Niemal miesiąc temu popełniłem wpis z zapytaniem, czy dla 76ers jest nadzieja. Mieli wtedy bilans 3-12 i grali po prostu kiepsko.
W następnym spotkaniu ulegli Miami Heat, ale potem wszystko się zmieniło. Wygrali 8 z 11 meczów, tylko jednym punktem ulegli Boston Celtics, awansowali po raz pierwszy w tym sezonie na ósme miejsce. Już zbierałem się do optymistycznego wpisu na temat przemiany Spencera Hawesa, coraz większej dojrzałości Jrue Holidaya, błysku Jodiego Meeksa.
I stało się.
76:121 z Bulls w Chicago. W NBA teoretycznie porażka to porażka - niezależnie od tego, czy róźnicą 2 czy 50 punktów. Ale taaaka porażka sprawia, że optymistycznie pisać po prostu nie wypada.
76ers są teraz na 9. miejscu i mają bilans 11-16. Kolejne sześć spotkań rozegrają na wyjeździe - w Bostonie, Denver, Golden State, Phoenix, Los Angeles (z Lakers) i Nowym Orleanie. 2-4 będzie dobrym wynikiem.
środa, 22 grudnia 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz