niedziela, 1 listopada 2009

Symboliczny stołeczny antymecz

Narzekam ostatnio na polską ligę i to ostro. Ale są powody. "Świetnym" był chociażby piątkowy mecz w Warszawie. A raczej antymecz.

Polonia wygrała z Energą Czarnymi 65:61 po meczu na katastrofalnym poziomie. Nasuwają się porównania ze spotkaniem tych samych ekip w poprzednim sezonie. Polonia zwyciężyła 100:95. Niby i teraz i wtedy było sporo emocji, a losy zwycięstwa ważyły się do ostatnich chwil. Wtedy były dwie dogrywki, teraz obyło się bez dodatkowych części, ale nie w tym rzecz. Po 40 minutach w poprzednim sezonie był wynik 73:73, czyli niewiele wyższy niż przedwczoraj.

Jaka jest największa różnica? Emocje w ostatni piątek brały się z tego, iż obie ekipy zafundowały festiwal błędów i nieudolnych zagrań. Niecałe dwanaście miesięcy temu zespoły prześcigały się nie w pomyłkach, ale udanych akcjach. Nie chodzi tylko i wyłącznie o procentową skuteczność. Można mieć niską, ale niech to będą pudła wynikające ze świetnej obrony rywala, a nie bezskuteczne próby trafienia sam na sam z obręczą w wykonaniu zawodnika X czy airballe zza łuku niepilnowanego zawodnika Y. Na ostatnim EuroBaskecie w meczu o 3. miejsce Grecja ograła Słowenię 57:56, ale nikt z widzów nie oceni tej konfrontacji jako pokaz nieudolności (nazywany w żargonie polskiego środowiska koszykarskiego "typowym meczem walki"). Nie wymagam od naszych ligowców takiego poziomu gry i defensywy, lecz nawet w PLK przykładowi Andrej Urlep czy Saso Filipovski pokazywali, że można rzucać mało, a grać fajnie...

Brak komentarzy: