nie ma określonej liczby zadań do wykonania, buzzer-beaterów do trafienia, triple-double do osiągnięcia, średniej punktów do wyrobienia. Głosują dziennikarze z całych Stanów i wszystko jest możliwe.
Pytanie powinno brzmieć: dlaczego LeBron James nie powinien dostać nagrody MVP w tym sezonie?
13 lutego przeciwko Boston Celtics, tutaj rzuca Mike Miller, ale LeBron ma wcześniej piłkę i "tchórzy".
Okej, ta ostatnia pojedyncza akcja przeciwko Celtics to być może przesada, ale z drugiej strony - w czwartej kwarcie tego meczu było kilka niezbyt chwalebnych zagrań, które znajdziemy w przygotowanym przez jednego z antyfanów mixie.
Do tej listy dochodzi dzisiejszy mecz z Chicago Bulls (na razie na youtubie jest tylko cały recap, gdy pojawi się sama ostatnia akcja, to podmienię film)
Tak, czekałem na niedzielne spotkanie z Bykami, bo byłem niemal przekonany, że LeBron dopisze w ten wieczór kolejny "highlight". Nie zawiódł. Znowu spudłował rzut na wygraną. ESPN pokazał ciekawą statystykę - LBJ ma skuteczność 1/7 (z dzisiejszym spotkaniem) w końcowych 10 sekundach meczów w rzutach dających prowadzenie/remis. Słabo. Szkoda, że nie mamy podobnych statystyk całej ligi (taki Eddie House mógłby w nich mieć 100% skuteczności). Są co prawda clutch stats, ale dotyczą ostatnich 5 minut.
LeBron ma znowu najlepsze statystyki w lidze np. według popularnego rankingu PER, ale nie jest nawet bezsprzecznym numerem 1 w swojej drużynie (pozdrawia Dwyane Wade, jeśli ktoś nie wie o kogo chodzi). A jego drużyna nie tylko nie jest numerem 1 w lidze. Gra dużo poniżej oczekiwań. Pamiętacie jak Jeff Van Gundy mówił przed sezonem coś o bilansie 82-0? Teraz brzmi jak kiepski żart Kuby Wojewódzkiego. Heat mogą naprawdę mieć dopiero 3. miejsce przed play-off i grać półfinał konferencji z Bulls bez przewagi parkietu. A Bulls mają z nimi komplet trzech zwycięstw w regular season.
Heat z poważniejszymi rywalami po prostu przegrywają raz za razem. I wcale nie jest tak, że im dalej w sezon, tym lepiej, wcale czas im pomaga. Po Nowym Roku grali 13 spotkań z zespołami z dodatnim bilansem. Wygrali tylko 3 - z przetrzebionymi kontuzjami Portland Trail Blazers, z Orlando Magic i z Oklahoma City Thunder, gdy LBJ w końcówce mając wolną pozycję na dystansie wolał oddać do House'a (może powinien tak robić w każdym meczu, bo House przynajmniej trafił). Można stwierdzić, że to dobrze o nim świadczy, że potrafi znależć partnera, że nie jest samolubny. Teoretycznie tak. Tylko czy osoba, która w ostatniej minucie albo pudłuje albo boi się rzucać z czystej pozycji to MVP? Dla mnie to pytanie retoryczne.
Przejrzałem jeszcze raz te filmy. Hmmm, a może kiedyś w głowie trenera Erika Spoelstry urodzi się pomysł, by spróbować dać w takiej sytuacji piłkę Wade'owi? Ot tak po prostu z ciekawości...