Długo mnie tu nie było, ale od pewnego czasu czekałem na moment, by znowu coś napisać. Teraz jest idealny - kadra nie awansowała do mistrzostw Europy, a umowa trenera Igora Griszczuka z PZKosz skończyła się. Czy powinien zostać? Nie. Popełniłem tekst na ten temat do wtorkowego PS. Dłuższa wersja jest w necie, ale wklejam także tutaj.
Kosz: Czas Griszczuka minął
Trenerowi męskiej reprezentacji Polski Igorowi Griszczukowi skończyła się umowa z PZKosz i wątpliwe, by została przedłużona. To dobrze, bo zespół przegrał w niedzielny wieczór w Belgii nie awansując do mistrzostw Europy, a zatrudnienie szkoleniowca Anwilu Włocławek okazało się nieudanym pomysłem.
Oczywiście reprezentacja miała w trakcie eliminacji niezależne od trenera problemy logistyczne (np. nocny powrót samolotem z Portugalii) i sporego pecha, ale nie można tym tłumaczyć wszystkiego. Olbrzymim ciosem dla biało-czerwonych był uraz Krzysztof Szubarga w trakcie spotkania z Portugalią. Gdy okazało się, że "Szubi" będzie musiał pauzować kilka miesięcy, kadra została z jednym rozgrywającym - Łukaszem Koszarkiem. Dlaczego? Bo Griszczuk na serię ośmiu spotkań w cztery tygodnie zabrał ze sobą tylko dwie "jedynki". W szerokim składzie miał także Tomasza Śniega, ale odesłał go do domu. Po kontuzji Szubargi próbowano ściągnąć zawodnika z powrotem, ale 21-latek był wtedy ... na wakacjach w Afryce. Nic dziwnego, bo przecież nikt nie kazał mu czekać pod telefonem. Dla porównania poprzedni trener Muli Katzurin na ubiegłoroczny EuroBasket w ostatniej chwili powołał na wszelki wypadek Roberta Skibniewskiego, mimo że Szubargę tylko lekko rozbolały plecy. Griszczuk nie zabezpieczył się i musiał rolę drugiego rozgrywającego powierzyć Thomasowi Kelatiemu. Naturalizowany Amerykanin w szkole średniej występował na tej pozycji, ale po studiach dał się poznać głównie jako świetny snajper. Tymczasem, gdy kazano mu rozdzielać piłki, to, jak sam przyznał, przestał myśleć o szukaniu pozycji do rzutu i zdobywaniu punktów. A jego trafień często nam brakowało. Kto wie, czy rezygnacja ze strzeleckich umiejętności Kelatiego nie była gwoździem do trumny...
Griszczuk pokazał też na arenie międzynarodowej te same wady, które widać było w trakcie pracy w polskiej lidze. W PLK co prawda wywalczył ostatnio wicemistrzostwo, ale przecież nieraz zdarzały mu się spotkania, w których Anwil długo prowadził, by po przerwie przegrać, bo przeciwnik rozszyfrował pomysły taktyczne, a trener nie umiał wymyślić nic nowego. Griszczuk potrafi zmobilizować graczy i przygotować zespół do meczu, ale w jego trakcie kiepsko reaguje na wydarzenia na boisku. W trzech wyjazdowych meczach z Bułgarią, Portugalią i Belgią Polacy przegrali końcówki, choć wcześniej prowadzili. W decydujących chwilach brakowało pomysłu, a przecież każdy zawodnik wie, że w takim momencie liczy się odpowiednio przygotowana akcja. Chaos i indywidualne zagrania zazwyczaj kończą się porażką. Sami koszykarze zresztą narzekali, że taktyka nie bardzo im odpowiada. W Bułgarii załatwił nas Filip Widenow, choć wszyscy wiedzieli, że świetnie rzuca z dystansu. Nie zdecydowano się jednak na wystawienie przeciwko niemu Kelatiego, choć on sam twierdził, że tak powinno być.
Trener biało-czerwonych zawęził liczbę graczy, którzy przebywali na boisku, a ze zmienników korzystał rzadko. Dużo czasu zajęło mu przekonanie się, by na parkiecie pojawił się Kamil Chanas, dobrze znany mu z Anwilu. Tymczasem, gdy "Hasan" zagrał przeciwko Bułgarii w Katowicach, to okazał się bardzo przydatny. Czwórka Kelati, Koszarek, Marcin Gortat i Maciej Lampe grała średnio więcej niż 31 minut. Dla porównania w ekipie Belgii i Bułgarii nie było żadnego takiego koszykarza, a w Gruzji - jeden. Liderzy mogli być zmęczeni. Taką sytuację można teoretycznie tłumaczyć brakiem klasowych zmienników (i nieobecnością Michała Ignerskiego i Szymona Szewczyka, którzy tego lata musieli przejść operacje), ale z drugiej strony - Filip Dylewicz i Adam Hrycaniuk mogliby dawać więcej odpoczynku podstawowym podkoszowym, bo występy na arenie międzynarodowej są im nieobce. Nic dziwnego, że Lampemu w końcu przytrafił się fatalny występ (skuteczność 2/15 z gry). Miał prawo czuć się zmęczony...
Ostatni, choć wcale nie najmniej ważny grzech - Griszczuk w połowie rywalizacji pozwolił na wyjazd Pawła Turkiewicza. Asystent pojechał przygotowywać do sezonu Polpharmę Starogard Gdański. Sztab szkoleniowy ograniczył się właściwie do jednego człowieka. Podobnie było z trenerem przygotowania fizycznego, który najpierw został odesłany do domu, a potem wezwany z powrotem. Trudno się dziwić, że zawodnicy zareagowali na taką sytuację ... zdziwieniem.
wtorek, 31 sierpnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
Nie ma a to jak czepiać się trenera a czemu nie przyczepi się pan do nasszych "gwiazd" które topią mecz z Portugalią przez głupi faul Gortata??
trochę wstyd żeby Pan Dziennikarz takie byki stylistyczne walił co 2 zdania ;)
szczerze, moje zdanie jest inne na ten temat owszem igor nie ma wspaniałego doswiadczenia w zawodzie trenera , który trener zrobił tyle co on ?? w ostatnich latach ??
zawodników miał wspaniałych ja tutaj bym raczej poszukał winowajców
w zarządzie pzkosz chyba słyszeliście opinie opinie koszykarzy
co do organizacji tego całego burdelu
pan Wojczyn to znany ze swojej antypatii do Włocławka domorosły dziennikarzyk dlatego jakoś mnie nie dziwi zrzucenie całej winy na Griszczuka :) oczywiście, trenerem wielkiej klasy on nie jest, ale należy spojrzeć na problem wielopłaszczyznowo, począwszy od organizacji pracy którą zafundował koszykarzom i trenerom związek. Ale dla pana Wojczyńskiego Griszczuk = Anwil = wcielone zło :) na koniec nadmienię, że z Włocławka nie jestem, co więcej sympatią tego klubu nie darzę, ale w temacie kadry należałoby klubowe waśnie odłożyć na bok i skupić się na rzeczowej ocenie. Pozdrawiam
Mecz z Portugalią i tak nie miał znaczenia dla końcowego wyniku i braku awansu.
Klubowe waśnie? O co chodzi? Żarty na bok.
Przeczytajcie wywiady z zawodnikami. Organizacja to jedno, ale trenera między wierszami też krytykują.
Pozdrawiam Anonimowych Anonimów.
Prześlij komentarz