Już tylko cztery zespoły pozostały na placu boju w NBA. Czas na typowanie finałów konferencji.
Wschód
2. Orlando Magic - 4. Boston Celtics
2. Orlando Magic - 4. Boston Celtics
Serce: Trudny wybór i właściwie jestem w rozkroku. Z jednej strony patriotyzm, Marcin Gortat i świadomość tego, że mistrzostwo NBA w jego wykonaniu mogłoby pomóc koszykówce w Polsce. Z drugiej strony przez ostatnie dwie rundy szalałem na punkcie Rajona Rondo...
Rozum: 4:2 dla Celtics. Być może to trochę szalony typ, ale w poprzedniej rundzie też postawiłem na 4:2 dla Celtics i byłem odosobniony, a jednak się sprawdziło. Gdzie widzę atuty Bostonu? Przede wszystkim Kevin Garnett kontra Rashard Lewis. Być może ten drugi jest trochę niedocenianym defensorem, ale i tak KG ma nad nimi przewagę, którą powinien wykorzystywać tak, jak w starciach z Antawnem Jamisonem. Po drugie - Jameer Nelson, rozgrywający Magic, w poprzednich rundach szalał i był (nie bójmy się tego określenia) najlepszym zawodnikiem ekipy z Orlando, lecz grał przeciwko takim tuzom jak Raymond Felton oraz Mike Bibby w wersji bez formy. Teraz naprzeciw niego stanie Rondo. Po trzecie - Matt Barnes w parze z Mickaelem Pietrusem mogą zrobić Paulowi Pierce'owi to samo co Joe Johnsonowi (czyli najgorsza seria play-off w życiu), ale przecież Celtics wyeliminowani Cavaliers z Pierce'em grającym przez większość czasu po prostu koszmarnie. Po czwarte - Ray Allen poradzi sobie z Vince'em Carterem lepiej niż Carter z Allenem. Zapytajcie LeBrona. Co z Dwightem Howardem? W regular season udało się go zatrzymać aż w trzech z czterech przypadków. Niech teraz udaje się co drugi mecz i Magic będą mieli problem. To nie Charlotte Bobcats, których można pokonać z Howardem siedzącym pół meczu na ławce rezerwowych.
A poza tym taki typ pozwala na zadowolenie z awansu Polaka do finału NBA lub z umiejętności przewidywania.
Zachód
1. Los Angeles Lakers - 3. Phoenix Suns
1. Los Angeles Lakers - 3. Phoenix Suns
Serce: Za Suns. W dwóch poprzednich rundach trochę "olałem" Słońca, mimo że bardzo podobali mi się pod koniec rundy zasadniczej. Czas to nadrobić, tym bardziej że lubię niespodzianki. A w Phoenix jest "zmartwychwstały" Grant Hill. No i ten Goran Dragić, którego pamiętamy jak ogrywał Polskę w masce trzy lata temu. Come on Dragon!
Rozum: 4:2 dla Lakers. Poza pozycją rozgrywającego nie widzę wielu przewag Suns. Steve Nash podobnie jak wcześniej Russell Westbrook i Deron Williams może kręcić kółeczka z Derekiem Fisherem, ale to za mało. Będący chyba w życiowej formie Jason Richardson zapewne zostanie skrzętnie przykryty przez Rona Artesta, a pod koszem jedynym zagrożeniem ze strony Suns jest Amare Stoudemire. Nie zmieni tego nawet powrót do składu Robina Lopeza. Cała nadzieja Suns w ławce rezerwowych, która była już kluczowym czynnikiem wielokrotnie. Dragić-Barbosa-Dudley-Frye-Amundson to statystycznie najlepsza piątka zmienników, a (chyba) gdzieś widziałem nawet zestawienie pokazujące, że to skład, który przynosi Suns najlepsze wyniki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz