sobota, 26 września 2009

Szmyd na MŚ, czyli powrót do normalności?

Sylwester Szmyd wystartuje w niedzielę jako lider polskiej kadry w wyścigu ze startu wspólnego podczas mistrzostw świata w Mendrisio. Szmyd w kadrze = ocieplenie stosunków na linii Szmyd - PZKol.?

Nad odpowiedzią na to pytanie zastanawiam się od dobrych kilku dni, gdy już opadły eurobasketowe koszykarskie emocje. Z powodu największej sportowej imprezy w historii Polski przemknęła mi koło nosa Vuelta a Espana i nawet przez chwilę zapomniałem, że ten blog to "Piłka i dwa kółka", a nie tylko piłka. Z codziennych opisów i wyników wiem jednak, co się działo w Hiszpanii, Szmyd jechał dobrze i o jego formę nie musimy się obawiać. Tylko na co ta jego optymalna dyspozycja pozwoli? Wyścig jednodniowy po pętlach z dwoma trudnymi, krótkimi podjazdami to nie jest jego specjalność. Ci, którzy w to wątpili mogli się przekonać o tym ostatecznie podczas sierpniowego Tour de Pologne, na którym etapy dookoła Krynicy i Zakopanego troszkę przypominały trasę z Mendrisio. Ale mistrzostwa świata są taką imprezą, na której decyduje dyspozycja dnia, łut szczęścia, dobra decyzja o zabraniu się do kluczowej ucieczki, atak w idealnym momencie itd. Miejmy nadzieję, że Sylwkowi szczęście dopisze, chociaż nie oszukujmy się - nawet miejsce w czołowej dziesiątce będzie świetnym wynikiem.

A wracając do wcześniejszego pytania. W ubiegłym roku Szmyd nie znalazł się w składzie na igrzyska olimpijskie w Pekinie, bo nie pojawił się na mistrzostwach Polski. Między nim a selekcjonerem Piotrem Wadeckim wyniknął z tego powodu konflikt (zdaniem Wadeckiego wykreowany przez media). W tym roku ogłaszając kadrę na MŚ Wadecki niespodziewanie umieścił w niej Szmyda stawiając go niejako przed faktem dokonanym. Szmyd nie mógł odmówić, bo w oczach opinii publicznej wyszedłby na tego, który nie chce. I nie odmówił. Przyjechał na MŚ. Czy to oznacza, że sytuacja jest już w 100 procentach jasna? Na pytanie czy dogadują się z Wadeckim Szmyd ze śmiechem odpowiedział: Za dużo ze sobą nie rozmawiamy.

Z drugiej strony Wadecki mówi: Mogę zapewnić, że podporządkowuję taktykę w 100 procentach jemu i zrobię wszystko, by pomóc mu w osiągnięciu sukcesu na tych mistrzostwach. Wspomina na dodatek coś o medalu, który jest szczerze mówiąc niezbyt realny. Chcę się mylić, ale to trochę wygląda tak jakby Wadecki chciał umyć ręce. Powołał Szmyda, postawił na niego, a gdy ten nie stanie na podium, to będzie mógł powiedzieć: i po co te przepychanki, skoro on nie nadaje się na takie imprezy?

poniedziałek, 21 września 2009

EuroBasket: Co dał Polsce i koszykówce?

Co EuroBasket da polskiej ligowej koszykówce? Moje odczucie jest takie, że mogą być negatywne skutki. Ale przynajmniej nasz kraj dostał dobrą reklamę.

Nie sądzę, by mistrzostwa przyciągnęły do naszej dyscypliny wielu nowych kibiców. Nie było sukcesu Polaków, więc nie można na to liczyć. Po prostu jesteśmy takim narodem, który interesuje się tym, w czym akurat biało-czerwoni sportowcy osiągają sukcesy. Przykładów jest mnóstwo: kiedyś chód (czy ktoś w Polsce zna innego chodziarza niż Robert Korzeniowski?), ciągle skoki narciarskie, żużel i siatkówka. Te dyscypliny, które na świecie nie obchodzą bardzo małą grupę ludzi i są uprawiane w niewielkiej ilości państw. Jeśli nie wierzycie, to przeczytajcie np. o pustkach na mistrzostwach Europy siatkarzy i zastanówcie się dlaczego światowa federacja tak promuje Polskę w tej dziedzienie. Bo wie, że nad Wisłą może liczyć na zainteresowanie. I wcale nie jest tak, że w każdym kraju kibice sportowi podążają za sukcesem. Na Litwie nawet teraz po tak kiepskim EuroBaskecie nikt nie przerzuci się nagle na np. piłkę nożną, bo tam drużyna litewska ma jakieś szanse na awans do mistrzostw świata. W Słowenii niewiele osób przejęło się wygraną tamtejszych futbolistów z Polską, za to na EuroBasket przyjechało ich mnóstwo. Wymieniam miejsca, w których koszykówka rządzi, ale można też spojrzeć na Wielką Brytanię. Tam piłka nożna jest numerem 1, więc nawet awans koszykarzy na mistrzostwa kontynentu nic nie zmienił. A w Polsce? Założę się, że gdyby Marcin Gortat i spółka zdobyli medal, a siatkarze odpadli w pierwszej rundzie, to ludzie zaczęliby szaleć na punkcie basketu. I oczywiście nie miałbym nic przeciwko temu :-)

Dlaczego skutki EuroBasketu mogą być negatywne dla ligi? Kibice, którzy koszykówkę lubią, popatrzyli sobie z bliska na największe światowe gwiazdy i nie wiem jak zachęcić ich teraz do oglądania pojedynków bohaterów polskich parkietów w postaci Ersana Mikołajko, Bostjana Szczotki, Milenko Żytko czy Rudy’ego Frasunkiewicza wzmocnionych trzeciorzędnymi obcokrajowcami. Nie ten poziom rywalizacji, nie ta atmosfera na meczach, nie te cheerleaderki, a zamiast Spodka czy Atlas Areny hala OSiR Koło w Warszawie, Stulecia w Sopocie czy MOSiR Jarosław. Dla mnie osobiście najbliższy sezon PLK zapowiada się średnio i w tym momencie – być może jeszcze pod wrażeniem EuroBasketu – nie bardzo wiem, co mogłoby mnie w najbliższych miesiącach „podjarać”.

Ale są oczywiście też pozytywy tego turnieju. Mnóstwo kibiców i dziennikarzy z zagranicy odwiedziło nasz kraj i mimo wszystko wywiozą stąd dobre wrażenia. Widziałem osobiście setki Litwinów bawiących się we Wrocławiu i Łodzi, a potem Słoweńców i Hiszpanów w Katowicach skandujących „Polska biało-czerwoni” i „Katowice!”. Z wieloma rozmawiałem i praktycznie wszyscy pozytywnie wypowiadali się na temat Polski. Zapamiętają nasz kraj jako gościnny i tani. Ceny pamiątek, jedzenia czy piwa dla nas były wysokie, ale przeliczając je ze złotówek na euro i porównując do podobnych artykułów w innych krajach wychodzi nam, że u nas płaci się sporo mniej. Pamiątkowa koszulka za 18 euro? Na poprzednich mistrzostwach były ponoć za 40! Nie wiem, nie byłem, ale na Final Four Euroligi w Berlinie kupiłem za 25 euro. A z cenami noclegów, jedzenia czy alkoholu jest jeszcze lepiej.

Goście z całej Europy zabiorą do siebie dobre wspomnienia (może za wyjątkiem Słoweńca, który został pobity przez ochroniarza w katowickiej dyskotece), a niektórzy nawet poznali trochę polskiego języka. Sam słyszałem jak Słoweniec tłumaczył Hiszpanowi (cytuję): „Daj mi d... means I want you”.

Na koniec o tym, co mnie z perspektywy czasu zawiodło. Mam na myśli Wrocław pod względem promocji turnieju. W Katowicach było widać, jak niewiele trzeba, by pokazać, że miasto przez kilka dni żyje koszykówką. Plakaty w centrum miasta (i to nie tylko te oficjalne, ale np. Katowice welcomes basketball fans), boisko do kosza na rynku, specjalne oferty czy wystrój barów, restauracji, klubów nocnych. Dzięki temu nawet przypadkowy gość Katowic mógł się dowiedzieć, że coś ważnego się dzieje. Coś bardzo ważnego, bo w końcu to jedna z największych imprez sportowych na świecie. Dla Katowic plus, chociaż i tak uważam, że Spodek nie bardzo nadawał się na rozgrywanie rundy finałowej. Ale władze miasta zapłaciły sporo pieniędzy i skorzystały. W Poznaniu narzekają, że u nich promocja leżała, a PZKosz nie chciał im pomóc. Wcale nie trzeba było związku o to prosić, bo szczerze mówiąc nie sądzę, by wszystkie katowickie pomysły były z koszykarską centralą konsultowane.

EuroBasket: To już koniec

EuroBasket już za nami. Hiszpanie zdecydowanie najlepsza, a przeobrażenie jakie wykonali późniejsi mistrzowie Europy w trakcie tej imprezy od meczu z Serbią na inaugurację do meczu z Serbią w finale robi wrazenie.

Prawie dwa tygodnie temu w Warszawie Hiszpanie mieli sporo problemów zdrowotnych i z tego powodu nie grali, tak jak mozna się tego było spodziewać. Rudy Fernandez nie grał, Jorge Garbajosa grał mało, Pau Gasol miał kłopoty z kontuzjowanym palcem i nie bardzo umiał rzucać. Teraz podopieczni Sergio Scariolo prezentowali koszykówkę szybką, prostą i skuteczną. Ich akcje nie były skomplikowane taktycznie. Jedna czy dwie zasłony dla strzelca w postaci Fernandeza lub Juana Carlosa Navarro albo dogranie do Paua i jego próba gry 1 na 1. Tak wyglądały w większości akcje Hiszpanów. Oczywiście wtedy, gdy nie kończyli ich kontratakiem.

Ktoś może powiedzieć - tyle było narzekań na taktykę Polaków, że jak nie biegamy, to nie mamy innych rozwiązań, a Hiszpania też tak robi. Tyle tylko, że oni pokazują, iż nie potrzeba jakichś wydumanych pomysłów, jeśli ma się umiejętności na najwyższym poziomie. Naszym tych umiejętności brakuje.

I na koniec - mozna Paua Gasola nie lubić i twierdzić, ze to płaczka. Ja osobiście nie jestem jego wielkim fanem. Ale okazywać emocje umie jak niewielu koszykarzy. W niedzielę był chyba najszczęśliwszym człowiekiem na całym kontynencie. Mistrz NBA, mistrz Europy, MVP EuroBasketu. Brawo.

sobota, 19 września 2009

EuroBasket: Kto nie skacze, nie Słoweniec

Piątkowe ćwierćfinały EuroBasketu były zdecydowanie lepsze od czwartkowych. Nie z powodu zwycięzców tylko ze względu na atmosferę i emocje.

W czwartek Hiszpania dość łatwo pokonała Francję, a Serbia Rosję. I nie tylko było mało ciekawie, ale też niezbyt głośno na trybunach. Liczba kibiców tych czterech zespołów jest w sumie mniejsza niż przybyszów ze Słowenii oraz Grecji. O Litwinach nie wspominam, bo już odpadli.

I właśnie głównie fanami i dopingiem piątek "wygrał'" z czwartkiem. Słoweńscy i greccy kibice zdominowali swoich chorwackich i tureckich oponentów i być może to był jeden z elementów decydujących o końcowym zwycięstwie. Niby na tym poziomie rozgrywek publika nie odgrywa wielkiego znaczenia, ale przy tak wyrównanym spotkaniu jeden czy dwa błędy spowodowane przez hałas ze strony fanatyków rywala mogą mieć znaczenie. "Kto nie skacze nie Słoweniec" do tej brzmi w moich uszach i podobnie byłoby z greckimi przyśpiewkami, gdyby ich język był dla nas bardziej zrozumiały.

Szkoda, że Polacy i ich kibice nie mieli okazji "sprawdzić się" w meczu na styku...

A patrząc na sportową stronę tych spotkań - wielka klasa Erazema Lorbeka. Duża klasa Vassilisa Spanoulisa (byłaby wielka, gdyby nie trzy głupie straty w końcówce) i wielkie zmęczenie tym rokiem Hedo Turkoglu. Facet gra 25% tego co w finałach NBA, a gdy już wzniósł się na wyżyny swoich obecnych możliwości, to spartolił akcję w kluczowym momencie.

środa, 16 września 2009

EuroBasket: Smutna prawda o Polsce

Czy to początek lepszych czasów czy smutna prawda o polskiej koszykówki? Takie pytanie należy sobie postawić po dzisiejszej porażce z Hiszpanią na koniec EuroBasketu.

Wynik 68:90 z mistrzem świata to żadna tragedia, bo ten rywal jest od nas dwie klasy lepszy. Zajęliśmy w całej imprezie 9. miejsce ex aequo z Macedonią. Zagraliśmy po raz pierwszy od dłuższego czasu w pełnym składzie, a przynajmniej ze wszystkimi naszymi zawodnikami na europejskim poziomie (Marcin Gortat, Maciej Lampe, Michał Ignerski), a nawet dokooptowaliśmy do tego grona Davida Logana. Mieliśmy turniej u siebie i wszystko podporządkowaliśmy tej imprezie. Mimo to nie udało nam się awansować do ćwierćfinału, o czym marzyliśmy i wywalczyć kwalifikacji do przyszłorocznych mistrzostw świata. Słyszę opinie, że ta drużyna może grać tylko lepiej, jeśli nadal będzie spotykała się w tym składzie. Lampe, Gortat, Logan, Ignerski, Łukasz Koszarek będą lepiej się rozumieli i osiągną lepsze wyniki.

Nie odbieram naszym szansy na progres i chcę w to wierzyć. Ale bardziej obawiam się tego, że w eliminacjach kolejnego EuroBaskecie na Litwie znowu kogoś zabraknie i (odpukać!) skończymy jak Portugalia, który była dziewiąta w 2007 roku, a teraz ogląda mistrzostwa w telewizji. Rzecz jasna potencjał koszykówki polskiej i portugalskiej trochę się różni, ale bardzo łatwo jest wypaść z obiegu na dłuższy czas. Gdybyśmy dostali sie do czołowej siódemki, to mielibyśmy pewnie mistrzostwa świata 2010 i mistrzostwa Europy 2011. Teraz o pierwszych trzeba zapomnieć (dzika karta jest nierealna), o drugie walczyć.

Wracając do początkowego pytanie - osobiście bardziej skłaniam się przy stwierdzeniu, że ten wynik obrazuje stan polskiej koszykówki. Jesteśmy europejskim średniakiem, który nawet w bardzo sprzyjających warunkach na własnym parkiecie i wobec sporych osłabień większości rywali nie umie przeskoczyć pewnego poziomu. W ćwierćfinale nie ma zespołów przypadkowych. Wszystkie są bezsprzecznie od nas lepsze. Teoretycznie można dyskutować na temat Rosji, ale pamiętajmy, że u nich nie ma trzech najlepszych koszykarzy (JR Holden, Andrej Kirilenko, Wiktor Chriapa) i zastanówmy się, jak wyglądalibyśmy bez Logana, Lampego i Gortata. Trener Muli Katzurin po meczu z Hiszpanią jednoznacznie dał do zrozumienia, że nic więcej się nie dało osiągnąć. I ma rację. Każda wygrana więcej byłaby niespodzianką biorąc pod uwagę potencjały nasze, Słowenii, Serbii, Turcji, Hiszpanii. Cieszmy się, że Litwa przyjechała w tak kiepskim składzie i formie...

wtorek, 15 września 2009

EuroBasket: Gortat zaprzecza sam sobie

Wczoraj dopiero usłyszałem, co środkowy naszej reprezentacji Marcin Gortat stwierdził po sobotnim przegranym 72:77 meczu z Serbią. Piszę o tej sprawie dzisiaj, bo musiałem przesłuchać nagranie i upewnić się na 100%.

Zespół Serbii miał nie rzucać za trzy, a tu już w pierwszej połowie trafia sześć takich rzutów. Nie wiem, czy ktoś nas w błąd nie wprowadza z tymi raportami, ale dojdę do tego w najbliższym czasie - powiedział dziennikarzom Gortat.

Czy nasz sztab szkoleniowy nie umie prowadzić scoutingu? - zapyta większość postronnych obserwatorów. A ja się pytam - Marcinie czy masz słabą pamięć?

W piątek przed spotkaniem z Serbią razem z Maćkiem Kwiatkowskim z Wirtualnej Polski rozmawialiśmy z Marcinem o najsilniejszych stronach naszych rywali (treść była w PS, a w necie jest tutaj na WP). Gortat zauważył m.in.: Trzeba zatrzymać zawodników obwodowych, którzy rzucają za trzy jak nakręceni.

Może nasz mistrz kontaktów z mediami chciał kontynuować swoje przedstawienie i dać pożywkę dziennikarzom i trochę się zagalopował? Inaczej tego wytłumaczyć nie potrafię.

poniedziałek, 14 września 2009

EuroBasket: Ciągle krok za Słoweńcami

To trzecie kolejne zmagania o mistrzostwo Europy (dwa turnieje i jedne eliminacje), w trakcie których nie potrafimy sobie poradzić ze Słowenią. Niby jest to zespół nie z grona tych najlepszych na naszym kontynencie, nie zdobywa medali na największych imprezach, ale dla nas ciągle jest za silny. Pierwszy europejski szereg to Hiszpania, Francja, Grecja, Litwa (chociaż nie w tym roku). Słoweńcom do tego grona trochę zawsze brakowało. A nam brakuje do nich...

W 2004 roku w eliminacjach we Wrocławiu zespół prowadzony przez Andrzeja Kowalczyka uległ Słowenii 71:80. U nas występowali z obecnego składu Krzysztof Roszyk, Michał Ignerski, Marcin Gortat, Maciej Lampe. W zespole rywali Jaka Laković, Bostjan Nachbar, Primoz Brezec, a także Beno Udrih, którego z tegorocznego EuroBasketu wyeliminowała w ostatniej chwili kontuzja.

W 2007 roku na mistrzostwach w Hiszpanii drużyna trenera Andreja Urlepa przegrala ze Słowenią 52:70. W polskiej ekipie z uczestników imprezy tegorocznej byli Robert Witka, Robert Skibniewski, Adam Wójcik, Szymon Szewczyk, Łukasz Koszarek. W słoweńskiej - Laković, Goran Dragić, Uros Slokar, Jaka Klobucar, Goran Jagodnik, Domen Lorbek i Erazem Lorbek.

Teraz przegraliśmy 60:76 w meczu, który jako żywo przypominał ten sprzed dwóch lat. Twardy początek, a potem niemoc strzelecka. Niby nasz zespół jest zdecydowanie silniejszy od poprzednich dwóch, a Słoweńcy poważnie osłabieni (Rasho Nesterović, Beno Udrih, Matjaz Smodis, Sasza Vujacić), ale nadal są krok lub dwa przed nami. Dlaczego? Pomijając już wszystkie kwestie szkolenia w obydwu krajach - sprawa jest prosta: skład Słowenii (i większości ekip) ewoluuje powoli z roku na rok. Nasz obecny został zebrany niemalże z łapanki - Maciej Lampe z Marcinem Gortatem nie grali razem od kilku lat, David Logan większość zawodników zna od niedawna i tak można wymieniać dalej. Czego nam potrzeba? Niby cierpliwości. Tyle tylko, że taki turniej jak obecny powinniśmy rozegrać w 2007 roku budując i sprawdzając zespół na 2009 na EuroBasket w Polsce. A nie w 2009 w Polsce sprawdzać zespół na 2011 rok na Litwę...

sobota, 12 września 2009

EuroBasket: Dziwne tłumaczenie Katzurina

Polacy przegrali z Serbią 72:77 i mają nóż na gardle przed meczem ze Słowenią. To spotkanie pokazało jednak ważną rzecz - nasi rezerwowi wcale nie są tak źli, by z nich nie korzystać. Co na to trener Muli Katzurin? Tłumaczy się ciekawie...

W trzeciej kwarcie było 66:50 dla rywali, a na parkiecie pojawili się Łukasz Koszarek, Michał Chyliński, Krzysztof Roszyk, Szymon Szewczyk wzmocnieni Marcinem Gortatem. Koszarek i Szewczyk poderwali drużynę w ataku, Roszyk i Chyliński świetnie bronili przeciwko obwodowym koszykarzom Serbii. A nawet jeśli nie świetnie, to o wiele lepiej niż David Logan i Michał Ignerski, którzy mieli problemy także z powodu różnicy w centymetrach. Logan (184 cm) był za niski, a Ignerski (207 cm) za wysoki. Chyliński (195 cm) i Roszyk (200 cm) lepiej pasowali do Urosa Tripkovicia (195 cm), Milenko Tepicia (198 cm), Stefana Markovicia (191 cm) czy Milosa Teodosicia (195 cm). Biało-czerwoni zniwelowali straty do dwóch punktów, ale więcej nie dali rady zdziałać. Zmiennicy się zmęczyli, a Ignerski, Logan i Maciej Lampe wrócili na boisko dopiero w ostatniej minucie.

Spytałem trenera, czy ten mecz nie pokazał czasem, że możemy grać używając dziewięciu zawodników, a nie sześciu czy siedmiu i czy tak będzie w kolejnych spotkaniach. Odpowiedział brzmiała następująco: To nie pierwszy raz, gdy rezerwowi odrabiają taką dużą stratę. Tak było np. w towarzyskim meczu z Chorwacją w Bambergu. Mamy dobrych rezerwowych, ale wszystko zależy od sytuacji w danym spotkaniu. Jeśli podstawowa piątka gra dobrze, to nie ma potrzeby jej zmieniać.

Dla mnie to tłumaczenie "trochę" dziwne. Wynika z niego, że jeśli drużynie idzie, prowadzi i gra dobrze, to pierwsza piątka powinna przebywać na parkiecie 40 minut. Może trochę przejaskrawiam, ale tak można to rozumieć. Katzurin nie bierze w ogóle pod uwagę zmęczenia. Wygląda to tak, jakby chciał niczym w grze NBA Live wyłączyć w ustawieniach opcję "Fatigue", by zawodnik był ciągle w 100-procentowej dyspozycję.

A może ja czegoś tu nie rozumiem? W końcu nie jestem przecież trenerem :-)
P.S.
Polecam szósty odcinek serii Wokół EuroBasketu na sports.pl. Moim zdaniem najlepszy :)

czwartek, 10 września 2009

EuroBasket: Dla kogo jest catering?

Sporo kontrowersji wywołuje kwestia cateringu dla mediów podczas mistrzostw Europy. Ostatnio przeczytałem opinię, że skoro dziennikarze tak narzekają, to widać po co przychodzą na mecze - najeść się. A przecież nie o to w całej sprawie chodzi.

Można sobie żartować z tej sytuacji, ale to wcale nie jest zabawne. Przekąski i napoje to rzeczy, które powinny być przez organizatorów dostarczane w ilościach wystarczających dla wszystkich, którzy są tam obecni. I wcale nie chodzi tu o mnie i innych Polaków. My się z tego pośmiejemy i tyle. A podstawowym problemem jest zagraniczny dziennikarz. On przychodzi na halę, ogląda mecz, w przerwie chce coś przekąsić, bo po spotkaniu będzie musiał szybko biec do strefie mieszanej porozmawiać z zawodnikami, po czym napisać teksty lub zmontować nagrania. Potem drugie spotkanie i ten sam scenariusz. Jeśli w przerwie gość z Hiszpanii, Litwy czy Francji nie znajdzie żadnej przekąski, kawy czy chociażby wody, to jest głodny. Jeśli jest głodny, to jest wkurzony. Jeśli jest wkurzony, to pisze o tym wszystkim w swoich mediach. A wizerunek Polski i naszego EuroBasketu bardzo na tym cierpi odstraszając w jakiś sposób potencjalnych kolejnych gości z tych krajów. To bardzo prosty ciąg przyczynowo-skutkowy, a organizatorzy albo o nim zapomnieli albo nie mają na to fundusze. Tylko na co oni wydają pieniądze wpłacone przez poszczególne miasta? To pytanie stawiają sobie np. w Poznaniu.

Nie widziałem jak było w Gdańsku, Poznaniu czy Warszawie, ale słyszałem, że na podobnym poziomie jak we Wrocławiu. Kawa i herbata - w miarę ok. Zimne napoje - kiepsko. Przekąski - tragedia. Kanapek nie napotkałem ani razu, ale ktoś tam mówił, że się pojawiały. W środę rzucono na stół (niemal dosłownie) kilkanaście paczek paluszków. Coś na ciepło - raz na dłuższy czas przychodziły dwie panie, ustawiała się długa kolejka i można było dostać kilka klusek. Zresztą w okolicy miejsc dla kibiców, gdzie można zakupić jedzenie było jak na lekarstwo - budka z zapiekankami, stoisko KFC i jeden ogródek piwny. Wszystkie dość daleko od strefy mediów. Już to widzę jak jakiś Litwin biegnie po zapiekankę na drugą stronę hali i czeka tam w kolejce w przerwie spotkania Litwa - Polska.

Jak wygląda dobry catering? Byłem w Berlinie na Final Four Euroligi i mam bardzo pozytywne wrażenia odnośnie organizacji. Wszystko przygotowane świetnie. Jak tam to wyglądało w kwestii jedzenia? Praktycznie nie brakowało go na stołach, a Grecy potrafią być bardzo łapczywi i łakomi zjadając szynkę już z tacy niesionej przez kelnera :-) Chleb, a do tego wspomniana szynka, ser, dżem, nutella - do wyboru co kto lubi. Mnóstwo owoców - banany, jabłka, pomarańcze, a także placek i w porze obiadu (a raczej obiadokolacji) ciepła zupa. Lodówka cały czas pełna napojów, do zamówienia kawa i herbata. A na dodatek obok trybuny medialnej trzy stanowiska (dla kibiców także), w których sprzedawano hot-dogi, kawę, ciastka itd.

Wyobrażam sobie, jaką opinię miałbym o Eurolidze i Berlinie, gdybym musiał uczestniczyć w sprincie po wodę mineralną i stać w kilkunastometrowej kolejce po trzy kluski z plastikowym talerzykiem niczym pensjonariusz schroniska dla bezdomnych...

środa, 9 września 2009

EuroBasket: Dzień pochmurny

Po dwóch dniach słonecznych przyszedł jeden pochmurny. Polscy koszykarze wysoko przegrali z Turcją na zakończenie pierwszej rundy EuroBasketu. Co się stało? Rywale po prostu świetnie wiedzieli jak gramy i umieli wyeliminować nasze atuty.

Oczywiście w pewnym stopniu powodem niepowodzenia było też zmęczenie. W poprzednich dwóch spotkaniach podstawowa piątka spędzała na parkiecie bardzo dużo czasu - Marcin Gortat i Maciej Lampe blisko 40 minut. Może dlatego Gortat tak łatwo dawał się oszukiwać pod koszem Omerowi Asikowi, młodemu, utalentowanemu srodkowemu Fenerbahce Ulker Stambuł. Jego przynależność klubową od wczoraj znam na pamięć, bo spotkałem dwóch kibiców tej właśnie drużyny, którzy grzecznie, ale stanowczo wytłumaczyli mi, że Turcja wygra dzisiaj wysoko. Dobrze, że w ogóle chcieli rozmawiać, po tym jak kolega widząc tureckie barwy przywitał ich przyśpiewką dotyczącą Galatasaray. A jak wiemy oba stambulskie zespoły lubią się tak bardzo jak Śląsk Wrocław i Anwil Włocławek. Przy okazji warto dodać, że więcej przedstawicieli Turcji nie dało się zauważyć w przeciwieństwie do Litwinów, których były dziesiątki. I wszyscy przyznawali, że ich trener Ramunas Butautas do niczego się nie nadaje.

Wracając do tematu - wspomniany Asik zaskoczył tak świetną grą przeciwko Gortatowi, ale jego wcześniejsze poczynania w sparingach już były dobrym proroctwem przed EuroBasketem. Można było się spodziewać, że ten turniej będzie dla niego udany. O ile w ataku robił z Gortatem co chciał, to w defensywie podkoszowi tureccy mieli z naszym środkowym duże problemy. Podpowiedzi przyjaciela Marcina z Orlando Magic, Hedo Turkoglu na niewiele się zdały. Zresztą tak samo wyglądała sytuacja w drugą stronę. Gortat i jego koledzy dobrze wiedzieli, czego się spodziewać po Turkoglu, a mimo tego Turek pozbawił nas złudzeń w czwartej kwarcie. Dużo krzywdy zrobił nam też Ersan Ilyasova - zupełnie tak jak przewidywałem to po meczu Polska - Izrael i problemach biało-czerwonych z bardzo podobnym do Ilyasovy Liorem Eliyahu. Czy w zespole Serbii, Słowenii, Hiszpanii jest ktos podobny do nich stylem gry? Hmm, na szczęście nie, no może Novica Velicković?

Największym naszym problemem była jednak nie obrona, a ofensywa. Turcy kompletnie ograniczyli grę Polaków z kontrataku. Nie pozwolili im robić tego, co przynosiło efekty w spotkaniach z Litwą i Bułgarią. Nasi w ten sposób zdobyli zaledwie 4 punkty. Nie mogąc szybko biegać do kontry, trzeba było szukać innych rozwiązań. "Najprostszym" była próba wykorzystania naszych podkoszowych. Tyle tylko, że rywale byli przygotowani na to, że Marcin Gortat i Maciej Lampe będą dostawać dużo piłek do gry 1 na 1. O ile Gortat jeszcze robił dużo dobrego w ataku przez całe spotkanie, to Lampe zdobył większość swoich punktów po przerwie. Także dlatego, że szybko popełnił dwa przewinienia i usiadł na ławce rezerwowych. Zawiodła nas też skuteczność z dystansu. Do 19 minuty trafiliśmy tylko 2 z 11 prób, a wtedy przewaga Turcji była już kilkunastopunktowa. W drugiej połowie w ważnych momentach nasi mylili się na obwodzie. To takie przypomnienie starej koszykarskiej prawdy, że "trójkami" meczów się nie wygrywa...
P.S.
Na koniec tradycyjnie zapraszam na kompletnie niepowazne Wokół EuroBasketu.

wtorek, 8 września 2009

EuroBasket: Czy ktoś wierzył w 2-0?

Chyba nie ma przyjemniejszej rzeczy niż zwycięstwo z drużyną reprezentującą kraj, w którym każdy żyje koszykówka, a ta dyscyplina jest bez wątpienia narodową. Nawet jeśli Litwini byli poważnie osłabieni, to i tak jest tam tylko świetnych graczy, że ich pokonanie jest niesamowitym sukcesem. Największym sukcesem od wielu lat.

Gdyby ktoś przed turniejem powiedział mi, że po dwóch dniach rywalizacji we wrocławskiej grupie Polska będzie miała bilans 2-0, a Litwa 0-2, to brałbym to w ciemno. Tym bardziej, że kilka dni temu Litwa ograła przecież w świetnym stylu Hiszpanię. Tyle tylko, że tamten mecz rozgrywała w roli gospodarza, a takim przecież ściany pomagają. My dobrze o tym wiemy, bo Hala Stulecia w stolicy Dolnego Śląska była bez wątpienia szóstym zawodnikiem biało-czerwonych. Po poniedziałkowych spotkaniach można było mieć wątpliwości, czy polscy kibice sobie poradzą z dopingiem mając naprzeciw siebie olbrzymią rzeszę przybyszów z Litwy. Poradzili sobie świetnie. Brawo.

Jest bardzo dobrze, ale mogłoby być jeszcze lepiej. Bo przecież rotacja naszej drużyny nadal jest wąska, a podstawowi zawodnicy przebywają na parkiecie po 40 minut. Maciej Lampe czy Marcin Gortat mają prawo czuć się zmęczeni. Ten pierwszy w trzeciej kwarcie prosił dzisiaj o zmianę, a środkowy Orlando Magic śmiał się, że przed kolejnym spotkaniem wypije kilka Red Bulli i wyjdzie na parkiet. On teoretycznie jest przyzwyczajony do dużej intensywności, bo w NBA grywa co dzień lub dwa. Ale przecież tam wychodzi na boisko na kilka, kilkanaście minut. Tu musi biegać przez całe spotkanie. Czy jego organizm sobie z tym poradzi? To może być duży problem trenera Muliego Katzurina, bo pierwsza piątka będzie bardzo wyeksploatowana, a rezerwowym będzie brakować ogrania. Z zespołów z naszej połówki drabinki tylko my mamy taką sytuację. Litwini, Hiszpanie, Słoweńcy, Serbowie, nawet Brytyjczycy często się zmieniają. Nawet kosztem tego, że gracze zastępujący podstawowych prezentują niższy poziom.

Jutro czeka nas konfrontacja z Turcją i patrząc teraz na grę tej drużyny można się przestraszyć. Bułgarię właśnie demoluje, a Ersan Ilyasova i Hedo Turkoglu robią, co chcą z piłką i rywalami. Z drugiej strony nikt tutaj nie zna Hedo tak dobrze jak Marcin Gortat, co udowodnił opowiadając kilkadziesiąt minut temu o wszystkich jego silnych i słabych stronach. Czy to wystarczy? Pokonanie Turków byłoby o tyle ważne, że do drugiej rundy weszlibyśmy z dwoma zwycięstwami i bylibyśmy niemal pewni miejsca w ćwierćfinale. Ufff.... Sam nie wierzyłem jeszcze niedawno, że będziemy teraz snuli takie rozważania.
P.S.
Tradycyjnie zapraszam na Wokół EuroBasketu na sports.pl

poniedziałek, 7 września 2009

EuroBasket: Plecy Szubargi pomogły Koszarkowi

Nie popadajmy w euforię - to najważniejszy wniosek po meczu Polski z Bułgarią na inaugurację EuroBasketu. Wygraliśmy, ale to nasz najsłabszy rywal w pierwszej rundzie. Co jeszcze jest istotne? Dobrze turniej rozpoczął Łukasz Koszarek, ale dopingu możemy uczyć się od Litwinów.

Cieszy zwycięstwo (90:78), ale jest jedna niepokojąca rzecz. Dekoncentracja. W czwartej kwarcie Polacy stracili 10 punktów z rzędu i Bułgarzy prawie nas dogonili. W meczu z Litwą bądź Turcją taka chwila słabości może skończyć się dla nas bardzo, bardzo źle. Na szczęście zarówno zawodnicy, jak i trener Muli Katzurin znakomicie zdają sobie z tego sprawę. Może problemem był brak sił? W końcu prawie cały mecz graliśmy pierwszą piątką, a zmiany izraelski szkoleniowiec robił rzadko. Przyznał potem, że za wszelką cenę chciał wygrać pierwsze spotkanie, a w kolejnych dniach będzie próbował rozszerzyć rotację. Musi to zrobić, bo dzisiaj przeciez ani na minutę na boisku nie pojawił się Adam Wójcik, a epizody zaliczyli Robert Witka oraz Szymon Szewczyk. Widać wyraźnie na kogo najbardziej liczy Katzurin - David Logan, Michał Ignerski, Marcin Gortat, Maciej Lampe.

A tym piątym z podstawowego składu był Łukasz Koszarek. Paradoksalnie może się okazać, że uraz pleców Krzysztofa Szubargi bardzo pomógł jego konkurentowi na pozycji rozgrywającego. "Koszar" chyba tylko przez niedyspozycję "Szubiego" dostał sporo minut i dzięki temu dobrze wszedł w turniej. 8 punktów, 7 zbiórek, 7 asyst - robił wszystko, czego oczekujemy od niego. Nie potrzebujemy wielkich zdobyczy punktowych naszych playmakerów. Mają asystować kolegom, organizować grę, napędzać kontrataki. I to właśnie robił w poniedziałek Koszarek. Szczególnie ta ostatnia rzecz to duży pozytyw. W sparingach często można było mieć do niego pretensje, że wolno rozpoczyna akcje Polaków.

Przed spotkaniem z Bułgarią można było mieć obawy, jak spisze się nasza publiczność. Było głośno. Podczas hymnu było nawet poruszająco, bo cała hala wstała i podniosła do góry biało-czerwone szaliki. Ale w kwestii organizacji dopingu możemy uczyć się od Litwinów. Oni zajęli 1/3 hali podczas drugiego dzisiejszego spotkania i dzięki kilku bębnom dobrze skoordynowali swoje działania. Wśród Polaków brakowało takiej grupki dowodzących wspólnymi śpiewami. Cóż, nie jesteśmy przyzwyczajeni do kibicowania koszykarzom, skoro tak rzadko grają w naszym kraju. A Litwini jeżdzą za swoimi pupilami od dłuższego czasu, bo to ich sport narodowy i odnoszą w nim mnóstwo sukcesów. Można tylko mieć nadzieję, że u nas też to tak będzie wyglądało za kilka lat...
P.S.
Polecam przy okazji sports.pl i relacje szalejącego reporterta. Wokół EuroBasketu, nie do końca poważnie - odcinek 1.

EuroBasket: Zaczyna się..

Czujecie to? EuroBasket w Polsce już za kilka godzin stanie się faktem.

Szczerze mówiąc myślałem, że przed inauguracją będę bardziej poddenerwowany. Może to nasz pierwszy rywal, czyli Bułgaria nie wzbudza aż takich dużych emocji? Chociaż przecież teoretycznie powinno być odwrotnie. To przeciwnik, którego musimy pokonać, a porażka będzie oznaczała wielką klapę i sytuacja, z której ciężko będzie wybrnąć. Jeśli przegramy, to trzeba będzie pokonać Litwę (która ma za sobą mnóstwo kibiców) i Turcję, czyli zdecydowanie silniejszych rywali.

Nie ma co jednak martwić się na zapas, tym bardziej, że patrząc na Polaków można mieć optymistyczne myśli. Rzecz jasna nie aż tak bardzo jak Marcin Gortat, który stwierdził, że on i jego koledzy rozpoczynają drogę ku historii i wspominał o mistrzostwie. Pisałem parę dni temu, że nasz jedynak w NBA świetnie radzi sobie w kontaktach z mediami, ale teraz mam wrażenie, że trochę przesadza. Oczywiście, jeśli biało-czerwoni osiągną jakiś wielki sukces, to będzie mógł powiedzieć, że już wcześniej wierzył w zespół. Ale jakże inaczej brzmią jego wypowiedzi od jednego z liderów Bułgarów, Filipa Widenowa. On z kolei przyznał, iż nie wie, co się wydarzy i po prostu chce awansować do drugiej rundy. Z Polaków bije duża pewność siebie. Szczególnie z Gortata, ale inni też wyglądają na pozytywnie nastawionych do tej imprezy. Oby nie musieli po meczach chować głowy w piasek...

Co muszą Polacy dzisiaj zrobić w meczu z Bułgarią, by zwyciężyć? Przede wszystkim nie pozwolić przeciwnikom "wstrzelić" się z dystansu. Jeśli nie rzutami z obwodu Todora Stojkowa, Filipa Widenowa, braci Iwanowów, to czym ma ewentualnie wygrać zespół Piniego Gershona? Wielu atutów nie ma, a ja liczę, że Marcin Gortat i Maciej Lampe zdominują grę pod koszem i nie będziemy musieli bardzo polegać na Davidzie Loganie i jego indywidualnych akcjach.

Swoje uwagi będę zamieszczał też na bieżąco na Twitterze, ale nie tak często, jak w przypadku meczów towarzyskich, których nie pokazywała TVP. Zapraszam też na Sports.pl, PolskiKosz.pl, do kupowania Przeglądu Sportowego i odwiedzania tego bloga. Podczas EuroBasketu codziennie co najmniej jeden nowy wpis.