sobota, 26 lutego 2011

Pistons na dnie, Rip winny?


Siedem lat temu Detroit Pistons zdobywali mistrzostwo, teraz są skonfliktowanym zespołem, który stacza się na dno. I najciekawsze, że w składzie nadal jest trzech gości z mistrzowskiej piątki.
Znamy nawet z tego sezonu upadki drużyn, które straciły swoich kluczowych graczy (Cavs, Raptors chociażby). Tyle tylko, że Pistons w najlepszych latach nie byli drużyną jednego/dwóch zawodników. Owszem - w starting 5 Chauncey Billups był najważniejszy. A jego w Detroit już nie ma. Ale problemem Tłoków nie jest to, że Billupsa (i Rasheeda Wallace'a) już nie ma, tylko to, że próbowano nieudolnie załatać dziurę po nich. Sprowadzony za Billupsa Allen Iverson (co przyznaję z przykrością) się nie sprawdził, tym bardziej, że jego przyjście zbiegło się w czasie z rozwojem Rodneya Stuckeya. Na dodatek w Detroit dziwnie szastano pieniędzmi dając olbrzymie kontrakty Benowi Gordonowi i Charliemu Villanuevie. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego Gordon dostal ponad 10 milionów rocznie skoro w składzie był już Rip Hamilton. A Villanueva jako następca Sheeda? Zdecydowanie zbyt miękki. Dodajmy do tego "zestarzenie" się i podróże po lidze Bena Wallace'a i... stało się.

Problemem Pistons jest też to, że za najlepszych lat na ich ławce trenerskiej siedział Larry Brown, a teraz jest tam niejaki John Kuester. Facet, który jest tak nielubiany przez własnych graczy, że ci zorganizowali bojkot i nie przyszli na trening przed piątkowym meczem z Philadelphia 76ers. Co prawda teraz słychać tłumaczenia, że to nie bojkot tylko pomyłka, że bojkot był co prawda planowany, ale nie doszedł do skutku i wyszło nieporozumienie. Nie zmienia to faktu, że Pistons zagrali przeciwko 76ers w sześcioosobowym składzie, a m.in. Hamilton i Prince mogą już nie wrócić do składu. Chyba, że klub zwolni Kuestera i chyba nie ma innego wyjścia. To grożny precedens, ale w tej sytuacji, już po trade deadline, inne opcje średnio wchodzą w grę. Skoro pół zespołu go nie chce, to kto ma grać? W szóstkę można było wyjść na jeden mecz, ale co dalej?

Sytuacja Ripa Hamiltona to w ogóle jakieś kuriozum. Początkowo wydawało mi się, że głównym powodem jego złości jest to, że Kuester niedawno wyrzucił go z rotacji, ponoć daltego, że Pistons próbowali go sprzedać. A ostatecznie przecież go nie sprzedali. Tymczasem teraz "żródła" ESPN twierdzą, że Rip odmówił transferu do Cavs, którzy potem wykupiliby jego kontrakt. A Rip miałby trafić do Boston Celtics. Dlaczego nie chciał? Nie wiadomo. Przecież nie jest to typ Reggiego Millera, który całą karierę musi spędzić w jednym klubie. Na dodatek mówi się, że to on był prowodyrem strajku i ciągle kłócił się z trenerem. I że chciał już strajkować przed Weekend Gwiazd, ale ktoś powiedział zawodnikom, że Kuester w najbliższych dniach odejdzie.

Nie byłem nigdy fanem Pistons, mogę nawet wprost powiedzieć, że wręcz przeciwnie. Na ostatnim meczu finału 2005 (oglądanym w... barze w hali Łuczniczka w Bydgoszczy m.in. z Howardem Frierem, póżniej Polpak Świecie, który twierdził, że jest dobrym kumplem Billupsa) przysypiałem. Wtedy Pistons przegrali po siedmiu meczach z San Antonio Spurs, a teraz jak oglądam fragmenty na youtubie to myślę sobie, że taki (nie mówię o składzie tylko przebiegu) finał w tym roku byłby niezwykle ekscytujący. Cóż, pewnie rzeczy docenia się z wiekiem ;-) A ta cala szopka powoduje u mnie małe zniesmaczenie. Naprawdę Prince i Rip mają być zapamiętani jako organizatorzy strajków, a nie jako bodaj najbardziej zespołowy mistrz ligi w ostatnich dwudziestu lat? Przecież przed nimi jeszcze kilka sezonów grania. Niekoniecznie w Detroit.

P.S.
Ten wpis na blogu sponsoruje ciągle zacinająca się transmisja (nie tylko mnie skłoniła do wpisu) z meczu Asseco Prokom Gdynia - Trefl Sopot na www.plk.pl. Planowałem oglądać mecz, ale skoro nie da rady, to sobie napisałem. A co tam ;-)

Brak komentarzy: