Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Garnett. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kevin Garnett. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 8 marca 2011

Kevin Love a najlepsze piątki

51 (i to nie koniec!) double-double z rzędu - robi wrażenie. Czy zrobi aż tak duże wrażenie na głosujących po rundzie zasadniczej? Czy Kevin Love znajdzie się w jednej z trzech najlepszych piątek NBA?

Jeśli spojrzymy tylko na statystyki, to odpowiedż teoretycznie wydaje się oczywista: tak. Dla Love'a normą jest ostatnio wynik na poziomie 20 punktów/15 zbiórek. Miał w tym sezonie wiele meczów z 20/20, miał też 30/30. Średnio 20.9 punktu, 15.8 zbiórek. By pokazać niesamowitość tych liczb wystarczy napisać, że nikt nie miał podobnych od 1983 roku.

Problem Love'a leży w tym, że jego Minnesota Timberwolves są najgorszą drużyną Konferencji Zachodniej i drugą najgorszą w lidze. Czy to przeszkoda nie do pokonania?

Są przypadki, nawet z najnowszej historii, graczy, którzy błyszczeli w zespołach spoza play-off i dostawali się do All-NBA Teams. Kevin Garnett w sezonie 2006/2007 w Minnesocie miał średnio 22.4 punktu i 12.8 zbiórki. Wilki zakończyły rozgrywki z bilansem 32-50. KG trafił do trzeciej piątki. Kobe Bryant w sezonie 2004/2005 w Los Angeles Lakers miał średnio 27.6 punktu, 6 asysty i 6 zbiórek. Jeziorowcy zakończyli z bilansem 34-48 i też nie weszli do play-offów.

Różnica między Kobem i KG a Love'em jest taka, że dwaj pierwsi mieli wtedy ugruntowaną pozycję w lidze. Love dopiero wspina się na szczyt, nie ma na koncie tytułów króla strzelców, pierścieni mistrzowskich, nagród MVP. To też może być ważne w podejściu głosujących do zawodnika.

Jest jeszcze jeden problem. Konkurencja. Love zagrał w Meczu Gwiazd tylko dzięki kontuzji Yao Minga. Oczywiście akurat Chińczyka w głosowaniu nie bierzemy pod uwagę, ale wystarczy spojrzeć na składy z tego spotkania, by przekonać się ilu skrzydłowych i środkowych jest bardziej cenionych od Love'a.

Chris Bosh, Kevin Garnett, Amar'e Stoudemire, Dirk Nowitzki, Pau Gasol - to tylko silni skrzydłowi. Do tego Dwight Howard. Do tego Carmelo Anthony, LeBron James i Kevin Durant i już mamy dziewięciu graczy na pozycje 3-5 do trzech piątek. A jeszcze nie wymieniłem LaMarcusa Aldridge'a, Zacha Randolpha itd. itp.

Gdyby chociaż Timberwolves byli na skraju play-offów - wtedy dla Łukasza Ceglińskiego byłaby nadzieja. Ale oni jako jedyni w całej lidze nie mają już matematycznych szans na ósemkę.

czwartek, 3 marca 2011

Tak się nie robi, panie Rondo

Ostatnie sekundy meczu. Boston Celtics prowadzą pewnie (wygrali 115:103) z Phoenix Suns. Nic nie może im odebrać wygranej. Co się robi w takiej sytuacji? Spokojnie czeka do końcowego gwizdka. Co robi Rajon Rondo? Tańcuje z piłką i oddaje dziwny rzut za 3 punkty. Co robi Jared Dudley z Suns? Wkurzony wygibasami Rondo fauluje go ostro.

Zobaczcie sami:



A gdzie bostońska duma i klasa? Celtics niepotrzebnie robią wiele drobnych rzeczy sprawiających, że coraz więcej kibiców patrzy na nich mniej przychylnym okiem, by nie powiedzieć wprost: nie cierpi. W ubiegłorocznych finałach z Los Angeles Lakers skłaniałem się ku bostończykom, podziwiam styl gry Rondo, ale nie podoba mi się takie zachowanie. Jestem przekonany, że Steve Nash, Jason Kidd, Chauncey Billups, Chris Paul i inni doświadczeni, czołowi rozgrywający obecnej ligi nie zachowaliby się w ten sposób.

O co chodziło Rajonowi? Jeśli koniecznie chciał zdobyć punkty, to mógł łatwo wjechać pod kosz. Chciał się powygłupiać? Wyszło kiepsko. Szukałem jego komentarza na ten temat, ale wszystko co znalazłem to:

It was an intense game, but it wasn't. We had it under control the whole game.

To nie brzmi jak tłumaczenie, a raczej jak ciąg dalszy trash-talkingu. Celtics mieli w trzeciej kwarcie 29 punktów przewagi, ale rezerwowi Suns (w tym Dudley i Marcin Gortat) zrobili serię 22:2 sprawiając, że komentator telewizji z Arizony kilka razy podniósł głos. Celtowie ostatecznie utrzymali przewagę, bo Aaron Brooks pokazał to, o czym pisałem - zapędy strzeleckie i świetnie “panowanie” nad piłką. Panowanie przez 22 sekundy akcji.

Rondo próbował natomiast tłumaczyć trener “Doc” Rivers.

Rivers understood that some may view the Rondo shot attempt as trying to run up the score but defended his point guard.

"Well, I thought a lot of stuff was going on," Rivers said. "Usually I hate that, and you guys know that, but it's also a competition and a completive game. And I thought last night was one of those rare cases where I think our guys felt like they [the Suns] were doing stuff they shouldn't do and it was a back at you. And sometimes you have to let the kids be competitive. And in that case I felt that was the right case."


Nie bardzo rozumiem jego punkt widzenia. Jakich rzeczy Suns nie powinni robić? Schodzić z -29 na -9? Na pewno nie powinni zderzać się między sobą głowami tak jak to zrobili Channing Frye i Vince Carter (esz, szkoda, że nie ma tej sytuacji na youtubie - jest foto, bo mimo kontuzji obu zawodników wyglądała dość zabawnie. Zupełnie jak blackout w serialu The Event), ale raczej nie o to chodziło Riversowi. Być może pomiędzy zawodnikami zaszło coś, czego nie pokazały kamery. Być może znowu za parę godzin przeczytamy na czyimś Twitterze, że ktoś kogoś nazwał cancerem...

Chciałem też wspomnieć o faulu technicznym Kevina Garnetta kilkanaście sekund wcześniej, ale Maciek Kwiatkowski z Zawszepopierwsze już opisał sytuację, więc nie będę się powtarzał.

Oba te zachowania można zbiorczo określić bardzo popularnym obecnie słowem - słabe.

Szkoda, że teraz rozmawiamy o takich rzeczach, bo Celtics grali przez 30 minut kapitalną koszykówkę i po prostu zmietli Suns. A potem mimo pogoni rywali dość spokojnie utrzymali prowadzenie. Świetny rewanż za klęskę w Phoenix miesiąc temu.

P.S.

Jeżeli ktoś zwątpił, czy Troy Murphy jest potrzebny w Bostonie - Big Baby Davis przeciwko Suns doznał kontuzji. Klątwa jakaś?

wtorek, 26 października 2010

Gościnny występ Celta

Noc z wtorku na środę, godz. 1:30 polskiego czasu. Wielka inauguracja NBA. Miami Heat jadą do Bostonu, by zmierzyć się z Celtics. Wszyscy zastanawiają się, jak będzie wyglądał w tym sezonie zespół z Florydy. A Celtowie? Oddajmy głos jednemu z najwierniejszych kibiców.

(Przed)ostatnia akcja

Jest taki skecz Monthy Pytona, w którym budynek opanowany przez podstarzałych księgowych zamienia się w statek piracki i rusza na burzliwe morza światowej finansjery, a trasę jego rejsu znaczą kolejne udane abordaże. Boston Celtics AD 2010/11, najweselszy dom spokojnej starości po tej stronie Rio Grande, też szykuje się do frontalnego ataku na „nową, odmłodzoną” NBA. Panie i panowie, szykujcie maski tlenowe i klej do protez, bo będzie się działo!

Tegoroczny debiutant Avery Bradley (rocznik 1990) nauczył się chodzić dzień po tym, jak Shaq złamał swoją pierwszą tablicę. Bradley nie widział meczu w którym Ray Allen rzucił swoje pierwsze 30 punktów w NBA, bo akurat wypadła mu jedynka i siedział u dentysty. Popisy duetu Pierce-Walker już oglądał, ale przez to nie odrobił zadania domowego z matmy. Jermaine’a O’Neala podziwiał gdy akurat był chory na świnkę, a plakat Kevina Garnetta miał nad łóżkiem.

Spokojnie… ta historia jest zmyślona, ale dzięki temu pasuje chyba do każdego młodego gracza w NBA. A tych z roku za rok jest coraz więcej, bo „odmładzanie” to ulubione zajęcie wszystkich… prawie wszystkich menedżerów NBA. Danny Ainge, jakby „na przekór glinom, na przekór tankom” poszedł w przeciwnym kierunku. Zamiast odmładzać, do i tak starej drużyny ściągnął kolejnych weteranów. Cel? Mistrzostwo. Czas? Jeśli nie teraz, to za rok – w lecie 2012 roku umowy kończą się wszystkim, poza Piercem i Rondo.

Czy taki układ ma szanse wypalić? Tak, bo…

Skład. Pierce, Garnett czy Allen to nie klasa Wade’a czy Bosha, ale z drużyn pretendujących do tytuły to właśnie C’s mają najlepszego rozgrywającego (Rondo) i najszerszą ławkę.

Trener. Eric Spoelstra? Stan van Gundy? Bez żartów. Doc Rivers przez trzy lata pracy w Bostonie udowodnił, że jest świetnym fachowcem i ustępuje chyba tylko Philowi Jacksonowi.

Atmosfera: Dodajcie do ulubionych Twittera Nate’a Robinsona i możecie spokojnie zrezygnować z Comedy Central.

W tej słodziutkiej beczce jest jednak spore wiaderko gorzkiego dziegciu. Prawdopodobieństwo tego, że jednemu ze Starszych Panów w pewnym momencie nie wytrzyma kolano/kostka/plecy/wątroba (niepotrzebnego nie skreślać!) jest pewne jak wąs Adama Małysza. Atmosfera też może ulecieć, a wtedy nawet najlepszy trener nie pomoże. Poza tym istnieje duża szansa, że po prostu inni będą lepsi. Chronos jest nieubłagany, to już nie lata 90, to NBA2k11, baby!

Jako kibic Celtics, który po 18 latach oglądania rzadkich wzlotów i częstych upadków doczekał się w końcu mistrzostwa (I’ve got my own jak wyryczał KG) nie mam presji na kolejny tytuł. Będzie? Super! Nie będzie? Też fajnie. Liczy się dobra koszykówka i dobra zabawa. A to akurat Boston Celtics AD 2010/11 gwarantują mi w stu procentach.

Piotr Szeleszczuk