sobota, 30 października 2010

Ile asyst miał Rondo?

24 to 24. Nieważne gdzie. Na podwórku, na Playstation - to mnóstwo asyst.

Tyle asyst rozdał w meczu z New York Knicks Rajon Rondo. W XXI wieku tylko Ramon Sessions dwa lata temu miał tyle samo, ale osiągnął ten wynik w kwietniu w meczu o nic. Rekord wszechczasów to 30 asyst Scotta Skilesa.

Często słyszymy - eee, w tej NBA to zaliczają asysty, które asystami tak naprawdę nie są i w tym tkwi tajemnica ich niesamowitych liczb. Postanowiłem więc przeanalizować komu i w jakich sytuacjach podawał Rondo.



Cały mecz jest do 2 listopada na ilp.nba.com, ale trzeba się zarejestrować (warto!). A oto lista asyst:

Asysta nr 1 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z 7 metrów
Asysta nr 2 - podanie w kontrze do Pierce'a, który kończy akcję dwutaktem
Asysta nr 3 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 4 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 5 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia za 3 punkty
Asysta nr 6 - podanie do Davisa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 7 - podanie do Allena, który w kontrze po jednym kroku rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 8 - podanie do O'Neala, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 9 - podanie do Davisa, który robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 10 - podanie do Garnetta, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 11 - podanie do Garnetta, który obraca się, rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 12 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 13 - podanie do O'Neala, który od razu kończy akcję wsadem
Asysta nr 14 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu
Asysta nr 15 - podanie do Danielsa, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 16 - podanie do Davisa, który obraca się, robi kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 17 - podanie do Pierce'a, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 18 - podanie do Allena, który robi dwa kozły i rzuca z półdystansu
Asysta nr 19 - podanie do Davisa, który robi zwód, kozioł i trafia z dwutaktu spod kosza
Asysta nr 20 - podanie do Allena, który od razu rzuca i trafia z dystansu
Asysta nr 21 - podanie do Garnetta, który robi zwód, kozioł i trafia spod kosza
Asysta nr 22 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 23 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia spod kosza
Asysta nr 24 - podanie do Garnetta, który od razu rzuca i trafia z półdystansu

Co nam z tego wyszło? Tak naprawdę cztery asysty (nr 9, 18, 19, 21) według europejskich standardów raczej nie zostałyby zaliczone. Mam na myśli oczywiście spotkanie, w którym statystykami zajmowaliby się profesjonaliści, a nie (jak często ma to miejsce w Polsce) amatorzy, którzy nie widzą np. asysty, gdy zawodnik podaje do kolegi na obwodzie, a ten rzuca i trafia. Grając w polskiej II lidze Rondo mógłby tych asyst mieć pewnie z 10 czy 15.

Zostaje 20 asyst - to nadal bardzo dużo.

2 do Shaqa, 8 do Garnetta, 7 do Davisa, 1 do Danielsa, 2 do Allena, 4 do Pierce'a - o czym to świadczy? Głównie o tym, że Rondo świetnie współpracuje z podkoszowymi. Ale to już wiemy od dawna...

środa, 27 października 2010

Ostatnie typowanie na ostatnią chwilę

Krótko i na temat. Tak przewiduję kolejność rundy zasadniczej NBA 2010/2011:

KONFERENCJA WSCHODNIA
Play-off: Miami, Chicago, Orlando, Boston, Milwaukee, Philadelphia, Atlanta, New York. Poza play-off: Charlotte, New Jersey, Detroit, Cleveland, Washington, Indiana, Toronto.

KONFERENCJA ZACHODNIA
Play-off: LA Lakers, Houston, Oklahoma City, San Antonio, New Orleans, Dallas, Portland, Phoenix. Poza play-off: Utah, Sacramento, Denver, Memphis, Golden State, LA Clippers, Minnesota.

wtorek, 26 października 2010

Wielkie typowanie i wielka trójka

Już tylko kilka godzin pozostało do rozpoczęcia nowego sezonu NBA. Na dzień dobry fantastyczny (miejmy nadzieję) mecz Boston Celtics - Miami Heat. Jego zapowiedź przeczytacie tutaj, a spotkanie zobaczycie o 1.30 w Canal+ Sport.

Kto będzie rządził w tym sezonie? Na PolskiKosz.pl zapytaliśmy o to 12 ekspertów z różnych koszykarskich mediów. Obiecuję, że sprawdzimy za osiem miesięcy kto miał rację.

Ja typowałem tak:

MVP - Kobe Bryant
Największy postęp - JJ Hickson
Najlepszy rezerwowy - Brad Miller
Najlepszy obrońca - Ron Artest
Najlepszy debiutant - John Wall
Najlepszy trener - Doug Collins
Król strzelców - Kobe Bryant
Król asyst - Chris Paul
Król zbiórek - Kevin Love
Zwycięzca Wschodu - Heat
Zwycięzca Zachodu - Lakers
Mistrz i finalista - Spurs i Celtics

Na PolskiKosz.pl także prezentacja wszystkich 30 drużyn NBA. Pewnie powstało już 1001 podobnych tekstów, więc dlaczego warto zajrzeć do naszych? Nie analizowaliśmy składów pozycja po pozycji, staraliśmy się podejść do zespołu nietypowo, zaskoczyć was pomysłem, ciekawą historią. Mi osobiście najbardziej spodobała się muzyczna podróż po Nowym Jorku Witka Piątkowskiego.

Część tekstów jest także mojego autorstwa. Napisałem o...:



...dwóch gościach, którzy rozbawią Boston

...zbyt dużej liczbie grzybków w filadelfijskim barszczu
 

...pewnym Dannym i jego wpływie na kiepskie wyniki Indiany
 

...drużynie praktycznie dla każdego


...Leśnych Wilkach, dla których mialem sporo litości
 

...Rudym, który się ceni
 

...Wojownikach, którzy wreszcie mają  bronić

 


...Blake’u... Odenie
 

...królewiczu z Sacramento
 

...niewykorzystanej szansie Dirka


A także o naprawdę Wielkiej Trójce z San Antonio:




Zagadka - jeśli zrobimy listę zawierającą po trzech najlepszych graczy z każdego klubu NBA z sezonu 2004/2005 i podobną dotyczącą sytuacji tuż przed sezonem 2010/2011, to w ilu zespołach nazwiska będą się w komplecie powtarzaly?

W jednym. To oczywiście San Antonio Spurs. Imponujące? To czytajcie dalej. Można bowiem zrobić drobną przykrość Davidowi Robinsonowi i lekko nagiąć fakty do kolejnej tezy - trzech najlepszych graczy Spurs w mistrzowskim sezonie 2002/2003 to ten sam tercet, który zachwyca kibiców w San Antonio po dziś. Nudny jak flaki z olejem smutas o niezmiennym wyrazie twarzy Tim Duncan, mąż swojej słynnej żony-aktorki Tony Parker i niezniszczalny posiadacz największego nosa poza granicami Grecji Manu Ginobili. Przez siedem lat Shaquille O'Neal zaliczył cztery kluby i wymyślił sobie 174519312 ksywki, Hornets zdążyli się przenieść z Nowego Orleanu do Oklahomy i z powrotem, Memphis Grizzlies mieli sześciu trenerów, New York Knicks wydali ponad pół miliarda na pensje dla zawodników...

A Spurs? No cóż, status quo. Ciągle ci sami ludzie w tych samych identycznych koszulkach, które nie zmieniają wyglądu co sezon i które nie sprzedają się w milionach egzemplarzy. Duncan, Ginobili, Parker i trener Popovich. Tim, Manu, Tony i coach Gregg. Drużyna dla koneserów. Bez rozwydrzonych gwiazd, zwariowanych właścicieli, nabijaczy statystyk i specjalistów tylko od wsadów. Zespół, który nienawidziłeś jako nastolatek krzycząc do telewizora "Duncan do cholery, uśmiechnij się!". Zespół, który polubiłeś po latach widząc heroizm tych trzech ludzi. Zespół, na który powołujesz się, gdy słyszysz o fascynacji młodszych (i nie tylko) kolegów Derrickiem Rose'em, Tyreke'em Evansem, Kevinem Durantem, nawet LeBronem Jamesem.

Wszystko jednak kiedyś się kończy tak jak przy trzeciej próbie ostatecznie skończyła się nawet kariera Michaela Jordana. Wiele wskazuje, że dla trójki z San Antonio ten sezon może być ostatnim, w którym będą wspólnie ciągnąć Ostrogi na swoich plecach. Jeszcze w kwietniu wydawało się, że przyczyny takiej sytuacji mogą być trzy, ale wtedy na przedłużenie kontraktu zdecydował się Ginobili. Argentyńczyk ma już 33 lata i wie, że niewiele lepszego może go spotkać. To ze Spurs trzy razy zdobył mistrzostwo NBA, to tutaj był wybrany najlepszym rezerwowym ligi, to tutaj doczekał się wyboru do Meczu Gwiazd, to kilka razy uszkodził swój nos i nie zważając na to dawał z siebie wszystko grając nawet z watą tamującą wypływającą krew. To w koszulce Spurs ustablizował swoją pozycję jako człowieka, który nie bałby się chyba wjechać w strefę podkoszową nawet jeśli naprzeciw niego jechałby samochód ciężarowy. To w San Antonio stał się najlepszym rzucającym obrońcą świata spoza USA. A przecież na tej pozycji umiędzynarodowienie NBA przebiega najwolniej.

Każdy, mierzący około 190 cm młody chłopak ze Stanów Zjednoczonych grając w koszykówkę chce zdobywać punkty, być superstrzelcem. USA produkują dziesiątki rzucających obrońców, którzy grają przecież nie tylko w NBA, ale na całym globie - od Filipin przez Polskę po Urugwaj. I co? I pośród tych wszystkich snajperów jednym z najlepszych ma być jakiś średnio zbudowany białas z Bahia Blanca w Argentynie. Manu doprowadził do tego, choć wielu wątpiło. Co prawda w Europie osiągnął niemal wszystko, ale osiem lat różnica między Euroligą a NBA wydawała się kolosalna. Gino ją pokonał. A skoro zdecydował, że zostanie w Spurs co najmniej do 2013 roku, to możemy być niemal pewni, że to w San Antonio zakończy karierę. Dlaczego miałby przenosić się gdzieś indziej? By pełnić ważniejszą rolę? Wątpliwe, by ktoś mu ją powierzył. Dla pieniędzy? A kto mu je da, gdy będzie liczył 36 wiosen. Dla tytułów mistrzowskich? Przecież ma ich więcej niż LeBron James, Dwyane Wade, Dirk Nowitzki, Kevin Durant, Steve Nash, Jason Kidd, Kevin Garnett i Maciej Lampe razem wzięci.

To nie Manu będzie ewentualną przyczyną rozpadu wielkiej trójki Spurs. A więc kto? Po obecnym sezonie kończy się kontrakt najmłodszego z grona teksańskich muszkieterów, czyli Parkera. Francuza już w ostatnich miesiącach kusili ponoć Knicks. Nowe wyzwanie w postaci wspólnych występów z Amar'e Stoudemire'em dla Tony'ego plus kusząc perspektywa mieszkania w Nowym Jorku dla jego żony Evy Longorii - mieszanka idealna, więc nie zdziwmy się, jeśli na pytanie o ulubiony owoc Parker odpowie w przyszłym roku: jabłko. Najlepiej wielkie. A to pewnie nie będzie jedyny zainteresowany jego usługami. 28-latek ma jeszcze przed sobą sporo grania, a skala talentu pozwala mu myśleć o wejściu na jeszcze wyższy pułap niż obecny. Gdyby jeszcze nauczył się wreszcie rzucać z dystansu. Ten facet przez ostatnie pięć sezonów trafił w sumie tylko 72 "trójki". Peja Stojaković, Ray Allen i Kyle Korver w życiowej formie potrzebowali na to około dwóch miesięcy.

Parker nie jest jednak jedynym znakiem końca przygód trzech przyjaciół z trzech różnych kontynentów. Oto w San Antonio pojawił się ktoś, kto ma wywrócić całą układankę. To Brazylijczyk Tiago Splitter, który łączy w sobie Duncana i Ginobiliego. Tak jak Argentyńczyk w Europie osiągnął już wszystko i tak jak urodzony na Wyspach Dziewiczych zawodnik przychodzi do San Antonio, by przejąć schedę po wielkim podkoszowym poprzedniku. Duncan potrzebował zaledwie jednego sezonu, by usunąć w cień fenomenalnego Davida Robinsona. Czy Splitter równie szybko zacznie rządzić w San Antonio? Duncan pewnie nie obrazi się, że wreszcie otrzyma porządne wsparcie, bo od czasów Admirała właściwie nie grał z nim nikt tak zdolny. Choć z drugiej strony Tim na dzień dobry powiedział: - Pomagać mu? Niby dlaczego? Przecież on przyszedł tu, żeby odstawić mnie na boczny tor - no tak, to był pewnie żart, ale niby jak mieliśmy wyczytać to z twarzy gościa, który nie okazuje uczuć? Robinson przekazując mu pałeczkę miał 32 lata, Duncan teraz - 35 i chcąc nie chcąc powoli zbliża się do końca kariery. Nawet jeśli pogra jeszcze kilka sezonów, to niekoniecznie w pierwszoplanowej roli.

Tim, Manu, Tony - ostatnie starcie. Tak mogłaby się nazywać książka, którą jakiś fanatyk Ostróg wyda po sezonie 2010/2011. Czy będzie miała szczęśliwe zakończenie? W zasadzie konkurentów jest tak wielu, jak... nigdy, ale chyba każdy wyliczając kandydatów do finału w pewnym momencie wspomni: no i jeszcze tradycyjnie Spurs. A miłośnicy numerologii zaczną doszukiwać się szans w tym, że sezon kończy się w nieparzystym roku. Spurs przecież byli mistrzami w latach 1999, 2003, 2005 i 2007. 2011 na końcu tej listy - piękna klamra. Co Spurs mają do stracenia? Właściwie nic. Swoje już wygrali, a presja jaka na nich będzie ciążyła przez najbliższe kilka miesięcy będzie praktycznie żadna w porównaniu do tej dotyczącej gwiazd Heat, Magic, Lakers, Celtics. A gdyby tak zrobili im wszystkim psikusa i zdobyli mistrzostwo? Pewnie nawet Tim by się uśmiechnął...

Gościnny występ Celta

Noc z wtorku na środę, godz. 1:30 polskiego czasu. Wielka inauguracja NBA. Miami Heat jadą do Bostonu, by zmierzyć się z Celtics. Wszyscy zastanawiają się, jak będzie wyglądał w tym sezonie zespół z Florydy. A Celtowie? Oddajmy głos jednemu z najwierniejszych kibiców.

(Przed)ostatnia akcja

Jest taki skecz Monthy Pytona, w którym budynek opanowany przez podstarzałych księgowych zamienia się w statek piracki i rusza na burzliwe morza światowej finansjery, a trasę jego rejsu znaczą kolejne udane abordaże. Boston Celtics AD 2010/11, najweselszy dom spokojnej starości po tej stronie Rio Grande, też szykuje się do frontalnego ataku na „nową, odmłodzoną” NBA. Panie i panowie, szykujcie maski tlenowe i klej do protez, bo będzie się działo!

Tegoroczny debiutant Avery Bradley (rocznik 1990) nauczył się chodzić dzień po tym, jak Shaq złamał swoją pierwszą tablicę. Bradley nie widział meczu w którym Ray Allen rzucił swoje pierwsze 30 punktów w NBA, bo akurat wypadła mu jedynka i siedział u dentysty. Popisy duetu Pierce-Walker już oglądał, ale przez to nie odrobił zadania domowego z matmy. Jermaine’a O’Neala podziwiał gdy akurat był chory na świnkę, a plakat Kevina Garnetta miał nad łóżkiem.

Spokojnie… ta historia jest zmyślona, ale dzięki temu pasuje chyba do każdego młodego gracza w NBA. A tych z roku za rok jest coraz więcej, bo „odmładzanie” to ulubione zajęcie wszystkich… prawie wszystkich menedżerów NBA. Danny Ainge, jakby „na przekór glinom, na przekór tankom” poszedł w przeciwnym kierunku. Zamiast odmładzać, do i tak starej drużyny ściągnął kolejnych weteranów. Cel? Mistrzostwo. Czas? Jeśli nie teraz, to za rok – w lecie 2012 roku umowy kończą się wszystkim, poza Piercem i Rondo.

Czy taki układ ma szanse wypalić? Tak, bo…

Skład. Pierce, Garnett czy Allen to nie klasa Wade’a czy Bosha, ale z drużyn pretendujących do tytuły to właśnie C’s mają najlepszego rozgrywającego (Rondo) i najszerszą ławkę.

Trener. Eric Spoelstra? Stan van Gundy? Bez żartów. Doc Rivers przez trzy lata pracy w Bostonie udowodnił, że jest świetnym fachowcem i ustępuje chyba tylko Philowi Jacksonowi.

Atmosfera: Dodajcie do ulubionych Twittera Nate’a Robinsona i możecie spokojnie zrezygnować z Comedy Central.

W tej słodziutkiej beczce jest jednak spore wiaderko gorzkiego dziegciu. Prawdopodobieństwo tego, że jednemu ze Starszych Panów w pewnym momencie nie wytrzyma kolano/kostka/plecy/wątroba (niepotrzebnego nie skreślać!) jest pewne jak wąs Adama Małysza. Atmosfera też może ulecieć, a wtedy nawet najlepszy trener nie pomoże. Poza tym istnieje duża szansa, że po prostu inni będą lepsi. Chronos jest nieubłagany, to już nie lata 90, to NBA2k11, baby!

Jako kibic Celtics, który po 18 latach oglądania rzadkich wzlotów i częstych upadków doczekał się w końcu mistrzostwa (I’ve got my own jak wyryczał KG) nie mam presji na kolejny tytuł. Będzie? Super! Nie będzie? Też fajnie. Liczy się dobra koszykówka i dobra zabawa. A to akurat Boston Celtics AD 2010/11 gwarantują mi w stu procentach.

Piotr Szeleszczuk

środa, 13 października 2010

Ostrów ciągle pachnie ekstraklasą...

Nie byłem niestety w ostatnią sobotę na meczu II ligi w Ostrowie, gdzie Stal pokonała pewnie 76:68 Open Basket Pleszew, co spowodowało zwolnienie trenera przegranych Wadima Czeczuro (wcześniej wiele lat związanego ze Stalą). I żałuję.

Mimo, że od pożegnania (przymusowego - ale zostawmy już przyczyny takiego stanu rzeczy na boku) z ekstraklasą minął ponad rok, to z relacji naocznych świadków wiem, że derby z zespołem z Pleszewa przypominały pod względem oprawy spotkania w PLK. Poniżej mała namiastka (fot. kssstal.pl).



















To co? Teraz tylko wybudować halę i powrót do ekstraklasy? Żeby to było takie proste...