I tradycyjnie zgubiło mnie lenistwo+brak czasu+1000 innych pomysłów. Ładnie ruszyłem z "projektem" All NBA Playoffs Team, ale po dwóch seriach spotkań powstała dziura. Nadrobimy ją teraz po całej pierwszej rundzie. Będzie (chyba) łatwiej.
Chris Paul, Derrick Rose, Kevin Durant, Dirk Nowitzki, Dwight Howard
Dziwnie to wygląda, że wskazałem dwóch graczy, którzy już odpadli, ale cóż... Paul wcale nie zawiódł, a wręcz przeciwnie - przeciętny, młody skład Hornets poprowadził do aż dwóch wygranych z obrońcami tytułu Lakers. 22 pkt, 11.5 asysty, 6.7 zbiórki, 183 cm wzrostu. Niesamowite. Howard? Po pierwsze zawiesił sobie za wysoko poprzeczkę dwoma fantastycznymi meczami w Orlando na początku rywalizacji. Potem był świetny, ale nie aż tak bardzo i mieliśmy mały niedosyt po meczach typu 29/17 czy 25/15. Chciałbym takie niedosyty przez cały sezon. Jedyny jego naprawdę przeciętny mecz to 8 pkt i 8 zbiórek w piątym spotkaniu. Tyle tylko, że Magic wygrali wtedy aż 101:76, więc nie miało to większego znaczenia. Wszystkim wychodziło wszystko, Dwight nie był potrzebny.
Rose i Nowitzki to niby tzw. no-brainery, chociaż przez chwilę miałem drobną wątpliwość, czy nie docenić Raya Allena i jego 22 pkt na mecz przy 65% za 3 i 100% z wolnych...
Durant? Jeśli tylko Russell Westbrook nie miał nagle ochoty zostać bohaterem, to KD nie zawodził. Trafiał w decydujących momentach, Thunder wygrywali. Dwa razy więcej niż 40 pkt. Król strzelców pełną gębą.
Second Team: Rajon Rondo, Ray Allen, LeBron James, Zach Randolph, Andrew Bynum
Zacznijmy od końca - niewielu środkowych grało ponadprzeciętnie w pierwszej rundzie. Własciwie tylko Howard, Bynum i Marc Gasol. Bynum był dla podkoszowych Hornets podkoszowym niszczycielem i nic mnie nie obchodzi, że Emeka Okafor okazał się miękki, Aaron Gray jest przerośniętym klockiem, a Carl Landry ma 150 cm w kapeluszu.
Zach Randolph? Wpiszcie na youtubie "Spurs Grizzlies game 6" i wszystko jasne. Decydujące starcie, a tu 16 pkt w ostatniej kwarcie przeciwko Timowi Duncanowi i Antonio McDyessowi.
Ray Allen - patrz wyżej. Rajon Rondo - może to przesada wyróżniać dwóch zawodników za serię wygraną 4-0, ale Rondo właściwie w każdym meczu robił to co należało. A to "skatował" Toneya Douglasa penetracjami, a to oddawał piłki na obwód do hot-hand-Raya, a to rzucił kilka celnych jumperków z półdystansu.
LBJ - z jednej strony dobrze pilnowany przez Andre Iguodalę, momentami bardzo nieskuteczny, wolno się rozkręcający. Ale z drugiej strony statystyki na poziomie 24/10/6 plus przez większość czasu praktycznie wyłączony z gry w ataku Iguodala.
All NBA Playoffs Losers Team
Mike Bibby, Landry Fields, Wilson Chandler, DeJuan Blair, Nenad Krstić
Tu sprawa nie była łatwa. Dawać ciała przez 4-5-6 spotkań to nie jest proste zadanie.
Bibby - Heat na razie mogą mu wybaczyć, bo grali tylko (i piszę to z bólem serca) z 76ers. Ale z silniejszym przeciwnikiem taka postawa Bibby'ego to może być problem. Nie broni, nie trafia rzutów z czystych pozycji, nie podaje, jest bezproduktywny.
Fields - uuuuuuu. Nadspodziewanie dobra runda zasadnicza (średnio 10 pkt, 6 zbiórek) rozbudziła duże nadzieje wobec wybranego w drugiej rundzie draftu gracza, ale w play-offach zagrał na miarę swojego draftowego numeru 39. Albo jeszcze gorzej. W sumie 7 punktów, 20% z gry, 5 zbiórek, 5 asyst, I wszystko jako starter.
Chandler - Nuggets mają równy skład i wielu graczy zdolnych zdobyć powyżej 20 punktów, więc łatwo jest ukryć swój słabszy dzień. Ale Chandler nie miał słabszego dnia tylko po prostu zniknął na półtora tygodnia. Najwyraźniej przysłał swojego nieporadnego brata bliźniaka i wrócił dopiero na ostatni mecz serii z Thunder. Za mało.
Blair - a to dopiero zaskoczenie, bo przecież jeszcze niedawno był pewnym graczem pierwszej piątki Spurs. Tymczasem w serii z Grizzlies "wreszcie" jego wzrost stał się przeszkodą. Pod koniec serii z rotacji wygryzł go nawet Tiago Splitter. Doceniam Brazylijczyka, ale z punktu widzenia Blaira: auć!
Krstić - właściwie powtórzę sie z poprzedniego wpisu, bo niewiele się zmieniło. Pod koniec regular season pierwszopiątkowy center, teraz przyspawany do ławki rezerwowych, mało użyteczny i apatyczny w swoich epizodach. Jeśli nie wróci Shaq O'Neal, to będzie bardzo potrzebny przeciwko Heat. Ale to temat na inny wpis...
P.S.
Następny ANPT gdzieś w połowie półfinałów konferencji. Ale chyba zrobię tak, że będzie dotyczył tylko drugiej rundy. W innym wypadku Chandler, Fields, Howard i Paul nigdy z tej listy nie znikną.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rajon Rondo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Rajon Rondo. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 1 maja 2011
sobota, 12 marca 2011
Czy Rondo nauczył się rzucać?
On nie umie rzucać - to pierwszy argument "na nie" w każdej rozmowie na temat tego, czy Rajon Rondo jest najlepszym/jednym z najlepszych playmakerów w NBA. Nie chcę zastanawiać się czy RR jest w Top 3, Top 5, Top 10 czy na 27. miejscu w rankingu rozgrywających. Bardziej interesuje mnie, czy jego fatalny rzut to prawda czy mit. Z tyłu głowy ciągle mam konkurs H.O.R.S.E. podcza ubiegłorocznego Weekendu Gwiazd. Rondo jak równy z równym walczyl z Kevinem Durantem.
Wiem, że bez obrony się nie liczy :-) Ale i tak robi wrażenie.
Pomysł na ten wpis pojawił się podczas meczu Boston Celtics z Philadelphia 76ers. Meczu przegranego 96:99, ale to w tym momencie nie jest istotne. Rondo katował "Szóstki" z półdystansu trafiając na przełomie drugiej i trzeciej kwarty cztery kolejne takie rzuty. No dobra, katował to może przesada, ale 4/5 z półdystansu w tym meczu pokazuje, że może nie jest aż tak żle, jak "się mówi". Czy aby na pewno?
Garść statystyk. Sezon, rzuty z półdystansu (4,5-7,24 m), rzuty z dystansu oraz rzuty wolne: oddane/celne średnio na mecz, w nawiasie procent celności
2008/2009, 0.8/1.9 (40%), 0.2/0.6 (47%), 2.2/3.4 (64%)
2009/2010, 0.7/2.3 (33%), 0.2/1.0 (32%), 2.2/3.5 (62%)
2010/2011, 1.2/3.2 (39%), 0.2/0.6 (49%), 1.1/1.9 (55%)
Dane za hoopdata.com, bez meczu z 76ers. Dodam, że w rzutach z półdystansu gorsi od niego - przy podobnej liczbie prób - są Derek Fisher z Los Angeles Lakers, Andre Miller z Portland Trail Blazers, Tony Parker z San Antonio Spurs, Chauncey Billups z Denver Nuggets/New York Knicks, Lou Williams z Philadelphia 76ers. To wszystko gracze uważani za dobrych w tym elemencie i właśnie tutaj chyba dochodzimy do wyjaśnienia takiej sytuacji. Nikt przy zdrowych zmysłach dawał Parkerowi czy Fisherowi pół metra wolnego zmuszając go do rzutu zamiast penetracji. Z Rondo tak często się dzieje, co może być wytłumaczeniem niezłej skuteczności.
Słaby rzut z półdystansu->odpuszczanie przez rywali->więcej prób->więcej pracy nad tym elementem na treningach->większa pewność i wyższy procent celności.
Ciąg przyczynowo-skutkowy teoretycznie się zgadza. Są tylko wątpliwości czy aby na pewno ostatni element również występuje w tym przypadku. Liczby temu teoretycznie przeczą (tyle samo procent co dwa lata temu), chociaż warto pamiętać, że nigdy utrzymanie statystyk na podobnym poziomie przy większej próbce nie jest łatwe.
Wiem, że bez obrony się nie liczy :-) Ale i tak robi wrażenie.
Pomysł na ten wpis pojawił się podczas meczu Boston Celtics z Philadelphia 76ers. Meczu przegranego 96:99, ale to w tym momencie nie jest istotne. Rondo katował "Szóstki" z półdystansu trafiając na przełomie drugiej i trzeciej kwarty cztery kolejne takie rzuty. No dobra, katował to może przesada, ale 4/5 z półdystansu w tym meczu pokazuje, że może nie jest aż tak żle, jak "się mówi". Czy aby na pewno?
Garść statystyk. Sezon, rzuty z półdystansu (4,5-7,24 m), rzuty z dystansu oraz rzuty wolne: oddane/celne średnio na mecz, w nawiasie procent celności
2008/2009, 0.8/1.9 (40%), 0.2/0.6 (47%), 2.2/3.4 (64%)
2009/2010, 0.7/2.3 (33%), 0.2/1.0 (32%), 2.2/3.5 (62%)
2010/2011, 1.2/3.2 (39%), 0.2/0.6 (49%), 1.1/1.9 (55%)
Dane za hoopdata.com, bez meczu z 76ers. Dodam, że w rzutach z półdystansu gorsi od niego - przy podobnej liczbie prób - są Derek Fisher z Los Angeles Lakers, Andre Miller z Portland Trail Blazers, Tony Parker z San Antonio Spurs, Chauncey Billups z Denver Nuggets/New York Knicks, Lou Williams z Philadelphia 76ers. To wszystko gracze uważani za dobrych w tym elemencie i właśnie tutaj chyba dochodzimy do wyjaśnienia takiej sytuacji. Nikt przy zdrowych zmysłach dawał Parkerowi czy Fisherowi pół metra wolnego zmuszając go do rzutu zamiast penetracji. Z Rondo tak często się dzieje, co może być wytłumaczeniem niezłej skuteczności.
Słaby rzut z półdystansu->odpuszczanie przez rywali->więcej prób->więcej pracy nad tym elementem na treningach->większa pewność i wyższy procent celności.
Ciąg przyczynowo-skutkowy teoretycznie się zgadza. Są tylko wątpliwości czy aby na pewno ostatni element również występuje w tym przypadku. Liczby temu teoretycznie przeczą (tyle samo procent co dwa lata temu), chociaż warto pamiętać, że nigdy utrzymanie statystyk na podobnym poziomie przy większej próbce nie jest łatwe.
Etykiety:
Boston Celtics,
Kevin Durant,
koszykówka,
NBA,
Rajon Rondo,
Tony Parker
czwartek, 3 marca 2011
Tak się nie robi, panie Rondo
Ostatnie sekundy meczu. Boston Celtics prowadzą pewnie (wygrali 115:103) z Phoenix Suns. Nic nie może im odebrać wygranej. Co się robi w takiej sytuacji? Spokojnie czeka do końcowego gwizdka. Co robi Rajon Rondo? Tańcuje z piłką i oddaje dziwny rzut za 3 punkty. Co robi Jared Dudley z Suns? Wkurzony wygibasami Rondo fauluje go ostro.
Zobaczcie sami:
A gdzie bostońska duma i klasa? Celtics niepotrzebnie robią wiele drobnych rzeczy sprawiających, że coraz więcej kibiców patrzy na nich mniej przychylnym okiem, by nie powiedzieć wprost: nie cierpi. W ubiegłorocznych finałach z Los Angeles Lakers skłaniałem się ku bostończykom, podziwiam styl gry Rondo, ale nie podoba mi się takie zachowanie. Jestem przekonany, że Steve Nash, Jason Kidd, Chauncey Billups, Chris Paul i inni doświadczeni, czołowi rozgrywający obecnej ligi nie zachowaliby się w ten sposób.
O co chodziło Rajonowi? Jeśli koniecznie chciał zdobyć punkty, to mógł łatwo wjechać pod kosz. Chciał się powygłupiać? Wyszło kiepsko. Szukałem jego komentarza na ten temat, ale wszystko co znalazłem to:
It was an intense game, but it wasn't. We had it under control the whole game.
To nie brzmi jak tłumaczenie, a raczej jak ciąg dalszy trash-talkingu. Celtics mieli w trzeciej kwarcie 29 punktów przewagi, ale rezerwowi Suns (w tym Dudley i Marcin Gortat) zrobili serię 22:2 sprawiając, że komentator telewizji z Arizony kilka razy podniósł głos. Celtowie ostatecznie utrzymali przewagę, bo Aaron Brooks pokazał to, o czym pisałem - zapędy strzeleckie i świetnie “panowanie” nad piłką. Panowanie przez 22 sekundy akcji.
Rondo próbował natomiast tłumaczyć trener “Doc” Rivers.
Rivers understood that some may view the Rondo shot attempt as trying to run up the score but defended his point guard.
"Well, I thought a lot of stuff was going on," Rivers said. "Usually I hate that, and you guys know that, but it's also a competition and a completive game. And I thought last night was one of those rare cases where I think our guys felt like they [the Suns] were doing stuff they shouldn't do and it was a back at you. And sometimes you have to let the kids be competitive. And in that case I felt that was the right case."
Nie bardzo rozumiem jego punkt widzenia. Jakich rzeczy Suns nie powinni robić? Schodzić z -29 na -9? Na pewno nie powinni zderzać się między sobą głowami tak jak to zrobili Channing Frye i Vince Carter (esz, szkoda, że nie ma tej sytuacji na youtubie - jest foto, bo mimo kontuzji obu zawodników wyglądała dość zabawnie. Zupełnie jak blackout w serialu The Event), ale raczej nie o to chodziło Riversowi. Być może pomiędzy zawodnikami zaszło coś, czego nie pokazały kamery. Być może znowu za parę godzin przeczytamy na czyimś Twitterze, że ktoś kogoś nazwał cancerem...
Chciałem też wspomnieć o faulu technicznym Kevina Garnetta kilkanaście sekund wcześniej, ale Maciek Kwiatkowski z Zawszepopierwsze już opisał sytuację, więc nie będę się powtarzał.
Oba te zachowania można zbiorczo określić bardzo popularnym obecnie słowem - słabe.
Szkoda, że teraz rozmawiamy o takich rzeczach, bo Celtics grali przez 30 minut kapitalną koszykówkę i po prostu zmietli Suns. A potem mimo pogoni rywali dość spokojnie utrzymali prowadzenie. Świetny rewanż za klęskę w Phoenix miesiąc temu.
P.S.
Jeżeli ktoś zwątpił, czy Troy Murphy jest potrzebny w Bostonie - Big Baby Davis przeciwko Suns doznał kontuzji. Klątwa jakaś?
Zobaczcie sami:
A gdzie bostońska duma i klasa? Celtics niepotrzebnie robią wiele drobnych rzeczy sprawiających, że coraz więcej kibiców patrzy na nich mniej przychylnym okiem, by nie powiedzieć wprost: nie cierpi. W ubiegłorocznych finałach z Los Angeles Lakers skłaniałem się ku bostończykom, podziwiam styl gry Rondo, ale nie podoba mi się takie zachowanie. Jestem przekonany, że Steve Nash, Jason Kidd, Chauncey Billups, Chris Paul i inni doświadczeni, czołowi rozgrywający obecnej ligi nie zachowaliby się w ten sposób.
O co chodziło Rajonowi? Jeśli koniecznie chciał zdobyć punkty, to mógł łatwo wjechać pod kosz. Chciał się powygłupiać? Wyszło kiepsko. Szukałem jego komentarza na ten temat, ale wszystko co znalazłem to:
It was an intense game, but it wasn't. We had it under control the whole game.
To nie brzmi jak tłumaczenie, a raczej jak ciąg dalszy trash-talkingu. Celtics mieli w trzeciej kwarcie 29 punktów przewagi, ale rezerwowi Suns (w tym Dudley i Marcin Gortat) zrobili serię 22:2 sprawiając, że komentator telewizji z Arizony kilka razy podniósł głos. Celtowie ostatecznie utrzymali przewagę, bo Aaron Brooks pokazał to, o czym pisałem - zapędy strzeleckie i świetnie “panowanie” nad piłką. Panowanie przez 22 sekundy akcji.
Rondo próbował natomiast tłumaczyć trener “Doc” Rivers.
Rivers understood that some may view the Rondo shot attempt as trying to run up the score but defended his point guard.
"Well, I thought a lot of stuff was going on," Rivers said. "Usually I hate that, and you guys know that, but it's also a competition and a completive game. And I thought last night was one of those rare cases where I think our guys felt like they [the Suns] were doing stuff they shouldn't do and it was a back at you. And sometimes you have to let the kids be competitive. And in that case I felt that was the right case."
Nie bardzo rozumiem jego punkt widzenia. Jakich rzeczy Suns nie powinni robić? Schodzić z -29 na -9? Na pewno nie powinni zderzać się między sobą głowami tak jak to zrobili Channing Frye i Vince Carter (esz, szkoda, że nie ma tej sytuacji na youtubie - jest foto, bo mimo kontuzji obu zawodników wyglądała dość zabawnie. Zupełnie jak blackout w serialu The Event), ale raczej nie o to chodziło Riversowi. Być może pomiędzy zawodnikami zaszło coś, czego nie pokazały kamery. Być może znowu za parę godzin przeczytamy na czyimś Twitterze, że ktoś kogoś nazwał cancerem...
Chciałem też wspomnieć o faulu technicznym Kevina Garnetta kilkanaście sekund wcześniej, ale Maciek Kwiatkowski z Zawszepopierwsze już opisał sytuację, więc nie będę się powtarzał.
Oba te zachowania można zbiorczo określić bardzo popularnym obecnie słowem - słabe.
Szkoda, że teraz rozmawiamy o takich rzeczach, bo Celtics grali przez 30 minut kapitalną koszykówkę i po prostu zmietli Suns. A potem mimo pogoni rywali dość spokojnie utrzymali prowadzenie. Świetny rewanż za klęskę w Phoenix miesiąc temu.
P.S.
Jeżeli ktoś zwątpił, czy Troy Murphy jest potrzebny w Bostonie - Big Baby Davis przeciwko Suns doznał kontuzji. Klątwa jakaś?
Etykiety:
Aaron Brooks,
Boston Celtics,
Doc Rivers,
Glen Davis,
Kevin Garnett,
koszykówka,
NBA,
Phoenix Suns,
Rajon Rondo,
Troy Murphy
sobota, 30 października 2010
Ile asyst miał Rondo?
24 to 24. Nieważne gdzie. Na podwórku, na Playstation - to mnóstwo asyst.
Tyle asyst rozdał w meczu z New York Knicks Rajon Rondo. W XXI wieku tylko Ramon Sessions dwa lata temu miał tyle samo, ale osiągnął ten wynik w kwietniu w meczu o nic. Rekord wszechczasów to 30 asyst Scotta Skilesa.
Często słyszymy - eee, w tej NBA to zaliczają asysty, które asystami tak naprawdę nie są i w tym tkwi tajemnica ich niesamowitych liczb. Postanowiłem więc przeanalizować komu i w jakich sytuacjach podawał Rondo.
Cały mecz jest do 2 listopada na ilp.nba.com, ale trzeba się zarejestrować (warto!). A oto lista asyst:
Asysta nr 1 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z 7 metrów
Asysta nr 2 - podanie w kontrze do Pierce'a, który kończy akcję dwutaktem
Asysta nr 3 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 4 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 5 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia za 3 punkty
Asysta nr 6 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 7 - podanie do Allena, który w kontrze po jednym kroku rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 8 - podanie do O'Neala, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 9 - podanie do Davisa, który robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 10 - podanie do Garnetta, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 11 - podanie do Garnetta, który obraca się, rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 12 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 13 - podanie do O'Neala, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 14 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 15 - podanie do Danielsa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 16 - podanie do Davisa, który obraca się, robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 17 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 18 - podanie do Allena, który robi dwa kozły i rzuca z półdystansu
Asysta nr 19 - podanie do Davisa, który robi zwód, kozioł i trafia z dwutaktu spod kosza
Asysta nr 20 - podanie do Allena, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 21 - podanie do Garnetta, który robi zwód, kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 22 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 23 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 24 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Co nam z tego wyszło? Tak naprawdę cztery asysty (nr 9, 18, 19, 21) według europejskich standardów raczej nie zostałyby zaliczone. Mam na myśli oczywiście spotkanie, w którym statystykami zajmowaliby się profesjonaliści, a nie (jak często ma to miejsce w Polsce) amatorzy, którzy nie widzą np. asysty, gdy zawodnik podaje do kolegi na obwodzie, a ten rzuca i trafia. Grając w polskiej II lidze Rondo mógłby tych asyst mieć pewnie z 10 czy 15.
Zostaje 20 asyst - to nadal bardzo dużo.
2 do Shaqa, 8 do Garnetta, 7 do Davisa, 1 do Danielsa, 2 do Allena, 4 do Pierce'a - o czym to świadczy? Głównie o tym, że Rondo świetnie współpracuje z podkoszowymi. Ale to już wiemy od dawna...
Tyle asyst rozdał w meczu z New York Knicks Rajon Rondo. W XXI wieku tylko Ramon Sessions dwa lata temu miał tyle samo, ale osiągnął ten wynik w kwietniu w meczu o nic. Rekord wszechczasów to 30 asyst Scotta Skilesa.
Często słyszymy - eee, w tej NBA to zaliczają asysty, które asystami tak naprawdę nie są i w tym tkwi tajemnica ich niesamowitych liczb. Postanowiłem więc przeanalizować komu i w jakich sytuacjach podawał Rondo.
Cały mecz jest do 2 listopada na ilp.nba.com, ale trzeba się zarejestrować (warto!). A oto lista asyst:
Asysta nr 1 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z 7 metrów
Asysta nr 2 - podanie w kontrze do Pierce'a, który kończy akcję dwutaktem
Asysta nr 3 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 4 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 5 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia za 3 punkty
Asysta nr 6 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 7 - podanie do Allena, który w kontrze po jednym kroku rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 8 - podanie do O'Neala, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 9 - podanie do Davisa, który robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 10 - podanie do Garnetta, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 11 - podanie do Garnetta, który obraca się, rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 12 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 13 - podanie do O'Neala, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 14 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 15 - podanie do Danielsa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 16 - podanie do Davisa, który obraca się, robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 17 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 18 - podanie do Allena, który robi dwa kozły i rzuca z półdystansu
Asysta nr 19 - podanie do Davisa, który robi zwód, kozioł i trafia z dwutaktu spod kosza
Asysta nr 20 - podanie do Allena, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 21 - podanie do Garnetta, który robi zwód, kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 22 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 23 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 24 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Co nam z tego wyszło? Tak naprawdę cztery asysty (nr 9, 18, 19, 21) według europejskich standardów raczej nie zostałyby zaliczone. Mam na myśli oczywiście spotkanie, w którym statystykami zajmowaliby się profesjonaliści, a nie (jak często ma to miejsce w Polsce) amatorzy, którzy nie widzą np. asysty, gdy zawodnik podaje do kolegi na obwodzie, a ten rzuca i trafia. Grając w polskiej II lidze Rondo mógłby tych asyst mieć pewnie z 10 czy 15.
Zostaje 20 asyst - to nadal bardzo dużo.
2 do Shaqa, 8 do Garnetta, 7 do Davisa, 1 do Danielsa, 2 do Allena, 4 do Pierce'a - o czym to świadczy? Głównie o tym, że Rondo świetnie współpracuje z podkoszowymi. Ale to już wiemy od dawna...
Etykiety:
Boston Celtics,
koszykówka,
NBA,
Rajon Rondo
wtorek, 26 października 2010
Gościnny występ Celta
Noc z wtorku na środę, godz. 1:30 polskiego czasu. Wielka inauguracja NBA. Miami Heat jadą do Bostonu, by zmierzyć się z Celtics. Wszyscy zastanawiają się, jak będzie wyglądał w tym sezonie zespół z Florydy. A Celtowie? Oddajmy głos jednemu z najwierniejszych kibiców.
(Przed)ostatnia akcja
Jest taki skecz Monthy Pytona, w którym budynek opanowany przez podstarzałych księgowych zamienia się w statek piracki i rusza na burzliwe morza światowej finansjery, a trasę jego rejsu znaczą kolejne udane abordaże. Boston Celtics AD 2010/11, najweselszy dom spokojnej starości po tej stronie Rio Grande, też szykuje się do frontalnego ataku na „nową, odmłodzoną” NBA. Panie i panowie, szykujcie maski tlenowe i klej do protez, bo będzie się działo!
Tegoroczny debiutant Avery Bradley (rocznik 1990) nauczył się chodzić dzień po tym, jak Shaq złamał swoją pierwszą tablicę. Bradley nie widział meczu w którym Ray Allen rzucił swoje pierwsze 30 punktów w NBA, bo akurat wypadła mu jedynka i siedział u dentysty. Popisy duetu Pierce-Walker już oglądał, ale przez to nie odrobił zadania domowego z matmy. Jermaine’a O’Neala podziwiał gdy akurat był chory na świnkę, a plakat Kevina Garnetta miał nad łóżkiem.
Spokojnie… ta historia jest zmyślona, ale dzięki temu pasuje chyba do każdego młodego gracza w NBA. A tych z roku za rok jest coraz więcej, bo „odmładzanie” to ulubione zajęcie wszystkich… prawie wszystkich menedżerów NBA. Danny Ainge, jakby „na przekór glinom, na przekór tankom” poszedł w przeciwnym kierunku. Zamiast odmładzać, do i tak starej drużyny ściągnął kolejnych weteranów. Cel? Mistrzostwo. Czas? Jeśli nie teraz, to za rok – w lecie 2012 roku umowy kończą się wszystkim, poza Piercem i Rondo.
Czy taki układ ma szanse wypalić? Tak, bo…
Skład. Pierce, Garnett czy Allen to nie klasa Wade’a czy Bosha, ale z drużyn pretendujących do tytuły to właśnie C’s mają najlepszego rozgrywającego (Rondo) i najszerszą ławkę.
Trener. Eric Spoelstra? Stan van Gundy? Bez żartów. Doc Rivers przez trzy lata pracy w Bostonie udowodnił, że jest świetnym fachowcem i ustępuje chyba tylko Philowi Jacksonowi.
Atmosfera: Dodajcie do ulubionych Twittera Nate’a Robinsona i możecie spokojnie zrezygnować z Comedy Central.
W tej słodziutkiej beczce jest jednak spore wiaderko gorzkiego dziegciu. Prawdopodobieństwo tego, że jednemu ze Starszych Panów w pewnym momencie nie wytrzyma kolano/kostka/plecy/wątroba (niepotrzebnego nie skreślać!) jest pewne jak wąs Adama Małysza. Atmosfera też może ulecieć, a wtedy nawet najlepszy trener nie pomoże. Poza tym istnieje duża szansa, że po prostu inni będą lepsi. Chronos jest nieubłagany, to już nie lata 90, to NBA2k11, baby!
Jako kibic Celtics, który po 18 latach oglądania rzadkich wzlotów i częstych upadków doczekał się w końcu mistrzostwa (I’ve got my own jak wyryczał KG) nie mam presji na kolejny tytuł. Będzie? Super! Nie będzie? Też fajnie. Liczy się dobra koszykówka i dobra zabawa. A to akurat Boston Celtics AD 2010/11 gwarantują mi w stu procentach.
Piotr Szeleszczuk
(Przed)ostatnia akcja

Tegoroczny debiutant Avery Bradley (rocznik 1990) nauczył się chodzić dzień po tym, jak Shaq złamał swoją pierwszą tablicę. Bradley nie widział meczu w którym Ray Allen rzucił swoje pierwsze 30 punktów w NBA, bo akurat wypadła mu jedynka i siedział u dentysty. Popisy duetu Pierce-Walker już oglądał, ale przez to nie odrobił zadania domowego z matmy. Jermaine’a O’Neala podziwiał gdy akurat był chory na świnkę, a plakat Kevina Garnetta miał nad łóżkiem.
Spokojnie… ta historia jest zmyślona, ale dzięki temu pasuje chyba do każdego młodego gracza w NBA. A tych z roku za rok jest coraz więcej, bo „odmładzanie” to ulubione zajęcie wszystkich… prawie wszystkich menedżerów NBA. Danny Ainge, jakby „na przekór glinom, na przekór tankom” poszedł w przeciwnym kierunku. Zamiast odmładzać, do i tak starej drużyny ściągnął kolejnych weteranów. Cel? Mistrzostwo. Czas? Jeśli nie teraz, to za rok – w lecie 2012 roku umowy kończą się wszystkim, poza Piercem i Rondo.
Czy taki układ ma szanse wypalić? Tak, bo…
Skład. Pierce, Garnett czy Allen to nie klasa Wade’a czy Bosha, ale z drużyn pretendujących do tytuły to właśnie C’s mają najlepszego rozgrywającego (Rondo) i najszerszą ławkę.
Trener. Eric Spoelstra? Stan van Gundy? Bez żartów. Doc Rivers przez trzy lata pracy w Bostonie udowodnił, że jest świetnym fachowcem i ustępuje chyba tylko Philowi Jacksonowi.
Atmosfera: Dodajcie do ulubionych Twittera Nate’a Robinsona i możecie spokojnie zrezygnować z Comedy Central.
W tej słodziutkiej beczce jest jednak spore wiaderko gorzkiego dziegciu. Prawdopodobieństwo tego, że jednemu ze Starszych Panów w pewnym momencie nie wytrzyma kolano/kostka/plecy/wątroba (niepotrzebnego nie skreślać!) jest pewne jak wąs Adama Małysza. Atmosfera też może ulecieć, a wtedy nawet najlepszy trener nie pomoże. Poza tym istnieje duża szansa, że po prostu inni będą lepsi. Chronos jest nieubłagany, to już nie lata 90, to NBA2k11, baby!
Jako kibic Celtics, który po 18 latach oglądania rzadkich wzlotów i częstych upadków doczekał się w końcu mistrzostwa (I’ve got my own jak wyryczał KG) nie mam presji na kolejny tytuł. Będzie? Super! Nie będzie? Też fajnie. Liczy się dobra koszykówka i dobra zabawa. A to akurat Boston Celtics AD 2010/11 gwarantują mi w stu procentach.
Piotr Szeleszczuk
sobota, 19 czerwca 2010
Lekko skisła wisienka na finałowym torcie
Tegoroczny finał NBA był (jako całość) najlepszy w XXI wieku obok finału z 2006 roku pomiędzy Miami Heat i Dallas Mavericks, ale ostatni mecz Lakers i Celtics jednak zawiódł.
I nie chodzi tu o porażkę Celtics, którym sprzyjałem, ale o obraz gry w tym spotkaniu. Póżniejszy MVP rzucający w kant tablicy? Nieco ponad 20% skuteczności póżniejszego mistrza przez trzy kwarty? Straty, pudła, dziesiątki "bezpańskich" piłek. Nie tego oczekiwałem po Game Seven i nie tego chciałem w najważniejszym koszykarskim wydarzeniu tego sezonu. Cóż, najwyraźniej stawka spotkaniu potrafi sparaliżować nawet Kobego Bryanta i Raya Allena.
Nawet z takiego "błotnego" widowiska można jednak zrobić pasjonujący film. Walka, walka, jeszcze raz walka. Owszem lubimy walkę.Ba! Kochamy walkę! Ale lubimy też, gdy czasem ktoś jednak trafi do kosza.
Finały przeszły do historii, ale na pewno zostaną zapamiętane. Nie tylko dlatego, że jak słusznie zauważył Supergigant Kobe jest jednym z najgorszych MVP w historii. Także dlatego, że każdy mecz - co niespotykane - miał innego bohatera.
Mecz numer 1 - Kobe Bryant
Mecz numer 2 - Ray Allen/Rajon Rondo (jak kto woli)
Mecz numer 3 - Derek Fisher
Mecz numer 4 - Glen Davis
Mecz numer 5 - Paul Pierce
Mecz numer 6 - Pau Gasol
Mecz numer 7 - Ron Artest
Pamiętacie taką sytuację? Ja nie.
A na koniec Ron zwariował :-)
sobota, 29 maja 2010
Ricky vs. Milos
Napisałem poniższą notkę niemal w całości już jakieś dwa tygodnie temu, ale dopiero teraz dokończyłem. Było już tak pół żartem, pół serio o Rickym Rubio. Teraz na poważnie.
Omawiany w tekście o Brygadzie RR Rajon Rondo to dla Rubio oczywiście zbyt wysoka (na razie?) półka, ale na razie cudowne dziecko hiszpańskiej koszykówki ma innego rywala. To (kolejne) cudowne dziecko serbskiej koszykówki, czyli Milos Teodosić. Trzy lata starszy od koszykarza Barcelony, ale jestem w stanie zaryzykować stwierdzenie, że nieco mniej doświadczony na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Początek XXI wieku w europejskim baskecie należał do Sarunasa Jasikeviciusa i Theodorosa Papaloukasa. Ich wspólny dorobek to dwa mistrzostwa Europy w latach 2003-2005, wicemistrzostwo świata 2006, a przede wszystkim sześć zwycięstw w Eurolidze w latach 2003-2009. W tym okresie jest dziura tylko w 2007 roku, gdy Jasikevicius dogorywał w NBA, a Papaloukas rozegrał w finale świetne spotkanie (23 punkty i 8 asyst), ale CSKA Moskwa przegrało 91:93 z Panathinaikosem Ateny. Okej, możemy to wybaczyć. Nagród typu MVP Final Four Euroligi czy EuroBasketu nie będę wymieniał, ale też było ich trochę. Oczywiście Theo i Saras nie zdominowali rozgrywek indywidualnie aż tak bardzo, ale byli championship factors. I to "nieco" więcej znaczącymi w swoich zespołach niż Robert Horry w NBA zdobywając swoje siedem tytułów (narażam się komuś tym stwierdzeniem?).
W tym roku na tronie nie było już Sarasa, którego Panatha odpadła dużo wcześniej m.in. po starciach z Barcą Ricky'ego. Nie było też Theo, który w zespole przegranego finalisty pełnił mniej ważną rolę niż jakiś nieogolony chłoptaś z Serbii. I ten właśnie Teodosić spotkał się z Rubio w finale wielkiej imprezy po raz drugi w ciągu niespełna roku. I znowu przegrał. We wrześniu w Polsce Hiszpanie pokonali Serbię, teraz Barcelona ograła Olympiacos Pireus. Zaryzykuję tezę, że gdyby Ricky i Milos nie zdecydowali się na przenosiny do NBA, to mogą pozostać na europejskim topie przez najbliższych kilka lat, niczym Saras i Theo. Tyle tylko, że to "gdyby" jest palcem na wodzie pisane, bo prawdopodobieństwo, że za dwa lata będą jeszcze w Eurolidze jest moim zdaniem bliskie zeru. Co nie przeszkadza w ciągłym porównywaniu dwóch najlepszych młodych rozgrywającym na naszym kontynencie (może należałoby usunąć ten drugi przymiotnik?). Statystyki na bok, rozbierzmy ich na czynniki pierwsze. 20 kategorii, krótka ocena w skali 1-5 i podsumowanie.
Rzut z dystansu/półdystansu ze stabilnej pozycji
Rubio - 4. Być może za dużo, ale facet naprawdę trafia coraz częściej. Tyle tylko, że nie rzuca i potrzebuje.
Teodosić - 5. Daj mu pół metra miejsca, a się nie pomyli.
Rzut z dystansu/półdystansu po dryblingu
Rubio - 2. Jeśli zdarzały mu się pojedyncze akcje, w których próbował np. po crossoverze rzucić, to najczęściej nieskutecznie.
Teodosić - 5. W ćwierćfinałowej serii z Prokomem było mnóstwo takich akcji.
Rzut z dystansu/półdystansu po zasłonie
Rubio - 2. Trudno ocenić, nie przypominam sobie takiego zagrania u niego
Teodosić - 5. Półfinał EuroBasketu - tyle na ten temat.
Panowanie nad piłką
Rubio – 5. Praktycznie nie zdarzają mu się straty zdarzające ze złego ballhandlingu.
Teodosić – 5. Patrz wyżej.
Court vision (czyli ile widzą jego oczy)
Rubio – 5. Jego umiejętność dostrzeżenia wolnego partnera w drugim końcu boiska jest chyba na najwyższym poziomie w Europie. Nie potrafię wymienić gracza lepszego w tym elemencie.
Teodosić – 3. Przyzwoity przegląd pola, jak na rozgrywającego, ale bez błysku.
Współpraca z obwodowymi
Rubio - 4. Bardzo szybko dogadał się z Juanem Carlosem Navarro, który nieprzypadkowo grając mniej minut oddał sporo więcej rzutów z dystansu - miał dzięki Ricky'emu więcej pozycji.
Teodosić - 4. Tutaj plus za umiejętność "dogadania" się na parkiecie z Theo Papaloukasem, który też jest zawodnikiem potrzebującym piłki w rękach.
Współpraca z wysokimi
Rubio - 5. Pick'n'rolle z Franem Vazquezem to od kilku miesięcy firmowe zagranie Barcelony. Nikt tak nie umie "dokarmiać" podkoszowych jak Rubio.
Teodosić - 4. Nie tak efektowna jak Ricky'ego, ale co pokazał chociażby EuroBasket, też umie dostarczyć piłkę wysokim.
Obrona 1 na 1
Rubio - 4. Bardzo rzadko pozwala się mijać, świetna defensywa na nogach.
Teodosić - 3. Przyzwoity defensor, ale zdecydowanie częściej niż Hiszpan pozwala się ogrywać 1 na 1. Element do poprawy.
Obrona zespołowa
Rubio - 4. Nadzwyczaj dobra jak na tak młodego gracza.
Teodosić - 4. Bez większych zastrzeżeń.
Gra w ataku 1 na 1
Rubio - 4. Mimo, że rywale często dają mu trochę wolnego, bo kiepsko rzuca, to łatwo mija przeciwnika stwarzając dzięki temu przewagę w strefie podkoszowej.
Teodosić - 5. Mało kto w Europie potrafi tak "skręcić" obrońcę jak on.
Wykańczanie akcji w tłoku
Rubio - 4. Umie "wkręcić się" pod wysokich, ale często zdarzają mu się też proste pudła spod dechy.
Teodosić - 3. To zawodnik preferujący grę na dystansie/półdystansie, więc siłą rzeczy rzadziej po penetracji musi wykończyć akcję w trumnie i może dlatego ma z tym problem?
Clutch time (czyli jak gra w końcówce)
Rubio - 5. 5/5 za 3 w tym sezonie z Caja Laboral, świetny mecz nr 4 w ćwierćfinale Realem, kluczowe akcje w półfinale z CSKA. W meczach na styku bardzo rzadko drży mu ręka.
Teodosić - 5. Miałem wątpliwości po finale z Barcą, ale przypomniałem sobie z drugiej strony półfinał EuroBasketu, który Teodosić wygrał praktycznie sam.
Stabilność formy
Rubio - 3. Raz na pięć spotkań trafia mu się strzelecki supermecz, po czym usuwa się w cień i przez kilka spotkań ma po 3-5 punktów.
Teodosić - 4. Im bliżej końca sezonu tym zdecydowanie rzadziej zdarzały mu się słabsze występy.
Zbiórki
Rubio - 3. Mało istotny element dla rozgrywającego, bo większość piłek wpadających w ich ręce to zasługa zastawiających wysokich. Posłużmy się zwykłą statystyką - Rubio średnio 2.9 w 21 minut.
Teodosić - 2. Jego rywal średnio 2.5 w 30 minut.
Pewność w grze/unikanie strat
Rubio - 2. Szukanie szalonych podań kończy się co trzy-cztery akcje stratą.
Teodosić - 4. Mniej fantazji i szalonych zagrań w grze.
Efektowność
Rubio - 5. Mistrz no-look passów.
Teodosić - 3. Pamiętamy jego podanie za plecami praktycznie z autu do Sofoklesa Schortsanitisa, ale zdarza mu się to rzadziej niż Ricky'egmu.
Spryt
Rubio - 5. Akcja, w której w finale wyjął piłkę z kozła Papaloukasowi na połowie rywala była tego najlepszym dowodem. Ricky jest cwaniakiem niczym 32-latek.
Teodosić - 3. Mam wrażenie, że jemu jeszcze brakuje sporo do poziomu cwaniactwa prezentowanego przez starszych kolegów i przez Rubio.
Atletyzm
Rubio - 3. Jest raczej chudy i przed przenosinami do NBA będzie musiał popracować na siłowni.
Teodosić - 3. Trochę lepiej zbudowany, ale też nie jest atletą w stylu amerykańskich rozgrywających.
Doświadczenie
Rubio - 3. Skromne, ale większe niż Teodosicia - finał olimpijski, EuroBasket, kilka lat w ACB, występy w Eurolidze w Joventucie i teraz Barcelonie.
Teodosić - 2. Do EuroBasketu 2009 w pierwszoplanowej roli tylko w rozgrywkach juniorskich.
Leadership, czyli przywództwo
Rubio - 3. Być może to wina partnerów, szczególnie w kadrze, gdzie obok Gasoli i Fernandeza usunął się w cień.
Teodosić - 4. Potrafił je odebrać Papaloukasowi, ale tylko do czasu Final Four. Wtedy "zniknął"
W sumie:
Rubio - 75
Teodosić - 76
Wniosek:
Można dyskutować, czy ocena każdej kategorii jest odpowiednia, ale po zsumowaniu różnica między graczami jest tak minimalna, że wniosek nasuwa się jeden - nie sposób ocenić, który z nich jest większym talentem. Co jeden umie trochę lepiej, drugi trochę gorzej i odwrotnie, więc wybrać lepszego nie sposób.
Etykiety:
Euroliga,
koszykówka,
Milos Teodosić,
NBA,
Rajon Rondo,
Ricky Rubio
wtorek, 11 maja 2010
Brygada RR nadciąga
Znacie na pewno tą popularną kilkanaście dni temu kreskówką z Chipem i Dalem. Nie wiem, który z nich jest Chipem, który Dalem, ale panowie RR coraz odważniej przejmują władanie po dwóch stronach oceanu.
24 lata. 20 lat.
Czwarty sezon w NBA. Czwarty sezon w europejskich pucharach.
Szybcy jak wiatr. Mistrzowie przechwytów. Królowie efektownych asyst. Negatywne cechy też mają wspólne, a właściwie jedną - podobno nie umieją rzucać. A raczej umieją, ale nie lubią.
W ten weekend obaj mieli swoje wielkie chwile. Rondo uratował Celtom serię z Cleveland Cavaliers fenomenalnym występem: 29 punktów, 13 asyst, 18 zbiórek. Rubio wygrał z Barceloną Euroligę. W półfinale zagrał znakomicie: 10 punktów, 8 asyst i 4 zbiórki. W finale nie było tak błyskotliwie, ale Barca wygrała to spotkanie łatwo.
Ciekawa/zabawna/nieprzypadkowa/intrygująca/znamienna (niepotrzebne skreślić) koincyndencja czasowa. Wikipedia w podstronie o Brygadzie RR podaje: "Wznowiona została 9 maja 2010 r. w niedzielnej Wieczorynce". Kilka godzin później Rajon szalał w TD Garden, a Ricky całował puchar.
0:45, 1:04, 2:45, 4:20 - najważniejsze momenty tego mixu.
Ta wizja, ta fantazja, to zrozumienie z wysokim graczem - coś wam to przypomina?
Skrót RR przy filmowej Brygadzie to Rescue Rangers. U nas nazywało się to Brygada Ryzykownego Ratunku. Rondo był Rescue Ranger wczoraj.
I jeśli jeszcze jesteśmy przy RR z Bostonu. Pisząc dzisiaj tekst do gazety długo nie zastanawiałem się, o czym powinienem wspomnieć. Dziwne, że nikt tego nie zauważył (nie widziałem na żadnej stronie). Przecież w NBA tak lubimy symbolikę.
27 października. Jedna z najlepszych akcji tego sezonu. Rondo idzie w kontrze na wsad. LeBron James dogania go i zatrzymuje monsterblokiem.
9 maja, czyli wczoraj. Trzecia kwarta. Remis. Rondo znowu w kontrze. LeBron nadlatuje. Ale nie, nie panie James. Nie tym razem...
Szkoda, że kamerzysta nie złapał wyrazu twarzy LeBrona po tej akcji.
Szkoda, że Brygada RR nie spotka się w Turcji na mistrzostwach świata. Rajon odmówił gry.
Etykiety:
Boston Celtics,
Euroliga,
koszykówka,
NBA,
NBA play-off,
Rajon Rondo,
Regal FC Barcelona,
Ricky Rubio
Subskrybuj:
Posty (Atom)