Najbardziej niedoceniany koszykarz Polskiej Ligi Koszykówki w sezonie 2008/2009 zagra teraz w Anwilu Włocławek. Kto? Nikola Jovanović. Zastanawiałem się, gdzie trafi po tak dobrych występach, ale nie bardzo wierzyłem, ze tak dobrze.
Serb był w poprzednich rozgrywkach najlepszym strzelcem Atlasa Stali Ostrów Wielkopolski. Błyszczał w fazie play-off przeciwko Asseco Prokomowi Sopot tocząc pojedynki z Filipem Dylewiczem. Pojedynki, warto dodać, rozstrzygające się zazwyczaj na jego korzyść i to mimo tego (a moze właśnie dlatego?), ze Dylewicz dość pogardliwie wyraził się o nim w wywiadzie prasowym nazywając graczem z okręgówki. Statystyki z ćwierćfinałowej konfrontacji z późniejszymi mistrzami kraju to 19 punktów, 6.4 zbiórki i ponad 50% skuteczności z dystansu. Robią wrazenie.
Oczywiście pierwsze skojarzenie jakie się nasuwa po spojrzeniu na dobre osiągnięcia Jovanovica to problemy finansowe i kadrowe Stali. Tyle tylko, że Nikola jeszcze przed odejściem z zespołu Alana Danielsa, Patricka Okafora oraz Carlosa Rivery miał najwyzszą średnią punktową. To pokazuje, ze potrafi się odnaleźć takze w otoczeniu wielu dobrych koszykarzy, a takie przeciez chcą mieć we Włocławku. Na Kujawach spotka rozgrywającego Krzysztofa Szubargę, z którym świetnie rozumiał się w Ostrowie. Takze to sprawia, ze wybór Jovanovicia to świetny ruch. Rzecz jasna nie w kontekście walki o mistrzostwo, ale o medale.
Jaki jest Jovanović jako koszykarz? W ataku moim zdaniem najlepszy na pozycji silnego skrzydłowego w ostatnim sezonie. Repertuaru zagrań przodem i tyłem do kosza powinni mu pozazdrościć wspomniany Dylewicz, Robert Witka, Mateo Kedzo czy Marko Brkić, który ostatnio grał w Anwilu, a imponował kibicom bardzo dobrym rzutem z dystansu. Jovanović na to tez nie narzeka. Plus bardzo dobrze jak na podkoszowego dzieli się piłką. Jest jeden minus. Duzy. To defensywa. I nie chodzi nawet o brak chęci (typowy u wielu ofensywnie uzdolnionych zawodników), tylko o brak umiejętności, zrozumienia. Bardzo często gubił się w obronie zespołowej. A moze to wina "niekumatych" partnerów?;-)
czwartek, 30 lipca 2009
poniedziałek, 27 lipca 2009
Tour de Pologne 2008 a 2009
Przeniesienie Tour de Pologne na sierpniowy miało sprawdzić, że wyścig będzie atrakcyjniejszy i przyjedzie więcej dobrych zawodników w lepszej dyspozycji i nie będzie trenować u nas przed Vuelta a Espana. Tymczasem na razie wygląda na to, że wyszło nam co innego - gwiazd jest jak na lekarstwo, bo te z Tour de France są zmęczone, a pozostałe inaczej przygotowują się do Vuelty.
Małe porównanie najbardziej znanych postaci (nie liczę tu sprinterów)
2008 rok: Cadel Evans, Andy Schleck, Frank Schleck, Samuel Sanchez, Fabian Cancellara, Władimir Jefimkin, Jens Voigt, Franco Pellizotti, Tadej Valjavec, Johan Van Summeren. W sumie było 4 gości z pierwszej dziesiątki TdF. 1 z dziesiątki Giro d'Italia.
2009 rok: Ivan Basso, Alessandro Ballan, Marzio Bruseghin, Philippe Gilbert, Juan Jose Cobo, Tadej Valjavec, Pieter Weening, Konstantin Siwcow, Mauricio Ardila, Marcus Burghardt. Wygląda na to, że bez gościa z pierwszej 50-tki TdF. 3 z dziesiątki Giro.
Dlaczego nie wymieniłem sprinterów? Bo na tych akurat nie ma co narzekać i są podobnej, niezłej klasy co rok temu - Robert Foerster, Allan Davis, Angelo Furlan, Graeme Brown, Edvald Boasson Hagen. Przy finiszach całego peletonu emocje gwarantowane.
A porównanie "górali" (liderów czy jak ich tam nazwać) wypada zdecydowanie na niekorzyść tegorocznej imprezy. Nie ma co ukrywać, że gwiazd na naszych szosach nie będzie, ale czy to oznacza, źe będzie mniej ciekawie? Może nie, ale dla przeciętnego kibica sytuacja, w której o podium walczą np. Olivier Kaisen z Maksymem Iglińskim nie jest tak ciekawa jak rywalizacja Voigta z Pellizottim. Inna sprawa, że Polakom może być łatwiej o sukcesy, a ewentualne zwycięstwo Sylwestra Szmyda w tej imprezie wyglądałoby znakomicie.
I tego źyczę!
Małe porównanie najbardziej znanych postaci (nie liczę tu sprinterów)
2008 rok: Cadel Evans, Andy Schleck, Frank Schleck, Samuel Sanchez, Fabian Cancellara, Władimir Jefimkin, Jens Voigt, Franco Pellizotti, Tadej Valjavec, Johan Van Summeren. W sumie było 4 gości z pierwszej dziesiątki TdF. 1 z dziesiątki Giro d'Italia.
2009 rok: Ivan Basso, Alessandro Ballan, Marzio Bruseghin, Philippe Gilbert, Juan Jose Cobo, Tadej Valjavec, Pieter Weening, Konstantin Siwcow, Mauricio Ardila, Marcus Burghardt. Wygląda na to, że bez gościa z pierwszej 50-tki TdF. 3 z dziesiątki Giro.
Dlaczego nie wymieniłem sprinterów? Bo na tych akurat nie ma co narzekać i są podobnej, niezłej klasy co rok temu - Robert Foerster, Allan Davis, Angelo Furlan, Graeme Brown, Edvald Boasson Hagen. Przy finiszach całego peletonu emocje gwarantowane.
A porównanie "górali" (liderów czy jak ich tam nazwać) wypada zdecydowanie na niekorzyść tegorocznej imprezy. Nie ma co ukrywać, że gwiazd na naszych szosach nie będzie, ale czy to oznacza, źe będzie mniej ciekawie? Może nie, ale dla przeciętnego kibica sytuacja, w której o podium walczą np. Olivier Kaisen z Maksymem Iglińskim nie jest tak ciekawa jak rywalizacja Voigta z Pellizottim. Inna sprawa, że Polakom może być łatwiej o sukcesy, a ewentualne zwycięstwo Sylwestra Szmyda w tej imprezie wyglądałoby znakomicie.
I tego źyczę!
Etykiety:
kolarstwo,
Sylwester Szmyd,
Tour de France,
Tour de Pologne
sobota, 25 lipca 2009
Próbując rozgryźć Logana
Miał być w czwartek rano. Nie było go. Miał być w piątek rano. Pojawiła się informacja, ze ponoć jego samolot ma opóźnienie. A potem wiadomość na temat awarii i powrotu do Nowego Jorku. Nagle okazało się, ze przyleciał. Sam przebukował bilety i dotarł do Warszawy przez Frankfurt. Kto? David Logan. (fot. PZKosz)
Samo przebukowanie biletów pokazuje, że mu zależy na grze w reprezentacji i się nie miga. Na lotnisku nie chciał z nikim rozmawiać i w zasadzie mu się nie dziwię. Sam przebyłem tego dnia długą drogę samochodem i pociągiem i nie miałem na nic ochoty. Logan spędził kilkanaście godzin w samolocie i na lotniskach, a na dodatek zaginął mu bagaż. Obiecał dostępność dla mediów trzy godziny później w Spale i słowa dotrzymał. Odpowiedział na każde pytanie każdego z dziennikarzy. Skończył rozmowy, gdy wszyscy wyczerpali już swoje tematy. Obszerna rozmowa z Davidem Loganem w dzisiejszym Przeglądzie Sportowym. Przy okazji także kalendarium Logana.
Z Loganem miałem taką dłuższą styczność po raz pierwszy. Jakie wnioski? Przede wszystkim jest niesamowicie małomówny, o czym zresztą już wiedziałem od kolegów. Nie jest to raczej typ sportowca, który zbywa dziennikarzy. On po prostu ma taki charakter. Nie lubi dużo gadać. Co wynika z jego momentami bardzo zdawkowych wypowiedzi? Ano to, że facet zagra w polskiej kadrze, bo dostał taką propozycję. Traktuje to jak występy w kolejnym klubie. Paszport? Był tylko środkiem do celu. Ma zupełnie inne podejście do tego niż my w Polsce. Nie zamierza nagle osiedlać się na stałe w Polsce. Lubi grać w koszykówkę, dostał możliwość, by pograć dwa miesiące dłużej w roku, to z niej skorzystał. Stwierdzenie: "Mógłbym zdobywać punkty dla Afganistanu" jest najlepszym dowodem na tą tezę. I tyle. To zupełnie inny typ motywacji niż Josepha McNaulla (szczególnie), Jeffa Nordgaarda czy nawet Erika Elliotta.
Czy taki gracz pomoże kadrze? Jeśli chodzi o umiejętności sportowe to na pewno tak. Koledzy z kadry też go przyjmą zapewne bez problemu, chociaż złudne jest jego stwierdzenie, że dogadają się, bo "wszyscy mówią po angielsku". Niby tak, ale w prywatnych rozmowach raczej będą używać polskiego.
Czy paszport dla Logana był dobrym pomysłem? Jeśli osiągniemy sukces na EuroBaskecie to będziemy mogli powiedzieć, że cel uświęca środki. Ale osobiście wolałbym, żeby to nie Logan był pierwszoplanową postacią reprezentacji. Niech nam pomoże, dorzuci parę punktów, ale rolę gwiazdy zostawi dla np. Marcina Gortata. I mam nadzieję, że on to rozumie. Przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Etykiety:
David Logan,
Eric Elliott,
Jeff Nordgaard,
Joseph McNaull,
koszykówka,
Marcin Gortat,
reprezentacja
czwartek, 23 lipca 2009
Kibicując rywalom Contadora
Chyba już nie ma wątpliwości. To Alberto Contador jest obecnie zdecydowanie najlepszym kolarzem. Ja szczerze przyznaję. że liczyłem w Tour de France na zwycięstwo Lance'a Armstronga, a dzisiaj na sukces Fabiana Cancellary.
Triumf Amerykanina to byłoby coś niesamowitego, czego nie dokonał chyba nikomu wcześniej. Powrót po trzyletniej przerwie i ponowny wjazd na szczyt. Będzie co najwyżej drugi i nie ma co tłumaczyć go koniecznością podporządkowania liderowi grupy Astana. Mając swoją ekipę też raczej nie dałby Contadorowi rady.
Armstrongowi się nie udało, lecz nic nie traci ze swojej sławy. Nadal jest przecież siedmiokrotnym triumfatorem Wielkiej Pętli. Stanie najprawdopodobniej na jej podium mając 38 lat. Mimo drobnych niesnasek w Astanie nie psuł taktyki, nie działał przeciwko Contadorowi. Także dlatego pokazał klasę. Byli przecież nieraz tacy, którzy atakowali pozycje swoich kolegów. Armstrong – mam nadzieję – spróbuje w sobotę na Mont Ventoux i zwycięźy. A nawet jeśli nie, to zapowiada, że pojedzie także w 2010 roku w ekipie Radio Shack. Tam na pewno będzie liderem, ale czy jego organizm wytrzyma upływ czasu? A może tegoroczny nieco słabszy start był spowodowany wiosenną kontuzją?
A co do dzisiaj - ciągle jestem pod wraźeniem Fabiana Cancellary. Szwajcar jest naprawdę znakomitym specjalistą od czasówek. Już przestał się specjalizować tylko w tym elemencie kolarskiego rzemiosła. Potrafił zwycięźyć w Tour de Suisse nieźle radząc sobie na odcinkach górskich. Ale nic nie zatracił ze swoich umiejętności jazdy indywidualnej. Szkoda, że dzisiaj brakło mu trzech sekund...
Triumf Amerykanina to byłoby coś niesamowitego, czego nie dokonał chyba nikomu wcześniej. Powrót po trzyletniej przerwie i ponowny wjazd na szczyt. Będzie co najwyżej drugi i nie ma co tłumaczyć go koniecznością podporządkowania liderowi grupy Astana. Mając swoją ekipę też raczej nie dałby Contadorowi rady.
Armstrongowi się nie udało, lecz nic nie traci ze swojej sławy. Nadal jest przecież siedmiokrotnym triumfatorem Wielkiej Pętli. Stanie najprawdopodobniej na jej podium mając 38 lat. Mimo drobnych niesnasek w Astanie nie psuł taktyki, nie działał przeciwko Contadorowi. Także dlatego pokazał klasę. Byli przecież nieraz tacy, którzy atakowali pozycje swoich kolegów. Armstrong – mam nadzieję – spróbuje w sobotę na Mont Ventoux i zwycięźy. A nawet jeśli nie, to zapowiada, że pojedzie także w 2010 roku w ekipie Radio Shack. Tam na pewno będzie liderem, ale czy jego organizm wytrzyma upływ czasu? A może tegoroczny nieco słabszy start był spowodowany wiosenną kontuzją?
A co do dzisiaj - ciągle jestem pod wraźeniem Fabiana Cancellary. Szwajcar jest naprawdę znakomitym specjalistą od czasówek. Już przestał się specjalizować tylko w tym elemencie kolarskiego rzemiosła. Potrafił zwycięźyć w Tour de Suisse nieźle radząc sobie na odcinkach górskich. Ale nic nie zatracił ze swoich umiejętności jazdy indywidualnej. Szkoda, że dzisiaj brakło mu trzech sekund...
Etykiety:
Alberto Contador,
Fabian Cancellara,
kolarstwo,
Lance Armstrong,
Tour de France
Stal zagra, ale w Słupsku
Stal Ostrów Wielkopolski wycofała się z PLK - to juz wiemy. Ale jeden zespół będzie namiastką Stali w najblizszym sezonie.
Marcin Sroka, Dawid Przybyszewski, Jacek Sulowski, Wojciech Szawarski - co wam to przypomina? Tak, to polski zestaw zawodników Stalówki z sezonu 2007/2008. Teraz ci gracze mają występować w Czarnych Słupsk. Trzej pierwsi podpisali juz kontrakty, czwarty ponoć się zdecydował. Czy to dobry wybór dla nowego trenera Czarnych Igorsa Miglinieksa?
Dwa lata temu Sulowski dość szybko musiał się pożegnać ze Stalą, bo rzadko "wąchał" parkiet. Przybyszewski długo przesiadywał na ławce rezerwowych, ale końcówkę sezonu miał niezłą. Szawarski i Sroka przez długi czas we dwójkę zapewniali przepisową obecność Polaka na boisku. Ten pierwszy był nawet najlepszym strzelcem zespołu mimo obecności w składzie np. Gintarasa Kadziulisa, Rubena Boykina czy Johna Odena.
Co się zmieniło w międzyczasie? Sulowski miał przyzwoity sezon w zdominowanej przez obcokrajowców Polpharmie Starogard Gdański, Przybyszewski sprawdził się w Kotwicy Kołobrzeg, a oba te kluby zaszły nadspodziewanie wysoko. Szawarski występował w Poznaniu znów będąc czołowym strzelcem, ale PBG Basket zawiódł. Sroka trafił do Czarnych juz rok temu i dobrze wywiązywał się z roli podstawowego niskiego skrzydłowego.
Dwa lata temu Sulowski dość szybko musiał się pożegnać ze Stalą, bo rzadko "wąchał" parkiet. Przybyszewski długo przesiadywał na ławce rezerwowych, ale końcówkę sezonu miał niezłą. Szawarski i Sroka przez długi czas we dwójkę zapewniali przepisową obecność Polaka na boisku. Ten pierwszy był nawet najlepszym strzelcem zespołu mimo obecności w składzie np. Gintarasa Kadziulisa, Rubena Boykina czy Johna Odena.
Co się zmieniło w międzyczasie? Sulowski miał przyzwoity sezon w zdominowanej przez obcokrajowców Polpharmie Starogard Gdański, Przybyszewski sprawdził się w Kotwicy Kołobrzeg, a oba te kluby zaszły nadspodziewanie wysoko. Szawarski występował w Poznaniu znów będąc czołowym strzelcem, ale PBG Basket zawiódł. Sroka trafił do Czarnych juz rok temu i dobrze wywiązywał się z roli podstawowego niskiego skrzydłowego.
Niby wszystko ok, bo dwaj z tego kwartetu zrobili małe postępy, a pozostali utrzymali wysoki poziom. Tyle tylko, że teraz w grze będzie cały czas musiało być dwóch Polaków, co oznacza więcej minut dla Przybyszewskiego i przede wszystkim Sulowskiego. W 2008 Stal niemal dostała się do półfinału, teraz Czarni liczą na to samo. Czy z takim polskim kwartetem będą w stanie być w czołowej czwórce? Nie widzę przeciwskazań, bo poziom ligi się znowu obnizy...
[edit]
P.S.
Szawar jednak w Poznaniu.
środa, 22 lipca 2009
Wspomnień czar, klątwa Szubargi
Piękne wspomnienia. 2002 rok, Stalówka z brązowym medalem PLK. A teraz na co najmniej sezon znika z ekstraklasy. Klątwa Krzysztofa Szubargi działa. Grał w Noteci Inowrocław, której nie ma i Polpaku Świecie, który jest tylko w III lidze. W Stali też grał. We Wloclawku niech się boją.
A co do decyzji o rezygnacji - malusieńki plusik za odwagę, by powiedzieć: nie mamy pieniędzy, nie będziemy się pchali na siłę. Duzy minus za nieumiejętność ich zebrania.
Etykiety:
koszykówka,
Krzysztof Szubarga,
PLK,
Stal Ostrów Wlkp.,
wspomnienia
poniedziałek, 20 lipca 2009
Łukasz uciekł i dobrze
Jeden z dwóch naszych najlepszych rozgrywających Łukasz Koszarek podpisał dwuletni kontrakt z klubem z Caserty. Ekipa pod nazwą Eldo (teraz przechrzczona na Pepsi Juve) zajęła 13. miejsce we włoskiej ekstraklasie. W tym samym zespole być może zagra także Filip Dylewicz. A ja w styczniu tego na roku na swoim poprzednim blogu napisałem:
"Łukaszu uciekaj od nas! Nawet jeśli znowu Anwilu nie będzie w czwórce, to Koszar powinien wykorzystać ten sezon i wrześniowe mistrzostwa Europy (podczas których mam nadzieję, że udowodni swoje olbrzymie już umiejętności) do znalezienia sobie pracodawcy w innym kraju. Najlepiej jakimś ciepłym jak Hiszpania lub Włochy. Rosją też niech nie gardzi, byleby nie była to Francja i Niemcy. Michałowi Ignerskiemu się udało zadomowić w Sewilli, to czemu Koszarkowi ma się nie udać? I jakie ma inne wyjście niż zaryzykowanie zagranicą? Pozostanie w Anwilu? Zdecydowanie nie. Skorzystanie z ewentualnej propozycji Prokomu? Raczej nie, chyba, że w Sopocie zdecydują się powierzyć mu rolę pierwszopiątkowego playmakera. Ale najlepiej niech wyjedzie, a my będziemy za niego trzymać kciuki."
I mimo, że nie czekał na mistrzostwa Europy, to zrobił tak jak sugerowałem. Czy wyjdzie mu to na dobre? Zobaczymy. Pamiętajmy, że tu nie chodzi tylko o umiejętności (bo te powinny mu wystarczyć), ale także o przystosowanie się do obcego kraju, ligi, języka, stylu gry, trenera. Koszar będzie w takiej roli jak Amerykanie w Polsce i to na dodatek obok włoskiego kadrowicza Fabio Di Belli. Nie będzie miał łatwo, ale najważniejsze, że miał odwagę wyjechać. Jest przecież kilku naszych zawodników, którzy zbyt długo zwlekali, zasiedzieli się w PLK i być może teraz żałują.
A tak grał Koszarek w ostatnim sezonie:
"Łukaszu uciekaj od nas! Nawet jeśli znowu Anwilu nie będzie w czwórce, to Koszar powinien wykorzystać ten sezon i wrześniowe mistrzostwa Europy (podczas których mam nadzieję, że udowodni swoje olbrzymie już umiejętności) do znalezienia sobie pracodawcy w innym kraju. Najlepiej jakimś ciepłym jak Hiszpania lub Włochy. Rosją też niech nie gardzi, byleby nie była to Francja i Niemcy. Michałowi Ignerskiemu się udało zadomowić w Sewilli, to czemu Koszarkowi ma się nie udać? I jakie ma inne wyjście niż zaryzykowanie zagranicą? Pozostanie w Anwilu? Zdecydowanie nie. Skorzystanie z ewentualnej propozycji Prokomu? Raczej nie, chyba, że w Sopocie zdecydują się powierzyć mu rolę pierwszopiątkowego playmakera. Ale najlepiej niech wyjedzie, a my będziemy za niego trzymać kciuki."
I mimo, że nie czekał na mistrzostwa Europy, to zrobił tak jak sugerowałem. Czy wyjdzie mu to na dobre? Zobaczymy. Pamiętajmy, że tu nie chodzi tylko o umiejętności (bo te powinny mu wystarczyć), ale także o przystosowanie się do obcego kraju, ligi, języka, stylu gry, trenera. Koszar będzie w takiej roli jak Amerykanie w Polsce i to na dodatek obok włoskiego kadrowicza Fabio Di Belli. Nie będzie miał łatwo, ale najważniejsze, że miał odwagę wyjechać. Jest przecież kilku naszych zawodników, którzy zbyt długo zwlekali, zasiedzieli się w PLK i być może teraz żałują.
A tak grał Koszarek w ostatnim sezonie:
Etykiety:
Caserta,
EuroBasket,
Fabio Di Bella,
Łukasz Koszarek
sobota, 18 lipca 2009
Kończy się nuda w Tourze?
Tydzień był potrzebny w Tour de France, by coś zmieniło się w czołówce klasyfikacji generalnej. Wreszcie w ucieczce znalazł się ktoś kto nie miał wielkiej straty, zdołał uzyskać odpowiednią przewagę i prawie został liderem. To George Hincapie. Moze to skończy nudę? Ucieczki, ich gonienie i sprinty z peletonu są fajne, ale najfajniejsza jest przecież walka w górach najmocniejszych zawodników w peletonie.
Hincapiemu brakło pięciu sekund, by założyć żółtą koszulkę lidera. Były kolega Lance'a Armstronga z grupy Discovery Channel teraz wypchnął Teksańczyka poza czołową trójkę. W tym momencie to nie ma raczej duzego znaczenia, bo rację ma nasz najlepszy kolarz Sylwester Szmyd twierdząc, że cały wyścig rozstrzygnie się na "czasówce" i podjeździe pod Mont Ventoux pod koniec przyszłego tygodnia. Wtedy na pewno będzie ciekawie.
Hincapie co prawda nie jest wielkim zawodnikiem, ale to kolarz, dla którego pozycja lidera byłaby dużym osiągnięciem. Dlatego może chcieć powalczyć z Rinaldo Nocentinim o te kilka sekund, by móc przejechać się w żółtym trykocie. Chociażby jutro, gdy etap będzie kończył się podjazdem. Teoretycznie powinniśmy się spodziewać rywalizacji potentatów tego wyścigu i ataków Cadela Evansa, Andy'ego Schlecka czy Carlosa Sastre. Ale kilka razy mieliśmy takie nadzieje i wszyscy przyjechali razem, więc może znowu tak będzie? W takim wypadku Hincapie i Nocentini mają szansę. A moze jakaś akcja Hincapiego sprowokuje najsilniejszych?
Mi coraz bardziej podoba się pomysł, by ktoś taki jak Nocentini czy Hincapie zrobił faworytom psikusa, przejechał "czasówkę" jak na skrzydłach i wygrał ten Tour. To niezbyt realne, ale naprawdę śmiesznie by było czyż nie?
Hincapiemu brakło pięciu sekund, by założyć żółtą koszulkę lidera. Były kolega Lance'a Armstronga z grupy Discovery Channel teraz wypchnął Teksańczyka poza czołową trójkę. W tym momencie to nie ma raczej duzego znaczenia, bo rację ma nasz najlepszy kolarz Sylwester Szmyd twierdząc, że cały wyścig rozstrzygnie się na "czasówce" i podjeździe pod Mont Ventoux pod koniec przyszłego tygodnia. Wtedy na pewno będzie ciekawie.
Hincapie co prawda nie jest wielkim zawodnikiem, ale to kolarz, dla którego pozycja lidera byłaby dużym osiągnięciem. Dlatego może chcieć powalczyć z Rinaldo Nocentinim o te kilka sekund, by móc przejechać się w żółtym trykocie. Chociażby jutro, gdy etap będzie kończył się podjazdem. Teoretycznie powinniśmy się spodziewać rywalizacji potentatów tego wyścigu i ataków Cadela Evansa, Andy'ego Schlecka czy Carlosa Sastre. Ale kilka razy mieliśmy takie nadzieje i wszyscy przyjechali razem, więc może znowu tak będzie? W takim wypadku Hincapie i Nocentini mają szansę. A moze jakaś akcja Hincapiego sprowokuje najsilniejszych?
Mi coraz bardziej podoba się pomysł, by ktoś taki jak Nocentini czy Hincapie zrobił faworytom psikusa, przejechał "czasówkę" jak na skrzydłach i wygrał ten Tour. To niezbyt realne, ale naprawdę śmiesznie by było czyż nie?
Etykiety:
George Hincapie,
kolarstwo,
Lance Armstrong,
Tour de France
Woods to wielkie ryzyko
Asseco Prokomowi udało się przedłużyć kontrakty z Qyntelem Woodsem i Danielem Ewingiem. W przypadku pierwszego to wielkie ryzyko, w przypadku drugiego zaskoczenie. Dlaczego?
Woods przyjechał do Polski w połowie poprzedniego sezonu. Szukał miejsca, w którym chciałby odbudować swoją formę i pozycję po wyrzuceniu z Bolonii. Udało mu się to znakomicie. W play-off i finałach błyszczał i był nie do zatrzymania. Rywale w PLK wyglądali na jego tle momentami jak gracze NBA na tle LeBrona Jamesa. Jeden ze znajomych stwierdził nawet, że z oglądanych na zywo koszykarzy największe wrażenie zrobił na nim Woods. A widział m.in. Carmelo Anthony'ego.
Zatrzymanie Qyntela Woodsa powinno być w tej sytuacji wielkim sukcesem. Ale jest też wielkim ryzykiem. Woods w Bolonii i wcześniej w NBA oraz Olympiacosie Pireus miewał różne wybryki. W Trójmieście był nadzwyczaj spokojny, ale wiedział o co walczy, o odzyskanie statusu gracza, któremu można zaufać. Teraz zacznie sezon w podobnej roli jak w poprzednich klubach. Jest gwiazdą. A poza tym wie, że może zrobić z piłką wszystko, że w polskiej lidze nie ma nikogo, kto umiałby sobie z nim poradzić. Nie zdziwię się, jeśli szybko zaczną się problemy i olewanie spotkań... Chyba, że będą sukcesy w Eurolidze i to one go zmobilizują.
Daniel Ewing to zaskoczenie, bo wydawało się, że trener Tomas Pacesas poszuka bardziej typowego rozgrywającego. Postawił na sprawdzonego zawodnika, chociaż to bardziej snajper. Ewing, David Logan (od niedawna Polak) i Woods to jednak tercet, który potrafi rozstrzelać każdego. Jeśli żadnemu z nich (sopocianie, a raczej gdynianie - odpukajcie) nic się nie przydarzy, to praktycznie znamy już kolejnego mistrza kraju.
Woods przyjechał do Polski w połowie poprzedniego sezonu. Szukał miejsca, w którym chciałby odbudować swoją formę i pozycję po wyrzuceniu z Bolonii. Udało mu się to znakomicie. W play-off i finałach błyszczał i był nie do zatrzymania. Rywale w PLK wyglądali na jego tle momentami jak gracze NBA na tle LeBrona Jamesa. Jeden ze znajomych stwierdził nawet, że z oglądanych na zywo koszykarzy największe wrażenie zrobił na nim Woods. A widział m.in. Carmelo Anthony'ego.
Zatrzymanie Qyntela Woodsa powinno być w tej sytuacji wielkim sukcesem. Ale jest też wielkim ryzykiem. Woods w Bolonii i wcześniej w NBA oraz Olympiacosie Pireus miewał różne wybryki. W Trójmieście był nadzwyczaj spokojny, ale wiedział o co walczy, o odzyskanie statusu gracza, któremu można zaufać. Teraz zacznie sezon w podobnej roli jak w poprzednich klubach. Jest gwiazdą. A poza tym wie, że może zrobić z piłką wszystko, że w polskiej lidze nie ma nikogo, kto umiałby sobie z nim poradzić. Nie zdziwię się, jeśli szybko zaczną się problemy i olewanie spotkań... Chyba, że będą sukcesy w Eurolidze i to one go zmobilizują.
Daniel Ewing to zaskoczenie, bo wydawało się, że trener Tomas Pacesas poszuka bardziej typowego rozgrywającego. Postawił na sprawdzonego zawodnika, chociaż to bardziej snajper. Ewing, David Logan (od niedawna Polak) i Woods to jednak tercet, który potrafi rozstrzelać każdego. Jeśli żadnemu z nich (sopocianie, a raczej gdynianie - odpukajcie) nic się nie przydarzy, to praktycznie znamy już kolejnego mistrza kraju.
A na zachętę próbka umiejętności Woodsa:
Etykiety:
Asseco Prokom,
Daniel Ewing,
koszykówka,
PLK,
Qyntel Woods
Subskrybuj:
Posty (Atom)