niedziela, 31 lipca 2011

Wrocław 18: Alex z Majorki

Koniec mistrzostw, do widzenia państwu. Stało się. Turniej we Wrocławiu za nami, pozostal żal, smutek, akredytacja do kolekcji i kilku nowych znajomych na Facebooku. Pozostało też kilka nazwisk, które warto śledzić w najbliższym sezonie. Niektóre już na tym blogu padły - Kenan Sipahi, Daniel Diez, Nenad Miljenović, Vasilije Micić, Amedeo Della Valle, Marko Ramljak. Chyba nie padło najważniejsze - Alejandro Abrines Redondo. MVP turnieju.

Nie, Abrines nie przeszedł mi "koło nosa". Facet spodobał mi się od pierwszego meczu. I nie (tylko) dlatego, że niedawno pokochałem jego rodzinną Majorkę. Są dowody na Twitterze, są cookies w archiwach google już z początku turnieju, są świadkowie, są tacy, z którymi wykłócałem się, czy przypomina w stylu gry Rudy'ego Fernandeza czy nie. Abrines to największy wygrany tej imprezy. Patrząc przed nią na składy można było wskazać kilkunastu, może nawet 30, 40 graczy, na których warto zwrócić uwagę, bo albo są "uznanymi" wielkimi talentami albo pamiętaliśmy ich z MŚ do lat 19 na Łotwie w tym roku albo gdzieś kiedyś to nazwisko obiło się o uszy. Abrinesa wśród nich nie było. I właściwie nawet Hiszpanie nie mieli pojęcia o istnieniu tego chłopaka jeszcze niedawno.

Rok temu Alex był chłopakiem, który w stolicy Majorki Palmie rano chodził do szkoły średniej, a wieczorami trenował w lokalnym klubiku. I tyle. Pewnego dnia zobaczył go trener Unicaji Malaga Aito Garcia Reneses i czym prędzej zabrał na Półwysep. Abrines grał w ostatnim sezonie w pierwszoligowych rezerwach, gdzie z kolei dojrzał go trenera kadry juniorów prowadzący Murcię. I tak się zaczęło.

Jak gra i wygląda Abrines? Jest chudy, mierzy prawie dwa metry, ma długie ręce i lokowate włosy :-) Potrafi być świetnym plastrem w obronie, a wspomniane ręce wybierają piłki rozgrywającym rywali, nawet Nenadowi Miljenoviciowi. Atak? Wszystko co tylko sobie zażyczymy. Rzut z dystansu z otwartej pozycji, rzut po koźle, kontra, minięcie, penetracja, walka na ofensywnej tablicy na trzecim piętrze. Wykapany Rudy Fernandez z europejskich czasów. Alex Abrines - zapamiętajcie to nazwisko, niedługo będziecie je krzyczeć. Cytując jeden z kabaretów oczywiście...:)

Wrocław 18: Nenad znak zapytania

Mistrzostwa Europy we Wrocławiu, dzień 216315. Do zakończenia turnieju zostały już tylko cztery mecze (jeden właśnie trwa) plus wybór najlepszej piątki turnieju. Wczoraj z Maćkiem Kwiatkowskim z WP mieliśmy z tym spory problem, szczególnie jeśli chodzi o obsadę pozycji podkoszowych. Ale to zostawmy na później. Najpierw jedno nazwisko, które wzbudzało największe kontrowersje: Nenad Miljenović. Ostatecznie jesteśmy prawie pewni, że w All Tournament Team będzie... Prawie.

Gdyby wybierać pięciu zawodników z największymi umiejętnościami lub pięciu, którzy mają największe szanse na zrobienie kariery: Serb na pewno nie zostałby pominięty. Ale jeśli chcemy wskazać pięciu koszykarzy, którzy grali we Wrocławiu najlepiej, to można mieć wątpliwości. Krótko mówiąc - ten gość po prostu przespał pierwsze dwie rundy.

Nie, nie grał katastrofalnie. Ale wchodził z ławki rezerwowych, był w cieniu Vasilije Micicia. Zagrał po prostu katastrofalny mecz przeciwko Kenanowi Sipahiemu i Turcji. Wydawało mi się nawet, że w porównaniu z tym, co prezentował rok czy dwa lata temu nie ma żadnego postępu. Z dzisiejszej perspektywy wygląda mi to na oszczędzanie się na decydującą fazę. Jeśli tak było - to w pewnym sensie kolejny objaw... dojrzałości koszykarskiej Miljenovicia. Prawdziwe granie zaczyna się od fazy pucharowej. Polacy coś o tym wiedzą, no nie?

A jak wyglądał Miljenović w fazie pucharowej? Jak profesor. Decydujące zagrania w ćwierćfinale i perfekcyjna druga połowa w półfinale z Włochami. To zdecydowanie był zespół Miljenovicia, nie Micicia. Zresztą a propos tej dwójki - ptaszki ćwierkają, że obaj panowie nie bardzo się lubią, a Micić "uciekł" z Żeleznika, by wyjść z cienia kolegi. Teraz nie przeniesie się do Partizana Belgrad, bo już poszedł tam Miljenović. Oficjalnie mówi, że musi skończyć 18 lat, by podpisać zawodowy kontrakt, ale na pewno można by to obejść. Cóż, nie dziwię się, że unika kolegi. Takiej konkurencji każdy by się bał.

piątek, 29 lipca 2011

Wrocław 18: Zaczyna się prawdziwe życie

Już za chwileczkę, już za momencik karuzela krytyki zacznie się kręcić... Owszem. Styl porażki polskiej młodzieży (fot. Wojtek Figurski, FIBA Europe) w ćwierćfinale mistrzostw Europy z osłabionymi brakiem Amedeo Della Valle Włochami był fatalny. 52:70 to niski wymiar kary, przecież po trzeciej kwarcie mieli na koncie zaledwie 29 "oczek". Przemysław Karnowski rzadko dostawał piłkę, nie trafiał w prostych sytuacjach, nie radził sobie z podwojeniami, wyglądał na mocno zniechęconego. Obwodowi pudłowali z dystansu, Mateusza Ponitka nie miał jak wbijać się pod kosz, bo Włosi zagęścili "trumnę". Rozgrywający nie kreowali, przeważały indywidualne akcje. To był fatalny występ i powód do wstydu, nauczka na przyszłość.

Przyszłość. No właśnie. Chociaż fajnie byłoby wygrać turniej we Wrocławiu, to przyszłość jest najważniejsza. Juniorskie czasy skończą się w zasadzie w niedzielę. Za rok ten rocznik ma prawo występu tylko w dywizji B mistrzostw Europy, mistrzostw świata nie będzie. Dlatego czas zapomnieć o młodzieżowym graniu i skupić się na karierze seniorskiej. Jedna porażka z Włochami niczego nie zmienia. Nie oznacza, że Karnowski, Ponitka, Piotr Niedźwiedzki i inni mają mniejsze szanse na zrobienie kariery, że mają mniejszy talent. Nie należy ich przekreślać. Wydaje mi się to oczywiste, ale niestety spodziewam się również pomstowania i dosadnych określeń typu "nieudacznicy". Frustratów nie brakuje.

Kilku chłopców z drużyny Jerzego Szambelana już od września będzie występowało w PLK, gdzie spotka ich twarda walka o miejsce na parkiecie. A gdy już na to boisko trafią, to czekają na nich zmagania z ligowymi "wyjadaczami" i spryciarzami. Można powiedzieć - zacznie się prawdziwe koszykarskie życie. Liceum rocznik 1993 skończył z przeciętną średnią w ostatniej klasie, ale przecież znamy ludzi na poważnych stanowiskach nawet bez matury...:)

środa, 27 lipca 2011

Wrocław 18: Kogo oglądać od piątku?

Na placu boju o mistrzostwo Europy juniorów pozostało już tylko osiem ekip, w tym Polska. Turniej we Wrocławiu od ćwierćfinałów będzie wzbudzał większe zainteresowanie niż do tej pory, ale na kogo zwrócić uwagę, gdy nie zna się nikogo poza Polakami? Wybrałem pięciu zawodników, których nie tylko fajnie ogląda, ale można także być pewnym, że usłyszymy o nich jeszcze niejeden raz.

Daniel Diez (nr 9, Hiszpania) - bardzo mobilna trójko-czwórka ze świetnym kozłem i rzutem z pół- oraz dystansu. Wygląda optycznie na więcej niż dwa metry (które mu podają) i na PF jest zdecydowanie za mały. Na SF może zrobić sporą karierę, bo to taka przerośnięta wersja Mateusza Ponitki ze wszystkimi atutami Polaka. No, może trochę bardziej boi się kończyć akcje nad obręczą...

Amedeo Della Valle (nr 8, Włochy) - pan i władca Italii na tym turnieju. Jeden z moich znajomych powiedział o nim: "ten chłopak w ogóle nie podejmuje złych decyzji". Coś w tym jest. Della Valle oferuje pełen zestaw usług z pozycji rzucającego obrońcy od penetracji przez rzut po dzielenie się piłką. Łatwo go rozpoznać, bo jest bardzo charakterystyczny - przypomina lokowatego Królika Bugsa.




Kenan Sipahi (nr 4, Turcja) - o nim na blogach (nie tylko moim) powstało już kilka notek, więc skrótowo: 16-letni dowódca starszych kolegów z szybkim rzutem i niesamowitym przeglądem pola.





Marko Ramljak (nr 11, Chorwacja) - lekko przygarbiony z krótką szyją, nie wygląda na koszykarza. Ale ten niski lub silny skrzydłowy potrafi zaskoczyć wsadzając piłkę nad wyższym rywalem w tłoku, rozgrywając pick'n'rolla ze środkowym (w roli obwodowego!) czy wyjmując piłkę z kozła rozgrywającego. Energiczny, waleczny, momentami szalony, wszędzie go pełno.

Vasilije Micić (nr 6, Serbia) - nowy Milos Teodosić. 17-latek w tym roku eksplodował nagle zdobywając po 9 punktów na mecz w serbskiej ekstraklasie. Na turnieju we Wrocławiu gra niezwykle dojrzale i w ogóle nie widać po nim wieku. Mózg Serbów, od nowego sezonu najprawdopodobniej w Partizanie Belgrad

wtorek, 26 lipca 2011

Wrocław 18: Karnowski a inni młodzi środkowi

Amedeo Tessittori, Mouhammadou Jaiteh, Ramazan Tekin, Przemysław Karnowski - w drużynach, które mają szansę zagrać na ćwierćfinałach mistrzostw Europy juniorów. W jakichkolwiek rankingach zdecydowanie najwyżej notowany jest Polak, ale czy faktycznie to człowiek, który zrobi największą karierę? Można mieć wątpliwości.

Patrząc na ich indywidualne umiejętności i wyszkolenie to Karnowski jest obecnie najlepiej wyszkolony indywidualnie. Ma najlepiej opanowane (co nie znaczy, że idealnie) manewry podkoszowego czy umiejętność współpracy z obwodowymi. To nie ulega wątpliwości. Przegrywa jednak z rywalami warunkami fizycznymi. Tak, to nie żart. Niezbyt "napakowane" 213 centymetrów robi wrażenie w kadetach i teraz w juniorach, ale mówimy o możliwości zrobienia kariery wśród seniorów. Siła, naturalna waleczność pod obręczą - te cechy dobrego "klocka" posiadają i Tekin, i Tessittori. Pierwszy to typowa turecka szkoła - Semih Erden, Omer Asik. Obaj trafili do NBA, obaj nie wyglądali za młodu na dominatorów i gwiazdy. Nigdy pewnie nimi nie będą, ale ich solidność doprowadziła ich za ocean. Gdyby Tessittori nie był Włochem, to też możnaby go zaliczyć do tej tureckiej szkoły, bo w stylu gry jako żywo przypomina Tekina. Francuz Jaiteh to zupełnie inny typ gracza. Skoczek a la Serge Ibaka i Bismack Biyombo trafił praktycznie do każdego notesu skautowskiego w hali Orbita. Ośmielę się nawet stwierdzić, że w porównaniu do Biyombo ma zdecydowanie większy repertuar zagrań w ataku.

Cała trójka ma atuty, które już teraz pozwoliłyby im grać z seniorami, z prawdziwymi mężczyznami. Cała trójkę widzę w przyszłości w Eurolidze/NBA, także dlatego, że jestem raczej pewny włoskiego, tureckiego i francuskiego systemu szkolenia i przejścia zawodnika od juniora do seniora. Polski? Nie ufam, że nie zamęczy Przemka, że wyśle go tego lata w odpowiednie miejsce, że nie "ukisi" na kolejne sezony w I czy II lidze, że zrobi z niego twardziela... A wy?

Wrocław 18: Kolejny poziom szaleństwa

Rok temu w Hamburgu Polska - Serbia 100:70, teraz we Wrocławiu 70:61. Różnice w składach? W polskim żadnej istotnej, wśród Serbów cztery. Ubył m.in. Aleksander Cvetković, przybył Vasilije Micić, objawienie, 17-latek, który w ostatnim sezonie w ekstraklasie serbskiej miał średnio 9 pkt na mecz. Niby różnica niewielka, a jednak ogromna. Dlatego ten wynik możemy przyjąć z dużym zadowoleniem. W Hamburgu biało-czerwoni grali znakomity turniej, tutaj w każdym spotkaniu oprócz inauguracji ze Słowenią męczyli się niemiłosiernie.

Cieszyć mogło to, że Polacy znowu potrafili przystosować się do sytuacji w meczu. Zaczęli od bombardowania kosza z dystansu. To przynosiło początkowo efekty (4/5 po 5. minutach), ale do końca pierwszej połowy (1/13 zza łuku w tym okresie) gra przypominało niestety walenie głową w mur. Reakcja trenerów i zespołu? Brak Przemka Karnowskiego w prawie całej trzeciej kwarcie, otwarcie pola do penetracji obwodowym i wykorzystywanie luk w obronie przeciwnika. Nigdy nie wpadłbym na to, że w drugiej połowie nasi oddadzą tylko trzy rzuty za 3, w tym dwa wymuszone czasem, w tym jeden Mateusza Ponitki przez całe boisko. I że nie będzie to oznaczało wykorzystywania przewagi wzrostu Karnowskiego. Nice.

Jedyne co może martwić to Ponitka. Ten człowiek się kiedyś - ODPUKAĆ - połamie. Myślałem, że widziałem już wszystkie odmiany szaleństwa w jego wykonaniu, ale dzisiaj wszedł na kolejny poziom. Alley-oop w kontrze nad rywalem, dwuręczny wsad w kontrze in your face nad innym przeciwnikiem - znakomicie, ale można złapać się za glowę widząc jak za moment ląduje na parkiecie nie zawsze na dwie nogi, nie zawsze na choćby jedną nogę, nie zawsze w ogóle na parkiecie, czasem na rywalu. Przypomniał mi się w tym momencie scouting report Ponitki po Nike Hoop Summit "ma problemy z grą na wysokości obręczy i kończeniem akcji". Może wziął sobie to do serca? Szukałem dzisiaj w głowie shooting guarda, który grałby tak agresywnie w powietrzu, zbierał na wysokości trzeciego piętra i blokował z pomocy. Znalazłem na forum basketa - Andre Iguodala. Aż mi, kibicowi 76ers, wstyd. Pasuje idealnie.

poniedziałek, 25 lipca 2011

Wrocław 18: Ile zostało w baku Karnowskiego?

- Wreszcie zagraliśmy jak zespół - Mateusz Ponitka.

- Tak, to może być przełomowy mecz - Przemysław Karnowski.

- Stwierdziliśmy, że musimy coś zmienić w naszej grze. Udało nam się to pokazać w drugiej połowie - drugi trener Piotr Bakun.

Brawo. Polscy juniorzy wymęczyli wygraną 62:59 z Turcją (więcej tutaj), ale czy to faktycznie będzie przełomowy mecz? Czy pod względem sportowym możemy być z siebie dumni?


W przekroju całego spotkania to nadal był przeciętny występ. Po pierwszej połowie można go było nawet określić mianem katastrofalnego. 16:16 na bronionej "desce" to właśnie katastrofa. Rywale faktycznie skakali nam po głowach i całe szczęście, że Ramazan Tekin nie jest mistrzem wykończenia akcji pod obręczą. Naszym podkoszowym brakowało koncentracji, "zacięcia" (word by Karnowski), by powalczyć o zbiórki...

Teraz tak sobie myślę, że decyzja Jerzego Szambelana (i jego całego sztabu trenerskiego) o niewystawieniu Przemka (fot. Wojtek Figurski, FIBA Europe) w pierwszej piątce w trzeciej kwarcie mogła być kluczowa. To fakt, że za moment z trzema faulami na ławce usiadł Tekin i Turcy grali niskim składem. To prawda, że Karnowski mógłby wtedy wejść i podbudować się psychicznie kończąc kilka akcji ze słabszym fizycznie rywalem. Ale słusznie zauważył też trener Bakun - to mogło się skończyć mismatchem w defensywie, a któryś z Turków stałby się Antonio Bobanem.

Wyszło tak, że niecałe sześć minut bez Karnowskiego Polacy wygrali 9:4 pokazując dobrą defensywę. Przemek po powrocie wyglądał na żywszego niż wcześniej. Nie wiem czy pomógł mu w sumie aż półgodzinny odpoczynek, czy zobaczył, że koledzy bez niego też "dają radę", że nie jest zawodnikiem pod ochroną i wykrzesał z siebie trochę więcej energii. Najważniejsze pytanie: czy ta energia w czwartej kwarcie to były już totalne resztki? Czy w jego baku coś jeszcze zostało? Jeden z zawodników powiedział: "Przemek jest zmęczony? Trudno. I tak musi grać." Coś w tym jest. Karnowskiego, nawet zmęczonego i w przeciętnej formie, ta drużyna bardzo potrzebuje. Cóż, 1 sierpnia może położyć się na kanapie i nic nie robić. Do 31 lipca musi jeszcze z siebie coś wycisnąć.

Wrocław 18: W poszukiwaniu zaginionego rzutu

Najpierw trochę statystyki:

ME kadetów 2009 - 30%
I liga, sezon 2009/2010 - 37%
MŚ kadetów 2010 - 34%
ME juniorów 2010 - 48%
I liga, sezon 2010/2011 - 30% i wygrany konkurs trójek podczas meczu gwiazd
MŚ juniorów 2011 - 33%
ME juniorów 2011 - po trzech meczach 9% (1/11)

Te liczby to skuteczność Mateusza Ponitki w rzutach z dystansu w ostatnich sezonach i imprezach. Jego niedyspozycja strzelecka podczas mistrzostw Europy we Wrocławiu jest już niemal symbolem problemów Polaków z obroną strefową rywali. Dobrze, że zawodnicy przed turniejem dostali sugestię od trenera Jerzego Szambelana, by schować laptopy do szafy, bo krytyka w internecie przekracza granice rozsądku. Ponitka doczekał się nawet określeń "zawodnik bez rzutu", co jest oczywistym absurdem biorąc pod uwagę chociażby powyższe statystyki. 30-37% i "wybryk" rok temu na Litwie - to nie są procenty Reggiego Millera czy Andrzeja Pluty, ale na pewno niezłego strzelca z dystansu. Dla porównania chwalony przez wszystkich za pewną rękę Michał Michalak miał w podanych turniejach/sezonach kolejno: 31%, 37%, 37%, 28%, 33%, 43% i 32% we Wrocławiu. Wielkiej różnicy na korzyść jednego czy drugiego nie widać.

Nasz numer 10 nie jest zawodnikiem nieumiejącym rzucać, ale w hali Orbita nie trafia. 0/14 spoza trumny w meczach z Chorwacją i Grecją, 1/11 zza łuku w całym turnieju. Gdzie się podział jego rzut? Nie wiedzą nawet taksówkarze, kelnerki i ekspedientki w jego rodzinnym Beverly Hills 63400. Oby znalazł się przed dzisiejszym meczem z Turcją (o 18), bo tutaj nasz obwód będzie bardzo potrzebny.

Turcja to pierwszy zespół, który ma poważnego przeciwnika dla Przemysława Karnowskiego pod koszem. Co prawda Ramazan Tekin daje drużynie średnio tylko 6 punktów i 2.3 zbiórki, ale warunkami fizycznymi dorównuje naszemu środkowemu i jest niezłym defensorem. Oczywiście najważniejszy w tureckiej drużynie będzie jej 16-letni dowódca Kenan Sipahi. Nazwisko tego rozgrywającego odmieniono we Wrocławiu przez wszystkie przypadki w kilku różnych językach. Sipahi sam przyznaje, że ma problemy w obronie, co powinien skwapliwie wykorzystywać Grzegorz Grochowski. Nie chcę nawet myśleć, jak będzie wyglądał mecz, gdy Turcy staną strefą...

sobota, 23 lipca 2011

Wrocław 18: Bo Boban miał dzień

Antonio Boban w pierwszych dwóch dniach mistrzostw Europy we Wrocławiu był na parkiecie w sumie 6 minut. Przez trzy kwarty spotkania z Polską grał tylko minutę. A w ostatniej części wyszedł i wygrał Chorwacji mecz. Trzy trójki, półdystans, pompka z odegraniem na czystą pozycję na skrzydle - 11 punktów i dzika radość.

Chorwaci w poprzednich spotkaniach rzucali z 20% skuteczności zza łuku, teraz mieli 12 celnych trójek (na 32 próby) i można oczywiście tłumaczyć to w odwiecznie popularny sposób: cóż, mieli dobry dzień. W takiej sytuacji sensowniej jest jednak zapytać się samego siebie: a co my zrobiliśmy, by mieli gorszy? Zvonimira... wróć! Antonio Bobana krył w czwartej kwarcie Przemek Karnowski, gigant o wzroście 213 centymetrów. Chorwaci mieli wtedy niski skład bez żadnego środkowego, więc Karnowski musiał zająć się kimś niższym. Dostał do opieki Bobana, który "rozklepał" rywala w popisowy sposób. Przemek wziął winę na siebie.

Tylko czy naprawdę musiał być tym winnym? Taki wielki zawodnik jak Karnowski to wielki atut w ataku, ale przecież Chorwaci grali obroną strefową i nie bardzo umieliśmy go wykorzystać. Może warto było zdjąć go na kilka minut, sprawdzić niższe ustawienie, bardziej dopasowane do przeciwnika. Piotr Niedźwiedzki lub Tomasz Gielo na Bobanie - szkoda, że nikogo nie korciło, by to sprawdzić. Rozumiem, że skoro Chorwaci wyszli niższym składem, to trenerzy zdecydowali, by Karnowski zajął się tym teoretycznie najmniej groźnym przeciwnikiem. Ale gdy pojawiają się problemy, to chyba warto zareagować.

Wrocław 18: Kenan Barbarzyńca, rodak Dardana

Przepraszam cię Dardan, ale za trzy, cztery lata możesz już nie być najlepszym graczem pochodzącym z Kosowa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to palmę pierwszeństwa odbierze ci niejaki Kenan Sipahi (fot. FIBA Europe/Wojtek Figurski).

Kosowo nie ma oficjalnej reprezentacji, więc Dardan Berisha gra w polskiej kadrze, a Sipahi w tureckiej, na razie juniorskiej. Aktualnie robi furorę na mistrzostwach Europy we Wrocławiu. Notkę Sipahiemu poświęcił już Maciek Kwiatkowski na ZP-1. Pisał po czwartkowym, pierwszym dniu turnieju, ja tamtego spotkania nie widziałem. Oglądałem za to przed chwilą kapitalny, najlepszy do tej pory mecz imprezy Serbia - Turcja. Dobrze, że organizatorzy przezornie wyznaczyli najmniej interesujący mecz Łotwa - Czechy na początek dnia w związku z czym można było sobie go odpuścić, posiedzieć na basenie i stawić się na kolejnych trzech. Warto było.

Turcy i Serbowie stworzyli kapitalne widowisko, może dlatego, że dobrze się znają? Grali ze sobą rok temu na ME kadetów, wtedy wygrała Turcja po buzzer-beaterze Tayfuna Erulku. Tym razem bohaterów meczu było kilku. Serbowie: sprytny rozgrywający Vasilije Micić, undersized silny skrzydłowy wyrywający piłki na atakowanej desce Nikola Janković. Turcy: podkoszowy Samet Geyik, już nieźle wyszkolony środkowy Ramazan Tekin, prawdopodobny następca Omera Asika, Semiha Erdena i całej reszty. Ale numerem jeden tego spotkania był Kenan Sipahi.

- To był dla mnie wyjątkowy mecz. Bardzo mi zależało na dobrym występie - takie słowa słyszymy często, tym razem były wyjątkowo szczere. Kenan urodził się w Prisztinie w Kosowie, które jak wiemy dla niektórych jest częścią Serbii, dla innych niepodległym państwem. Kosowianie należą oczywiście do tych drugich :-) Łagodnie mówiąc: Serbów nie lubią. Sipahi wyjechał (uciekł) z ojczyzny w wieku 11 lat tylko z bratem, bez rodziców, którzy zostali w domu. Dzięki stanowczemu tureckiemu kierownikowi więcej się nie dowiedzieliśmy, ale pewnie szybko trafił do Bursy, bo przez całą dotychczasową karierę trenuje w tamtejszym Tofasie.W ostatnim sezonie rozegrał 5 spotkań w ekstraklasie.

Sipahi ma zaledwie 16 lat i gra z partnerami starszymi o rok czy dwa lata, ale pokazuje, że ma balls i nie krępuje się, by na nich nakrzyczeć. Przeciwko Serbii po trzech kwartach miał 1/8 z gry, ale w ostatniej rzucił 8 punktów. Ba! To było coś, co się wspomina "a pamiętasz jak X lat temu Iksiński załatwił drużynę Y?". Dwie trójki w ostatnich sekundach akcji przy stanie 70:71. Bang, bang. Koniec. Serbowie załatwieni. Turcja wygrywa grupę.

Oczywiście Kenan Barbarzyńca jest dopiero u progu swojej drogi do prawdziwej kariery. Podstawy są, ale tutaj przypomina mi się Nenad Miljenović, Serb, którego w 2009 roku podziwiałem jako 16-latka w Berlinie podczas turnieju Euroligi. Też rządził starszymi od siebie. Teraz w konfrontacji z rówieśnikami miał przebłyski, ale ogólnie jego występ mozna podsumować stwierdzeniem: bezbarwny. Dobrze, że Kenan wie nad czym musi przede wszystkim pracować: obrona i mimo wszystko rzut. Niech pracuje, ja trzymam kciuki.

Wrocław 18: Kubeł zimnej greckiej wody

Kubeł zimnej wody - tak brzmi krótkie podsumowanie drugiego występu polskich juniorów na mistrzostwach Europy we Wrocławiu. Okazało się, że nawet jeśli gramy z teoretycznym słabeuszem niemającym podstawowego środkowego, to możemy się męczyć niemiłosiernie. Polakom i tak należą się brawo, że grając słabo zdołali odnieść zwycięstwo. Wygrywać, gdy wszystko idzie jak z płatka to nie problem. Większą radość daje sukces wyrwany przeciwnikowi niemal z gardła.

Piotr Bakun, asystent trenera Jerzego Szambelana mówił, że koszykówka jest dla ludzi pokornych, a nie pysznych i że choć cały zespół wierzy w mistrzostwo, to nie można ciągle chłopakom wbijać do głowy, jacy są znakomici, bo to się źle skończy. Dodał, że taki mecz powinien drużynie dobrze zrobić. Gdy padło pytanie o obronę strefową Polaków w trzeciej kwarcie, nie bardzo potrafił wytłumaczyć dlaczego akurat wtedy się na nią zdecydowano. "Próbowaliśmy różnych ustawień."

W tej wspomnianej trzeciej kwarcie Grecy mieli 5/7 za 3 z otwartych pozycji, a strefa wyglądała raczej jak tor przeszkód podczas Skills Challenge. Te wszystkie wcześniejsze wypowiedzi Bakuna mogłyby nawet skłonić szaleńca do stwierdzenia, że trenerzy specjalnie kazali grać zespołowi strefą, bo wiedzieli, że to się tak skończy (czyli -1 po trzeciej kwarcie) i chcieli sprawdzić zespół w boju. To oczywiście lekko niedorzeczne - Grecy do przerwy trafili z dystansu 1/9, a Szambelan nie mógł przewidzieć, że zawodnicy zamienią się w paliki.

Na szczęście w ostatniej części Polacy wrócili do defensywy "swego" i właśnie pod swoim koszem wygrali ten mecz. Był taki sześciominutowy fragment 9:0 dla naszych, za który chwalono ich, bo znaleźli dziury w greckiej strefie i wywalczyli kilka zbiórek w ataku. Tak, wszystko się zgadza, ale w gruncie rzeczy nasza ofensywa była wtedy tak samo produktywna jak przez cały mecz i tak samo nieskuteczna na obwodzie. Defensywa zabrała Grekom wszystkie atuty, chociaż nie sposób nie zauważyć, że rywalom też zaczęły drżeć ręce, przestraszyli się szansy.

0/10 Mateusza Ponitki z półdystansu i dystansu doczekało się już osobnego wpisu na 3sekundy.com. Wygląda katastrofalnie, ale nie wiem czy to powód do robienia wielkiej afery. Wiadomo, że Ponitka musi pracować nad rzutem, nie jest jednak on tak katastrofalny jak pokazuje ta statystyka. Pamiętam mecze z np. 5/7 zza łuku, po których wydawało się, że to spot up shooter. Mi podobało się, że mimo takiej indolencji i tak potrafił być kluczowym graczem tego spotkania. Liczba wyszarpanych piłek na deskach i w obronie - ponad 10. Więcej niż ktokolwiek inny na parkiecie.

Grecy? Ich rozgrywający (dwa lata temu jeszcze zdecydowanie najlepszy) Apollon Deligeorgis powoli przesuwa się na koniec ławki. Występ przeciwko Polsce - 13 minut, 0/6 z gry, 0 asyst. Doskonały przykład, że w młodym wieku trzeba się rozwijać i ktoś znakomity jako kadet nie zawsze będzie świetnym juniorem. Co dodatkowo nakazuje docenić Polaków - trzeci rok w kontynentalnej czołówce z tymi samymi liderami.

piątek, 22 lipca 2011

Wrocław 18: Rzut oka na Greków

Wczoraj był krótki scouting Słoweńców, czas na parę zdań o Grekach, z którą nasi juniorzy zmierzą się dzisiaj. To może być dla biało-czerwonych jeszcze lżejsza bułka z masłem niż inauguracja turnieju, bo Hellada na dzień dobry zagrała katastrofalny mecz przeciwko Chorwacji. Chociaż oglądałem go przez większość czasu właściwie jednym okiem, to Grecy prezentowali się jakby wyszli na parkiet z autokaru po 24-godzinnej podróży z Peloponezu. Nie wiem czy dzisiaj PKS Ateny krążył po dolnośląskich szosach. Raczej nie, więc powinni zagrać lepiej.

Jeśli oglądaliście ich mecz z Chorwacją, to pewnie zauważyliście zawodnika z numerem 9. To niejaki Apollon Deligeorgis, o którym mógłbym wczoraj powiedzieć tylko tyle, że pewnie zastępuje trzech kontuzjowanych lepszych od niego rozgrywających swojej kadry. Oficjalnie miał cztery straty, optycznie wyglądało na dziesięć (to często się zdarza) i dopiero dzisiaj zagłębiając się bardziej w grecką drużynę dowiedziałem się, że tak naprawdę to jej numer 1, lider na poprzednim ważnym turnieju, czyli mistrzostwach Europy kadetów 2009. Wtedy Deligeorgis miał przeciętnie 18 punktów i prawie 4 asysty. Grecja cudem utrzymała się w Dywizji A (co patrząc na jej obecną postawę nie dziwi - mam na myśli to, że walczyła o to utrzymanie, a nie to, że jej się udało:)), ale Deligeorgis miał np. taki mecz (27 punktów) przeciwko Litwie:



Nie wiem co się temu panu stało przez dwa lata. Może to słabszy dzień, może faktycznie zdrzemnął się w autobusie, chociaż akurat jemu energii nie brakowało. Biegał tak szybko jak na tym wideo i tylko to się zgadza.

Polacy na tamtych ME U-16 wygrali z Grekami 76:69. Piotr Niedźwiedzki miał 16 punktów, Mateusz Ponitka 15, Deligeorgis 13, a najskuteczniejszym Grekiem był autor 14 "oczek" Emmanuel Tselentakis (wczoraj 11 przeciwko Chorwacji). Próżno szukać scouting reportów tego niskiego skrzydłowego. Co wiemy? Urodził się w New Jersey, a rok temu reprezentował Grecję na Światowych Igrzyskach Młodzieży w Singapurze w koszykówce 3-na-3 zdobywając brązowy medal. Zresztą przeciwko niemu występowało kilku innych zawodników z turnieju we Wrocławiu np. Chorwat Martin Ramljak czy Litwin Mantas Mockevicius. Wracając do Greka - na przyszły sezon związał się już z SLU. Oczywiście nie będzie rapował z Peją, zagra w Saint Louis University (studiowali tam. m.in. Larry Hughes, H Waldman, który kiedyś występował w Pruszkowie oraz Ian Vougioukas). Ciekawe, czy w ojczyźnie wzbudził tym tyle kontrowersji, co decyzja Tomasza Gielo o przenosinach do Liberty University? Pewnie nie, pewnie Vougioukas polecił mu tę szkołę.

Wrocław 18: Mamy ćwierćfinał?

Kilkanaście godzin po inauguracyjnym meczu mistrzostw Europy juniorów. Nie wiem, czy to najlepszy termin na wpis o pierwszym, bardzo udanym meczu Polaków, ale nie sposób go przemilczeć. Miałem dzisiaj rano taką refleksję - gromimy Słowenię 30-ma punktami i traktujemy to jak coś normalnego. Rocznik 1993 wyraźnie nas rozpieścił, niemal przyzwyczaił do bycia europejskim i światowym koszykarskim potentatem. Ale z drugiej strony - czy to nie powinna być norma? Jesteśmy 38-milionowym krajem (9. miejsce w Europie), w którym co prawda ta dyscyplina nie jest numerem 1 (przynajmniej w mediach), ale dzieci i młodzieży chętnych do gry nie brakuje. Czy nie powinniśmy w czołówce kontynentu być nie tylko wśród obecnych juniorów, ale po prostu na co dzień? A nie emocjonować się meczem o miejsca 9-16 w dywizji B. Pozostawiam to do waszych rozmyślań.

Skupiając się na sportowej stronie spotkania ze Słowenią - stawiam gruszki przeciw orzechom ten mecz praktycznie dał nam pierwsze miejsce w grupie i prawie zapewnił awans do ćwierćfinału. Jak to możliwe? Ani osłabieni Chorwaci, ani tym bardziej Grecy nie prezentują poziomu zbliżonego do Słowenii i powinniśmy wygrać pozostałe dwa mecze w pierwszej rundzie. A dwa zwycięstwa zaliczone do drugiej rundy zazwyczaj dają przepustkę do ćwierćfinału. Oczywiście nikt nie bierze pod uwagę, że zadowolimy się tylko tym, szczególnie po tym, co działo się w czwartek w hali Orbita.

Na turnieju piłkarskim podczas igrzysk olimpijskich drużyny mają limit wieku, ale mogą skorzystać z trzech starszych zawodników. Przemysław Karnowski i Mateusz Ponitka sprawiali wrażenie właśnie takich dorosłych wzmocnień dla młodzieży. Karnowski wyglądał na tle słoweńskich podkoszowych (z Żigą Dimesem na czele) jak starszy brat, któremu nie chce się podskakiwać, bo i tak co trzeci rzut zablokuje stojąc na palcach. Myślę, że Słoweńcy mogli ten mecz przegrać 10-ma punktami, ale zupełnie niepotrzebnie starali się Polaków dogonić w trzeciej kwarcie, przez co zdenerwowali leniwego wcześniej Przemka. A ten po prostu wziął się do roboty i zrobił to, co do niego należało. W konfrontacji jeden na jeden z rówieśnikami mającymi co najmniej kilka centymetrów mniej nie ma na niego sposobu, bo proste manewry opanował perfekcyjnie. W tym momencie wyścigu do kariery jest dwie długości przed konkurentami na swojej pozycji.

Mateusz Ponitka też ma zdecydowaną przewagę nad rówieśnikami i chyba nikt nie jest w stanie go na tym turnieju powstrzymać indywidualnie. Gdyby nie jesgo entuzjazm objawiający się sporą aktywnością nawet w czwartej kwarcie, można by pomyśleć, że to jakiś rutyniarz bezlitośnie katujący przeciwnika. Niebywała pewność w grze sprawiła bije z niego na każdym kroku. Na jego tle nigdy bym się nie domyślił, że numer 6 Słoweńców Matej Rojc (o którym m.in. był poprzedni wpis) na co dzień gra (naprawdę gra, a nie grzeje ławkę) w zespole mistrza Słowenii. Prezentował się nieporadnie w porównaniu do naszego lidera.

Popatrzcie sami na wideo made by niezawodny Zbyszek Fryna (który akurat dzisiaj ma urodziny - najlepszego!) z skm.polskikosz.pl. Polecam szczególnie akcję z 2:10.



Mam nadzieję, że wideo kręcone z trybun nie spowoduje, że na autora posypią się gromy ze strony "greckiego boga wojny", jak opiekuna mediów już zdążyła ochrzcić załoga ZP-1 ;)

czwartek, 21 lipca 2011

Wrocław 18: Rzut oka na Słoweńców

Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B. No dobra, będzie to raczej Ą, bo turniej o mistrzostwo Europy juniorów we Wrocławiu jeszcze się dla mnie nie zaczął. Chociaż w Orbicie już grają, to dopiero będę tam pod wieczór, a na razie jestem w 75% ogarnięty "Tour de France Fever". Ale pozostaje 25% (które będzie rosło) na "Junior Fever", dzięki czemu poświęcę ten pierwszy wpis z Wrocławia sprawom zapowiedziowym. Czyli z kim zagrają Polacy w fazie grupowej, a uścislając - z kim zagrają dzisiaj o 20.15. Z reprezentacją prawdziwej wylęgarnii talentów, czyli Słowenią.

Brzmi groźnie, co nie? Na szczęście w roczniku 1993 rodacy Waltera Jeklina i Alesa Pipana (czyli dowódców naszej kadry seniorów) nie należą do europejskich potentatów. Nie oznacza to, że nie ma tam żadnych indywidualności. Są dwie. Matej Rojc i Luka Rupnik - obaj zdecydowanie wybijający się ponad rówieśników, obaj już rok temu występujący na mistrzostwach Europy juniorów ze starszymi kolegami. I to nie w roli ławkowiczów, ale wśród pierwszoplanowych postaci. Rupnik grał średnio 21 minut, ale wystarczyło to, by miał średnio 10.3 punktu i 4 asysty. Rojc rzucał 7 punktów w niecałe 27 minut Słowenia zajęła ostatecznie 10. miejsce, a przegrała m.in. z Polską.

Niemal dokładnie rok temu (22 lipca) było 89:82 dla biało-czerwonych. Rupnik (na zdj.) rzucił 15 "oczek", Rojc 7, grał też inny członek obecnej drużyny podkoszowy Ziga Dimec, ale nie trafił ani razu do kosza. Polska kadra wyglądała podobnie do obecnej, przynajmniej jeśli chodzi o liderów. Mateusz Ponitka zdobył 20 punktów, Tomasz Gielo 17, Przemysław Karnowski miał double-double 12+13. Jedynym z rocznika 1992, który wtedy się znacząco wyróżnił był Michał Sokołowski (16 punktów).

Rupnik (najlepszy strzelec meczu dla 16-latków Jordan Brand Classic) i Rojc mają tę przewagę nad Polakami, że obaj już w sezonie 2010/2011 grali w poważnych rozgrywkach. Nie w de facto trzecioligowym SMS-ie Władysławowo, nie walczyli o awans do ekstraklasy. Rupnik w Slovanie Lublana grał przeciętnie 18 minut zdobywając 6 punktów. A to drużyna, która zajęła 5. miejsce w tamtejszej lidze. Rojc w mistrzu kraju Krce Nove Mesto też dostawał sporo szans - w sumie w Eurochallenge, Lidze Adriatyckiej i lidze słoweńskiej rozegrał 41 spotkań po kilka, kilkanaście minut.

Liczby liczbami, ale jak panowie lub jak kto woli chłopcy wyglądają na parkiecie. Z tego co można wyczytać na wielu stronach dotyczących talentów (w tym np. Draft Express) obaj są najchętniej rozgrywającymi, co prowadzi do pytania - jak podzielą się piłką w kadrze? Zostawiajac ten (w końcu nie nasz) problem na boku warto zauważyć, że to (znowu posiłkując się źródłami) różni gracze, chociażby fizycznie. Rojc ma 198 centymetrów, długie ręce, Rupnik tylko 183 i jest krępej budowy. Nie będę tu przepisywał ich atutów i wad, które znakomicie podane są tutaj (także dlatego, że kolarze są już u podnóża Galibier). Najważniejsze co należy zapamiętać - Rupnik jest szybki, lubi biegać do kontry, ale ma gorącą głowę i często szaleje. A jeśli ktoś z was zna choćby strzępy języka słoweńskiego to może sobie posłuchać, co Luka ma do powiedzenia przed turniejem we Wrocławiu.



Nawet bez znajomości jakiegokolwiek obcego języka można zobaczyć go poniżej. Zielony numer 5, aktywny już od pierwszej akcji. Oczami wyobraźni już widzę jak penetruje "pod" Przemka Karnowskiego.

środa, 20 lipca 2011

Czas na blogowanie z Wrocławia

Od środy do końca lipca jestem głównie tutaj:


I chyba nie ma lepszego momentu, by odkurzyć bloga. 21-31 lipca, Wrocław hala Orbita (plus hala AWF), mistrzostwa Europy juniorów z naszą reprezentacją jako jednym z kandydatów do medali.

Planuję codzienne wpisy dotyczące nie tylko meczów naszych, ale także innych młodych talentów i wydarzeń okołoturniejowych. Mam nadzieję, że dotrzymam słowa danego samemu sobie :-)

P.S.
We Wrocławiu będą także przedstawiciele zawszepopierwsze.bloog.pl oraz 3sekundy.com - również polecam.