Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ricky Rubio. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ricky Rubio. Pokaż wszystkie posty
sobota, 3 września 2011
Litwa 2011: Dzień IV w 24 sekundy
1. Nie będę ukrywał: odwiedziliśmy wczoraj w nocy klub zwany Tuborg Rezidencije. Niby zwykłe disco, a na scenie oferowało atrakcje, o których lepiej nie pisać wprost. Ujawnię tylko, że pojawiła się... bita śmietana.
2. Na "naszej" imprezie były także cheerleaderki. Koszykarzy zabrakło, co nie znaczy, że wszyscy spali. Oczywiście nasi nie balowali, ale np. Portugalczyków można było spotkać na party dla wolontariuszy. Miguel Miranda ponoć stwierdził wprost: jestem tak stary, że to dla mnie ostatni EuroBasket, więc mam w nosie trenera.
3. Nie tylko Portugalczycy już mają "w nosie" ten turniej. Na treningu Brytyjczyków pojawił się tylko Joel Freeland z asystentem trenerem i ćwiczył manewry podkoszowe.
4. Próbowaliśmy z red. Ceglińskim z Rzeczpospolitej dopaść Hiszpanów w hotelu. Niestety bez sukcesu. Taki Ricky Rubio według oficera prasowego miał rzekomo gdzieś się bardzo spieszyć, a po minucie wyszedł... na spacer.
5. Z Łukaszem Koszarkiem łatwiej było się dogadać, mimo że nasz oficer prasowy próbował zgrywać równie wielkiego ważniaka, co hiszpański.
6. Udało mi się kątem oka podejrzeć rozmiary pokojów w hotelu, w którym śpią reprezentacje. Obserwacje potwierdzają wcześniejsze informacje z drugiej ręki. Nie są to luksusy, wręcz przeciwnie.
7. Największą atrakcją dnia przerwy był festynojarmark zorganizowany z okazji Dni Poniewieża w parku ze stawem. Przypominał polskie odpowiedniki: stoiska głównie z bardzo ładnymi i nikomu niepotrzebnymi wyrobami, lokalnymi potrawami i tłustym jedzeniem takim jak to:
8. Nie zabrakło także występów artystycznych:
9. Na jarmarku można było spotkać przedstawicieli kilku ekip technicznych i oczywiście Ricky'ego Rubio na swoim niezwykle ważnym spacerze. No i Garego Kasparowa.
10. Podpytałem miejscowych, co mówił Tomas Pacesas komentując mecz Polska - Litwa. Stwierdził m.in., że nie należy się za bardzo cieszyć, bo Litwa na razie grała z najsłabszymi drużynami. Ogólnie wypadł średnio, lepsze recenzje zebrał kontuzjowany Linas Kleiza, który komentował spotkanie Litwa - Turcja.
11. Reporterką z Poniewieża w litewskiej telewizji jest kobieta kompletnie nieznająca się na sporcie, która zadaje zawodnikom dziwne, oderwane od rzeczywistości pytania. Zawodnicy się denerwują i odpowiadają równie bezsensownie. Mantas Kalnietis na pytanie, jaki będzie pierwszy dzień EuroBasketu stwierdził: środa.
12. Saras Jasikevicius nie lubi z kolei pytań o atmosferę w drużynie. Mówi, że na każdych mistrzostwach w litewskiej kadrze jest dobra atmosfera i nie należy o tym gadać, tylko grać w koszykówkę.
13. Dwa lata temu Macedonia przegrała z Grecją 54:86. Teraz na Litwie wygrała z nią 72:58. Dwa lata temu Polska przegrała z Turcją 69:87. Teraz na Litwie...
14. Z Twittera kolegi z Litwy: "About 200 Macedonian fans chanting: 'MA-KE-DO-NIJA, MA-KE-DO-NIJA, MA-KE-DO-NIJA!' as Macedinia is leading by 17 points against Greece." Widziałem w telewizji, fajnie byłoby coś podobnego (po zmianie nazw państw) zobaczyć jutro.
15. Żeby nie było, że tylko wymagamy od zawodników, a sami nic nie dajemy: cały dzień próbujemy zaklinać rzeczywistość rozmawiając jakbyśmy we wtorek przenosili się do Wilna. Już zastanawiamy się, gdzie znaleźć tani nocleg, czy zrobić pranie w Poniewieżu czy w Wilnie, przenosimy termin zakupu pamiątek na póżniej... Moja konkubina skomentowała to wszystko: "Naiwniak z ciebie".
16. Oglądając Dontaye Drapera w reprezentacji Chorwacji czuję, że niedługo pęknie kolejna bariera i zobaczymy czarnego Serba lub czarnego Litwina. Może bwin (lub inny bukmacher) powinien wprowadzić takie zakłady? Który kraj się pierwszy złamie?
17. Był Yeah Seek A We Choose i Now It's Key, dzisiaj spotkałem plakat: Key Real And Co.
18. Mówią tu, że wczoraj odbył się mecz piłki nożnej Litwa - Liechtenstein. Wynik 0:0.
19. Tomas Van Den Spiegel na Twitterze stwierdził, że po wczorajszym zakończeniu kariery przez Rasho Nesterovicia zostało tylko dwóch środkowych grających sky hooki: on i Robertas Javtokas.
20. Porównałem sobie bilans grup eliminacyjnych z ubiegłego roku na tym turnieju po trzech kolejkach. Grupa A (Włochy, Izrael, Czarnogóra, Łotwa, Finlandia): 3-12. Grupa B (Wielka Brytania, Macedonia, Ukraina, Bośnia): 4-8. Grupa C (Polska, Gruzja, Belgia, Bułgaria, Portugalia): 3-12. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że w grupie B grały Węgry (które jako jedyne nie dostały się na EuroBasket), to i tak stoi ona najlepiej.
21. Po trzech dniach najwyżej z Polaków w jakimkolwiek rankingu statystycznym jest Thomas Kelati - 92% (12/13) z linii rzutów wolnych.
22. Złapałem się za głowę przy rankingach drużynowych: mamy 28% za 3, a Turcja jest drużyną, która pozwala rywalom na zaledwie 23% skuteczności.
23. Raport zdrowotny grupy A: Marijonas Petravicius najprawdopodobniej nie zagra już w tym turnieju. Kerem Tunceri nie trenował w dniu wolnym. Łukasz Wiśniewski będzie w składzie Polaków na kolejne spotkanie.
24. Wiśniewski szybko odzyskał formę. Na porannym treningu wygrał konkurs rzutów z połowy boiska zgarniając 500 złotych.
wtorek, 15 czerwca 2010
Finał NBA jak finał ACB - tego chcę!
Jestem świeżo po zakończeniu "lektury" trzeciego meczu finału hiszpańskiej ACB. Caja Laboral Vitoria przy stanie 2-0 dla siebie grała na własnym parkiecie z Regal FC Barcelona.
Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że emocje ostatnich minut lokują ten mecz w Top 5 obecnego sezonu biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki na świecie. Może Top 3? A właściwie dlaczego nie numer 1? Genialne akcje, niesamowite zwroty sytuacji, a wszystko to przy defensywie obu ekip na najwyższym poziomie. Klasa.
Oby szósty mecz finału NBA Los Angeles Lakers - Boston Celtics (który już za niespełna 5 godzin) był równie ciekawy.
A co się działo w Vitorii?
Minuta do końca czwartej kwarty. Ostatnia sekunda akcji Caja Laboral. Piłka do rogu do Paua Ribasa i ten trafia za 3 punkty. 66-61
W odpowiedzi Ribas oddaje jednak rywalom to, co im zabrał. Fauluje Juana Carlosa Navarro przy rzucie z dystansu, a na dodatek snajper Barcelony trafia tę trójkę. Na szczęście dla gospodarzy myli się na linii. 66-64.
Caja ma akcję, ale pudłują Marcelinho Huertas oraz dobijający Lior Eliyahu. Ricky Rubio zbiera piłkę, wyprowadza błyskawiczną kontrę i znajduje znakomitym podaniem Terence'a Morrisa. Wsad Amerykanina 30 sekund przed końcem czwartej kwarty. 66-66.
Huertas rozgrywa długą akcję i wydaje się, że nie zdoła oddać rzutu w czasie, ale znajduje pod koszem Eliyahu. Izraelczyk rzuca i chyba nic nie przeszkodzi mu w zdobyciu zwycięskich punktów. Ale nagle znikąd pojawia się ręka Morrisa, który blokuje rzut przeciwnika. Rubio próbuje jeszcze przez całe boisko, ale nie trafia. Dogrywka.
W dogrywce najpierw Caja zdobywa cztery punkty, ale potem Barcelona doprowadza do remisu 70:70. Kolejne pięć punktów rzuca Rubio odważną penetracją i trójką z rogu. 70:75 dla Barcelony.
Gospodarze nie poddają się. Najpierw trójka Mirzy Teletovicia (73:75). W odpowiedzi trafia Erazem Lorbek (73:77). Teletović wykorzystuje jeden z dwóch wolnych, a potem po pudle Lorbeka szuka miejsca do oddania rzutu z dystansu. Nie udaje się, więc tylko zmniejsza straty akcją pod kosz. 9 sekund do końca dogrywki i 76:77.
Koszykarze z Vitorii faulują Gianlukę Basilego. Włoch wykorzystuje zaledwie jedną próbę. 76:78.
Piłkę zbiera Fernando San Emeterio i ma 7 sekund, by doprowadzić do drugiej dogrywki. Hiszpan zatrzymuje się na sekundę (lub nawet jej ułamek) 7 metrów od kosza, jakby chciał rzucić za 3 punkty. Do bloku skacze Basile. Ale nie! San Emeterio popisowo zwodzi rywala wjeżdża pod kosz, mija blok i trafia z prawej strony. Z faulem! Za chwilę trafia rzut wolny i Caja Laboral zwycięża 79:78 zdobywając mistrzostwo.
A Barca miała jeszcze pół sekundy w ostatniej akcji i rzut Basilego przez całe boisko niemal wpadł do kosza...
sobota, 29 maja 2010
Ricky vs. Milos
Napisałem poniższą notkę niemal w całości już jakieś dwa tygodnie temu, ale dopiero teraz dokończyłem. Było już tak pół żartem, pół serio o Rickym Rubio. Teraz na poważnie.
Omawiany w tekście o Brygadzie RR Rajon Rondo to dla Rubio oczywiście zbyt wysoka (na razie?) półka, ale na razie cudowne dziecko hiszpańskiej koszykówki ma innego rywala. To (kolejne) cudowne dziecko serbskiej koszykówki, czyli Milos Teodosić. Trzy lata starszy od koszykarza Barcelony, ale jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nieco mniej doświadczony na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Początek XXI wieku w europejskim baskecie należał do Sarunasa Jasikeviciusa i Theodorosa Papaloukasa. Ich wspólny dorobek to dwa mistrzostwa Europy w latach 2003-2005, wicemistrzostwo świata 2006, a przede wszystkim sześć zwycięstw w Eurolidze w latach 2003-2009. W tym okresie jest dziura tylko w 2007 roku, gdy Jasikevicius dogorywał w NBA, a Papaloukas rozegrał w finale świetne spotkanie (23 punkty i 8 asyst), ale CSKA Moskwa przegrało 91:93 z Panathinaikosem Ateny. Okej, możemy to wybaczyć. Nagród typu MVP Final Four Euroligi czy EuroBasketu nie będę wymieniał, ale też było ich trochę. Oczywiście Theo i Saras nie zdominowali rozgrywek indywidualnie aż tak bardzo, ale byli championship factors. I to "nieco" więcej znaczącymi w swoich zespołach niż Robert Horry w NBA zdobywając swoje siedem tytułów (narażam się komuś tym stwierdzeniem?).
W tym roku na tronie nie było już Sarasa, którego Panatha odpadła dużo wcześniej m.in. po starciach z Barcą Ricky'ego. Nie było też Theo, który w zespole przegranego finalisty pełnił mniej ważną rolę niż jakiś nieogolony chłoptaś z Serbii. I ten właśnie Teodosić spotkał się z Rubio w finale wielkiej imprezy po raz drugi w ciągu niespełna roku. I znowu przegrał. We wrześniu w Polsce Hiszpanie pokonali Serbię, teraz Barcelona ograła Olympiacos Pireus. Zaryzykuję tezę, że gdyby Ricky i Milos nie zdecydowali się na przenosiny do NBA, to mogą pozostać na europejskim topie przez najbliższych kilka lat, niczym Saras i Theo. Tyle tylko, że to "gdyby" jest palcem na wodzie pisane, bo prawdopodobieństwo, że za dwa lata będą jeszcze w Eurolidze jest moim zdaniem bliskie zeru. Co nie przeszkadza w ciągłym porównywaniu dwóch najlepszych młodych rozgrywającym na naszym kontynencie (może należałoby usunąć ten drugi przymiotnik?). Statystyki na bok, rozbierzmy ich na czynniki pierwsze. 20 kategorii, krótka ocena w skali 1-5 i podsumowanie.
Rzut z dystansu/półdystansu ze stabilnej pozycji
Rubio - 4. Być może za dużo, ale facet naprawdę trafia coraz częściej. Tyle tylko, że nie rzuca i potrzebuje.
Teodosić - 5. Daj mu pół metra miejsca, a się nie pomyli.
Rzut z dystansu/półdystansu po dryblingu
Rubio - 2. Jeśli zdarzały mu się pojedyncze akcje, w których próbował np. po crossoverze rzucić, to najczęściej nieskutecznie.
Teodosić - 5. W ćwierćfinałowej serii z Prokomem było mnóstwo takich akcji.
Rzut z dystansu/półdystansu po zasłonie
Rubio - 2. Trudno ocenić, nie przypominam sobie takiego zagrania u niego
Teodosić - 5. Półfinał EuroBasketu - tyle na ten temat.
Panowanie nad piłką
Rubio – 5. Praktycznie nie zdarzają mu się straty zdarzające ze złego ballhandlingu.
Teodosić – 5. Patrz wyżej.
Court vision (czyli ile widzą jego oczy)
Rubio – 5. Jego umiejętność dostrzeżenia wolnego partnera w drugim końcu boiska jest chyba na najwyższym poziomie w Europie. Nie potrafię wymienić gracza lepszego w tym elemencie.
Teodosić – 3. Przyzwoity przegląd pola, jak na rozgrywającego, ale bez błysku.
Współpraca z obwodowymi
Rubio - 4. Bardzo szybko dogadał się z Juanem Carlosem Navarro, który nieprzypadkowo grając mniej minut oddał sporo więcej rzutów z dystansu - miał dzięki Ricky'emu więcej pozycji.
Teodosić - 4. Tutaj plus za umiejętność "dogadania" się na parkiecie z Theo Papaloukasem, który też jest zawodnikiem potrzebującym piłki w rękach.
Współpraca z wysokimi
Rubio - 5. Pick'n'rolle z Franem Vazquezem to od kilku miesięcy firmowe zagranie Barcelony. Nikt tak nie umie "dokarmiać" podkoszowych jak Rubio.
Teodosić - 4. Nie tak efektowna jak Ricky'ego, ale co pokazał chociażby EuroBasket, też umie dostarczyć piłkę wysokim.
Obrona 1 na 1
Rubio - 4. Bardzo rzadko pozwala się mijać, świetna defensywa na nogach.
Teodosić - 3. Przyzwoity defensor, ale zdecydowanie częściej niż Hiszpan pozwala się ogrywać 1 na 1. Element do poprawy.
Obrona zespołowa
Rubio - 4. Nadzwyczaj dobra jak na tak młodego gracza.
Teodosić - 4. Bez większych zastrzeżeń.
Gra w ataku 1 na 1
Rubio - 4. Mimo, że rywale często dają mu trochę wolnego, bo kiepsko rzuca, to łatwo mija przeciwnika stwarzając dzięki temu przewagę w strefie podkoszowej.
Teodosić - 5. Mało kto w Europie potrafi tak "skręcić" obrońcę jak on.
Wykańczanie akcji w tłoku
Rubio - 4. Umie "wkręcić się" pod wysokich, ale często zdarzają mu się też proste pudła spod dechy.
Teodosić - 3. To zawodnik preferujący grę na dystansie/półdystansie, więc siłą rzeczy rzadziej po penetracji musi wykończyć akcję w trumnie i może dlatego ma z tym problem?
Clutch time (czyli jak gra w końcówce)
Rubio - 5. 5/5 za 3 w tym sezonie z Caja Laboral, świetny mecz nr 4 w ćwierćfinale Realem, kluczowe akcje w półfinale z CSKA. W meczach na styku bardzo rzadko drży mu ręka.
Teodosić - 5. Miałem wątpliwości po finale z Barcą, ale przypomniałem sobie z drugiej strony półfinał EuroBasketu, który Teodosić wygrał praktycznie sam.
Stabilność formy
Rubio - 3. Raz na pięć spotkań trafia mu się strzelecki supermecz, po czym usuwa się w cień i przez kilka spotkań ma po 3-5 punktów.
Teodosić - 4. Im bliżej końca sezonu tym zdecydowanie rzadziej zdarzały mu się słabsze występy.
Zbiórki
Rubio - 3. Mało istotny element dla rozgrywającego, bo większość piłek wpadających w ich ręce to zasługa zastawiających wysokich. Posłużmy się zwykłą statystyką - Rubio średnio 2.9 w 21 minut.
Teodosić - 2. Jego rywal średnio 2.5 w 30 minut.
Pewność w grze/unikanie strat
Rubio - 2. Szukanie szalonych podań kończy się co trzy-cztery akcje stratą.
Teodosić - 4. Mniej fantazji i szalonych zagrań w grze.
Efektowność
Rubio - 5. Mistrz no-look passów.
Teodosić - 3. Pamiętamy jego podanie za plecami praktycznie z autu do Sofoklesa Schortsanitisa, ale zdarza mu się to rzadziej niż Ricky'egmu.
Spryt
Rubio - 5. Akcja, w której w finale wyjął piłkę z kozła Papaloukasowi na połowie rywala była tego najlepszym dowodem. Ricky jest cwaniakiem niczym 32-latek.
Teodosić - 3. Mam wrażenie, że jemu jeszcze brakuje sporo do poziomu cwaniactwa prezentowanego przez starszych kolegów i przez Rubio.
Atletyzm
Rubio - 3. Jest raczej chudy i przed przenosinami do NBA będzie musiał popracować na siłowni.
Teodosić - 3. Trochę lepiej zbudowany, ale też nie jest atletą w stylu amerykańskich rozgrywających.
Doświadczenie
Rubio - 3. Skromne, ale większe niż Teodosicia - finał olimpijski, EuroBasket, kilka lat w ACB, występy w Eurolidze w Joventucie i teraz Barcelonie.
Teodosić - 2. Do EuroBasketu 2009 w pierwszoplanowej roli tylko w rozgrywkach juniorskich.
Leadership, czyli przywództwo
Rubio - 3. Być może to wina partnerów, szczególnie w kadrze, gdzie obok Gasoli i Fernandeza usunął się w cień.
Teodosić - 4. Potrafił je odebrać Papaloukasowi, ale tylko do czasu Final Four. Wtedy "zniknął"
W sumie:
Rubio - 75
Teodosić - 76
Wniosek:
Można dyskutować, czy ocena każdej kategorii jest odpowiednia, ale po zsumowaniu różnica między graczami jest tak minimalna, że wniosek nasuwa się jeden - nie sposób ocenić, który z nich jest większym talentem. Co jeden umie trochę lepiej, drugi trochę gorzej i odwrotnie, więc wybrać lepszego nie sposób.
Etykiety:
Euroliga,
koszykówka,
Milos Teodosić,
NBA,
Rajon Rondo,
Ricky Rubio
wtorek, 11 maja 2010
Brygada RR nadciąga
Znacie na pewno tą popularną kilkanaście dni temu kreskówką z Chipem i Dalem. Nie wiem, który z nich jest Chipem, który Dalem, ale panowie RR coraz odważniej przejmują władanie po dwóch stronach oceanu.
24 lata. 20 lat.
Czwarty sezon w NBA. Czwarty sezon w europejskich pucharach.
Szybcy jak wiatr. Mistrzowie przechwytów. Królowie efektownych asyst. Negatywne cechy też mają wspólne, a właściwie jedną - podobno nie umieją rzucać. A raczej umieją, ale nie lubią.
W ten weekend obaj mieli swoje wielkie chwile. Rondo uratował Celtom serię z Cleveland Cavaliers fenomenalnym występem: 29 punktów, 13 asyst, 18 zbiórek. Rubio wygrał z Barceloną Euroligę. W półfinale zagrał znakomicie: 10 punktów, 8 asyst i 4 zbiórki. W finale nie było tak błyskotliwie, ale Barca wygrała to spotkanie łatwo.
Ciekawa/zabawna/nieprzypadkowa/intrygująca/znamienna (niepotrzebne skreślić) koincyndencja czasowa. Wikipedia w podstronie o Brygadzie RR podaje: "Wznowiona została 9 maja 2010 r. w niedzielnej Wieczorynce". Kilka godzin później Rajon szalał w TD Garden, a Ricky całował puchar.
0:45, 1:04, 2:45, 4:20 - najważniejsze momenty tego mixu.
Ta wizja, ta fantazja, to zrozumienie z wysokim graczem - coś wam to przypomina?
Skrót RR przy filmowej Brygadzie to Rescue Rangers. U nas nazywało się to Brygada Ryzykownego Ratunku. Rondo był Rescue Ranger wczoraj.
I jeśli jeszcze jesteśmy przy RR z Bostonu. Pisząc dzisiaj tekst do gazety długo nie zastanawiałem się, o czym powinienem wspomnieć. Dziwne, że nikt tego nie zauważył (nie widziałem na żadnej stronie). Przecież w NBA tak lubimy symbolikę.
27 października. Jedna z najlepszych akcji tego sezonu. Rondo idzie w kontrze na wsad. LeBron James dogania go i zatrzymuje monsterblokiem.
9 maja, czyli wczoraj. Trzecia kwarta. Remis. Rondo znowu w kontrze. LeBron nadlatuje. Ale nie, nie panie James. Nie tym razem...
Szkoda, że kamerzysta nie złapał wyrazu twarzy LeBrona po tej akcji.
Szkoda, że Brygada RR nie spotka się w Turcji na mistrzostwach świata. Rajon odmówił gry.
Etykiety:
Boston Celtics,
Euroliga,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
Rajon Rondo,
Regal FC Barcelona,
Ricky Rubio
sobota, 10 kwietnia 2010
Barca - Real 7:1

Na początku było 86:82 w Supercopa po bardzo zaciętym meczu, potem dwie deklasacje: 80:61 w Pucharze Króla, 79:57 w lidze. W ćwierćfinale Euroligi Real zdołał wygrać w Barcelonie i remisował po dwóch spotkaniach, ale potem u siebie okazał się dwukrotnie gorszy, podobnie jak dzisiaj (73:78) w kolejnym meczu ligowym. Małe punkty w całym sezonie +67 na korzyść Barcelony. To nie są przypadkowe wygrane po spotkaniach, w których decydowały szczegóły. To wyraźna przewaga.

Czy kibice Realu mogą liczyć, że - jeśli nie będzie nerwowych ruchów i zwolnienia trenera - Messina w przyszłym sezonie osiagnie lepsze wyniki? Włoch grał w Eurolidze wcześniej z trzema innymi ekipami i debiuty miał świetne. Z Virtusem Bolonia w 2001 roku i CSKA Moskwa w 2006 wygrał całe rozgrywki, z Benettonem Treviso w 2003 był w finale (przegrywając z ... Barceloną). Problemy pojawiały się później, gdy trzeba było utrzymać się na topie... Teraz będzie w zupełnie innej sytuacji.
piątek, 9 kwietnia 2010
Real i Barca a sprawa polska
Jutro starcie dwóch najlepszych zespołow hiszpańskiej ekstraklasy - Regal FC Barcelony i Realu Madryt. Co ma wspólnego ten mecz z polską ligą? Wbrew pozorom trochę ma.
Wczoraj pojawiła się informacja, że Real widziałby u siebie Qyntela Woodsa, gwiazdę Asseco Prokomu Gdynia. Królewscy (według gazety As) chcą zatrudnić Amerykanina jeszcze w tym sezonie przed fazą play-off. Szukają wzmocnień, by powalczyć o mistrzostwo kraju. Ich głównym rywalem będzie właśnie zespół z Barcelony, z którym Real grał niedawno w ćwierćfinale Euroligi. Przegrał 1-3, a jednym z bohaterów serii był Pete Mickeal, niski skrzydłowy, który swoją przygodę z europejską koszykówką zaczynał od ... epizodu w Unii Tarnów.
Trener Realu Ettore Messina dzięki tej rywalizacji wreszcie zauważył, że jego naszpikowany gwiazdami skład ma jedną dziurę - brak typowego niskiego skrzydłowego. Nie jest nim ani Marko Jarić, ani Rimantas Kaukenas, ani Travis Hansen, ani Novica Velicković i raczej nie Sergi Vidal, który zresztą ostatnio gra mało albo wcale.
W Prokomie twierdzą, że na razie żadna oferta w sprawie Woodsa nie wpłynęła, a jeśli wpłynie? W tym klubie akurat potrafią ulegać namowom europejskich potentatów. Dogadali się przecież w przeszłości z CSKA Moskwa w sprawie Thomasa Van Den Spiegela.
Jeśli w sobotę (o 20 retransmisja na Polsacie Sport Extra) znowu Mickeal będzie jednym z katów Realu, to w Madrycie mogą w końcu zdecydować się na propozycję dla Prokomu. A wtedy Prokom może się zgodzić, a wtedy walka o tytuł mistrza Polski może być jeszcze ciekawsza... Uff, zapędziłem się trochę :-) Ale na wszelki wypadek kibice Prokomu powinni tego dnia kibicować Realowi.
Zgadnijcie za kim ja będę?
(po edycji):
Wpis powstał, a godzinę później pojawiła się taka informacja - Morris Almond w Realu. Czyli Prokom ma spokój. Ale mecz Realu z Barcą nadal jest wart obejrzenia!
Etykiety:
ACB,
Asseco Prokom,
koszykówka,
PLK,
Qyntel Woods,
Real Madryt,
Regal FC Barcelona,
Ricky Rubio
wtorek, 9 lutego 2010
Dlaczego Sixers pokonają Timberwolves?
4-0.
To bilans Philadelphia 76ers i Minnesota Timberwolves w ostatnich dziesięciu dniach. Obie drużyny swoim kibicom (czyli odpowiednio mi i Łukaszowi Ceglińskiemu z Gazety Wyborczej) dostarczają w tym sezonie więcej zmartwień niż radości, ale w tym okresie były najlepsze na Wschodzie i Zachodzie. 76ers pokonali kolejno New Jersey Nets 83:79, Chicago Bulls 106:103, New Orleans Hornets 101:94 i Houston Rockets 102:95. Timberwolves wygrali 111:97 z Los Angeles Clippers, 112:91 New York Knicks, 117:108 Dallas Mavericks i 109:102 Memphis Grizzlies. Terminarz ułożył się tak, że w nocy z wtorku na środę dojdzie w Filadelfii do bezpośredniego starcia Szóstek i Leśnych Wilków. Łukasz w chwili euforii zaproponował przedmeczowe starcie na blogach - dlaczego wygrają 76ers, dlaczego wygrają Timberwolves? Umówiliśmy się na pięć powodów, chociaż mógłbym wymienić pewnie ze sto. Argumenty Łukasza są tutaj, a poniżej moje:
To bilans Philadelphia 76ers i Minnesota Timberwolves w ostatnich dziesięciu dniach. Obie drużyny swoim kibicom (czyli odpowiednio mi i Łukaszowi Ceglińskiemu z Gazety Wyborczej) dostarczają w tym sezonie więcej zmartwień niż radości, ale w tym okresie były najlepsze na Wschodzie i Zachodzie. 76ers pokonali kolejno New Jersey Nets 83:79, Chicago Bulls 106:103, New Orleans Hornets 101:94 i Houston Rockets 102:95. Timberwolves wygrali 111:97 z Los Angeles Clippers, 112:91 New York Knicks, 117:108 Dallas Mavericks i 109:102 Memphis Grizzlies. Terminarz ułożył się tak, że w nocy z wtorku na środę dojdzie w Filadelfii do bezpośredniego starcia Szóstek i Leśnych Wilków. Łukasz w chwili euforii zaproponował przedmeczowe starcie na blogach - dlaczego wygrają 76ers, dlaczego wygrają Timberwolves? Umówiliśmy się na pięć powodów, chociaż mógłbym wymienić pewnie ze sto. Argumenty Łukasza są tutaj, a poniżej moje:

(fot. David Sherman, ESPN.com, to zdjęcie mogłoby zresztą być jednym z argumentów)
1. 76ers są najbardziej wyrównaną drużyną w całej NBA, więc nawet słabszy dzień jednego czy dwóch podstawowych koszykarzy (a drobne problemy zdrowotne ma Lou Williams) bądź ich nieobecność nie są tragedią. Po przyjściu Allena Iversona obawiano się, że zdominuje on zespół, ale nic takiego się nie stało. “Szóstki” jako jedyni mają pięciu graczy (Williams, Iverson, Andre Iguodala, Elton Brand, Thaddeus Young) z przeciętną powyżej 14 punktów na mecz. Tylko jeden koszykarz będący liderem strzeleckim swojej ekipy ma niższą średnią od Iguodali. AI2 zdobywa 17.2 punktu, a gorszy od niego jest Brandon Jennings z Milwaukee Bucks (17.1).
2. Łukasz niepotrzebnie szukał najbardziej nijakiego zespołu ligi, bo miał go pod nosem. Pomylił tylko -polis i skupił się na Indiana-polis zamiast Minnea-polis. Ale tłumaczy go to, że jeszcze wczesnym latem wydawało się, że Timberwolves po kilku nijakich latach będą mieli kogoś, kto zwróci na nich uwagę kibiców - Ricky'ego Rubio. Hiszpan wolał zostać jeszcze ojczyźnie (m.in. dlatego, że w stanie Minnesota jest zbyt zimno), a poza tym nie zdziwię się, jeśli ostatecznie zostanie wymieniony do innego zespołu. Tak czy siak Timberwolves poprzez decyzję Rubio przegrali z 76ers rywalizację o pierwszego w historii NBA gracza z rocznika 1990. Jrue Holiday już w najlepszej lidze świata zagrał.
3. Zespół z Pensylwanii ciągle liczy się w walce o play-offy, Timberwolves mogą marzenia o tej fazie włożyć między bajki. W meczu z Leśnymi Wilkami gracze 76ers będą bardziej zdeterminowani w walce o wygraną. Trzeba także pamiętać, że najsłabszym drużynom NBA nie do końca zależy na dużej ilości zwycięstw, bo im gorszy bilans tym większa szansa na numer 1 w drafcie. Chociaż nie sposób nie zauważyć, że z czterech wyborów w pierwszej szóstce w ostatnich trzech latach tylko Jonny Flynn gra obecnie w Timberwolves. Rubio, Brandon Roy i O.J. Mayo są gdzie indziej, a za nich przyszli Randy Foye i Kevin Love.
4. Kilkanaście dni temu 76ers już raz grali z Timberwolves i mecz skończył się dla nich bardzo boleśnie. Mieli 20 punktów przewagi, a przegrali po dogrywce. Teraz takiego błędu już nie popełnią. Na pewno nie uwierzą w zwycięstwo zbyt wcześnie.
5. Iverson zagra albo i nie. Obojętnie czy AI wróci do składu czy nie, może to wyjść 76ers na dobre. Jeśli pojawi się w składzie, zrobi wszystko by pokazać, że seria wygranych nie oznacza, że zespół lepiej radzi sobie bez niego. Jeśli znowu go zabraknie - koledzy będą chcieli udowodnić, że wręcz przeciwnie :-)
2. Łukasz niepotrzebnie szukał najbardziej nijakiego zespołu ligi, bo miał go pod nosem. Pomylił tylko -polis i skupił się na Indiana-polis zamiast Minnea-polis. Ale tłumaczy go to, że jeszcze wczesnym latem wydawało się, że Timberwolves po kilku nijakich latach będą mieli kogoś, kto zwróci na nich uwagę kibiców - Ricky'ego Rubio. Hiszpan wolał zostać jeszcze ojczyźnie (m.in. dlatego, że w stanie Minnesota jest zbyt zimno), a poza tym nie zdziwię się, jeśli ostatecznie zostanie wymieniony do innego zespołu. Tak czy siak Timberwolves poprzez decyzję Rubio przegrali z 76ers rywalizację o pierwszego w historii NBA gracza z rocznika 1990. Jrue Holiday już w najlepszej lidze świata zagrał.
3. Zespół z Pensylwanii ciągle liczy się w walce o play-offy, Timberwolves mogą marzenia o tej fazie włożyć między bajki. W meczu z Leśnymi Wilkami gracze 76ers będą bardziej zdeterminowani w walce o wygraną. Trzeba także pamiętać, że najsłabszym drużynom NBA nie do końca zależy na dużej ilości zwycięstw, bo im gorszy bilans tym większa szansa na numer 1 w drafcie. Chociaż nie sposób nie zauważyć, że z czterech wyborów w pierwszej szóstce w ostatnich trzech latach tylko Jonny Flynn gra obecnie w Timberwolves. Rubio, Brandon Roy i O.J. Mayo są gdzie indziej, a za nich przyszli Randy Foye i Kevin Love.
4. Kilkanaście dni temu 76ers już raz grali z Timberwolves i mecz skończył się dla nich bardzo boleśnie. Mieli 20 punktów przewagi, a przegrali po dogrywce. Teraz takiego błędu już nie popełnią. Na pewno nie uwierzą w zwycięstwo zbyt wcześnie.
5. Iverson zagra albo i nie. Obojętnie czy AI wróci do składu czy nie, może to wyjść 76ers na dobre. Jeśli pojawi się w składzie, zrobi wszystko by pokazać, że seria wygranych nie oznacza, że zespół lepiej radzi sobie bez niego. Jeśli znowu go zabraknie - koledzy będą chcieli udowodnić, że wręcz przeciwnie :-)
piątek, 15 stycznia 2010
Oscar Robertson mówi, czyli z czeluści twardego dysku
Oscar Robertson w Polsce był podczas EuroBasketu, a grupka przedstawicieli mogła go wysłuchać. Spisałem to, co powiedział, ale nigdzie tego nie opublikowałem z kilku przyczyn. Pomijając to, że (niestety) nikogo taka legenda nie zainteresowała, to mojego udziału w tej rozmowie było niewiele. Po prostu siedziałem i słuchałem. Pytali (choć większość pytań nie była zbyt wyszukana, a nawet oczywista w przypadku Robertsona) głównie koledzy z zagranicy, bodaj dwa zadał Łukasz Cegliński. Chyba nikt tego w polskich mediach nie wypuścił, więc mam nadzieję, że ŁC się nie obrazi, jeśli zamieszczę pytania i odpowiedzi poniżej:
Co znaczy dla pana wybór do FIBA Hall of Fame i czy można to porównać z podobnym wyróżnieniem w NBA?
OSCAR ROBERTSON (jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA): To na pewno wielki zaszczyt. Od czasu wyboru do Hall of Fame w NBA minęło już sporo czasu i ciężko to porównać. Ale to największa nagroda w międzynarodowej koszykówce jaką można dostać. A międzynarodowa koszykówka bardzo się rozwija i bardzo mnie to cieszy, bo oznacza to, iż ta dyscyplina znaczy wiele nie tylko w USA.
Kojarzy pan nazwiska zawodników spoza USA, przeciwko którym grał pan w trakcie swojej kariery?
Pamiętam wielu z nich, ale ciężko mi teraz wymienić nazwiska. Był taki leworęczny, świetny koszykarz z Jugosławii (Radivoj Korac - przyp. red.), wielu dobrych zawodników z Rosji, taki wysoki Janis Krumins. Graliśmy przeciwko Brazylijczykom, Włochom, Japończykom, to było strasznie dawno temu i konkretnych postaci nie pamiętam.
W sezonie 1961/1962 miał pan jako jedyny zawodnik w historii średnio triple-double - 30.8 pkt, 12.5 zbiórki, 11.4 asysty.
Szczerze mówiąc wtedy kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero w czasach Magica Johnsona zaczęto więcej o tym mówić i zdałem sobie sprawę, że wiele straciłem. Ale warto zauważyć, że gdy grali Bill Russell czy Wilt Chamberlain nikt nie liczył bloków, a oni mieli ich mnóstwo.
Czy teraz jest możliwe takie osiągnięcie?
Ja byłem obrońcą, rozgrywającym, który miał ustawiać grę, ale wychodziło na to, że musiałem też dużo rzucać. Grałem bardzo długo, prawie całe mecze, po 46-47 minut. Teraz nie wiem, czy awodnicy daliby radę przebywać tak długo na parkiecie. Myślę, że nie mają takiej wytrzymałości. Zobaczcie jak niewielu graczy ma ponad 10 zbiórek na mecz - tylko środkowi. Dwight Howard ma 13, ale to jego główne zadanie i ma 7 stóp wzrostu.
Czym się różni NBA w 1970 roku od tej w 2009?
Przede wszystkim teraz jest więcej zespołów i do ligi trafiają zawodnicy, którzy w college’u mają 7 punktów na mecz. W naszych czasach selekcja była ostrzejsza. 90% graczy w college’u było wybieranych do All-American Team. By dostać się do NBA musiałeś mieć średnio ponad 20 punktów na studiach.
Widzi pan obecnie koszykarza podobnego do pana stylem gry?
Nie wydaje mi się, żeby można porównywać tak zawodników do siebie. Jordan był wielki, Magic był wielki, Kareem Abdul-Jaabar był wielki, LeBron James jest wielki, Dwight Howard też. Ale każdy z nich jest zupełnie inny, ma swój własny styl. Nie wszystko zależy też od predyspozycji, ale także od mentalności i trenerów z jakimi się pracuje i tego, na co ci pozwalają.
Co sprawia, że zawodnika można nazwać wielkim?
To ktoś taki, który potrafi zdobywać punkty, zbierać, podawać, gdy trzeba. Nie można tego dokładnie zdefiniować, podać jakichś kryteriów. Problem obecnych czasów jest taki, że jeśli ktoś nie umie wsadzać, to nie jest według widzów wielki. A ktoś inny może kompletnie nie potrafić grać, ale świetnie pakować i już jest drugim wcieleniem Jezusa.
Dlaczego Amerykanie ciągle mają najlepszych koszykarzy na świecie?
Wszystko z powodu rywalizacji na wczesnych szczeblach kariery. W USA są teraz tysiące szkół średnich, w których zawodnicy grają poważne mecze jako nastolatkowie i zdobywają doświadczenie. I widzą, że Shaq czy LeBron zarabiają 20 miliony dolarów na rok. Kazdy by tyle chciał.
To skąd się wzięły porażki reprezentacji USA na MŚ czy igrzyskach?
Bo w składzie nie byli najlepsi. Był Allen Iverson, ale żadnych innych wielkich gwiazd. Komisarz David Stern stwierdził w końcu – panowie, obudźcie się. Teraz już nie będzie tak łatwo, bo razem zagrają Kobe Bryant, Dwyane Wade, LeBron James, Dwight Howard. Dwaj ostatni byli wcześniej w kadrze, ale teraz są zupełnie innymi graczami. W Pekinie Hiszpania była blisko USA, ale nie o to chodzi. Możesz być blisko, ale co z tego, skoro przegrywasz? Są gracze, jak Kobe, którzy wiedzą kiedy trafiać najważniejsze rzuty i nie pozwolą ci zwyciężyć. A w przyszłości chce zagrać też Kevin Garnett. To pokazuje, że Amerykanom teraz zależy zdecydowanie bardziej.
Kogo lubi oglądać pan teraz na parkiecie?
LeBrona, Kobego Bryanta i wielu innych. Najbardziej cieszą mnie jednak nie indywidualne popisy, ale dobra współpraca zespołu, akcje całej drużyny.
Skąd się wzięła moda na pseudonimy dla gwiazd NBA – pana nazwano Big-O, Earvina Johnsona – Magikiem, Julius Ervinga – Doctorem J i tak dalej.
Mój wymyślił jakiś dziennikarz, gdy byłem jeszcze w college’u. A pozostałe powstały zdecydowanie później. Ja byłem pierwszy (śmiech)
Co dała panu koszykówka?
Koszykówka była całym moim życiem. Gdy dorastałem, nie miałem zbyt dużo pieniędzy, a moi rodzice się rozwiedli. W tamtych czasach jako czarnoskóry mogłeś robić wiele różnych złych rzeczy z powodu sytuacji rasowej, ale ja pozostałem w swojej okolicy i grałem w koszykówkę.Wiedziałem, że tylko tak mogę coś osiągnąć. Obecnie jest inaczej. Dzieciaki zajmujące się basketem nie mają takich trudnych warunków i nie mają woli, by trenować i poprawiać swoje umiejętności i przede wszystkim, by wygrywać. Jeśli dorastasz biedny i grasz codziennie z sąsiadami w baseball, koszykówkę, football, ta chęć rywalizacji przychodzi sama.
A co pan sądzi o graczach, którzy bardzo wcześnie, jako nastolatkowie trafiają do NBA?
Nie wiem czy to dobre dla nich. Spójrzcie na tego Ricky’ego Rubio. Dobrze, że został w Europie, bo dla niego byłoby za wcześnie. Problem jest w tym, że nie jest wystarczająco silny fizycznie. Okej, ma wielkie umiejętności, ale w NBA każdy umie to, co on. Musi być silniejszy.
Był pan kiedyś w Polsce?
W latach 60-tych byliśmy tutaj i rozegraliśmy kilka spotkań w Polsce, a potem Jugosławii, Rumunii i Egipcie. W Polsce rozegraliśmy 6-7 spotkań, pamiętam, że byliśmy w Krakowie, ale więcej nazw teraz nie potrafię wymienić.
Co znaczy dla pana wybór do FIBA Hall of Fame i czy można to porównać z podobnym wyróżnieniem w NBA?
OSCAR ROBERTSON (jeden z najlepszych koszykarzy w historii NBA): To na pewno wielki zaszczyt. Od czasu wyboru do Hall of Fame w NBA minęło już sporo czasu i ciężko to porównać. Ale to największa nagroda w międzynarodowej koszykówce jaką można dostać. A międzynarodowa koszykówka bardzo się rozwija i bardzo mnie to cieszy, bo oznacza to, iż ta dyscyplina znaczy wiele nie tylko w USA.
Kojarzy pan nazwiska zawodników spoza USA, przeciwko którym grał pan w trakcie swojej kariery?
Pamiętam wielu z nich, ale ciężko mi teraz wymienić nazwiska. Był taki leworęczny, świetny koszykarz z Jugosławii (Radivoj Korac - przyp. red.), wielu dobrych zawodników z Rosji, taki wysoki Janis Krumins. Graliśmy przeciwko Brazylijczykom, Włochom, Japończykom, to było strasznie dawno temu i konkretnych postaci nie pamiętam.
W sezonie 1961/1962 miał pan jako jedyny zawodnik w historii średnio triple-double - 30.8 pkt, 12.5 zbiórki, 11.4 asysty.
Szczerze mówiąc wtedy kompletnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero w czasach Magica Johnsona zaczęto więcej o tym mówić i zdałem sobie sprawę, że wiele straciłem. Ale warto zauważyć, że gdy grali Bill Russell czy Wilt Chamberlain nikt nie liczył bloków, a oni mieli ich mnóstwo.
Czy teraz jest możliwe takie osiągnięcie?
Ja byłem obrońcą, rozgrywającym, który miał ustawiać grę, ale wychodziło na to, że musiałem też dużo rzucać. Grałem bardzo długo, prawie całe mecze, po 46-47 minut. Teraz nie wiem, czy awodnicy daliby radę przebywać tak długo na parkiecie. Myślę, że nie mają takiej wytrzymałości. Zobaczcie jak niewielu graczy ma ponad 10 zbiórek na mecz - tylko środkowi. Dwight Howard ma 13, ale to jego główne zadanie i ma 7 stóp wzrostu.
Czym się różni NBA w 1970 roku od tej w 2009?
Przede wszystkim teraz jest więcej zespołów i do ligi trafiają zawodnicy, którzy w college’u mają 7 punktów na mecz. W naszych czasach selekcja była ostrzejsza. 90% graczy w college’u było wybieranych do All-American Team. By dostać się do NBA musiałeś mieć średnio ponad 20 punktów na studiach.
Widzi pan obecnie koszykarza podobnego do pana stylem gry?
Nie wydaje mi się, żeby można porównywać tak zawodników do siebie. Jordan był wielki, Magic był wielki, Kareem Abdul-Jaabar był wielki, LeBron James jest wielki, Dwight Howard też. Ale każdy z nich jest zupełnie inny, ma swój własny styl. Nie wszystko zależy też od predyspozycji, ale także od mentalności i trenerów z jakimi się pracuje i tego, na co ci pozwalają.
Co sprawia, że zawodnika można nazwać wielkim?
To ktoś taki, który potrafi zdobywać punkty, zbierać, podawać, gdy trzeba. Nie można tego dokładnie zdefiniować, podać jakichś kryteriów. Problem obecnych czasów jest taki, że jeśli ktoś nie umie wsadzać, to nie jest według widzów wielki. A ktoś inny może kompletnie nie potrafić grać, ale świetnie pakować i już jest drugim wcieleniem Jezusa.
Dlaczego Amerykanie ciągle mają najlepszych koszykarzy na świecie?
Wszystko z powodu rywalizacji na wczesnych szczeblach kariery. W USA są teraz tysiące szkół średnich, w których zawodnicy grają poważne mecze jako nastolatkowie i zdobywają doświadczenie. I widzą, że Shaq czy LeBron zarabiają 20 miliony dolarów na rok. Kazdy by tyle chciał.
To skąd się wzięły porażki reprezentacji USA na MŚ czy igrzyskach?
Bo w składzie nie byli najlepsi. Był Allen Iverson, ale żadnych innych wielkich gwiazd. Komisarz David Stern stwierdził w końcu – panowie, obudźcie się. Teraz już nie będzie tak łatwo, bo razem zagrają Kobe Bryant, Dwyane Wade, LeBron James, Dwight Howard. Dwaj ostatni byli wcześniej w kadrze, ale teraz są zupełnie innymi graczami. W Pekinie Hiszpania była blisko USA, ale nie o to chodzi. Możesz być blisko, ale co z tego, skoro przegrywasz? Są gracze, jak Kobe, którzy wiedzą kiedy trafiać najważniejsze rzuty i nie pozwolą ci zwyciężyć. A w przyszłości chce zagrać też Kevin Garnett. To pokazuje, że Amerykanom teraz zależy zdecydowanie bardziej.
Kogo lubi oglądać pan teraz na parkiecie?
LeBrona, Kobego Bryanta i wielu innych. Najbardziej cieszą mnie jednak nie indywidualne popisy, ale dobra współpraca zespołu, akcje całej drużyny.
Skąd się wzięła moda na pseudonimy dla gwiazd NBA – pana nazwano Big-O, Earvina Johnsona – Magikiem, Julius Ervinga – Doctorem J i tak dalej.
Mój wymyślił jakiś dziennikarz, gdy byłem jeszcze w college’u. A pozostałe powstały zdecydowanie później. Ja byłem pierwszy (śmiech)
Co dała panu koszykówka?
Koszykówka była całym moim życiem. Gdy dorastałem, nie miałem zbyt dużo pieniędzy, a moi rodzice się rozwiedli. W tamtych czasach jako czarnoskóry mogłeś robić wiele różnych złych rzeczy z powodu sytuacji rasowej, ale ja pozostałem w swojej okolicy i grałem w koszykówkę.Wiedziałem, że tylko tak mogę coś osiągnąć. Obecnie jest inaczej. Dzieciaki zajmujące się basketem nie mają takich trudnych warunków i nie mają woli, by trenować i poprawiać swoje umiejętności i przede wszystkim, by wygrywać. Jeśli dorastasz biedny i grasz codziennie z sąsiadami w baseball, koszykówkę, football, ta chęć rywalizacji przychodzi sama.
A co pan sądzi o graczach, którzy bardzo wcześnie, jako nastolatkowie trafiają do NBA?
Nie wiem czy to dobre dla nich. Spójrzcie na tego Ricky’ego Rubio. Dobrze, że został w Europie, bo dla niego byłoby za wcześnie. Problem jest w tym, że nie jest wystarczająco silny fizycznie. Okej, ma wielkie umiejętności, ale w NBA każdy umie to, co on. Musi być silniejszy.
Był pan kiedyś w Polsce?
W latach 60-tych byliśmy tutaj i rozegraliśmy kilka spotkań w Polsce, a potem Jugosławii, Rumunii i Egipcie. W Polsce rozegraliśmy 6-7 spotkań, pamiętam, że byliśmy w Krakowie, ale więcej nazw teraz nie potrafię wymienić.
Etykiety:
EuroBasket,
legendy,
NBA,
Oscar Robertson,
Ricky Rubio
czwartek, 27 sierpnia 2009
Polacy chcą wygrywać!
Brawo! Polska reprezentacja rozegrała w Saragossie znakomity mecz. Przegrała 83:88 z Hiszpanią, ale to mistrz świata i wicemistrz olimpijski. Spodziewaliśmy się przecież pogromu, a w końcówce nawet prowadziliśmy. A najwazniejsze, ze naszych to nie zadowala.
Cieszy mnie postawa naszych zawodników, ale na wstępie trzeba zaznaczyć - sam wynik znaczy w kontekście mistrzostw Europy tyle co porażka z Macedonią. Czyli nic. Musimy wygrywać we wrześniu. Ale oczywiście po tak wyrównanym spotkaniu z głównym faworytem EuroBasketu w polskiej ekipie można znaleźć mnóstwo pozytywów na przyszłość. Najważniejszy jest taki, że nie potrzebujemy wielkich meczów Macieja Lampego i Marcina Gortata, by grać dobrze. Dzisiaj ten pierwszy nie zdobył punktu, drugi w ataku też nie szalał. A mimo to walczyliśmy z gospodarzami jak równy z równym.
Świetnie zaprezentował się Michał Ignerski, któremu występy w kraju, w którym mieszka od trzech lat pozwoliły odnaleźć dobrą formę. David Logan kręcił rywalami jak wiatrakami wzbudzając liczne owacje kibiców. Krzysztof Szubarga nie przestraszył się Ricky'ego Rubio i wypadł lepiej od niego. Gdy w końcówce publiczność starała się pomóc Hiszpanom, uciszył ją trójką w ostatniej sekundzie akcji. I największe zaskoczenie - Łukasz Koszarek. Patrząc na wcześniejsze jego występy wydawało się, że z takim przeciwnikiem nie może zagrać dobrze. Brakowało mu pewności siebie, a w konfrontacji z najlepszą drużyną w Europie każdy mógłby mieć problem z trzęsącymi się rękami. Tymczasem Koszarek wypadł znakomicie, tak jak tego oczekiwaliśmy od początku przygotowań. Poznany wczoraj kibic z Walencji powiedział mi po meczu krótko łamanym angielsko-hiszpańskim językiem: - Number fifteen very good. MVP Polonia!
Dobrym znakiem jest nie tylko gra Polaków, ale ich podejście do wyniku. Nie byli zadowoleni, że powalczyli z Hiszpanią. Byli źli, że przegrali. Szubarga narzekał, że zwycięstwa pozbawił ich jego błąd w ostatniej minucie, gdy źle krył Juana Carlosa Navarro i ten trafił za 3 punkty. Wkurzony Gortat stwierdził, że nie ma o czym rozmawiać. To pokazuje, że naszym nie brakuje ambicji i nie cieszą się ładnymi porażkami. Chcą wygrywać.
Cieszy mnie postawa naszych zawodników, ale na wstępie trzeba zaznaczyć - sam wynik znaczy w kontekście mistrzostw Europy tyle co porażka z Macedonią. Czyli nic. Musimy wygrywać we wrześniu. Ale oczywiście po tak wyrównanym spotkaniu z głównym faworytem EuroBasketu w polskiej ekipie można znaleźć mnóstwo pozytywów na przyszłość. Najważniejszy jest taki, że nie potrzebujemy wielkich meczów Macieja Lampego i Marcina Gortata, by grać dobrze. Dzisiaj ten pierwszy nie zdobył punktu, drugi w ataku też nie szalał. A mimo to walczyliśmy z gospodarzami jak równy z równym.
Świetnie zaprezentował się Michał Ignerski, któremu występy w kraju, w którym mieszka od trzech lat pozwoliły odnaleźć dobrą formę. David Logan kręcił rywalami jak wiatrakami wzbudzając liczne owacje kibiców. Krzysztof Szubarga nie przestraszył się Ricky'ego Rubio i wypadł lepiej od niego. Gdy w końcówce publiczność starała się pomóc Hiszpanom, uciszył ją trójką w ostatniej sekundzie akcji. I największe zaskoczenie - Łukasz Koszarek. Patrząc na wcześniejsze jego występy wydawało się, że z takim przeciwnikiem nie może zagrać dobrze. Brakowało mu pewności siebie, a w konfrontacji z najlepszą drużyną w Europie każdy mógłby mieć problem z trzęsącymi się rękami. Tymczasem Koszarek wypadł znakomicie, tak jak tego oczekiwaliśmy od początku przygotowań. Poznany wczoraj kibic z Walencji powiedział mi po meczu krótko łamanym angielsko-hiszpańskim językiem: - Number fifteen very good. MVP Polonia!
Dobrym znakiem jest nie tylko gra Polaków, ale ich podejście do wyniku. Nie byli zadowoleni, że powalczyli z Hiszpanią. Byli źli, że przegrali. Szubarga narzekał, że zwycięstwa pozbawił ich jego błąd w ostatniej minucie, gdy źle krył Juana Carlosa Navarro i ten trafił za 3 punkty. Wkurzony Gortat stwierdził, że nie ma o czym rozmawiać. To pokazuje, że naszym nie brakuje ambicji i nie cieszą się ładnymi porażkami. Chcą wygrywać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)