Tydzień był potrzebny w Tour de France, by coś zmieniło się w czołówce klasyfikacji generalnej. Wreszcie w ucieczce znalazł się ktoś kto nie miał wielkiej straty, zdołał uzyskać odpowiednią przewagę i prawie został liderem. To George Hincapie. Moze to skończy nudę? Ucieczki, ich gonienie i sprinty z peletonu są fajne, ale najfajniejsza jest przecież walka w górach najmocniejszych zawodników w peletonie.
Hincapiemu brakło pięciu sekund, by założyć żółtą koszulkę lidera. Były kolega Lance'a Armstronga z grupy Discovery Channel teraz wypchnął Teksańczyka poza czołową trójkę. W tym momencie to nie ma raczej duzego znaczenia, bo rację ma nasz najlepszy kolarz Sylwester Szmyd twierdząc, że cały wyścig rozstrzygnie się na "czasówce" i podjeździe pod Mont Ventoux pod koniec przyszłego tygodnia. Wtedy na pewno będzie ciekawie.
Hincapie co prawda nie jest wielkim zawodnikiem, ale to kolarz, dla którego pozycja lidera byłaby dużym osiągnięciem. Dlatego może chcieć powalczyć z Rinaldo Nocentinim o te kilka sekund, by móc przejechać się w żółtym trykocie. Chociażby jutro, gdy etap będzie kończył się podjazdem. Teoretycznie powinniśmy się spodziewać rywalizacji potentatów tego wyścigu i ataków Cadela Evansa, Andy'ego Schlecka czy Carlosa Sastre. Ale kilka razy mieliśmy takie nadzieje i wszyscy przyjechali razem, więc może znowu tak będzie? W takim wypadku Hincapie i Nocentini mają szansę. A moze jakaś akcja Hincapiego sprowokuje najsilniejszych?
Mi coraz bardziej podoba się pomysł, by ktoś taki jak Nocentini czy Hincapie zrobił faworytom psikusa, przejechał "czasówkę" jak na skrzydłach i wygrał ten Tour. To niezbyt realne, ale naprawdę śmiesznie by było czyż nie?
sobota, 18 lipca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
wojczyn napisz może coś o plk całych tych weryfikacjach no i o Stali Ostrów.
Prześlij komentarz