wtorek, 15 marca 2011

Ktoś zabrał im Xboxa

Oglądając takie mecze jak ten człowiek ma wrażenie, że to oczywista oczywistość. Jeśli masz w zespole dwóch z trzech najlepszych koszykarzy świata i jednego z pięciu najlepszych podkoszowych, to bez problemu lejesz najlepszą (nie licząc siebie) drużynę NBA 30-ma punktami.

Phil Jackson, trener Los Angeles Lakers, porównał niedawno ofensywę Miami Heat do koszykówki na Xboxie. Jeśli nie wiecie o co chodzi, to mogę wyjaśnić w kilku zdaniach. Co prawda na Xboxie grałem ostatni raz z dwa lata temu, ale za to zdarza mi się "katować" z kilkoma kolegami Playstation, gdy tylko przyjdzie mi do głowy, by odzyskać swoje długi przegrywając mecze w NBA Live. Taktyka na konsolę jest prosta - przycisk "turbo" i wiooo pod kosz, niewiele podań, chyba, że przez całe boisko do kontry i poza końcówkami krótkie akcje. Dla bardziej zaawansowanych pick'n'rolle. Cokolwiek bardziej skomplikowanego nie przynosi na dłuższą metę pozytywnych efektów.

Heat zdecydowanie nie grali w ten sposób przeciwko San Antonio Spurs. Trener Erik Spoelstra najwyrażniej zostawił Xboxa swoim dzieciom, a sam postanowił trochę pomyśleć. Ten sukces Miami zawdzięcza głównie obronie (tylko 80 punktów Spurs), ale nie sposób nie docenić ich ataku. Chris Bosh znowu był dokarmiany na post-upie i półdystansie tak, jak lubi i po cichu zdobył 30 punktów. Po cichu, bo gdyby nie wszechobecne statystyki to w życiu nie uwierzyłbym, że rzucił aż tyle. LeBron James podobnie jak w meczu z Los Angeles Lakers był Robinem dla Batmana Dwyane'a Wade'a. Wiemy, że tak samo jak Michael Jordan nie osiągnąłby sześćiu mistrzostw bez Scottiego Pippena, tak Pippen nie osiągnąłby tego bez Jordana. Dlatego nie należy popadać w skrajność i stawiać krzyżyk na LeBronie. Nie wtedy, kiedy robi jako w zasadzie trzecia opcja w ofensywie 21-6-8. Może po prostu przyzwyczajmy się do tego, że James będzie w tej ekipie numerem 2 (w ostateczności 1 i pół) i niech on sam się do tego przyzwyczai z korzyścią dla drużyny. Oby tylko elektorzy w głosowaniu na MVP nie sprawili nam psikusa.

To spotkanie naprawdę mogło zrobić duże wrażenie. Heat niedawno przegrali 30-ma w San Antonio, ale Spurs mieli wtedy anormalny dzień na dystansie. Pamiętamy przecież te 8 trójek w pierwszej kwarcie. Heat teraz wygrali taką samą różnicą bez żadnych tak nadzwyczajnych wydarzeń. Chyba, że za takowe uznamy 30 "oczek" Bosha, z czego chyba połowę zdobył przeciwko Mattowi Bonnerowi. Obrona Heat też nie wyglądała na coś, czego nie są w stanie powtórzyć. Umiejętne podwajanie Manu Ginobiliego i Tony'ego Parkera w ich ulubionych akcjach z zasłoną to coś teoretycznie tak oczywistego w taktyce przeciwko Spurs, ale z drugiej strony niewielu się to udaje. Inna sprawa, że Spurs są w stanie zagrać o klasę lepiej, a tego dnia byli po prostu kiepscy. I chyba gorsi o więcej niż klasę.

Brak komentarzy: