Ten tekst powstał kilka tygodni temu, gdy Sebastian Balcerzak wrócił do poważnej gry w ekstraklasie. W składzie AZS-u Koszalin był od początku sezonu, ale dopiero po zmianie trenera dostał więcej minut i miejsce w pierwszej piątce. W PS miał być puszczony w okolicach Nowego Roku, ale niestety różne sprawy aktualne wypchnęły go z planów (czyli skończył podobnie jak również niepublikowane: rozmowa z Oscarem Robertsonem oraz najlepsze momenty Meczu Gwiazd NBA). Potem o Balcerzaku zapomniano, aż nagle trochę mi ręce opadły, bo zobaczyłem, że Łukasz Cegliński z GW niezależnie ode mnie wpadł na taki sam pomysł. Tyle, że on do swojej gazety najwyraźniej się nie pchał, od razu wrzucając tekst na bloga. Początkowo pomyślałem, że w tej sytuacji w ogóle nie będę nigdzie swojego publikował, ale w sumie czemu nie? Tym bardziej, że jest okazja, bo Balcerzak zagrał znakomity mecz przeciwko Asseco Prokomowi Gdynia w półfinale Pucharu Polski. Miał 12 punktów, 5 zbiórek, 4 asysty i 3 przechwyty, a AZS wygrał 103:97. Tekst w nieco zmienionej formie wylądował na sports.pl, czyli portalu Przeglądu Sportowego, a poniżej jest oryginał.
KOSZYKÓWKA » Miał nie chodzić, a wrócił do ekstraklasy
Pozbierałem się, bo ufałem Bogu
Nigdy nie był gwiazdą, lecz mimo to jego losy są scenariuszem na dobry film. Sebastian Balcerzak całe życie poświęcił koszykówce, ale prawie trzy lata temu karierę zawodnika AZS-u Koszalin przerwał groźny wypadek samochodowy. Wydawało się, że nie będzie mógł chodzić, o uprawianiu sportu nawet nie wspominając. A jednak wrócił na parkiet i znowu gra w ekstraklasie.
Balcerzak pochodzi z Białogardu, potem trafił do AZS-u Koszalin, gdzie w ekstraklasie rozegrał kilka przyzwoitych sezonów dla kibiców będąc jednym z symboli zespołu akademików. 22 stycznia 2007 roku pokonywał trasę między dwoma najbardziej bliskimi sobie miastami. Jego auto wpadło w poślizg i uderzyło czołowo w inny samochód. Sebastian nie tłumaczy się padającym śniegiem czy przypadkiem. – Panowały złe warunki atmosferyczne, ale to była tylko i wyłącznie moja wina – przyznaje wprost. Przewieziono go do koszalińskiego szpitala, gdzie stwierdzono liczne obrażenia: od pęknięcia podstawy czaszki poprzez obrzęk mózgu po urazy biodra i łokci. Jeden z lekarzy powiedział, że stopa jest tak zmiażdżona, jakby w pumeks uderzono 100-kilogramowym mlotem.
Czarne myśli
Balcerzak przez kilka dni leżał w śpiączce farmakologicznej. – Najgorsze były pierwsze chwile po wybudzeniu. W głowie samoistnie pisały się czarne scenariusze. Nie byłem przygotowany na taką sytuację. Żaden zdrowy sportowiec nigdy nie jest – wspomina Sebastian. – Udało mi się pozbierać psychicznie poprzez wiarę i zaufanie Bogu – dodaje i od razu wyjaśnia: – To nie było tak, że nagle się do niego zwróciłem. Przed wypadkiem byłem normalnym wierzącym człowiekiem. Nie “szpanowałem”, jak to mówi młodzież, wiarą, ale chodziłem co niedzielę do kościoła. A te czarne myśli w pewnym momencie się skończyły i zaświeciła się lampka nadziei. Postanowiłem sobie, że nawet jeśli moje zdrowie miałoby jeszcze bardziej ucierpieć, to zrobię wszystko, żeby wrócić do sportu. Pomogli mi bardzo wszyscy moi bliscy, którzy odwiedzali mnie często w szpitalu, a najbardziej rodzina. Od strony psychologicznej duże wsparcie udzielili mi ludzie związani z koszykówką. Także ci, których nie znałem wyrażali mi współczucie – mówi Balcerzak. Jego nazwisko skandowano też na meczach w Słupsku czy Kołobrzegu, chociaż ludzie w tych miastach z mieszkańcami Koszalina raczej się nie lubią. – To potwierdziło, że niezależnie od barw klubowych potrafili zrozumieć moją tragedię, a środowisko koszykarskie nie po raz pierwszy wzniosło się ponad wszelkie podziały – zauważa Sebastian.
Wymowna cisza
Balcerzak wyszedł ze szpitala i pojawił się na meczu AZS-u 13 marca. Miał na sobie koszulkę z numerem 9, ale mógł poruszać się tylko przy pomocy kul. Dostał olbrzymią owację, a nikt pewnie nie przypuszczał, że kiedyś jeszcze wróci na boisko. – Lekarze na ten temat nic nie mówili. Było milczenie. Nikt nie podjął się wydania opinii na ten temat, ale cisza była momentami wymowna. Starali się tylko mnie pocieszać. Myślę, że bardziej chodziło im o zwyczajny powrót do normalnej sprawności, nikt nie myślał o sporcie. Ja sam zapytałem o koszykówkę dopiero sporo później w Łodzi u doktora Krochmalskiego – wspomina 29-letni obecnie zawodnik. Miesiąc spędził na rehabilitacji we Włocławku. Zaprosił go tam prezes Anwilu Zbigniew Polatowski.
Później Balcerzak powoli rozpoczął treningi z AZS-em, ale początki były trudne, ale nie brakowało mu samozaparcia. Nie poddawał się łatwo. – Gdy widziałem kolegów biegających normalnie, to dawało mi dodatkową motywację. Chciałem przełamywać kolejne bariery bólu, by móc robić to samo. Bardzo pomagał mi mój ojciec, trener lekkoatletyczny – mówi. Niestety działacze z Koszalina nie zaoferowali mu kontraktu przed sezonem 2008/2009. Nie chcieli ryzykować. Balcerzak był bez klubu kilka miesięcy, aż przyszła oferta z pierwszoligowej Resovii Rzeszów. – Dla mnie to było zaskoczenie, bo musiałem wyjechać daleko od domu. To była także kolejna lekcja pokory. Żeby wrócić do ekstraklasy, musiałem pójść gdzieś trochę niżej. Ten zespół miał problemy finansowe i głównie dlatego spadł z ligi. Ja oczywiście chciałem pomóc drużynie, ale też nie ukrywałem przed kolegami, że chcę w dużej mierze sam się odbudować – tłumaczy koszykarz.
Przyzwyczaić się do bólu
Latem 2009 roku w AZS-ie wreszcie dostał szansę. Ale szybko przyszły kolejne trudne chwile. Rade Mijanović praktycznie w ogóle nie wypuszczał go na parkiet. – Każdy trener ma swoją wizję i nie chciałbym do tego wracać. Ja robiłem wszystko co mogłem, organizowałem nawet sam sobie dodatkowe treningi – uważa Sebastian. Na szczęście dla niego po serii porażek Słoweńca zastąpił Mariusz Karol i postawił na Balcerzaka. W pięciu meczach pod okiem nowego szkoleniowca akademicy triumfowali czterokrotnie. A Balcerzak w każdym z wygranych meczów wychodził w pierwszej piątce i zdobywał średnio 7 punktów. – Nie popadam w hurraoptymizm. Myślę, że trening, samozaparcie poskutkowały – mówi “Balcer”. O wypadku i problemach zdrowotnych zapomniał. – Człowiek jest w stanie dość szybko przyzwyczaić się do bólu, więc tak naprawdę to nie wiem, może ból jest, a ja go nie czuję. Ale myślę, że wróciłem do dyspozycji przedwypadkowej. Nie mam strachu przed jazdą samochodem, chociaż nie szarżuję. Nigdy zresztą nie byłem kierowcą, który znacznie przekraczał prędkość. Widocznie ten wypadek musiał mi się przytrafić. To wszystko miało jakiś swój cel. Jestem silny nie tylko fizycznie, ale także duchowo. A jeśli duch idzie w parze z fizyką to bardzo dobrze – kończy.
KOSZYKÓWKA » Miał nie chodzić, a wrócił do ekstraklasy
Pozbierałem się, bo ufałem Bogu
Nigdy nie był gwiazdą, lecz mimo to jego losy są scenariuszem na dobry film. Sebastian Balcerzak całe życie poświęcił koszykówce, ale prawie trzy lata temu karierę zawodnika AZS-u Koszalin przerwał groźny wypadek samochodowy. Wydawało się, że nie będzie mógł chodzić, o uprawianiu sportu nawet nie wspominając. A jednak wrócił na parkiet i znowu gra w ekstraklasie.
Balcerzak pochodzi z Białogardu, potem trafił do AZS-u Koszalin, gdzie w ekstraklasie rozegrał kilka przyzwoitych sezonów dla kibiców będąc jednym z symboli zespołu akademików. 22 stycznia 2007 roku pokonywał trasę między dwoma najbardziej bliskimi sobie miastami. Jego auto wpadło w poślizg i uderzyło czołowo w inny samochód. Sebastian nie tłumaczy się padającym śniegiem czy przypadkiem. – Panowały złe warunki atmosferyczne, ale to była tylko i wyłącznie moja wina – przyznaje wprost. Przewieziono go do koszalińskiego szpitala, gdzie stwierdzono liczne obrażenia: od pęknięcia podstawy czaszki poprzez obrzęk mózgu po urazy biodra i łokci. Jeden z lekarzy powiedział, że stopa jest tak zmiażdżona, jakby w pumeks uderzono 100-kilogramowym mlotem.
Czarne myśli
Balcerzak przez kilka dni leżał w śpiączce farmakologicznej. – Najgorsze były pierwsze chwile po wybudzeniu. W głowie samoistnie pisały się czarne scenariusze. Nie byłem przygotowany na taką sytuację. Żaden zdrowy sportowiec nigdy nie jest – wspomina Sebastian. – Udało mi się pozbierać psychicznie poprzez wiarę i zaufanie Bogu – dodaje i od razu wyjaśnia: – To nie było tak, że nagle się do niego zwróciłem. Przed wypadkiem byłem normalnym wierzącym człowiekiem. Nie “szpanowałem”, jak to mówi młodzież, wiarą, ale chodziłem co niedzielę do kościoła. A te czarne myśli w pewnym momencie się skończyły i zaświeciła się lampka nadziei. Postanowiłem sobie, że nawet jeśli moje zdrowie miałoby jeszcze bardziej ucierpieć, to zrobię wszystko, żeby wrócić do sportu. Pomogli mi bardzo wszyscy moi bliscy, którzy odwiedzali mnie często w szpitalu, a najbardziej rodzina. Od strony psychologicznej duże wsparcie udzielili mi ludzie związani z koszykówką. Także ci, których nie znałem wyrażali mi współczucie – mówi Balcerzak. Jego nazwisko skandowano też na meczach w Słupsku czy Kołobrzegu, chociaż ludzie w tych miastach z mieszkańcami Koszalina raczej się nie lubią. – To potwierdziło, że niezależnie od barw klubowych potrafili zrozumieć moją tragedię, a środowisko koszykarskie nie po raz pierwszy wzniosło się ponad wszelkie podziały – zauważa Sebastian.
Wymowna cisza
Balcerzak wyszedł ze szpitala i pojawił się na meczu AZS-u 13 marca. Miał na sobie koszulkę z numerem 9, ale mógł poruszać się tylko przy pomocy kul. Dostał olbrzymią owację, a nikt pewnie nie przypuszczał, że kiedyś jeszcze wróci na boisko. – Lekarze na ten temat nic nie mówili. Było milczenie. Nikt nie podjął się wydania opinii na ten temat, ale cisza była momentami wymowna. Starali się tylko mnie pocieszać. Myślę, że bardziej chodziło im o zwyczajny powrót do normalnej sprawności, nikt nie myślał o sporcie. Ja sam zapytałem o koszykówkę dopiero sporo później w Łodzi u doktora Krochmalskiego – wspomina 29-letni obecnie zawodnik. Miesiąc spędził na rehabilitacji we Włocławku. Zaprosił go tam prezes Anwilu Zbigniew Polatowski.
Później Balcerzak powoli rozpoczął treningi z AZS-em, ale początki były trudne, ale nie brakowało mu samozaparcia. Nie poddawał się łatwo. – Gdy widziałem kolegów biegających normalnie, to dawało mi dodatkową motywację. Chciałem przełamywać kolejne bariery bólu, by móc robić to samo. Bardzo pomagał mi mój ojciec, trener lekkoatletyczny – mówi. Niestety działacze z Koszalina nie zaoferowali mu kontraktu przed sezonem 2008/2009. Nie chcieli ryzykować. Balcerzak był bez klubu kilka miesięcy, aż przyszła oferta z pierwszoligowej Resovii Rzeszów. – Dla mnie to było zaskoczenie, bo musiałem wyjechać daleko od domu. To była także kolejna lekcja pokory. Żeby wrócić do ekstraklasy, musiałem pójść gdzieś trochę niżej. Ten zespół miał problemy finansowe i głównie dlatego spadł z ligi. Ja oczywiście chciałem pomóc drużynie, ale też nie ukrywałem przed kolegami, że chcę w dużej mierze sam się odbudować – tłumaczy koszykarz.
Przyzwyczaić się do bólu
Latem 2009 roku w AZS-ie wreszcie dostał szansę. Ale szybko przyszły kolejne trudne chwile. Rade Mijanović praktycznie w ogóle nie wypuszczał go na parkiet. – Każdy trener ma swoją wizję i nie chciałbym do tego wracać. Ja robiłem wszystko co mogłem, organizowałem nawet sam sobie dodatkowe treningi – uważa Sebastian. Na szczęście dla niego po serii porażek Słoweńca zastąpił Mariusz Karol i postawił na Balcerzaka. W pięciu meczach pod okiem nowego szkoleniowca akademicy triumfowali czterokrotnie. A Balcerzak w każdym z wygranych meczów wychodził w pierwszej piątce i zdobywał średnio 7 punktów. – Nie popadam w hurraoptymizm. Myślę, że trening, samozaparcie poskutkowały – mówi “Balcer”. O wypadku i problemach zdrowotnych zapomniał. – Człowiek jest w stanie dość szybko przyzwyczaić się do bólu, więc tak naprawdę to nie wiem, może ból jest, a ja go nie czuję. Ale myślę, że wróciłem do dyspozycji przedwypadkowej. Nie mam strachu przed jazdą samochodem, chociaż nie szarżuję. Nigdy zresztą nie byłem kierowcą, który znacznie przekraczał prędkość. Widocznie ten wypadek musiał mi się przytrafić. To wszystko miało jakiś swój cel. Jestem silny nie tylko fizycznie, ale także duchowo. A jeśli duch idzie w parze z fizyką to bardzo dobrze – kończy.
4 komentarze:
Szkoda tylko, że nie potrafisz pisać po polsku...
A można rozwinąć anonimie?
Pierwsze z brzegu "przy pomocy kul"
"Za pomocą" odnosi się do przedmiotów. "Przy pomocy" - świat żywy.
"...ale początki były trudne, ale nie..." Jedno zdanie...
Pozdrawiam :)
Dzięki. Masz rację w tym drugim przypadku. Żenujący błąd, ale czytajac to (w sumie pewnie z pięć razy) nie wpadł mi w oko. Nie sądzę jednak, by to oznaczało, że nie potrafię pisać po polsku. :)
Jeśli chodzi o sformułowanie "przy pomocy", to może odnosić się i do osób i do rzeczy.
Prześlij komentarz