No dobra, to było luźne skojarzenie ławki Dallas Mavericks z ławką przed blokiem gdzieś na Mokotowie.

No to kto jest winny? JJ Barea i Peja Stojaković. Ha! Kto by pomyślał pięć miesiące temu, że postawa tej dwójki będzie miała takie znaczenie dla losów NBA Finals. Tym bardziej, że Peja wtedy właśnie leczył kontuzję i nie było wiadomo, czy w ogóle znajdzie pracodawcę. Tymczasem w tych play-offach Barea i Stojaković średnio rzucają 16.8 punktu. Ich dwa najgorsze wspólne występy to w sumie 10 punktów w game 1 z Blazers (półtora miesiąca temu) i 11 punktów w game 3 z Thunder (to ten mecz, w którym Mavs znokautowali rywala w pierwszej kwarcie). Tymczasem na początek finału zdobyli 2 "oczka" trafiając 1 z 11 rzutów z gry.
Co się stało? Cóż, o Peji można powiedzieć po prostu: nie wpadało. Miał trzy rzuty z czystych pozycji zza łuku i nie trafiał. Można być niemal pewnym, że taka niemoc nie potrwa zbyt długo. Ale co z Bareą? Otóż nagle okazało się (Eureka!), że defensywa zespołowa Heat jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż u Lakers czy Thunder. Portorykańczyk mógł co prawda wjeżdżać w pole trzech sekund, ale tam napotykał na pomoc i jego rzuty albo były oddawane pod sporą presją przez ręce albo nawet blokowane (co udało się Chrisowi Boshowi). 1/8 z gry to wcale nie jumperki z półdystansu (oddał tylko jeden), ale nieudane penetracje. Barea musi się przyzwyczaić, że autostrada do kosza (czemu przeczy załączone zdjęcie z jedynej skutecznej penetracji) już się skończyła i mniej nerwowo kończyć akcję pod presją. Łatwo powiedzieć, czyż nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz