Wszyscy piszą o drafcie do NBA, ja o czymś innym.
Spędziłem kilka dni w czeskiej Pradze, gdzie w jednym z 1001 sklepów z pamiątkami wśród 1001 tandetnych t-shirtów z napisami "Praha Drinking Team", "Bad girls go to Prague" i tych nieco bardziej ambitnych "Czech Me Out" znalazłem koszulkę Jana Veselego. Wróć! Koszulki Veselego nie było, ale pojawił się akcent z NBA.
To matrioszki, czyli po prostu pięć drewnianych lalek w różnych rozmiarach wciśniętych jedna w drugą. Popularne w Rosji, ale jak widać nie tylko. Czesi wymyślili sportowe matrioszki. Do wyboru były właściwie wszystkie zespoły NBA, sporo NHL, MLB, mnóstwo piłkarskich. Niestety sprzedawca kategorycznie zabronił robienia zdjęć całej kolekcji czy też "otwartej" matrioszki, więc pozostało tylko to foto z tzw. "partyzanta". Cena - 100 zł. Oczywiście za zakup, nie za zdjęcie.
Chicago Bulls od największego do najmniejszego - Jordan, Pippen, Rodman, Kukoc, Harper. Los Angeles Lakers - Bryant, Gasol, Odom, Fisher, Artest. Ciekawe czy producent wie, że od Ron-Rona można dostać w papę? Pozostałych nie otwierałem, ale największe lalki to m.in. James z Miami, Stoudemire z Phoenix (dlatego nawet nie pytałem czy w środku nie znajdzie się chociażby tyci Gortat) i - uwaga - Vince Carter z New Jersey.
P.S.
A w sklepie obok sprzedawali pacynki piłkarzy:
piątek, 24 czerwca 2011
niedziela, 12 czerwca 2011
Krótki list do Dirka Nowitzkiego
Drogi Dirku
Prowadzicie 3:2 z Wielką Trójką Miami w NBA Finals i wszyscy Was podziwiają, wszyscy Wam kibicują, wszyscy krzyczą “Beat The Heat”. Ale to jeszcze nie koniec! I wiesz dobrze, że jeśli w obecnej sytuacji nie zdobędziesz mistrzostwa, to mało kto weźmie pod uwagę to, że zaszliście tak daleko mimo, iż prawie wszyscy stawiali Was na przegranej pozycji w każdej rundzie, wierzyli w Was tylko szaleńcy, a finałowy rywal był teoretycznie silniejszy. Jeśli nie zadasz ostatecznego ciosu Heat, to nie zapamiętamy cię jako zawodnika, który wygrał mecz z gorączką, wygrał mecz z kontuzjowaną ręką, rzucił 48 punktów Thunder, trafił milion rzutów wolnych z rzędu... Będziesz gościem, z którego ludzie znowu będą się śmiali: Hahaha! A nie mówiliśmy, że to wielki przegrany, totalny loser?
Przyznaję się. Nie wierzyłem w Ciebie i Twoich Mavericks. Smiałem się, że znowu odpadniecie w pierwszej czy drugiej rundzie, publicznie nie doceniałem transferu Tysona Chandlera i jego wpływu na obronę, nie przypuszczałem, że staniesz się takim twardzielem. Ba! Nie wierzyłem, że pokonacie Portland Trail Blazers w pierwszej rundzie i nawet wolałem, by to oni awansowali. A teraz? Nie kibicuję przeciwko Miami Heat, kibicuję Dirkowi Nowitzkiemu i nie dlatego, że jesteś w kilku procentach Polakiem. Po prostu jesteś kozakiem, jednym z najlepszych w historii, a na pewno najlepszym z tych, którym mogłem kiedyś uścisnąć dłoń. Nie chcę, żebyś skończył jak Reggie Miller, John Stockton, Igor Griszczuk.
Dirku. Dzisiaj czy we wtorek - nieważne. Po prostu tego nie spartol!!!
Etykiety:
Dallas Mavericks,
Dirk Nowitzki,
koszykówka,
NBA,
NBA finals
piątek, 10 czerwca 2011
Lampe a kadra
Pod koniec kwietnia Maciej Lampe w wywiadzie dla TVP Sport mówił: „Wciąż czekam na telefon z PZKosz”. Teraz w związku twierdzą, że... Lampe nie odbiera telefonu. Lampe stroi fochy? Obraził się?
Z Marcinem Gortatem wysłannik PZKosz Walter Jeklin spotkał się w Phoenix i odbył "męską rozmowę". Właściwie od styczniowych wyborów w związku obie strony były w stałym kontakcie. Lampe? To sportowo niższa półka niż Gortat, ale nadal MVP drugiej najlepszej ligi w Europie! Mam wrażenie, że chyba nie powinien przy pomocy mediów cztery miesiące przed mistrzostwami kontynentu prosić o kontakt w sprawie kadry.
Nie jestem za tym, żeby stosować wobec kogokolwiek w reprezentacji osobne standardy, wynajmować apartamenty i dawać osobny samochód. Jeśli będą takie wymagania, to do widzenia. Ale z drugiej strony - skoro oczekujemy czegoś od zawodnika, to zachowujmy się równie poważnie. W związku narzekają, że Lampe nie pokazał, że chce grać w reprezentacji. Ja jestem ciekaw, kiedy ktokolwiek ze związku dał znać Lampemu, że widzi go w składzie.
Od dnia wyboru trenera (25 maja) do dzisiaj (czyli nieco ponad dwa tygodnie) Lampe rozegrał osiem spotkań play-off ligi rosyjskiej w czterech miastach będąc właściwie ciągle w podróży. Żeby nie okazało się, że nie wystąpi w kadrze, bo gdy on grał ważny mecz albo był w samolocie, to ktoś z nieznanego numeru dwa razy dzwonił na zostawioną w hotelu komórkę i nie nagrał się nawet na pocztę głosową... To oczywiście pół żartem, pół serio.
A już bez żartów: kilka dni temu w półfinale ligi rosyjskiej UNIKS Kazań grał z Chimkami, czyli drużyną innego ważnego kadrowicza Thomasa Kelatiego. Dwa mecze odbyły się pod Moskwą i chyba nic nie stało na przeszkodzie, by pojawił się tam ktoś z PZKosz, nawet osobiście trener kadry Ales Pipan. Wtedy nie byłoby już żadnych nieporozumień.
Z Marcinem Gortatem wysłannik PZKosz Walter Jeklin spotkał się w Phoenix i odbył "męską rozmowę". Właściwie od styczniowych wyborów w związku obie strony były w stałym kontakcie. Lampe? To sportowo niższa półka niż Gortat, ale nadal MVP drugiej najlepszej ligi w Europie! Mam wrażenie, że chyba nie powinien przy pomocy mediów cztery miesiące przed mistrzostwami kontynentu prosić o kontakt w sprawie kadry.
Nie jestem za tym, żeby stosować wobec kogokolwiek w reprezentacji osobne standardy, wynajmować apartamenty i dawać osobny samochód. Jeśli będą takie wymagania, to do widzenia. Ale z drugiej strony - skoro oczekujemy czegoś od zawodnika, to zachowujmy się równie poważnie. W związku narzekają, że Lampe nie pokazał, że chce grać w reprezentacji. Ja jestem ciekaw, kiedy ktokolwiek ze związku dał znać Lampemu, że widzi go w składzie.
Od dnia wyboru trenera (25 maja) do dzisiaj (czyli nieco ponad dwa tygodnie) Lampe rozegrał osiem spotkań play-off ligi rosyjskiej w czterech miastach będąc właściwie ciągle w podróży. Żeby nie okazało się, że nie wystąpi w kadrze, bo gdy on grał ważny mecz albo był w samolocie, to ktoś z nieznanego numeru dwa razy dzwonił na zostawioną w hotelu komórkę i nie nagrał się nawet na pocztę głosową... To oczywiście pół żartem, pół serio.
A już bez żartów: kilka dni temu w półfinale ligi rosyjskiej UNIKS Kazań grał z Chimkami, czyli drużyną innego ważnego kadrowicza Thomasa Kelatiego. Dwa mecze odbyły się pod Moskwą i chyba nic nie stało na przeszkodzie, by pojawił się tam ktoś z PZKosz, nawet osobiście trener kadry Ales Pipan. Wtedy nie byłoby już żadnych nieporozumień.
Etykiety:
Ales Pipan,
koszykówka,
Maciej Lampe,
reprezentacja
czwartek, 2 czerwca 2011
Ławka, chłopaki z Dallas...
No dobra, to było luźne skojarzenie ławki Dallas Mavericks z ławką przed blokiem gdzieś na Mokotowie.
A tak już poważnie - rezerwowi Mavs przed drugim meczem finału NBA mają niełatwe zadanie: zagrać klika razy lepiej niż w przegranym pierwszym spotkaniu. A może jednak łatwe, bo to oznacza po prostu występ na swoim normalnym poziomie. Nie wszyscy zwrócili na to uwagę, ale zmiennicy Mavericks (Barea, Terry, Stojaković, Haywood) przegrali rywalizację ze zmiennikami Heat (Chalmers, Miller, Haslem, Howard) 17:27. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że podstawowa piątka Heat to ta z Millerem i Haslemem, to działa też w drugą stronę. To Jason Terry jest przecież podstawowym rzucającym obrońcą Mavs, a nie DeShawn Stevenson. Jet zresztą zagrał najlepiej z ławki Mavericks i jedyny trzymał "jako-taki" poziom.
No to kto jest winny? JJ Barea i Peja Stojaković. Ha! Kto by pomyślał pięć miesiące temu, że postawa tej dwójki będzie miała takie znaczenie dla losów NBA Finals. Tym bardziej, że Peja wtedy właśnie leczył kontuzję i nie było wiadomo, czy w ogóle znajdzie pracodawcę. Tymczasem w tych play-offach Barea i Stojaković średnio rzucają 16.8 punktu. Ich dwa najgorsze wspólne występy to w sumie 10 punktów w game 1 z Blazers (półtora miesiąca temu) i 11 punktów w game 3 z Thunder (to ten mecz, w którym Mavs znokautowali rywala w pierwszej kwarcie). Tymczasem na początek finału zdobyli 2 "oczka" trafiając 1 z 11 rzutów z gry.
Co się stało? Cóż, o Peji można powiedzieć po prostu: nie wpadało. Miał trzy rzuty z czystych pozycji zza łuku i nie trafiał. Można być niemal pewnym, że taka niemoc nie potrwa zbyt długo. Ale co z Bareą? Otóż nagle okazało się (Eureka!), że defensywa zespołowa Heat jest na zdecydowanie wyższym poziomie niż u Lakers czy Thunder. Portorykańczyk mógł co prawda wjeżdżać w pole trzech sekund, ale tam napotykał na pomoc i jego rzuty albo były oddawane pod sporą presją przez ręce albo nawet blokowane (co udało się Chrisowi Boshowi). 1/8 z gry to wcale nie jumperki z półdystansu (oddał tylko jeden), ale nieudane penetracje. Barea musi się przyzwyczaić, że autostrada do kosza (czemu przeczy załączone zdjęcie z jedynej skutecznej penetracji) już się skończyła i mniej nerwowo kończyć akcję pod presją. Łatwo powiedzieć, czyż nie?
Etykiety:
Dallas Mavericks,
Jose Juan Barea,
Miami Heat,
NBA,
NBA finals,
NBA play-off,
Peja Stojaković
Subskrybuj:
Posty (Atom)