Nie jestem fanem LeBrona Jamesa, denerwuje mnie jego siłowy i zbyt indywidualny styl gry, ale nie sposób nie docenić tego co zrobił Bykom z Chicago ostatniej nocy.
Już wydawało się, że Bulls mogą wygrać z Cavaliers w Cleveland i wyrównać stan serii na 1-1, co byłoby dużą niespodzianką. I nagle w czwartej kwarcie przy wyniku bliskim LeBron wziął sprawy w swoje ręce.
40 punktów, 8 zbiórek, 8 asyst. Skuteczność z gry 16/23. W czwartej kwarcie przy wyniku 96:93 cztery minuty przed końcem rzucił kolejnych 11 punktów dla Cavaliers i zrobiło się 107:98. Kawalerzyści wygrali ostatecznie 112:102.
Amazing.
A wczoraj chciałem napisać notkę pod tytułem "Który z niżej notowanych zespołów stać na niespodziankę w meczu numer 2?". Zdeaktualizowała się, bo w ostatnim meczu numer 1 Portland Trail Blazers pokazali, że po prostu mają jaja. Bez Brandona Roya popisowo ograli będących przecież w znakomitej formie pod koniec rundy zasadniczej Phoenix Suns. Ale co tam dla nich jedna kontuzja - wygrywali w tym sezonie mając zdecydowanie bardziej podziurawiony skład.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz